Rozdział XXII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przepraszam za te obsuwy czasowe, ale mam nadzieję,
że ten rozdział wynagrodzi Wam to wszystko ;) 

Nie będę trzymać Was już więcej w niepewności!

Buziaki :* :* :*
I miłego czytania! 



Uważałem te wszystkie czasy za pewne

Kiedy myślałem, że jakoś to przetrwa

Słyszę śmiech, smakuję łzy

Nie mogę być teraz przy tobie


Skarbie, czy nie widzisz tego, że

Doprowadzasz mnie do szaleństwa


Gdziekolwiek pójdziesz

Cokolwiek zrobisz

Będę na ciebie czekać, dokładnie tu

Nieważne ile to zajmie

Czy jak bardzo pęknie moje serce

Będę na ciebie czekać, dokładnie tu


Powoli otworzyła oczy. Na dworze zaczynało wschodzić piękne słońce, oświetlając swoim światłem brukowane uliczki. Chociaż tyle, pomyślała. Nie zniosłaby tego dnia, gdyby jeszcze padał deszcz. Czułaby się wtedy dokładnie tak, jakby cały świat płakał nad nią samą. Nad jej losem... Wygrzebała się spod kołdry i usiadła na łóżku. W mieszkaniu panowała zupełna cisza. Wszyscy pewnie jeszcze spali. Uśmiechnęła się smutno. To ostatni dzień jej wolności. I pierwszy nowego życia. I wcale nie czuła się tak, jakby świat stał przed nią otworem. Wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że stoi w drzwiach klatki, która za parę godzin zatrzaśnie się za nią z hukiem. Westchnęła ciężko i wstała z łóżka. Stąpając po chłodnej podłodze, która chłodziła jej rozgrzane ciało, weszła do kuchni i włączyła ekspres. Wiedziała, że już i tak nie zaśnie.

- Nie wiedziałam, że już nie śpisz. – powiedziała starsza kobieta, wchodząc do pomieszczenia. – Powinnaś się wyspać. To Twój wielki dzień!

- Jakoś nie mogę. – uśmiechnęła się do brunetki. – Chyba się trochę stresuje. – Kobieta zaśmiała się głośno.

- No tak... ja też nie mogłam spać w dzień swojego ślubu. Pamiętam, jak się bałam, że twój tata jednak nie przyjdzie i że mnie wystawi... albo że się potknę gdzieś o dywan i wywinę orła na środku Kościoła. – powiedziała ze śmiechem.

- Ale przecież nie było jednak tak źle...

- Nie, nie było. Ale stres przedślubny jest normalny. Ale nie martw się, skarbie... - pocałowała ją delikatnie w czoło. – Wszystko będzie przepięknie. A ty będziesz najpiękniejszą panną młodą, jaką widział świat. – po policzku kobiety spłynęła pojedyncza łza. Łza wzruszenia. Łza matki, która oddaje swoją córkę pod opiekę innemu mężczyźnie, niż jej własny ojciec...

- Nie płacz, mamo. – powiedziała, przytulając się do kobiety.

- Po prostu tak strasznie się cieszę, kochanie. – powiedziała, szlochając cicho. Przytuła się do niej mocniej w odpowiedzi. Bo przecież to ona powinna teraz tak się cieszyć. To ona powinna płakać z radości... ona... a potrafiła tylko blado się uśmiechnąć, nic więcej...

...


Potem nagle czas zaczął płynąć w zatrważającym tempie. Wszyscy zaczęli biegać wokół niej. Nie miała nawet ani chwili wytchnienia. Najpierw fryzjerka, która zaczęła układać jej długie ciemne włosy w subtelne fale opadające miękko na ramiona. Odbicie w lustrze uśmiechało się do niej ciepło. Czas mijał. Wskazówki zegara tak szybko biegały wokół tarczy, że nawet nie nadążała liczyć mijających godzin. Potem makijaż. Subtelny. Ciemniejsze oko, delikatnie podkreślone usta. Czuła się niczym księżniczka, której wszyscy usługują. Raz za razem przyglądała się kobiecie w lustrze i nie mogła uwierzyć, że to właśnie ona. Miała wrażenie, że to wszystko dzieje się jakby obok niej. Czuła się trochę jak w bajce. Jakby nagle ktoś przeniósł ją do królewskiego pałacu, gdzie strojono ją, czesano i przygotowywano do najpiękniejszego balu, na którym miała poznać swojego przystojnego księcia. Potem przyszła kolej na suknię ślubną. Najpiękniejszą na świecie. Stanęła na środku pokoju, a przyjaciółka z pomocą matki delikatnie włożyła jej białą, tiulową kreację. Stanęła naprzeciwko ogromnego lustra i przez chwilę tylko patrzyła na kobietę, która odwzajemniała jej spojrzenie ze szklanej tafli.

- Wyglądasz przepięknie. – powiedziała Nina, ocierając pojedynczą łzę z policzka. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

- Nina ma racje. Wyglądasz jak prawdziwa królewna. – powiedziała starsza.

- Dziękuję, mamo. – powiedziała, przytulając się delikatnie do kobiety.

- Uważaj! Nie zniszcz makijażu. – zawołała brunetka. – Masz wszystko? Coś niebieskiego? Coś pożyczonego? Coś starego?

- Tak, wszystko jest na miejscu. – zaśmiała się cicho.

- Nie wierzę, ze to już dzisiaj. Muszę Cię oddać jakiemuś chłopakowi, skarbie. – powiedział mężczyzna, wchodząc do pokoju. – Tak szybko to minęło. Jeszcze wczoraj byłaś moją maleńką córeczką.

- Och, tato... - westchnęła, idąc w jego stronę. – To, że wyjdę za mąż, niczego nie zmieni. – powiedziała, przytulając się do mężczyzny.

- Kocham Cię, córeczko.

- Też Cię kocham, tatusiu...

- No dobrze! Koniec tych czułości. – zawołała brunetka. – Musimy już jechać!

- Tak, tak... Nina ma rację, kochanie. Powinniśmy się już zbierać. – powiedziała starsza kobieta, uśmiechając się ciepło do męża i córki, którzy nadal stali objęci, na środku salonu.

- Tak, chodźmy. – powiedział mężczyzna, biorąc córkę pod ramię. Skinęła tylko głową w odpowiedzi. Przedstawienie czas zacząć...

...


Powoli przekroczył próg Kościoła. Obok niego szła wysoka, uśmiechnięta blondynka, ale on nawet nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Miał ochotę znaleźć się jak najdalej stąd i najlepiej z dużą ilością alkoholu. Miał za złe Gastonowi, że wczoraj odmówił mu jedynej szansy na przeżycie tego dnia... na koszmarnym kacu, który nie pozwoliłby mu nawet wystawić nosa spod kołdry. Miałby wtedy wspaniałą wymówkę, żeby nie stać tutaj dzisiaj, przyglądając się ukochanej, która wychodzi za mąż za innego mężczyznę.

- Matteo, wszystko okej? – zapytała blondynka, ciągnąć go w stronę bocznej ławki.

- A jak wyglądam? – uśmiechnął się krzywo.

- Jakbyś był na własnym pogrzebie... - westchnęła kobieta, dotykając czule jego ramienia.

- I dokładnie tak się czuje. – odpowiedział. Przymknął powieki i policzył do dziesięciu, próbując uspokoić nierównomierne bicie serca. Jeden... dwa... trzy. Wdech... wydech... wdech... wydech. Powoli otworzył oczy i spojrzał za siebie. Drzwi Kościoła właśnie się otworzyły. W tle zabrzmiała muzyka... ale on nie słyszał nic... nic nie widział... tylko tą jedną osobę. Kobietę tak piękną, że zabrakło mu tchu. Zaparła mu dech w piersiach... sprawiła, że zadrżał od samego patrzenia na nią... Od samego jej widoku zrobiło mu się gorąco... Prześliczna drobna brunetka stąpała niemal bezszelestnie po kremowym dywanie. Była cudowna... delikatny uśmiech, zarumienione policzki... wyglądała niczym najwspanialsza księżniczka. Niczym Anioł. Długa, biała suknia... Błyszczące oczy... nie potrafił oderwać od niej wzroku. Była najpiękniejszą panną młodą, jaką kiedykolwiek widział. Żadna inna kobieta nie mogłaby się z nią równać.

Kiedy tak wyglądasz

Nie mogę się powstrzymać

Wiem, że czasem mogę to skryć

Ale tym razem nie mogę, pokona mnie to

Ale jeśli nie uwierzysz mi, uwierz mi...


Bo jestem głupcem przez ciebie i to co robisz

Bo jestem głupcem przez ciebie i to co robisz


Zagryzł mocno wargi. Wyglądała tak pięknie, jak nigdy. Delikatny, zwiewny materiał otulał jej figurę... Obcasy dodawały kilka centymetrów wzrostu, ale i tak była taka szczuplutka... taka maleńka... taka idealna. Jedyna w swoim rodzaju. Wyjątkowa. Otaczał go tłum ludzi, ale on widział tylko ją... nikogo innego. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment... uśmiechnęła się tylko smutno, a potem szybko odwróciła wzrok... w stronę Ołtarza, gdzie ktoś już na nią czekał... a przecież to powinien być on...

...


Słowa wypowiadane przez Księdza zupełnie do niej nie docierały. Czuła się tak, jakby wszystko działo się gdzieś za szybą, obok... a ona była tylko zwyczajnym obserwatorem tych wydarzeń, a nie ich czynnym uczestnikiem. Błądziła wzrokiem po wszystkich gościach, którzy przybyli na jej ślub. Po rodzinie, przyjaciołach... wszystkich bliskich, którzy postanowili stanąć obok niej w tym najważniejszym dniu jej życia. Niemal jak przez mgłę, docierały do niej słowa wypowiadane przez Pedro...

- Ja, Pedro... Biorę sobie Ciebie, Luno za żonę... i ślubuję Ci... miłość... wierność... i uczciwość małżeńską... oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci... Tak mi dopomóż... Panie Boże Wszechmogący... w Trójcy Jedyny... i Wszyscy Święci. – Mężczyzna trzymał mocno jej dłoń... uśmiechał się ciepło... zadrżała lekko...

- Ja... - zaczęła, ale głos uwiązł jej w gardle. To była jej kolej. Spojrzała na blondyna, który uśmiechał się do niej pokrzepiająco. – Ja... - miała wrażenie, że nie da rady... nigdy nie wypowie tych słów. Odwróciła lekko głowę, szukając wsparcia w oczach przyjaciółki, ale natknęła się na inne... ciepłe, brązowe tęczówki, które patrzyły na nią z taką miłością... i takim żalem, że aż przeszedł ją dreszcz. Przełknęła głośno ślinę, nie mogąc oderwać od niego oczu... to przyciąganie było tak silne... tak namacalne... i wtedy zobaczyła jak po jego policzkach spływają łzy. I wiedziała, że nie potrafi... nie zrobi tego... nie da rady... nie będzie potrafiła sobie spojrzeć w oczy, jeżeli wyjdzie dzisiaj za mąż za Pedro... nie może znowu oszukać losu... już zbyt wiele lat poświęciła na próbowanie i nigdy się nie udało... i już się nie uda... musi wreszcie zrobić to, co powinna... spojrzeć w te czekoladowe tęczówki i utonąć w nich... tak, jak zrobiła to cztery lata temu... i przyznać się wreszcie do tego, co dla wszystkich było tak oczywiste. Kochała go. Jak nikogo innego. I nigdy nie przestanie. Matteo jest jej drugą połówką. I nikt nie zajmie tego miejsca, które on miał w jej sercu. Jakkolwiek mocno by nie próbował... to miejsce jest przeznaczone tylko dla niego. Tak jak ona ma wieczne miejsce w jego sercu. Przymknęła na chwilę oczy, a potem odwróciła się w stronę blondyna stojącego naprzeciwko... - Ja... ja nie mogę... - wydukała... i nagle w całym Kościele zapadła grobowa cisza...

... I z całego serca

Że jesteś moja i tylko moja kochanie...


Suknia ślubna Luny


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro