ROZDZIAŁ XXI - KANAŁ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    

- Byłam taka szczęśliwa i... stabilna, a teraz zdałam sobie sprawę, że nic nie jest pewne i w zasadzie nie znałam życia.

Borys zaśmiał się cicho:

- Bo nie pracowałaś nigdy w sklepie?

- Nie. Bo nigdy nie widziałam świata z tej strony. Od małego wszystko miałam podane na tacy, a i tak coś mi w tym nie pasowało. Tylko autem do szkoły, tylko z tymi bogatymi, tylko ładne i drogie ubrania, bo przecież mamy świetną opinię. A potem jak zostałam na ulicy bez niczego... Nie wiedziałam co robić. Nie byłam na to gotowa.

- Sama mówisz, że rodzice i rodzice... Nie twoja wina, tylko ich i zdajesz sobie z tego sprawę. Mi się podoba, że jesteś taka nieogarnięta i naiwna, ale kiedyś się na tym przejedziesz. - zaczął. - Ja zaczynałem odwrotnie - w biedzie. Mieszkaliśmy we wsi prawie trzysta kilometrów od Moskwy. Była gospodarka i niepewna sytuacja - Ile się napracujesz, tyle później będziesz miał. Stary wstawał o czwartej nad ranem do krów, kur, świń, ba... Mieliśmy nawet jednego indyka. Matka wstawała robić śniadanie, a potem do ojca w pole i tak codziennie. Od rana do nocy, z przerwą na śniadanie, obiad i kolację. Docenialiśmy to co mieliśmy i radziliśmy sobie nawet w najgorszych chwilach.

Ja obróciłam się w jego stronę i z uśmiechem napomniałam:

- Opowiedz mi więcej. Nigdy nawet nie wspomniałeś o dzieciństwie.

Borys spojrzał na moje uśmiechnięte usta i pocałował mnie, podpierając się łokciem o głowę:

- Sytuacja była ciężka. Miasto daleko, bo najbliższe jakieś trzydzieści kilometrów dalej, brak pieniędzy, fatalne warunki mieszkalne, szkoła, która się kurwa rozpadała, tynk się na łeb sypał, ale się jakoś dało radę. Chujowo się uczyłem, ale historię, fizykę i wasz wtedy język miałem w małym palcu.

- No dobra, ale jak to się stało, że jesteś tutaj?

- Jak miałem piętnaście lat, ojciec spierdolił do Moskwy. Zostawił mnie i matkę w domu, ze wszystkim na głowie. Ledwo dawaliśmy radę, ale jakoś to leciało. Ja zrezygnowałem ze szkoły, zapierdalałem w polu, a matka razem ze mną. Któregoś dnia koleżanka matki przyjechała z miasta z nowiną. Powiedziała, że głośno o starym się robi, bo ponoć duże pieniądze zarabia, a o takich się szybko wieści rozchodziły, bo mało kto ze wsi wychodził. Zebrałem na bilet, zostawiłem matkę w domu i obiecałem, że znajdę ojca. Chciałem go dosłownie przytargać do domu za szmaty i zajebać. Matka nie dość, że miała nas troje, bo miałem jeszcze dwóch braci, to załamana, wpadała w depresje, ryczała i nie mogła do siebie dojść. Pojechałem do Moskwy, trzy dni przenocowałem na ulicy, a czwartego znalazłem. Się woził w mercedesach starych z ochroną, jak Pan. Podszedłem do niego, akurat wychodził ze sklepu i zapytałem jak się ma, on na to, że dobrze i co tu robię, to wyjebałem mu lutę w mordę i mówię do niego: - Matka żyć bez ciebie nie może, ledwo na chleb starcza, a ty co robisz?
To on mi na to, że dopiero biznes rozkręcił i będzie nam płacił pieniądze. Wróciłem do domu, wszedłem w próg i mówi mi sąsiadka, że mamę lekarz zabrał, bo chyba zawału dostała. No i pojechałem do miasta, a jeszcze od ojca dostałem sto rubli, to miałem na autobus, wlazłem do szpitala i wtedy mi powiedzieli, że mama nie żyje, że dostała zawału serca. Wiesz, zostało nas troje. Ja miałem piętnaście lat, Masza dwanaście, Misza jedenaście, a Walerij dziewięć. No i co mieliśmy zrobić? Telefon z komisariatu milicji do ojca i zabierać dzieci. Pojechaliśmy do jego nowego domu, tam już były dobre warunki, prysznic, sedes i z nim zamieszkaliśmy, bo innego wyjścia nie mieliśmy. Jak skończyłem siedemnaście lat zacząłem dla niego pracować, przewoziłem to, co Aleksy, potem sprowadzałem laseczki, a jak skończyłem dwadzieścia lat, przyjechałem mieszkać tu, do Warszawy. Kupiłem mieszkanie, a dwa lata później klub i jestem tutaj.

- A Majkę jak poznałeś?

- W sklepie, ale nie ważne.

- A co z twoim rodzeństwem? Gdzie są?

- Masza mieszka z żoną i dziećmi pod Moskwą, Misza w Moskwie, a Walerij chodzi do prywatnej szkoły. Stary przeniósł go z publicznej do prywatnej, bo jak stwierdził "tak będzie dla niego lepiej".

  Wbrew pozorom historia Borysa nieco mnie podminowała. Ja przez cały czas myślałam, że skoro i on i jego ojcec żyją w dostatku, są znani, lubiani, to nic tak potwornego nigdy by się u nich nie wydarzyło. Pieniądze sprawiają, że człowiek naprawdę potrafi patrzeć na drugiego człowieka zupełnie inaczej, a ja w tamtym momencie naprawdę zaczęłam patrzeć na Borysa zupełnie inaczej.

Tak minął rok, a my powoli rozkwitaliśmy. Seks nadal był cudowny, wspólne życie nadal tak samo ciekawe i interesujące, co na początku, a my sami, w ogóle sobą nie znudzeni. Przyzwyczailiśmy się już do swojej obecności. Ja nocowałam u niego, przyjeżdżałam do klubu i jak raz utarłam nosa temu cholernemu ochroniarzowi, potem jechaliśmy razem na zakupy, a czasem odwrotnie. Borys nie lubił u mnie sypiać. W bloku czuł się jak w zamknięciu, czuł się jak ptak w klatce, ja zresztą w ogóle mu się nie dziwiłam. Porównując moje mieszkanie, a jego dom - widać było różnicę. Rano mogłam wyjść na kawę do ogrodu, posłuchać ptaków, ciszy, ewentualnie sąsiadów trzepiących dywan, a w bloku? W bloku to ja mogłam na balkon wyjść i posłuchać zgiełku ulicznego.

Borys był cudownym człowiekiem, aż sama się czasami dziwiłam, że krążyły o nim niepochlebne opinie. Pomagał, wspierał, doceniał i zawsze miał jakieś rozwiązanie. Potrafił przepchać zlew, przywiercić półkę, naprawić gniazdko, czego potrzeba było mi więcej do szczęścia?

- To odpowiedzialność, poświęcenie czasu, energii, przestrzeni... Nie jesteśmy na to jeszcze gotowi. - powiedział pewnie, zaciągając się papierosem.

Staliśmy spokojnie na balkonie, przyglądając się dzieciakom, które ochoczo rozrabiały na placu zabaw trzy piętra niżej. Dochodziła ósma, słońce znikało za innymi blokami, a my w ciszy chyba układaliśmy sobie coś w głowie. Już od dłuższego czasu chciałam zapytać, bo wiedzieć musiałam, tylko nie takiej odpowiedzi się spodziewałam:

- Ja wiem, ale... Przecież nie zawsze trzeba zmieniać całe życie. Wiele osób myśli tak samo, a potem zmienia zdanie.

Borys westchnął:

- Kocham cię, ale jeszcze nie jestem gotowy i nie wiem czy w ogóle będę. W każdej chwili mogę iść siedzieć, co byłoby z wami? Poradziłabyś sobie sama z dzieckiem? Wiesz, że na twoją matkę nie masz co liczyć, na koleżanki owszem, ale nie aż tak...

- Mam już prawie trzydzieści lat, Borys. Później już będzie dla nas za późno...

- Do trzydziestki zostały ci jeszcze trzy lata. Za ten czas... - obrócił się i oparł tyłem o barierkę balkonu. - ... Za ten czas może uda mi się z tym skończyć i rozkręcić jakiś biznes.

- Chcesz skończyć z produkcją?

- Ze wszystkim. Zaczniemy żyć normalnie i dopiero wtedy będziemy o czymś myśleć. Póki co, nie chcę słyszeć o ślubie i dziecku. - powiedział pewnie, po czym wszedł spowrotem do mieszkania.

Rozumiałam, że mógł czegoś nie chcieć, ale przecież w tym wszystkim liczyło się też moje zdanie i potrzeby, tak? Miałam nadzieję, że zrobi jak powiedział i skończy z tym wszystkim, byśmy mogli w końcu zacząć normalnie żyć. Jeśli nie, to nie wiem co bym zrobiła. Nie chciałam nawet o tym myśleć.

- Owszem, kłócimy się, ale to przecież jeszcze nie jest powód żeby się rozstawać, tak? - zapytałam Julki, wypakowując towar.

Ta podeszła bliżej mnie i podsunęła mi pudło z rzeczami:

- Wiesz... Zazwyczaj w tej kwestii mężczyźni nie zmieniają zdania. Szczególnie tacy po trzydziestce. Ja bym dała sobie spokój.

- Z tak błahego powodu?

- Jeśli to dla ciebie błahy powód, to po co w ogóle zaczynałaś temat?

- Źle mnie zrozumiałaś... Kocham go i nie chcę się z nim rozstawać. Jeśli miałabym wybierać między nim, a zajściem w ciążę, to wybrałabym jego. - odparłam nieco poirytowana.

Ostatnimi czasy Julia zachowywała się dosyć dziwnie. Przez cały czas usilnie próbowała wmówić mi, że Borys nie jest dla mnie. Rozumiałam jej uprzedzenia, wiedziała kim był, tylko nie rozumiałam, dlaczego była taka uprzedzona. Z jedej strony wiedziałam, że może się o mnie troszczyła i chciałam jak najlepiej, ale z drugiej... Po prostu musiałam jakoś dyskretnie poprosić żeby przestała w to tak ingerować:

- Masz jakieś uprzedzenia do Borysa? - zapytałam cicho, podnosząc się z podłogi.

- Nie, a czemu pytasz?

- Bo tak się zachowujesz.

- Teraz ty to źle odbierasz. - spojrzała na mnie. - Po prostu mówię ci co myślę, jakie mam wrażenie. Nie mam żadnych uprzedzeń do Borysa ani do ciebie...

- Po prostu zapytałam. - wzruszyłam ramionami i temat odpuściłam, bo mogłyśmy go tak ciągnąć do rana. Ja cały czas miałam wrażenie, że ona zachowuje się dziwnie, ale nie mogłam jej tego na siłę wmawiać.

Po pracy wyszłam pod sklep, by wrócić do domu. Borys w ostatnim momencie napisał mi, że coś mu wypadło i niestety nie da rady po mnie przyjechać. Głupio mi było po tym dniu prosić Julkę o podwiezienie, więc poudawałam, że na niego czekam, a gdy odjechała - poszłam spacerkiem w stronę przystanku.
Byłam naprawdę wściekła na Borysa za to, że mnie wystawił, a druga sprawa, że nie powiedział o co chodziło. Miał przedemną tajemnice? No nic. Nabuzowana wsiadłam w autobus pełen śmierdzących meneli i wróciłam do domu:

- To nie mogłeś przez telefon powiedzieć tylko robisz z tego ogromną tajemnicę? - zapytałam, podając mu jajecznicę.

- Ty myślisz, że ja miałem czas ci tłumaczyć co się stało? Zadzwonił barman, cały klub zalany, a ja w drodze do ciebie. Musiałem jak najszybciej cię odwołać, zadzwonić do hydraulika, do sprzątaczek, a potem luta sprawdzić co się dzieje.

- No dobra, nie kłóćmy się już. Powiedz lepiej co tam się stało - usiadłam na łóżku obok niego.

Naprawdę nie chciałam się kłócić. Widziałam, że był zmęczony, zdenerwowany i nieco zmartwiony:

- Rura z wodą pękła, kanalizacja wybiła, wszystko zalane szambem, jebie jakby się kurwa tam świnie trzymało. Za wodę zajebie w następnym miesiącu nie wiem ile, jak tam pół wszystkich zbiorników wylało, klub będzie nieczynny przez dwa tygodnie. Wymiana rury, sprzątanie, wymiana parkietu, malowanie. A chuj, szkoda gadać... - pokręcił głową, nadal jedząc.

- Cholera, a dlaczego wybiło? - zapytałam.

- Nie wiem. Najprawdopodobniej woda z rury spływała do szamba, szambo już i tak było pełne, więc wybiło.

Borys podniósł się więc z kanapy, odstawił talerz na blat kuchenny i poszedł do łazienki. Ja ciągle myśląc o tej jego awarii, spoglądałam na telefon, który zostawił na ławie, tuż pod moim nosem. Akurat wtedy dostał SMS i w ogóle by mnie to nie zdziwiło, gdyby nie fakt, że wiadomości przychodziły ciągle, jedna po drugiej. Wzięłam go więc do ręki i spojrzałam na nazwę kontaktu, który był autorem tych nachalnych SMS-ów. Omal nie zeszłam na zawał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro