Rozdział XXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Już nie boli bo w końcu Cię odnalazłem

dzisiaj patrzę na ciebie i czuję tysiąc rzeczy na raz.

Spójrz, jeśli szukałem, spójrz, jeśli szukałem,

muszę się jeszcze tyle nauczyć

wszystko co mam to Twoje spojrzenie


Z moich wspomnień wychodził wietrzyk żeby haftować szaleństwa,

które chcesz mi podarować

spójrz, jeśli szukałem, spójrz, jeśli szukałem,

mam tyle do ofiarowania.


Wszystko jakby zastygło w bezruchu. Spojrzała w dół, na swoja białą suknię. Nagle wszystko stało się tak bardzo realne... klatka zniknęła. Stała sama, na środku Kościoła... ale zniknęła panika, zniknął strach, cały stres, który przeżywała przez kilka ostatnich tygodni. Wreszcie znowu poczuła się sobą. Spojrzała w stronę blondyna, który stał przed nią z wyraźnym zaskoczeniem... i żalem w oczach. Nie chciała go zranić. Nie taki był cel... nie chciała krzywdzić dzisiaj nikogo... ale tylko tak mogła sprawić, aby jedna osoba zyskała szansę na szczęście. Jedna, jedyna... Tą osobą była ona sama. Gdyby dzisiaj wyszła za mąż, straciłaby wszystko. Łącznie z szacunkiem do samej siebie. Spojrzała mu w oczy, prosząc o wybaczenie... wiedziała, ze to nie będzie dla niego proste... ale wiedziała, że zrozumie... kiedyś...

- Przepraszam... - wyszeptała cicho. Wzięła głęboki oddech i odwróciła się w stronę ludzi obecnych w Kościele. Spojrzała na Ninę, która uśmiechała się do niej ciepło. W jej oczach błyszczały łzy. Ona wiedziała. Wiedziała to już wcześniej... Uśmiechnęła się do niej delikatnie. Ona rozumiała. Czy nie właśnie to chciała jej zasugerować już wczoraj wieczorem? Gdy mówiła o odwołaniu uroczystości... jak zwykle miała rację. Znała ją dużo lepiej, niż ona samą siebie. Była przecież jej najlepszą przyjaciółką. A ona zbyła jej słowa... i dopiero dzisiaj dotarło do niej, jak bardzo się myliła. Myślała, ze uda jej się zapomnieć. Przecież przez ostatnie trzy lata wcale o nim nie myślała. Jego wspomnienie było schowane gdzieś głęboko... na dnie jej umysłu, na dnie jej serca... schowała je w dawno zapomnianą szufladkę. Taką, której się nie otwiera. I zupełnie o niej zapomina. Ale wystarczył jeden przyjazd do Buenos Aires, by wszystko znowu wróciło. Szufladka otworzyła się sama. Serce zabiło szybciej i mocniej, niż zwykle. Wróciły wspomnienia. Wróciły radości dni, kiedy mogła patrzeć na niego, słuchać jego oddechu, czuć jego pocałunki na skórze, czytać jego słowa z ruchu warg, widzieć jego uśmiech. Taki jedyny w swoim rodzaju, przeznaczony dla niej... Nie mogła wyrzucić go z serca, to było niemożliwe. Wyrył się jej niczym tatuaż na skórze. Zrozumiała to właśnie teraz... widząc łzy, które spływały z jego rzęs... i zrozumiała, że nie potrafi zadać mu tego ostatecznego ciosu... gdyby to zrobiła, zabiłaby samą siebie. Zabiłaby własną duszę i własne serce w imię czego? Lepszego jutra? Lepsze jutro nie istniało bez niego. Tak, jak bez niego, nie istniał jej świat.

Gdyby wszystko przepadło, a on jeden pozostał, to i ja istniałabym nadal.

Ale gdyby wszystko zostało, a on zniknął, wszechświat byłby dla mnie obcy i straszny,

nie miałabym z nim po porostu nic wspólnego.


Dobrze pamiętała ten cytat z literatury... ale dopiero teraz zrozumiała w pełni jego sens. Jej świat nie istniał bez Matteo. Nic nie było w stanie tego zmienić. Oszukiwanie losu nie miało żadnego sensu. Przyprawiało tylko o ból i cierpienie, na które żadne z nich nie zasłużyło. A ona nie chciała już dłużej cierpieć... chciała kochać i być kochaną. Czy to tak wiele? Czy nie zasługiwała na tą odrobinę szczęścia w tym pogmatwanym świecie? Czy on na to nie zasługiwał? – Przepraszam... - powiedziała głośniej. Uniosła rąbek długiej spódnicy i przebiegła przez cały Kościół do wyjścia. Nie pozostało jej już nic innego. Zrobiła wszystko, co mogła. Teraz wszystko zależało już od niego... od tego co zrobi, i jaką podejmie decyzje. Pozostało jej czekać... zatrzasnęła za sobą drzwi i uciekła. Tam, gdzie tylko on mógł ją znaleźć...

...


- Biegnij za nią! – usłyszał głos blondynki. Czuł się tak, jakby ktoś nagle umieścił go w innym świecie... nie potrafił zrozumieć tego, co się przed chwilą stało. Siedział niczym przygwożdżony do ławki, nie wiedzą co się tak naprawdę stało. Przed chwilą słyszał słowa przysięgi małżeńskiej. Czuł się niczym aktor w tanim melodramacie... w którym główny bohater patrzy na to, jak miłość jego życia odchodzi z innym... a potem usłyszał jej słowa... To wszystko mieszało się w jego umyśle. Nie wiedział już co było prawdą, a co tylko jego wyobraźnią, która podsuwała mu najgorsze scenariusze. Dopiero słowa Ambar otrzeźwiły go na tyle, że był w stanie wreszcie spojrzeć na nią...

- Ambar, powiedz mi, że to nie jest sen... - powiedział cicho.

- Nie. – uśmiechnęła się do niego smutno, ale jednocześnie ciepło. – To nie jest sen. Albo inaczej... to Twój sen, który właśnie się spełnia. Biegnij za nią, Matteo! Powiedz, że ją kochasz! – patrzył na blondynkę z otwartymi oczami, jakby nie potrafiąc zdobyć się na żaden gest. To wszystko nadal do niego nie docierało. Powoli podniósł się z ławki i rozejrzał wokół. Wszędzie zapanowało jakieś poruszenie. Wszyscy zaczęli się odwracać, słyszał jakieś głosy, ale nie rozumiał już ich znaczenia. Teraz myślał już tylko i wyłącznie o jednym. O Lunie. O kobiecie swojego życia, która właśnie wybiegła z Kościoła... wybiegła nie wychodząc za mąż, jak to miała w planie. Na jego twarz wkradł się uśmiech... nadzieja... zrozumienie, że to jego chwila, jego szansa. Na miłość, na szczęścia... na życie z nią do końca swoich dni. Na spełnienie wszystkich pragnień... Wybiegł z Kościoła, nie oglądając się za siebie. Liczyła się tylko ona... i to, żeby jak najszybciej ją znaleźć i wyznać swoje uczucia... Z jego gardła wydobył się śmiech... tak szczery i radosny... taki, o którym zupełnie zapomniał na ostatnie trzy lata. Ale on tam był, w jego płucach, i czekał na taki moment, jak ten dzisiejszy. Śmiał się, bo jego życie wreszcie nabrało sensu. Bo wróciła do niego ona, a tylko z nią jego życie, było prawdziwe...

...


- Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co tu się właśnie stało? – zapytał Simon, rozkładając bezradnie ręce.

- Ech, Simon... jak to co się dzieje? – zapytała rudowłosa. – Miłość wygrała!

- Nawet nie wiecie, jak strasznie się cieszę... - westchnęła głośno Nina, wtulając się w ramiona swojego ukochanego. – Wiedziałam, że tak będzie. Czułam to. Przecież to było oczywiste, że ona nie może żyć bez Matteo.

- A on bez niej... - blondynka uśmiechnęła się smutno. Brunetka pocieszająco dotknęła jej ramienia.

- Myślicie, że ją dogonił? – zapytał Gaston.

- Oczywiście. – odpowiedziała z pewnością Yam.

- Widzieliście jak wyleciał z Kościoła! – zaśmiał się blondyn.

- Jak na skrzydłach. – zaśmiała się Nina.

- Wreszcie będą szczęśliwi. – westchnęła rozmarzona Jim.

- Chyba zasłużyli na to po tylu latach, co nie? – odpowiedział Nico.

- Zdecydowanie.

- Kto, jak nie oni!

- Ale szkoda mi trochę Pedro... - powiedziała Ambar, patrząc w stronę blondyna, który nadal stał wmurowany przy Ołtarzu. Jakby nadal nie potrafił zrozumieć tego, co się stało przed chwilą. Wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stała jeszcze Luna, na jego dłoni nadal spoczywała obwiązana stuła...

- Masz rację... - powiedziała cicho Nina.

- Zakochał się w niewłaściwej dziewczynie. – powiedział poważnie Gaston. Wszyscy skinęli potakująco głowami. Blondynka jeszcze raz spojrzała na smutnego mężczyznę. Naprawdę było jej go żal... zwłaszcza, ze dokładnie wiedziała jak się czuje... ona czuła się dokładnie tak samo. Złamane serce boli dużo bardziej, niż złamana ręka... westchnęła cicho... nie zasłużył sobie na to cierpienie. W przeciwieństwie do niej... i nagle dotarło do niej, że gdyby nie ona, nie cierpiałby teraz. Znowu zawiniła... historia sprzed lat wracała teraz raniąc dużo boleśniej. Bo gdyby wtedy nie pocałowała Matteo, Luna nigdy by nie wyjechała. Nigdy nie poznałaby tego mężczyzny, nigdy by z nim nie była... a on nigdy by się w niej nie zakochał. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. Musiała naprawić swój błąd. Nie wiedziała tylko jak... ale skoro udało jej się znowu połączyć Lunę i Matteo, to może uda jej się także przywrócić szczęście innym? A może nawet samej sobie...?

...


- Luna... - usłyszała cichy szept tuż obok swojego ucha. To mogła być tylko jedna osoba. Jej ciało zadrżało automatycznie, a skórę pokryła gęsia skórka. Jego perfumy otuliły ją szczelnie niczym ciepły koc. Uśmiechnęła się ciepło, podnosząc wzrok... Utonęła w jego czekoladowych tęczówkach. Po jej policzkach spływały łzy. Otarł je opuszkami palców, pieszcząc przy tym rozgrzaną skórę. Przymknęła oczy, wzdychając cicho... - Kocham Cię. Kocham Cię!

- Dziękuję... - wyszeptała.

- Za co? – zapytał, obejmując dłońmi jej twarz. Czuła jego ciepło...

- Za to... za to że jesteś, że przyjechałeś... – nie odpowiedział. Pocałował delikatnie jej wargi. Oddała pocałunek bez chwili wahania, zatapiając się w jego ramionach. – Kocham Cię... - te słowa wypowiedziała wprost w jego usta, ponownie łącząc się z nim w słodkim pocałunku... pocałunku prawdziwej miłości. 


I to już właściwie koniec tej historii. Nie jestem zwolenniczką ciągnięcia opowiadania w nieskończoność, bo w pewnym momencie staje się ono po prostu nudne. Ileż można ciągnąć rozstania, powroty, rozstania, powroty? Jak dla mnie ta historia kończy się w momencie, w którym wygrywa miłość. A to dzieje się właśnie teraz. Luna wybrała Matteo, swoją prawdziwą miłość. I po co to psuć? Przecież mieli już wystarczająco dużo problemów, żeby w ogóle się zejść, prawda? ;) 

Mam nadzieje, że nie będziecie mieć mi tego za złe. Poza tym, każdy z Was może wymyślić sobie to, co chciałby, żeby było dalej. Z mojej strony pojawi się jeszcze tylko epilog. I to by było na tyle.

Bardzo dziękuję wszystkim wiernym czytelnikom, szczególnie @BasiaKasperek za jej komentarze, które za każdym razem motywowały mnie do otworzenia Worda i napisania chociaż kilku słów. Dziękuję baaardzo, kochana :* Ale dziękuję też wszystkim pozostałym, i tym komentującym i tym lajkującym, i tym, którzy tylko czytali. Ta historia była dla Was i mam nadzieję, że nie zawiodłam i nadal będziecie śledzić moje pisanie, tylko w innych historiach. Bo to, że kończę tutaj, wcale nie oznacza, że kończę z Wattpadem w ogóle. Co to, to nie, może tylko będę trochę rzadziej się pojawiać, niż do tej pory ;) 

Zapraszam serdecznie na moją drugą powieść Sin Testigos, którą publikuje już od jakiegoś czasu. Niektórzy z Was pewnie już śledzą, ale Ci , którzy jeszcze tego nie robią, to zapraszam. Mam nadzieję, że ta historia również przypadnie Wam do gustu ;)

Jeszcze raz baaaaaardzo dziękuję i pozdrawiam. 
Buziaki, kochani :* :* :* :* :* :* :* 
:* :* :* 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro