Rozdział 12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Sara nadal siedziała oszołomiona natłokiem nowych informacji. Szukała wzrokiem Henrego, lecz wampir dość szybko zniknął wraz z jej ojcem, gdzieś w ciemnych korytarzach, do których prowadziły wielkie, rzeźbione drzwi. Tuż za nimi, jak cień, pomknął jeden z nowo poznanych mężczyzn. Przywitał się jedynie skinieniem głowy. Nie wyglądało też na to, że są w jakikolwiek sposób spokrewnieni.

Był młodym, niskim i chudym mężczyzną, o bardzo gładkich rysach twarzy. Łysą głowę przykrywał zielony beret ze złotą lamówką, oczy miał niewielkie, niebieskie jak niebo. Ubrany był schludnie i skromnie i zdecydowanie odstawał wyglądem od trzech, rosłych jak dęby, mężczyzn, na oko przed czterdziestką. Choć pewnie są o wiele starsi, pomyślała Sara, przeskakując wzrokiem to na jednego, to na drugiego.

Jednak najstarszy z nich wydawał się ten z zachrypniętym głosem. Wyglądem całkowicie przypominał ojca, to, że nim nie jest, zdradzały jedynie duże ciemnobrązowe oczy, odziedziczone po matce. Długie, marchewkowe włosy związane miał w wysoki kucyk. Był ubrany prosto, lecz już z daleka można było dostrzec, że materiał jest bardzo drogi.

– Mathias – przedstawił się, kłaniając się jej nisko. – To Kasjusz i Lucas.

Obaj również się pokłonili, ale już nie tak teatralnie jak ich brat. Wyglądali niemal identycznie, gdyby nie różnice w stroju, nie byłaby w stanie wskazać, który jest który. Na piersi Kasjusza, wyszyta złotą nicią, widniała litera K, na koszuli drugiego, jakby w lustrzanym odbiciu, litera L. Ich włosy nie były już tak intensywnie rude, bardziej przypominały kasztany, oblane światłem zachodzącego słońca. Tak jak Sara, byli całkowicie podobny do matki, a piegi pokrywały całą ich twarz, szyję oraz ręce. Lecz oczy... wydawało jej się, że widzi w nich płynącą magmę, małe przeskakujące, złote iskierki

Przyglądała się im w konsternacji, nie wiedząc ani co powiedzieć, ani jak się zachować. Nigdy o nich nie słyszała, nawet Elijah nie wspominał, że mają rodzeństwo, czy nawet kuzynostwo. Tematu krewnych w ich domu się nie poruszało. Po prostu było ich czworo i na tym kończyła się, znana do tej pory, historia.

– Kasjusz! – głos Elijah odbił się echem od wysokiego sufitu. Wywołany do tablicy uniósł tylko brew. – Gdzie twoje maniery? Zaprowadź siostrę do pokoju gościnnego. Spędziła w trumnie siedem dni, capi trupem na kilometr.

– Elijah! – Sara skrzyżowała ramiona na piersi.

– Jesteśmy zajęci – odpowiedzieli razem Kasjusz i Lucas, a dziewczynę przeszedł dziwny dreszcz, jakby ich głos przeszył jej ciało na wylot.

– Ja się tym zajmę – odparł najstarszy z nich, Mathias – pewnie jesteś zmęczona.

Odwrócił się w stronę korytarza, przywołując wampirzycę ruchem ręki. Sara wstała, niepewna i w poczuciu odrealnienia. Podeszła do drzwi, lecz gdy tylko stanęła na progu, szybko się cofnęła.

Mathias stanął na środku korytarza, patrząc na nią pytająco.

– Słońce – powiedziała, prawie niesłyszalnie. Mag wciąż na nią patrzył. – Spłonę.

– Ochroń się magią – zdziwienie malowało się na jego twarzy.

– Nie mam w sobie magii, na razie jestem po prostu wampirem.

***

Rozebrała się i powoli weszła do wanny pełnej gorącej wody. Odetchnęła z ulgą, kiedy ciecz otuliła jej ciało. Spojrzała w zaczarowane okno. Mathias od niechcenia rzucił zaklęciem, którego nie znała, a dzięki niemu mogła dokładnie przyjrzeć się temu, co działo się na zewnątrz.

Dzień chylił się ku końcowi. Zachodzące słońce pomalowało niebo w odcienie złota, pomarańczu i fioletu. Urbos rozlewało się daleko poza horyzont, niczym pole czerwonych i bordowych maków. Przypominało stare, miasteczko, z czasów ciemnych, zbudowane z czerwonej cegły. Gazowe latarnie migały ciepłym światłem, Do jej uszu docierał stłumiony stukot kopyt i drewnianych obcasów. Przypominając sobie opowieść Henrego, myślała, że magów zostało niewielu, a to miejsce tętniło życiem. Magiczna energia przesiąkała każdy skrawek tej krainy, wibrowała w powietrzu, wprawiając krajobraz w lekkie falowanie.

Pokój, do którego zaprowadził ją Mathias, był równie ogromny, co salon, w którym się poznali. Tworzył półokrąg. Okazałe okna zajmowały praktycznie całą powierzchnię ścian. Łóżko z jasnego drewna zajmowało jego centralną część, a w głębi, przy krawędzi tego okręgu, na podwyższeniu stała sporych rozmiarów, miedziana wanna, z nóżkami wysadzonymi białymi kryształami. Za niewielką ścianką znajdowała się garderoba, całkowicie pusta, a tuż przy niej biurko, z tego samego drewna, co łoże. Na ścianie, zaraz przy drzwiach, rozciągała się pokaźna kolekcja książek, na której widok Sara prawie pisnęła z podekscytowania.

Jednym ruchem dłoni, Mathias zapalił wszystkie świece, znajdujące się w pomieszczeniu, tworząc przytulny, ciepły klimat. Obiecał, że porozmawiają, jak tylko dziewczyna się ogarnie. Tak bardzo chciała potrafić to, co on! Miała cichą nadzieję, że będąc w Urbos, nauczy się, chociaż kilku zaklęć.

Ciszę przerwało stanowcze pukanie do drzwi. Przybysz, nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. Otworzyła szerzej oczy, nie dowierzając.

– Elijah – wydukała, nie mogąc odnaleźć właściwych słow. – Wyglądasz... bardzo elegancko.

– Tak się ubierałem, zanim się urodziłaś. – Wyszczerzył zęby, zadowolony i obrócił się na pięcie, by się zaprezentować w całej okazałości.

Bogato zdobiona, złotą nicią, koszula, zaszeleściła delikatnie, a skórzane spodnie błyszczały figlarnie w świetle świec. Jednak włosy nadal miał w nieładzie. W ręku trzymał karafkę, wypełnioną, wydawać by się mogło, czarną cieczą, w drugiej zaś dzierżył kryształowy kieliszek.

– Koniec z pociąganiem z gwinta – postawił butelkę na stoliku nocnym i rozsiadł się wygodnie na białej pościeli. – Gotowa na podbój nowego życia?

– Nie – mruknęła pod nosem, zanurzając się w wodzie po sam czubek głowy. Wynurzyła się po chwili, odwracając wzrok w stronę okna. – To wszystko jest popierdolone.

Elijah zaśmiał się wesoło.

– Odradzałem ojcu ten pomysł, mówiłem, że będą z tego problemy, ale zrobił po swojemu. Poniesiesz konsekwencje, ale benefity, jakie będziesz z tego miała, wynagradzają to wszystko.

– Niby jakie? Oprócz dezorientacji i zagubienia nie czuje nic więcej.

– Przede wszystkim nauczymy cię posługiwać się magią. Mamy tu świetnych nauczycieli. Choć pewnie przejdziesz przyspieszony kurs. – Podszedł do niej i oparł się o krawędź wanny. – Azdorat wrócił, więc pewnie wznowią plan wybicia aniołów. Na pewno nie będziesz się nudzić.

– Najpierw musi oddać mi moją moc – odparła, zakładając za ucho zagubiony kosmyk mokrych włosów.

– Lubisz go?

Nastała między nimi niezręczna cisza. Sara zerknęła na niego, wpatrywał się w nią świdrującym wzrokiem.

– Jakie to ma znaczenie? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Elijah wzruszył ramionami. – Bardzo mi pomógł, kiedy tego potrzebowałam. Choć nadal nie odpowiedział na wiele moich pytań. Lubię, chyba nawet się przyjaźnimy.

– Widziałem – wymruczał jednoznacznie. Sara zmarszczyła brwi, a po chwili ochlapała go wodą.

– Lepiej podaj mi ręcznik, zamiast snuć niestworzone domysły.

***

Mrok otulił już całe miasto, nakrywając je drobnym kocem z gwiazd. Henry stał przed mahoniowymi drzwiami już od dobrych kilku minut, dłoń, odzianą w rękawiczkę, trzymał na srebrnej klamce. Nacisnął ją stanowczo, a drzwi otworzyły się z ciężkim skrzypieniem.

Stanął na progu i rozejrzał po ciemnym korytarzu, w powietrzu unosił się zapach kurzu i stęchlizny. Wszedł do środka, pozostawiając na podłodze ślady ciężkich butów.

Kanapa na środku, w kominku wciąż leżały dopalone drwa olchy. Podniósł książkę z ławy, która zostawiła na blacie ciemny ślad. Ruchem ręki rozpalił wszystkie światła. Nikt tu nie zaglądał, odkąd poszedł na ostatnią misję, Pajęczyny ponuro zwisały z wszelakich kątów, tworząc na suficie cienistą mozaikę,

Otworzył pierwsze napotkane drzwi. Jego łóżko nadal było nieposłane, tusz, stojący na biurku, już dawno wysechł, papier kiedyś w kolorze écru przykrywała gruba warstwa kurzu i pleśni.

– Pulvis evanescit – szepnął.

Wiatr zawył między szczelinami okien. Gruba warstwa szaro białego pyłu zadrżała, by za chwilę unieść się, tworząc mglisty wir. Otoczyła go, niczym tornado wodne, by za chwilę zniknąć pod okiennicami i szparami drzwi.

Poczuł, jak dodatkowa magiczna esencja próbuje wyrwać się z jego ciała, ale powstrzymywał ją z całej siły. Znane mu, już doskonale, mrowienie zawładnęło całym jego ciałem, walczył z nim, dopóki nie ustało.

Rozejrzał się raz jeszcze. Czuł się z lekka obco we własnym domu, przyzwyczajony do ascetycznego pokoju w apartamencie wampirów. Jego własny dom tak bardzo różnił się od tamtego miejsca.

Rzucił się na łóżko, pogrążając całkowicie w myślach.

***

Usłyszał pukanie. Zerwał się z krwistej pościeli, zdezorientowany. Nie był pewny, ile czasu minęło, tak bardzo toną we wspomnieniach,

– Henry? Jesteś tu? – głos Sary był niepewny, kroki odbijały się od granitowej posadzki. – Drzwi były otwarte.

Niechętnie podniósł się z łóżka i przeczesał dłonią włosy. Nie zdążył ogarnąć się jeszcze po podróży, tyle rzeczy musieli sobie przekazać z głową rodu Kalerainów. Tylko magia utrzymywała Xandera przy zmysłach, kiedy ich rozmowa wkroczyła w kolejną dobę. A i tak miał wrażenie, że nie powiedzieli sobie wszystkiego. W międzyczasie wiele ważnych osobistości z Urbos wysłało depeszę, chcieli się spotkać, omówić ważne sprawy, opracować plan.

Sam miał mnóstwo pytań. Moc młodej, niedoświadczonej czarodziejki, nie powinna sprawiać mu problemów z utrzymaniem jej w ryzach. Jednak moc Sary wyrywała się przy każdej możliwej okazji, raz go mroziła, raz paliła żywym ogniem, oblewał go zimny pot, mąciła mu w głowie, mieszała jego wspomnienia ze wspomnieniami najmłodszej Kalerainówny. W pewnych momentach nie miał pojęcia, które wspomnienia są jego, a które jej.

Stanęła w progu sypialni, splatając dłonie z przodu. Po koszulce i dżinsach nie został nawet ślad. Otaksował ją wzrokiem od góry do dołu, zaczynając od wysokich skórzanych butów z cholewką, na prostej lnianej sukience, ściągniętą w talii szerokim pasem, kończąc. Długie kręcone włosy opadały luźno na ramiona, a te najbardziej niesforne spięła po bokach mosiężnymi spinkami.

– No no – pokiwał głową z uznaniem. – Wyglądasz jak prawdziwa czarodziejka.

Mógłby przysiąc, że na jej policzku wykwitł soczysty rumieniec.

– Jakaś służąca mnie tu przyprowadziła. Krępuje mnie ta cała pompatyczność, to zamczysko i wysokie ściany – otuliła się ramionami. – I wszechobecna magia.

– Tu też jest magia.

– Ale nie kręci się tu tyle osób. Nikt się właściwie nie kręci. Mathias wspominał, że odprawiłeś całą służbę na długo przed zniknięciem.

– Bardzo sobie cenię spokój. – Wstał i podszedł do niej. – Chcesz odzyskać swoją moc?

– Nigdy jej nie używałam, więc nie odczuwam jej braku. – Znów miała wrażenie, że jego ciało wibruje. – Ale chyba ona chce do mnie wrócić.

Pokiwał głową. Sara przygryzła wargę, lecz zrobiła to za mocno, ponownie zapominając o swojej sile. Syknęła, a osierocona kropla krwi, spłynęła jej na brodę.

Nie myśląc za dużo, o tym co zamierzał teraz zrobić, postąpił krok do przodu i w jednej chwili znalazł się przy dziewczynie. Złapał jej twarz w obie dłonie, patrzył prosto w zaskoczone oczy, kiedy przygryzł swoją dolną wargę.

– Restituo – szepnął, po czym przyciągnął ją do siebie, łącząc ich usta.

Wpił się w nie najmocniej, jak potrafił, mieszając ich krew. Wciąż patrzyła na niego szeroko rozwartymi oczami. Poczuła, jak drży cały świat, a ciało powoli wypełnia jej własna energia. Między jej skórą a skórą Henrego, tańczyły wesoło błyszczące nitki magii, włosy uniosły się, pod wpływem tak silnego ładunku energetycznego.

Ostatkiem sił złapała go za nadgarstki, ale nie była do końca pewna, czy chciała, żeby przestał. W oczach zaczęły tańczyć jej ciemne mroczki, zawężając coraz bardziej pole widzenia. Miała wrażenie, że traci powoli grunt pod nogami, a własna moc rozrywa każdy mięsień, jeden po drugim. Świadomość gdzieś uciekała, a ona desperacko próbowała się jej trzymać.

Mrok ospale zalewał ją całą, tonęła i nie miała nad tym absolutnie żadnej kontroli.

***

Podniosła ociężałe powieki. Skronie pulsowały od bólu, dziwiła się, że wampira w ogóle może boleć głowa.

Henry siedział obok, uważnie się jej przyglądając, oczy błyszczały mu wraz z tańczącym ogniem w kominku. Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że leży na kanapie.

Podniosła się na łokciu. Sądziła, że kiedy to zrobi, Azdorat odsunie się, lecz teraz ich twarze dzieliła niewielka odległość. Ściągnęła brwi, chcąc zrobić niezadowoloną minę.

– Pocałowałeś mnie – syknęła przez zęby, uważając, by znów nie przegryźć delikatnej skóry warg.

–Źle było? – zapytał ciemnooki, realnie skonsternowany.

Sara przez chwilę się zawahała.

– Nie... – mruknęła. – Nie zaskakuj mnie tak.

– Przepraszam – uśmiechnął się delikatnie – Ale spójrz na to.

Złapał Sarę za nadgarstek, podnosząc jej dłoń. Odwrócił wewnętrzną część ku górze i przesunął delikatnie po skórze swoimi smukłymi palcami. Nitki energii przeskakiwały z jednego na drugie, tworząc chaotyczną mozaikę.

– Oddałem to, co nie moje – spoważniał nagle, a jego oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze niż zwykle. – Przyrzekam, że już więcej tego nie zrobię,

Sara przymknęła na chwilę oczy.

– Więcej mnie nie pocałujesz? – szepnęła niepewnie, choć chciała brzmieć zupełnie inaczej.

Wstał, odwracając się do niej plecami.

– Więcej nie zabiorę od ciebie mocy. – Odparł, po czym ruszył w stronę ciemnego korytarza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro