ROZDZIAŁ VII - ZACZNĘ ŻYĆ JAK DAWNIEJ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   

     Świąteczna atmosfera, tym razem, w ogóle mi się nie udzieliła. Cały ten czas, który powinnam poświęcić na dzielenie się radością wspólnie z Kamilem i jego rodzicami — ja przeleżałam w łóżku, symulując grypę. Cóż, ogólnie rzecz biorąc zachowałam się podle ale jakie to miało znaczenie w obliczu tego, co miało mnie czekać? Praktycznie żadne. Zerowe. Pieniędzy nie miałam, Aleksy też nie, pomysłu na zdobycie gotówki również, więc co nam pozostało? Umrzeć albo uciec gdzieś daleko. O tym właśnie rozmyślałam, leżąc przez telewizorem. Wyobrażałam sobie, jak spieprzam za granicę, gdy tamci chcą mnie dorwać. Jakież to okropne uczucie, gdy musisz się ukrywać i ciągle za siebie oglądać. To nie dla mnie. Właśnie dlatego, trzeciego dnia świąt, podjęłam decyzję o tym, że zrobię to, o co prosił mnie Aleksy — Wpadnę na te polanę i odkopię pieniądze, a potem mu je oddam, żeby mógł się „wykupić". Jedyne w miarę normalne i ryzykowne działanie, trochę niepewne, ale JEDYNE.

We wtorek wieczorem, pod pretekstem niewielkiej imprezy u Julki, wymknęłam się z domu niczym kot. Alibi miałam mieć zapewnione. Mała impreza, chipsy, oglądanie filmów, kilka znajomych osób, których Kamil oczywiście nie znał, bo były zwyczajnie zmyślone. To był plan doskonały niczym ten w filmach o Jamesie Bondzie, tylko u mnie misja była tajniejsza.
Wsiadłam w samochód i pojechałam na miejsce, na działki. Domy tam były piękne, aż człowieka murowało na sam widok. Ogromne wille ze szklanymi drzwiami, które to stały się tak popularne jeszcze kilka lat wcześniej, to przy tych stare stodoły. Tam nawet ogrody mieli podświetlane, ściany, drzwi i bramę. Na cholerę podświetlać bramę? Toż to bez sensu! Najwyraźniej ci wszyscy mieli tyle pieniędzy, że nie mieli pojęcia co z nimi zrobić, bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko? Mi było wtedy szkoda każdego grosza, choć jakaś specjalnie oszczędna nie byłam. Chyba pracowałam zbyt ciężko.
Podjechałam powoli bliżej domu, który znajdował się po lewej stronie ulicy i rzuciłam okiem na polanę, którą miałam się przemieścić. Największą przeszkodą był głęboki rów. Nie miałam już dziewięciu lat, że bezproblemowo mogłam go przeskoczyć. Musiałam wleźć do środka, a potem jakimś cudem wygrzebać się na powierzchnię, stamtąd pędem pobiegłabym przez wysuszone krzaki na tył płotu, żeby poszukać miejsca, o którym opowiadał Aleksy — miejsca, w którym nie ma jednej tui. Westchnęłam, pokiwałam głową, wewnętrznie się po niej karcąc i zaczęłam akcję, która nigdy nie powinna się wydarzyć. Wlazłam do rowu, wylazłam z niego, spocona biegłam przy płocie na tył willi i faktycznie, natrafiłam na rządek tui, posadzonych przy samym płocie. Zdenerwowana, roztrzęsiona patrzyłam na wszystkie drzewka, ale wszystkie były zasadzone, nie było pustego miejsca. Obeszłam tył jeszcze raz, tym razem szukając łysej ziemi, na której nie rośnie ni jeden chwast i faktycznie, znalazłam kawałeczek uklepanej, czarnej ziemi. Rozejrzałam się wokół czy aby na pewno nikt mnie nie widzi, a potem z sercem w żołądku, zaczęłam kopać:

- Oni to kamieniami zasypali? - zapytałam, pod nosem szepcąc.

Kopałam, kopałam, aż w końcu, po pięciu minutach dłubania w twardej ziemi, dokopałam się do celu. Czułam się jak mały poszukiwacz, który właśnie odnajduje skarb. Uczucie było niesamowite, a z drugiej strony... OKROPNE.
Czarną, sportową torbę wyciągnęłam z ziemi piętnaście po dziewiątej. Szybko zakopałam dół, rozejrzałam się wokół i powoli, nadal obserwując dom, wracałam do samochodu. Emocje, które mi wtedy towarzyszyły, były straszne. Ciężko opisać, jak czuje się ktoś, kto kogoś okrada, zwłaszcza jeśli nigdy wcześniej tego nie robił. Miałam świadomość tego, że mogę narobić sobie problemów, ale nie robiłam tego przecież dla siebie. Miałam jasny cel, dobry pomysł, który miał przechytrzyć złych, a uwolnić dobrych:

- Mam kasę - powiedziałam, wchodząc do mieszkania Aleksego - Nie wiem, ile, ale ciężkie jak cholera. Ledwo doniosłam.

- Ponad milion. Dam se rękę uciąć.

- Skąd taka pewność? - usiadłam na krześle, podając mu torbę.

- On by Majce dwóch tysięcy nie zostawił. Mogę się założyć, że tu jest milion i w tej drugiej jest milion. - uśmiechnął się szybko, otwierając torbę i wyciągając z niej rulony, grube rulony pieniędzy. Chryste Panie! Takiej gotówki nigdy w życiu na oczy nie widziałam. Przecież tam było tyle rulonów, że myśmy ich w ciągu godziny nie dali rady przeliczyć!

- Pięćset tysięcy trzysta, pięćset tysięcy czterysta, pięćset tysięcy pięćset - przeliczałam, układając banknot na banknocie. - Na tej kupie jest pół miliona pięćset.

- Ja mam pół miliona — przysunął swoją kupkę do mojej i się uśmiechnął — Mamy całość — zarechotał - Dzięki tobie będę żył.

- Teraz tylko oddaj mu kasę i zacznij żyć normalnie. Odetnij się, zapomnij.

On chwycił i pocałował moją dłoń:

- To dzięki tobie, gdyby nie ty... - nie dokończył.

- Zawsze mogłeś na mnie liczyć i będziesz mógł.

- Dzięki, dzięki bardzo — uśmiechnął się.

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ogromny błąd popełniłam, wtrącając się pomiędzy Aleksego i Ivanova. Byłam chyba zaślepiona chęcią pomocy i wynagrodzenia Aleksemu wszystkiego, co spotkało go kiedyś. Może naprawdę byłam głupia albo zbyt naiwna, by się rozejrzeć i dostrzec, o co tak naprawdę chodzi. Sama położyłam łeb na pniaku, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że kat ostrzy siekierę.
Po powrocie do domu zdałam fałszywą relację Kamilowi. Opowiedziałam mu, co się działo na imprezie i przypomniałam o nastawieniu budzika. O godzinie szóstej miał wyjeżdżać nad morze, w delegację. Nie chciałam, żeby gdziekolwiek jeździł, ale co ja miałam do gadania? Musiał i już, bez jakiejkolwiek dyskusji. Nadal miałam odrobinę nadzieji, że zabierze mnie ze sobą, w końcu mogłabym odpocząć od tego wszystkiego, ale on kategorycznie odmówił:

- Wrócę za dwa tygodnie, a za miesiąc wezmę urlop i oboje pojedziemy do Gdyni. Obiecuję — powiedział, przytulając mnie delikatnie.

- Uważaj na siebie i zadzwoń, jak będziesz na miejscu. Dobra?

- Odezwę się, jak będę na miejscu i postaram się dzwonić codziennie wieczorem — uśmiechnął się.

- Postarasz się? - uniosłam brwi — Ty musisz dzwonić codziennie w wolnej chwili.

Kamil zaśmiał się, pocałował mnie i wyszedł, targając za sobą ciężką walizkę. W domu zrobiło się trochę smutno i wyraźnie pusto. Może to i lepiej? Miałam odrobinę czasu na różne przemyślenia i załatwienie spraw Aleksego, których do tej pory na luzie w mieszkaniu załatwić nie mogłam. Martwiłam się tylko tym, czy Ivanov nabierze się na sztuczkę Aleksego, ale z minuty na minutę byłam spokojniejsza. Nie było siły, która mogłaby mu powiedzieć, skąd wzięliśmy te cholerne pieniądze:

- Gdzie jesteś? - zapytałam, przykładając telefon do ucha.

- Ja? Wyszedłem na spacer, a co? - odpowiedział Aleksy. Jego głos co chwilę przerywany był przez huk jadących aut, co oznaczało, że faktycznie musiał wyjść.

- No nic. Dzwonię, żeby powiedzieć, że Kamil wyjechał już do Gdyni i jeśli chcesz, to możesz wpaść, zobaczyć jak mieszkam.

- Wiesz co? Nie dam dziś rady. Dzwoniłem do Ivanova, że mam dla niego pieniądze i ma przyjechać Misza, a potem już pewnie będę siedział w domu na dupie.

- Okej, dobra. Zadzwoń później i powiedz mi jak tam po oddaniu kasy.

- Pewnie! Cześć.

No i się rozłączył. Od samego początku podejrzewałam, że coś jest nie tak. Jego ton był inny, jakby chciał mnie szybko zbyć, ale nadal sądziłam, że to nic takiego, że może faktycznie wyszedł się przewietrzyć, by trzeźwo myśleć albo jest z deka zestresowany dzisiejszą wizytą Miszy.
Trudno. Ważne dla mnie było to, że już po wszystkim, że już skończą się nasze problemy. W południe zaprosiłam do siebie Julkę i zrobiłam nam pyszną kawę. Musiałam jej opowiedzieć o akcji, bardzo tego chciała:

- No co? Podbiegłam do tego cholernego ogrodzenia i szybko wykopałam pieniądze, ale wiesz, jaka byłam przerażona? - zapytałam, kładąc dłoń na sercu.

- Wyobrażam sobie, a sprawę macie już załatwioną?

- Nie. Dziś ma przyjechać ten cały Misza i odebrać kasę. Aleksy zadzwoni. - rzuciłam wzrokiem na zaśnieżone okno — Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i... Wreszcie zacznie żyć normalnie.

- Mam złe przeczucie, wiesz? - zapytała — Zwyczajnie wydaje mi się, że coś jest nie tak.

- Myślisz, że mogliby go...

- Nie wiem.

Do mojej głowy wpadł głupi, aczkolwiek możliwy pomysł. Gdy tylko pozbyłam się strachu o życie Aleksego, który jest dłużny pieniądze, tak nagle zaczęłam się bać o Aleksego, który już nie jest dłużny i właśnie je oddaje. Chryste Panie, wpadałam w paranoję! Miałam przed oczami moment, gdy Aleksy wręcza Miszy kasę, a ten zwyczajnie strzela mu w łeb, toż to dramat!

- Zadzwonię do niego i powiem, żeby na siebie uważał, co? - wyjęłam telefon, ale ona zaraz mi go zabrała.

- Na pewno o tym wie. Nie zachowuj się jak jego matka. Ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego ryzykujesz całe swoje życie, żeby mu pomóc. On narobił sobie kłopotów, nie ty.

- To znaczy? Czy to źle, że chcę mu pomóc?

- W twoim przypadku? Źle. Masz swoje sprawy, poukładane życie, pracę, o którą się starałaś, a jeden gość, Aleksy, może ci niemal wszystko zniszczyć, zrujnować, zepsuć. Pomyśl, co na to Kamil. Byłby zadowolony? - napiła się kawy.

- Nie byłby zadowolony...

- Chciałabyś ryzykować całym związkiem?

- Nie. To już ostatni raz, kiedy to robię. Teraz będzie sobie radził sam.

Julia jak zwykle miała rację, a ja jak zwykle zdawałam sobie z tego sprawę. Postanowiłam, że więcej nie będę mu pomagać i powiem Kamilowi prawdę, a o reszcie zapomnę. Zwyczajnie zacznę żyć jak dawniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro