ROZDZIAŁ VI - GŁUPIE ZAGRANIE

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- No, cześć koleżko - powiedział brunet, którego pamiętałam z restauracji. Akcent miał wschodni, ale nie miałam czasu zastanawiać się nad tym, czy jest z Ukrainy czy Rosji.
Podszedł bliżej Aleksego, który nadal stał na środku niczym skała i poklepał go dłonią po policzku - Pamiętasz o naszych pieniążkach? Co do grosza.

- Ale jakich pieniążkach? - spojrzał na mnie równie zdziwiony. Oboje nie mieliśmy pojęcia o co może chodzić, choć ja miałam wrażenie, że Aleksy zaczynał sobie coś kojarzyć:

- Ty już wiesz jakich. Towar zniknął, ale pieniądze muszą zostać zwrócone.

- Ale jak to? Przecież to nie była moja wina. Zgarnęli mnie na granicy... - niedokończył, gdy tamten wszedł mu w zdanie:

- Borys chce widzieć pieniądze jak najszybciej. Wyznaczył ci termin na dwudziestego drugiego lutego, jeśli nie oddasz, możesz mieć spore problemy - odparł.
Aleksy wziął głęboki wdech:

- Ja nie dam rady ogarnąć tyle kasy, w tak krótkim czasie.

Brunet spojrzał na mnie i uśmiechnął się podejrzanie, jakby coś kombinując. Od razu wydało mi się to dziwne, ale dopiero później zrozumiałam co się do cholery działo:

- Ładna. Twoja koleżanka? Bo chyba nie chciałbyś żeby coś jej się stało, nie? - zaśmiał się.

Od samego początku przerażało mnie to, jak bardzo pewny siebie był. Takich już widziałam. Jednych za kratami, skazanych na dożywocie, drugich w pokojach na komisariacie, a trzecich pod swoimi skrzydłami i to byli ci, których nigdy nie udało się zresocjalizować. Nie tylko mi. Każdemu:

- Dogadajmy się, Misza. Przecież tyle czasu razem robiliśmy...

- Ty myślisz, że jak mi przypomnisz o wspólnej robocie, to ja ten dług oddam za ciebie czy co? - zapytał, a potem ni stąd, ni z owąd, z całej siły uderzył pięścią w brzuch Aleksego. Ten zgiął się w pół, a ja zareagowałam:

- Zostaw go, bo zadzwonię po policję. - Oznajmiłam pewnie, czekając na reakcję.

Ten spojrzał na mnie i zaśmiał się:

- Se kurwa dzwoń nawet do prezydenta - złapał mnie za przedramie i trzymał tak, boleśnie wbijając palce w czerwoną skórę. - Albo odda siano albo osobiście dowiozę was do burdelu, ale ciebie porządnie wyjebie zanim tam dotrzesz.

- Zostaw mnie, to boli! - szarpnęłam się, lecz bezskutecznie. On nadal wciskał mi palce w rękę, sprawiając, że skóra siniała. Ból był okropny, ale miałam zbyt mało siły, by móc się wyrwać.

- Ma boleć - przysunął się bliżej i przyłożył usta do moich policzków, jakby chcąc namiętnie je wycałować - Mi się bardzo podobasz. Borysowi pewnie też przypadłaś do gustu, może jednak dałoby się jakoś ten dług spłacić - zaśmiał się, ale wtedy wkroczył Aleksy.

- Zostaw ją. Spłacę dług co do rubla, tylko nic jej nie róbcie!

Wtedy Misza puścił moją rękę i z uśmiechem na twarzy odszedł w stronę wyjścia, przypominając Aleksemu o terminie spłaty pieniędzy. To co wydarzyło się w tamtym markecie, było naprawdę przerażające. Jak pomyślałam sobie, że pracuję z takimi ludźmi na codzień, to zrobiło mi się słabo i miałam ochotę zaszyć się w czterech kątach, nie wychylając łba nawet za okno, ale przecież nie mogłam okazywać strachu. Kamil jeszcze czegoś by się domyślił:

- Nic ci nie jest? - zapytał.

- Nie - spojrzałam na rękę - A tobie?

- Wszystko jest okej. Zmywajmy się stąd.

Zrobiliśmy naprawdę ekspresowe zakupy i czym prędzej pojechaliśmy do mieszkania Aleksego. Przez drogę nie chciałam z nim rozmawiać, nawet się nie odzywał, ale w jego mieszkaniu musiałam już o to zapytać:

- O jakie pieniądze chodzi? - oparłam się tyłem o szafkę kuchenną, wpatrując w Aleksego, który rozpakowywał zakupy.

- Proszę, nie mieszaj się w to... - oddał zezłoszczony.

- Jak mam się w to mieszać skoro mi też grożą? Słyszałeś? Chciał mnie wywieźć do burdelu...

Aleksy oparł się dłońmi o stó i nabrał powietrza w płuca:

- Chodzi o zwrócenie kasy za towar, który zajebała straż graniczna, rozumiesz? - spojrzał na mnie psim wzrokiem, a ja omal nie upadłam.

- Ty chcesz mi powiedzieć, że wisisz im ponad milion złotych?!

- Taa... - westchnął - I mam dwa miesiące na oddanie całego długu.

- Ja pierdole... - złapałam się za głowę. - Skąd my weźmiemy ponad milion? Przecież ja z oszczędności mam ledwo sto, a potrzeba nam jeszcze jedenastu takich stówek.

- Niepotrzebnie mnie wyciągałaś, Elena.

- Znajdziemy rozwiązanie problemu, okej? Może uda nam się jakoś dogadać z Borysem.

Sama nie wierzyłam w swoje słowa i naiwność. Dogadać? Z gangsterem? Zaczynałam myśleć jak pięcioletnie dziecko:

- Nie uda nam się dogadać. Jak tam pojadę to mnie zabije. Chociaż nie... - poprawił się. - Nie zabije mnie dopóki jestem mu winien kasę...

- To co mamy zrobić? - zapytałam, po czym siadłam szybko przy stole, ciagle mając nadzieję.

- Ja sam coś muszę zrobić, rozumiesz? Nie mieszaj się w to, bo cię zabiją... - poprosił.

- Dam ci te moje oszczędności, mogę zapytać o kredyt, ale nie dostanę więcej niż trzysta tysięcy, będziemy mieli już prawie czterysta i co dalej?

Wtedy Aleksy podniósł głowę do góry i z nadzieją odparł:

- A gdybym zapłacił Borysowi jego własnymi pieniędzmi?

- Co ty kombinujesz? - zmarszczyłam brwi, wyczuwając jakąś głupotę.

- Wiem, gdzie Borys ma zakopane pieniądze dla rodziny. - oznajmił pewnie.

- Chcesz ukraść mu jego kasę i dać jako spłatę długu? - zaśmiałam się - Przecież to samobójstwo.

- Ty myślisz, że on tam siedzi i co pare dni wykopuje torby, żeby sprawdzić czy nikt mu nie zajebał kasy? To dla jego dziewczyny. Ona odkopie torbę jak coś mu się stanie albo go przyskrzynią i nie będzie miała pojęcia, że coś zniknęło.

- Gdzie on to ma zakopane? - zapytałam.

- Wiesz, gdzie są działki? - pokiwałam głową - Ona mieszka naprzeciwko hotelu, a kasa jest zakopana za domem na polanie, zaraz za ogrodzeniem.

- I co? Chcesz się tam podkopać?

- Muszę, tylko nie wiem jak, bo zapewnie chuje cały czas mnie obserwują - podbiegł do okna i wyjrzał na zewnątrz.

- Poproś kogoś. Nie masz żadnych kolegów? - zapytałam.

Od samego początku wiedziałam, że to bardzo złe zagranie, ale co ja mogłam? Jeśli oni faktycznie mieli się nie zorientować, to byłam na tak, byleby jak najszybciej pozbyć się tego cholernego balastu w postaci ciągle towarzyszącego strachu i Miszy:

- Nie, to zbyt tajne. Nikt nie może się dowiedzieć o tym, że mam zamiar coś takiego zrobić. Albo zajebię to sam albo będę musiał prosić ciebie - spojrzał na mnie.

- Ja? Człowieku! Przecież ja nawet ze sklepu batona nie mogłabym ukraść, a ty mnie prosisz żeby poszła pod dom dziewczyny gangstera i zajebała mu ukryte pieniądze. Ja mam jeszcze dla kogo żyć.

- Błagam - westchnął - Musisz mi pomóc. Ja wiem, że wyciągnęłaś mnie, dałaś to wszystko, ale jeśli nie ty, to mnie zabiją i na nic będzie mi ta jebana wolność.

Nie mogłam mu odmówić. Po prostu nie potrafiłam patrzeć w te kocie oczęta, błagające o pomoc i powiedzieć: NIE MA MOWY. ZAPOMNIJ. Nienawidziłam w sobie tego współczucia i chęci niesienia pomocy. Nienawidziłam!

- Okej, ale... Jak miałabym to zrobić? Kiedy?

Aleksy usiadł obok mnie:

- Jeszcze nie teraz. Opanuję sytuację, dowiem się co i jak, a potem to obgadamy. Oby w tej cholernej torbie było sporo kasy - pogdybał i zamilkł.

Boże, pchałam się śmierci pod ostrze. Kuratorka, kradzież, przecież to było głupie, ale musiałam zaryzykować niemal własnym życiem, by pomóc Aleksemu. Cholernie bałam się tego, co będzie potem, co będzie, gdy się dowiedzą, gdy dowie się Kamil, ale musiałam. Po prostu musiałam.
  Wróciłam do domu na czas, ale nie zastałam tam Kamila. Może to i lepiej? Nie byłam w nastroju na jakiekolwiek rozmowy, tłumaczenia i opowiastki. Ciekawiło mnie tylko dokąd pojechał, i dlaczego mnie o tym nie poinformował. Od jakiegoś czasu zachowywał się dziwnie, chociaż sama nie miałam pewności. Chyba nakręciłam się po tym, gdy ta sekretarka poprosiła go za drzwi i kiedy... Zresztą, byłam pewna, że on mi tego nie zrobi. On nie był taki:

- Gdzie wczoraj byłeś? - zapytałam chwytając kromkę chleba - Jak wróciłam, to cie nie było.

- Musiałem skoczyć na chwilę do biura po papiery, bo zapomniałem, a mam dziś pracować nad nimi w domu - dosiadł się do stołu naprzeciw mnie. - A co ci się stało w rękę?! - podniósł się nagle i spojrzał na siny odcisk dłoni, który został na moim przedramieniu.  Cała czerwona, z chlebem i nożem w ręku próbowałam na szybko coś wymyślić, jakąś wymówkę, kłamstewko, które załagodzi mój strach i nakarmi głodnego prawdy Kamila. Miałam szczęście, choć kłamać nie lubiłam:

- A, to! - zaśmiałam się - Więzień mnie wczoraj zaatakował, ale to nic takiego. Facet będzie mógł zapomnieć o wyjściu na wolność - wróciłam do smarowania chleba masłem. Jak gdyby nigdy, nic.

- Jak to się stało? Mówiłaś o tym szefowi?

- Tak. Kochanie nie przejmuj się, nic mi nie zrobił, a sprawa została wyjaśniona - uśmiechnęłam się.

- No, ale to nie jest chyba normalne, że skazaniec atakuje kuratorkę, tak?

- Nie jest, ale zdarza się. Moglibyśmy o tym już zapomnieć i zjeść w spokoju śniadanie? - zapytałam nerwowo, próbując zmienić temat.

Bardzo nie chciałam okłamywać Kamila. W zasadzie czułam się jak najgorszy, kłamliwy potwór, któremu nie można ufać.

- Owszem. Mam tylko nadzieję, że wystosujesz jakiś pozew - oznajmił i zapchał się jedzeniem.

- Zastanowię się.

- Po świętach mam wyjazd służbowy do Gdynii - powiedział. - Nie będzie mnie przez cztery dni.

- Jaki wyjazd? - odłożyłam nóż na talerz i zaciekawiona wsłuchałam się w jego słowa.

- Szkolenie.

- Może wezmę kilka dni wolnego i pojedziemy razem, co? Dawno nie byłam nad morzem - uśmiechnęłam się.

- Nie, wiesz... - zaczął poważnie - I tak nie będę miał tam czasu na zwiedzanie, tylko cały czas jakieś zajęcia. Pojedziemy następnym razem. Może na wakacje.

- No ty nie, ale ja będę miała czas.

- I co? Sama będziesz się włóczyć? To niebezpieczne. Pojedziemy razem następnym razem.

Trochę zdziwiło mnie to, że nie chciał mnie zabrać ze sobą. Wcześniej na różne delegacje jeździliśmy w dwójkę, ja i on. On wychodził do biur, a ja przechodziłam się po mieście czy parku, oglądałam różne zabytki i powoli śmigałam po muzeum. Nie rozumiałam, dlaczego teraz zmienił podejście.

- Jak wolisz...

On odłożył kanapkę i na mnie spojrzał:

- Nie bądź zła. Przecież wiesz, że gdyby był sens, zabrałbym cię ze sobą, ale nie tym razem. Pojedziemy jak będę miał czas - uśmiechnął się. - Poza tym, jadę z paroma osobami z firmy. Nawet jakbym chciał, to bym cię nie wepchnął do auta.

- A kto jeszcze jedzie?

- Kasia, chłopaki z działu i księgowy - wziął łyk kawy.

- A ty nie za dużo czasu spędzasz z Kasią?

- No co ty? To moja sekretarka.

- Właśnie, więc tym bardziej powinna zostać w firmie podczas twojej nieobecności, a ona wszędzie z tobą jeździ - dodałam.

Tak naprawdę nie byłam zazdrosna, ani o nic nie podejrzewałam Kamila. Po prostu zażartowałam, kiwając palcem, by lepiej się pilnował.

- Musi jechać z nami, bo pilnuje wszystkich moich zajęć, terminów i klientów. W firmie zostają inni i świetnie sobie radzą.

Temat uznał za zakończony. Ja również. O nic więcej nie pytałam, niczego więcej wiedzieć nie chciałam, bo na cholerę mi to potrzebne? Może faktycznie sekretarka powinna jechać z szefem, nie wiem i nie wiedziałam. Wszystko mi było jedno.
Po śniadaniu wyszłam z domu trochę wcześniej niż wychodziłam zazwyczaj. Kamilowi powiedziałam, że chcę naszykować wcześniej dokumenty i kawę, a tak naprawdę pojechałam do Aleksego, który zbierał się powoli do pracy:

- Ja zaraz wychodzę - oznajmił, pakując kanapki do czarnego plecaka.

- Wiem. Zawiozę cię - uśmiechnęłam się.

- A nie spóźnisz się do pracy? - zapytał.

- Mam na ósmą. Zdążę jeszcze zamówić kawę i jakieś śniadanie do pracy - odparłam, opierając się i próg przy drzwiach. - Musisz być grzeczny. Nie kłóć się z nikim, nie wplątuj się w nic i nie daj się sprowokować. Tam są tacy, co lubią robić wszystko, by więźniowie wracali do ZK, dlatego zwyczajnie im nie odpowiadaj.

- Spoko.

- Jeśli zdążę, to odwiozę cię do domu, a jeśli nie, to  będziesz musiał wrócić miejskim. Ósmka tu dojeżdża.

On spojrzał na mnie i powiedział:

- Nie musisz mnie odwozić i przywozić, przecież sobie poradzę.

- Wolę mieć cię na oku i zapobiec ewentualnym nagięciom prawa - uśmiechnęłam się.

- Ja wiem, że mi nie ufasz, ale bez przesady. Do domu i z domu mogę sam dojechać.

- Ufam ci, ale nie ufam innym ludziom, a szczególnie tym z fabryki. Uważaj przy wejściu i wyjściu, bo często tam czatują. Na pewno będą cię zaczepiać - powiedziałam całkiem poważnie.

- Będę uważał i nic nie przeskrobię. Obiecuję - położył dłoń na sercu, założył ciężkie, wojskowe buty, poprawił czarną kurtkę i wyszedł zaraz za mną.
Ja naprawdę miałam nadzieję, że on niczego nie przeskrobie i będzie żył jak za czasów dzieciństwa, kiedy był prawie czysty niczym łza. Miałam nadzieję, że już nie wróci do więzienia, nikt nie będzie go zaczepiał i wszystko będzie dobrze, ale męczyła mnie sprawa tych pieniędzy. Zbliżały się święta, już od następnego dnia zaczynały się moje dni wolne, a to oznaczało, że mamy już jeden dzień mniej na załatwienie pieniędzy dla Ivanova. Cóż począć? Przecież nie mogłam wkraść się na posesję jego dziewczyny, by ukraść jego własne pieniądze, a potem mu je oddać. Myślałam, że Aleksy żartuje. Ba... Ja byłam pewna, że on zwyczajnie żartuje, ale on mówił poważnie. Najpoważniej na świecie.

Jeszcze tego samego dnia, w przerwie przed pracą, wyszłam z Julką do pobliskiej kawiarni, którą odwiedzałyśmy niemal codziennie. Obu nam podobał się jej ciepły klimat: kwiaty, motyle, błękit przypominający ciepłe lato i zapach zawsze świeżej szarlotki. Kawę tam mieli najlepszą na świecie, taką karmelową z cynamonem, gdzie w innych kawiarniach na próżno było takich szukać. Ja zawsze zamawiałam dwie: jedną na teraz, a drugą na później. Julka wiecznie tylko jadła ciasta, a o kawie jak zwykle zapominała:

- Chcesz mi powiedzieć, że teraz ta mafia chce od niego ponad miliona, a ty zamierzasz wkraść się na podwórko tego szefa i zabrać te pieniądze, po czym mu je dać, tak? To szaleństwo... - Odparła.

- Nie. Na podwórko dziewczyny tego mężczyzny.

Ta uniosła brwi i zapchała usta ciastem, którego kawałki wystrzeliwały w moją stronę podczas mówienia:

- Powiem ci, że... Ja bym dzwoniła na policję zamiast cokolwiek oddawać.

- Nie dzwoniłabyś, uwierz...

- No to nie wiem. - wzruszyła ramionami - Na pewno nie zabrałabym jego kasy, żeby mu ją za chwilę oddać, nie? Zresztą, zdajesz sobie sprawę, że jak ktoś się dowie, to już nigdy nie znajdziesz pracy dosłownie NIGDZIE? - podkreśliła.

- Zdaję i od samego początku zdawałam.

- To dobrze. - wyszeptała - Według mnie to głupie zagranie. W ogóle cały ten pomysł z uwolnieniem twojego kolegi był głupi.

- Julia, już nie ma odwrotu. Albo to zrobię, albo wszystko co zrobiłam do tej pory stanie się zupełnie bezsensowne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro