ROZDZIAŁ XXVII - SERGIEJ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


   Wszystkie te kłamstwa, które spadły na mnie jak grom z jasnego nieba były ciosem. Powiedziałam Borysowi, że już nigdy mu nie wybaczę ani tymbardziej nigdy z nim nie będę, i choć minęło równe dziewięć lat, nigdy się z tym nie pogodził. Na początku mnie nękał. Przychodził w nocy, nad ranem, trzeźwy lub pijany, by powiedzieć mi, że mu przykro i beze mnie sobie nie poradzi. Potem było już tylko gorzej.

Dwa lata po porodzie Sergieja, groził, że odda się w ręce policji. Zapytał czy to wystarczy bym mu wybaczyła, moja odpowiedź jednak nie była jasna. Wzdrgnęłam ramionami i odpuściłam temat, wiedząc, że jeśli to zrobi, stracimy dom i pieniądze, które nam daje. Po kolejnym półroczu, tuż przed świętami, Misza wpadł do mojego mieszkania z wieścią o nalocie policji na dom Borysa. Mogłam się wtedy domyślić, że sam na siebie doniósł, bylebym tylko jakoś mu wybaczyła to, co popsuł osiem lat wcześniej. Mi było to obojętne, choć myśl, że nie zobaczę go przez dwadzieścia pięć lat była średnia dla Sergieja, który bądź co bądź kochał swojego ojca. Ciężko wytłumaczyć siedmiolatkowi, że w zasadzie poza zakładem karnym ojca nie zobaczy.
Minął rok, potem drugi i kolejne święta. Moi rodzice wrócili po rozum do głowy i nareszcie poznali wnuka. Wiem, że zrobili to tylko ze względu na niego, powoli próbowali też jakoś oswoić się ze mną, jednak szło im to równie nieudolonie, co próby porozumienia się z Borysem. Z Kamilem mieli super kontakt, za to też byłam na nich zła. Wyjazdy na co niedzielne herbatki i obiadki to ogromny cios, zwłaszcza, że zapewne opowiadali mu, co się u mnie dzieje. Przywykłam do tej myśli, ale nie rozmawiałam z nimi normalnie. Widywałam ich tylko ze względu na Sergieja:

- Nie wstyd ci, że muszę przyprowadzać Sergieja aż tutaj? - zapytałam Borysa.

- W każdej chwili mogę stąd wyjść. Wystatczy, że powiesz jedno słowo.

- Wiem, ale tego słowa nie powiem. Sam się w to wplątałeś.

- Prawnik i notariusz mojego ojca da wam niedługo mieszkanie na Mokotowie, a za dwa miesiące ruszy budowa domu. Podpisz papiery i będzie wszystko dobrze - oznajmił. - Będziecie mieli własny kąt i nie będziecie musieli kisić się w mieszkaniu. - uśmiechnął się do syna.

- A Majka? Moja mama widziała ją tydzień temu na mieście z jakimś mężczyzną.

- Wiem, Misza mi doniósł. Dostała mieszkanie dwu pokojowe i na razie musi jej starczyć. Ma chłopa, niech chłop jej pomaga. Ja płacę na Sonię.

- Za dwa tygodnie mam obóz w Konstancinie. - oznajmił Sergiej.

- Jaki obóz?

- No na trzy dni jedzie do Konstancina pod namioty z klasą. Mają nocować przy jeziorze, bawić się w podchody i smażyć kiełbaski, tak? - spojrzałam z uśmiechem na syna.

Sergiej był tak bardzo podobny do Borysa, że czasami ciężko mi było znaleźć w nim siebie. Twarz, posturę, a nawet kroki miał takie jak on, sposób mówienia, jedzenia, dygotanie nogami podczas siedzenia też. On cały był jak Borys i nie można było temu zaprzeczyć. Na szczęście charakter, zachowanie i podejście do świata miał zupełnie inne niż Borys. Nie pchał się w kłopoty, unikał bójek, był całkiem grzeczny, no i mądry. Miałam nadzieję, że z wiekiem mu się to nie zmieni:

- Jeszcze trochę i sami pojedziemy na taki obóz, co? Wynajmiemy domek, weźmiemy mamę i będziemy piec kiełbasę nad ogniskiem - spojrzał na mnie z uśmiechem i przyłożył dłoń do policzka Sergieja, gładząc go po nim. - Zadzwonię do kolegi i poproszę żeby nam wysłał te pianki, które widzieliśmy na filmach, te które zawsze chciałeś spróbować.

- Weźmiemy Tadka ze sobą? - zapytał Sergiej.

- A moglibyśmy go zostawić w domu? Dziurę w drzwiach by za tobą wydrapał - zaśmiali się obaj.

Słysząc to "jeszcze trochę", wiedziałam, że Borys coś kombinuje. Miałam tylko nadzieję, że nie będę musiała po raz kolejny włóczyć się po komisariatach i zeznawać na jego temat.
Dobrze, że chociaż zależało mu na Sergieju, ciągle to okazywał, i choć bardzo mnie to cieszyło, to z drugiej strony martwiło mnie jego podejście do Sonii. Młoda miała już dziewięć lat, pierwszą komunię za sobą, a on nawet nie drgnął tylko wysłał jej półtora tysiąca z listem, w którym przeprasza, że go nie ma i tyle. Nie dzwonił do niej, nie obiecywał jej wyjazdów czy spotkań, pizzy czy wyjść na basen tylko milczał. Ja tego nie rozumiałam, bo dla mnie była tak samo ważna jak sam Borys:

- Zabierzmy też Sonię - zaproponowałam. - Ucieszy się, że będzie mogła z nami jechać. - uśmiechnęłam się do Sergieja.

- Nie wiem czy Majka się zgodzi. - oznajmił poważnie Borys, opierając cię wygodnie na krześle.

- To też twoja córka i masz prawo ją ze sobą gdzieś zabrać, prawda? Ustalimy szczegóły wyjazdu i wcześniej się dogadamy, żeby nie było jakichś nieprzyjemności. - pokiwałam głową do Sergieja.

W zasadzie, nie miałam ochoty na jakieś wyjazdy, a już napewno nie z Borysem, ale kiedy zobaczyłam syna, który tak bardzo się cieszył na te obiecane pianki, to stwierdziłam, że dla niego warto będzie poświęcić swoją dumę. Czasami przecież i tak trzeba, a całe macierzyństwo to poświęcenie, oddawanie swojej porcji obiadu, wstawanie dwieście razy w nocy i zabawa w dzień, gdy jest się już wyczerpanym. Przywykłam do tego, choć na początku było ciężko.

Ciąża była piękna. Nie miałam nudności, zgagi czy bólu głowy. Jadłam ile chciałam, nie przejmując się wagą, a nad wszystkim, z bezpiecznej odległości, czuwał Borys. Po porodzie było znacznie gorzej. Sergiej nie przespał ani jednej nocy. Budził się kilka razy na mleko, a po ukończeniu dwóch lat nadal wstawał w nocy na picie. Podnosiłam się z łóżka jak trup, nalewałam do butelki ciepłej wody, wlewałam z dozownika odrobinę płynu do mycia naczyń i zakręcałam butelkę, szybko wracając do płaczącego dziecka. W połowie drogi przystawałam, uderzałam się w głowę i wracałam do kranu, zdając sobie sprawę, że zamiast dozownika z sokiem malinowym, użyłam dozownika z Fairym, innymi słowy, chciałam dać dziecku do picia, wodę z płynem do mycia naczyń.
Po zakończeniu walki z nocnym butelkowaniem, przyszła pora na nocne odpieluszkowanie. Wstawałam nie raz po trzy do pięciu razy, by go przebierać i zmieniać zasikane maty. Nie zliczę ile razy prałam łóżko nim przestało śmierdzieć, a on i tak je znów moczył. Później już przyszła pora na nocne wstawanie - siku, - jeść, - pić, - srać, - rzygać i wszystko inne oprócz - spać. Pierwsza cała przespana noc była za mną dopiero, gdy Serg skończył pięć lat. Cieszyłam się z tego jak głupia, bo od pięciu lat nie przespałam ani jednej nocy, a wtedy przespałam. I to bardzo dobrze.

Dwa dni po powrocie z więzienia do moich drzwi zapukała niespodziewanie Majka. Zupełnie nie spodziewałam się jej w moim mieszkaniu, naprawdę:

- Nie namawiaj Borysa na to, żeby wyciągał z wami gdziekolwiek Sonię. Dobrze wiesz, że się nią nie interesuje, zresztą ty aż za dobrze o tym wiesz... - powiedziała machając mi palcem przed nosem.

- Niby skąd? Staram się im zorganizować wspólnie czas, to o co ci chodzi? Z jednej strony masz pretensje, że Borys się nią nie interesuje, a z drugiej jak chcę zrobić coś w tym kierunku, to też przychodzisz z pretensjami.

- Nie wtrącaj się. Sonia to córka moja i Borysa, nie twoja. Gówno masz w tej sprawie do gadania.

Rozumiałam jej złość, ale ja przecież nie robiłam nic złego. Chciałam żeby Sonia pojechała z nimi i poczuła jak to jest mieć ojca, ale Majka chyba źle odbierała moje intencje lub zwyczajnie nie chciała żebym widywała Sonię. Po głowie chodziło mi też, że ona bardzo chciała odciąć młodą od ojca, tylko po co moje wysiłki skoro oboje nie bardzo chcieli walczyć o ten kontakt? Stwierdziłam, że dam sobie spokój. Majka miała rację, gówno miałam w tej sprawie do powiedzenia.

Relacja między nami, a Sonią już od momentu, gdy zaczęła rozumieć sytuację, była bardzo napięta. Majka ciągle jej powtarzała, że ojciec zrobił jej krzywdę, że to ja zabrałam jej Borysa i wrobiłam go w dziecko, a młoda chłonęła te informacje jak gąbka wodę. Sergiej jeszcze w miarę dobrze z nią rozmawiał, chodzili do jednej szkoły, ale na mnie była już konkretnie cięta. Nie powiem, przeszkadzało mi to, bo nigdy nie chciałam się kłócić i to przecież nie jej wina, że Majka usilnie próbowała zatrzymać przy sobie jej ojca. Miała wypraną głowę. Miałam nadzieję, że kiedyś zrozumie:

- Wszystko spakowałeś? Majtki, skarpety, letnie ubrania, cieplejsze ubrania, kalosze, adidasy, pieniądze do portfela wsadziłeś? - zapytałam, nakładając buty i ręką opychając od siebie psa.

- Tak. Spakowałem wszystko.

Sergiej wywrócił oczami i pokręcił głową zupełnie jak Borys:

- Jedzenie kupimy tu, zajedziemy po drodze, bo te obozowe sklepy bardzo drogie. Co chcesz? Tylko pamiętaj, że do wszystkiego podchodzimy z umiarem. Normalne jedzenie, a na słodycze też miejsce się znajdzie. - wzięłam do rąk cięzki plecak obozowicza i wypuściłam go na klatkę, zamykając za nami drzwi do mieszkania.

- Na pewno chcę jakieś chrupki paprykowe i cebulowe. Mogę zupki chińskie? - zapytał skacząc w dół z co drugiego schodka.

- Żadnych zupek, Sergiej. No może jedną, ale nie więcej... - oznajmiłam schodząc na parter, gdy nagle usłyszałam szczęśliwy głos syna wybiegającego pod klatkę:

- Dziadek! 

Pod blokiem czekał na nas ojciec Borysa z całą obstawą. Nienawidziłam kiedy podjeżdżał pod blok czy szkołę czarnym Jeepem, a za nim cztery podobne auta. Nauczycielki dzwoniły do mnie z pretensjami, bo dzieci się boją, a ja nie miałam na to żadnego wpływu. Stary Ivanov nie we wszystkim mnie słuchał. Jeśli chodziło o podstawową opiekę, nie wtrącał się, ale dopieszczanie, kupowanie słodyczy, dawanie po trzysta złotych dziennie do szkoły? W ogóle się nie słuchał, a Sergiej był wniebowzięty:

- Dzień dobry... - powiedziałam, podchodząc bliżej niedoszłego teścia i dwóch goryli.

- Cześć. Ojciec mówił, że rośnie z ciebie obozowicz. Masz tu od dziadka trochę pieniędzy i małe zakupy. - uśmiechnął się wkładając mu do ręki trzysta złotych i reklamówę pełną słodyczy.

- Nie daję mu zbyt dużo takich rzeczy, a pieniądze już ma. Może lepiej niech odłoży do skarbonki? - zaproponowałam delikatnie.

- Do skarbonki też niedługo dostanie od dziadka - uśmiechnął się. - Wsiadaj do samochodu, podwieziemy cię do szkoły.

Sergiej zadowolony i dwa kilo cięższy pocałował mnie w policzek, po czym wsiadł do czarnego samochodu.

- Sergiej, bądź grzeczny i nie jedz wszystkiego na raz. Podziel się z dziećmi.

- Okej. Pa mamo! - pomachał ręką i zniknął za przyciemnioną szybą.

- Jutro rano przyjedzie do ciebie mój prawnik i notariusz. Dadzą ci plany domu, potem przyjedzie  architekt uzgodnisz z nim jak chciałabyś urządzić dom, tylko pamiętaj, że musi w nim znaleźć się też miejsce dla Borysa.

Od dawna wiedziałam, że jego ojciec zrobi wszystko byśmy do siebie wrócili, Borys też go pewnie na to nakręcał. Gdy pytał, odpowiadałam, że nie wiem czy coś z tego będzie, choć wiedziałam, że nie potrafiłabym z nim być. Prawdy nigdy mu nie powiedziałam:

- Borys... Przecież prawnik mówił, że on już nie wyjdzie... - niedokończyłam, gdy on wszedł mi w zdanie.

- Borys wyjdzie. Pracuję nad tym. - mrugnął okiem i wrócił do auta, by odwieźć Sergieja do szkoły.

Miałam cichą nadzieję na to, że Borys zostanie tam na tyle, na ile miał zostać, czyli na dożywocie.
Może i mówiłam źle, bo to też człowiek. Dla nas oddał się w ręce policji, dla nas przestał pić i palić, założył legalną firmę, dzwonił, pisał, odnosił się z szacunkiem, zadbał o to, byśmy nie mieszkali w bloku, choć nawet mi to nie przeszkadzało, ale ja nigdy nie mogłam już patrzeć na niego jak dawniej. Przed oczyma ciągle miałam obraz jego i Majki w łóżku. Cholera, minęło dziewięć lat, a ja nadal nie zapomniałam.

_________________________________________________

Każdy orze jak może. Nawet Borys stara się jakoś pokazać, że zmienił swoje zachowanie, niemniej jednak, nie to jest teraz największym problemem dla Eleny. Jak pozbyć się dziadka, który chce dobrze dla wnuka, ale nie przyjmuje odmów Eleny?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro