Rozdział V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak, sprawiłaś, że wyglądam jak głupiec podchodzący do Ciebie

Cóż stało się z dziewczyną, którą znałem?

Nigdy nie myślałem, że mogłabyś być, być taka okrutna

Potraktowałaś swojego mężczyznę jak chwilowy tatuaż

Po tym wszystkim, co razem przeszliśmy

Sprawiłaś, że mocno zastanawiam się

Co zrobiłem?

Co zrobiłem?


Cichy szum drzew uspokajał jej skołatane nerwy. Nadal nie wiedziała, czy dobrze robi. Może powinna zwyczajnie olać tą wiadomość? Olać nadawcę? Ale coś jej podpowiadało, że on nie da spokoju. I jeżeli teraz nie załatwi tego raz, a porządnie, ta historia będzie się za nią ciągnęła przez kolejne lata. A na to nie mogła sobie pozwolić. Za pół roku brała ślub i jej przeszłość musiała zostać zamknięta. Wzięła głęboki oddech. Spędzi tu najwyżej pół godziny, zada wszystkie pytania, które przez te kolejne mijające miesiące kołatały się w jej głowie, a potem zwyczajnie wróci do swojego obecnego życia, zapominając, że kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Matteo Balsano.

- Wiedziałem, że przyjdziesz, Kelnereczko!  – uśmiechnął się do niej łobuzersko, podnosząc się ze swojego miejsca na ławce. Ich ławce.

- Twoja pewność siebie nadal mnie zadziwia, Królu Pawiu. – odpowiedziała oschle. – Tylko, że tym razem nie dam się już wciągnąć w twoje chore gierki. Nie jestem już tą naiwną panienką, którą nabrałeś na słodkie słówka. – powiedziała potrząsają przy tym głową. Jej loki zawirowały lekko wokół twarzy.

- To dziwne... - uniósł brwi w charakterystyczny dla siebie sposób. – Bo właśnie stoisz tu, i jesteś tu na moich warunkach.

- Nie jestem tu tylko dlatego, że mnie prosiłeś. – odpowiedziała.

- Czyżby? – zapytał.

- Przykro mi, Matteo, świat nie kręci się wokół Ciebie. Wiem, że to dla Ciebie ogromne zaskoczenie.

- Świat może i nie, ale ty na pewno, Kelnereczko! – odpowiedział, uśmiechając się chytrze. Westchnęła ciężko. Wracali do punktu wyjścia. Ich rozmowy sprzed czterech lat wyglądały podobnie. Ona znowu była Kelnereczką, a on Królem Pawiem. Jakby nigdy nic się nie wydarzyło...

- Myśl sobie co chcesz. Przyszłam tu tylko dlatego, że Cię znam, i wiedziałam, że nie odpuścisz. Wolałam mieć Cię z głowy. – odpowiedziała.

- Łamiesz moje serce, Kelnereczko! – odpowiedział, ostentacyjnie przykładając dłoń do klatki piersiowej.

- Czyżbym była pierwszą, która się na to odważyła? – uśmiechnęła się złośliwie.

- Byłaś pierwszą, której się udało. – jego poważny ton kompletnie ją zaskoczył. Nie stał już przed nią Król Paw. Król Wrotkowiska. Najprzystojniejszy chłopak w szkole. Pewny siebie i bezczelny chłopak, na którego leciała każda dziewczyna. Stał przed nią Matteo. Ten, którym był na początku ich krótkiego związku. Wszystko odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Czuła się znowu tak, jak na pierwszej randce. Była dokładnie w tym samym miejscu, nawet o tej samej godzinie. Przed nią stał ten sam mężczyzna. Zmienił się, fakt, wyglądał dużo bardziej dojrzale. Lekki zarost dodawał mu męskości, której przecież i tak miał w nadmiarze. Ale to nadal był ten sam Matteo. Przełknęła głośno ślinę. Nie była już tak pewna siebie, jak wtedy gdy tu przyszła. Jej pewność uleciała wraz z jego spojrzeniem, które ogarniało całą jej postać, rozpalając i zamrażając jednocześnie.

- Nie rób z siebie ofiary, Matteo. – odpowiedziała poważnie.

- Pomyślałaś chociaż, jak się wtedy czułem? Wszystko było dobrze. Układało nam się. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. A ty zwyczajnie pewnego dnia przyszłaś i powiedziałaś, że wyjeżdżasz. Potem nie odpisywałaś na żadne wiadomości, nie odbierałaś telefonów. Urwałaś kontakt z dnia na dzień. Nie wiedziałem co się stało. Próbowałem Cię szukać, pytałam, ale nikt nie chciał mi nic powiedzieć. Nina patrzyła tylko na mnie jakbym co najmniej Cię zabił i wywiózł ciało do lasu! A ja nie wiedziałem nawet gdzie jesteś. Zastanowiłaś się kiedyś nad tym? – zapytał.

- Wyjechałam przez Ciebie, Matteo. – odpowiedziała cicho. Głos jej zadrżał.

- O czym Ty mówisz? – zapytał, mrużąc oczy.

- Widziałam Was. Ciebie i Ambar. Nie chciałam przechodzić jeszcze raz przez to wszystko.

- Mnie i Ambar? – zapytał, jakby kompletnie nic nie rozumiejąc. Niemal mu uwierzyła... Był tak cholernie przekonujący. Nie sądziła, że będzie aż tak dobrym aktorem. – O czym ty mówisz, do cholery?

- Widziałam jak ją całowałeś. – odpowiedziała. Czuła gulę w gardle, która nie pozwalała jej mówić. – Staliście niedaleko domu. Czekałam na Ciebie. Mieliśmy iść randkę. Ty poszedłeś. Tylko nie ze mną. – uśmiechnęła się krzywo. O tak! Był genialnym aktorem. Takie zaskoczenie. Tylko on mógłby zagrać coś aż tak perfekcyjnie.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz Luna. Nigdy Cię nie zdradziłem. A tym bardziej z Ambar.

- Wiem, co widziałam, Matteo. Całowaliście się. Tuż pod moim nosem. Jakbyście chcieli żebym się dowiedziała. To było okrutne, wiesz? Nie sądziłam, że stać Cię na coś takiego. Chociaż w sumie mogłam się domyślić... Przecież taki chłopak jak ty, nie mógłby się ograniczyć tylko do jednej dziewczyny. Zawsze byłeś podrywaczem. Żałuję tylko, że Ci uwierzyłam. Mój błąd. – spuściła głowę, więc nie zauważyła kiedy podszedł do niej i delikatnie dotknął opuszkami palców jej podbródek. Uniosła twarz i spojrzała w jego czekoladowe tęczówki, tonąc w ich ciepłej barwie.

- Nigdy, przenigdy, bym Cię nie zdradził.

- Szkoda, że Ci nie wierzę. – poczuła, jak gładzi jej chłodny policzek. Znajome ciepło sprawiło, że na chwilę przymknęła oczy, kompletnie zapominając o tym, kim teraz jest. Znowu była dawną Luną Valente, po uszy zakochaną w szatynie stojącym tuż obok niej.

- Powinnaś. Kochałem Cię. Nigdy bym Cię nie skrzywdził.

- A jednak skrzywdziłeś. Ale podniosłam się. Nie złamałeś mnie aż tak bardzo.

- Nie wiem, co widziałaś. Ale wiem, że się mylisz. Byłaś jedyną kobietą, którą kochałem. I byłem szczęśliwy tylko wtedy, gdy wiedziałem, że jesteś obok. Tylko wtedy byłaś bezpieczna. W moich ramionach. I tylko wtedy wszystko miało sens.

- Matteo, dość!

- Luna... - zaczął ponownie.

- Nie, Matteo. – odsunęła się gwałtownie. – To już koniec. Nas już nie ma. Nie ma sensu do tego wracać. Było, minęło. Ty masz teraz swoje życie, ja swoje.

- Nie tak powinno być.

- To już nie ma żadnego znaczenie, Matteo. Skończyło się.

- Może dla Ciebie.

- Dla Ciebie też powinno!

- A co, jeżeli ja nie chcę żeby to się skończyło? – zapytał. Jego wzrok niemal wypalał miejsca na jej skórze. Czuła żar, który smagał jej blade policzki. Jęknęła bezgłośnie. Właśnie tego się obawiała. Gdy wszystko zaczęło się układać, on znowu wkraczał do jej życia, chcąc je wywrócić do góry. Nie mogła na to pozwolić. Nie teraz, gdy niedługo miał się odbyć jej ślub. Niepotrzebnie wróciła do Argentyny. Mogła nie wracać. Przecież sobie obiecała, że nigdy więcej nie wróci do Buenos Aires. Dlaczego nie posłuchała własnej rady?

- Nie kocham Cię już, Matteo. – odpowiedziała, patrząc mu w oczy. Jakaś iskierka tląca się na dnie jego czekoladowych tęczówek, momentalnie zgasła. Delikatna mgła skryła jego tęczówki. Ból. Widziała go wyraźnie. I tak bardzo nie chciała być jego przyczyną. Nie dla niego. Nie teraz. Już nie. Nie chciała, by cierpiał tak samo jak ona. Nie zasługiwał na to, nawet jeżeli popełnił tak wiele błędów. Nikt nie zasługiwał na to cierpienie nie do wytrzymania.

- To nic. Moja miłość na razie wystarczy, za nas oboje. – powiedział, łapiąc jej nadgarstek. A ona nawet nie miała siły się wyrwać. A może zwyczajnie nie miała ochoty?

...

A potem zwyczajnie uciekła. Nie potrafiła stać obok niego, słuchać tych wszystkich słów, które tylko coraz boleśniej rozdrapywały jej stare rany. Nie potrafiła spojrzeć mu w oczy, gdy chwilę wcześniej wyznał jej miłość. To już było zdecydowanie zbyt wiele jak na jej możliwości. Nie sądziła, że po tylu latach, te wspomnienia, te myśli, znowu wrócą. Miała już przecież swoje życie, była szczęśliwa, planowała wspólną przyszłość z innym mężczyzną, wybierała suknię ślubną... w podświadomości jednak nadal był on. Schowany przez te wszystkie lata gdzieś na dnie jej umysłu, czekając na właśnie taki moment jak ten dzisiejszy. Zagryzła mocno wargi, czując metaliczny posmak krwi na języku. To było zdecydowanie ponad jej siły. Miała ochotę spakować walizkę i wrócić do własnej, odległej rzeczywistości. Uciec jak najdalej od niego. Tak, jak zrobiła to kilka lat temu. Tylko, że teraz wszystko było inne. Ona była inna. I nie chciała znowu uciekać. Już raz przeszłość zmusiła ja do ucieczki, nie chciała znowu stać się narzędziem w jej rękach. Gdy wyjeżdżała, to miał być jej pierwszy krok w stronę nowej, lepszej przyszłości. Krok postawiony w przeciwną stronę, niż kierowało nią przeznaczenie. I zrobiła ten krok, żyjąc złudną nadzieją, że uda jej się oszukać los. A dzisiaj on zwyczajnie z niej zakpił, wtłaczając ją znowu w tą samą historię, w której kiedyś odegrała główną rolę. Westchnęła ciężko. Już sama nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Z jednej strony, chciała odciąć się od wszystkiego, uciec, zapomnieć... a przynajmniej spróbować zapomnieć po raz kolejny, ale ta druga, nowa Luna, chciała się zmierzyć z bolesną prawdą. Nigdy nie uda jej się pójść do przodu, jeżeli nie spali za sobą mostu o nazwie Matteo. Tylko jak ma to zrobić, skoro on właśnie uparł się żeby znowu stanąć tuż przy jego końcu? Widziała go tuż przed sobą. Takiego, jakiego zobaczyła dzisiaj. Ze smutkiem i bólem w oczach, który pamiętały i jej własne zielone tęczówki. Zgarbionego, jakby przytłoczonego ich własną przeszłością. I coś ruszyło się w jej sercu. Jedna nuta, której brzmienie już dawno zapomniała. Uśmiechnęła się smutno. Co się wtedy stało? Jego słowa, mimo wszystko, wywołały jakieś zwątpienie. Może faktycznie coś sobie wyobraziła? Może wcale jej nie zdradził? Może to wszystko dało się jakoś wytłumaczyć? Może to był jakiś głupi żart, zakład? Co wtedy? Czy to by coś zmieniło? Co los, stawiając ich znowu naprzeciwko siebie, chciał im powiedzieć? I dlaczego nie rozumiała jego głosu? 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro