Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 Dzień powoli chylił się ku końcowi. Suchy śnieg skrzył się w ostatnich promieniach słońca, przyjemnie skrzypiał pod ich ciężkimi krokami. W powietrzu unosił się zapach mokrych igieł świerku i świeżej żywicy. Trzech Kalerainów zaczynało drżeć z zimna. Szli bez przerwy od kilku godzin, nieudolnie próbując dogonić siostrę. Henry zamykał pochód. Atmosfera była niesamowicie napięta, wampiry nie odezwały się od siebie ani słowem od momentu kłótni. Zresztą, Sara nie odezwała się do któregokolwiek z nich od tamtego czasu.

– Może zatrzymamy się na noc? – zapytał Mathias, coraz bardziej szczękając zębami. – Zbliżamy się do gospody. O świcie stworzymy portal.

Henry bez słowa pokiwał głową. Sara tylko zerknęła na nich przez ramię. Jej kasztanowo rude włosy wyraźnie odcinały się od zimowego krajobrazu.

Och, siostro, ty wiedziałabyś doskonale, jak to wszystko rozegrać i załagodzić konflikt. Przeszło mu przez myśl już po raz kolejny tego dnia.

Skręcili w wąską ścieżkę, prowadzącą do sporych rozmiarów drewnianego dworku. Dzieciniec był równie okazały, co sama budowla, lecz znajdował się na niej tylko jeden koń. Czyżby ludzie zimą podróżowali niechętnie? Mathias wszedł do środka, by wybadać teren.

– Wyczułaś kogoś? – Henry podszedł do rudowłosej, gdy ta rozglądała się uważnie.

– Nie – mruknęła, zaciskając pięści.

– Problem polega na tym – zaczął Mathias, schodząc po schodach gościńca. – Że zatrzymał się tu tabun myśliwych, którzy są teraz na polowaniu i dostępne są tylko dwa pokoje.

– To żaden problem – odpowiedział mu Henry, wciąż patrząc na wampirzycę. – Weźcie jeden, a drugi zostawcie Sarze.

– A ty?

– A ja będę stał na warcie. Mimo wszystko musimy zachować czujność.

Mathias pokiwał głową ze zrozumieniem, lecz kiedy się odwrócił, jego kąciki ust uniosły się z zadowoleniem. Mimo podjętej decyzji wciąż drżał w środku na myśl o tym, że miałby spędzić noc w jednym pomieszczeniu z wampirem.

Sara jeszcze przez chwilę przyglądała się Henremu, zanim weszła do środka.

– Będziesz tu tak sterczał? – zapytała z przekąsem. Henry nawet się nie poruszył. – Chodź, ja się ciebie nie boję.

Nie czekając, weszła po schodach. Drzwi zamknęły się za nią z nieśmiałym trzaśnięciem. Henry odwrócił się, śledząc jej spięte i wyprostowane plecy. Jeżeli to ma być okazja do wyjaśnienia jej kilku rzeczy, to nawet się nie zawaha.

Ruszył za wampirzycą szybkim krokiem, pokonując drewniane schody.

***

– Twoi bracia pomyślą sobie o tobie różne rzeczy – mruknął, rozsiadając się wygodnie na kanapie.

– Moi bracia mnie nie znają. – Sara kończyła zapalać świece. Jej głos był szorstki, nutka gniewu przebijała się, przez co poniektóre sylaby. – Widziałeś mnie w różnych upokarzających sytuacjach. Raczej gorzej nie będzie.

Przeciągnęła się, słuchając, jak trzeszczą jej kości. Marsz mimo wszystko dał się odrobinę we znaki i cieszyła się, że będzie mogła dać odpocząć spracowanym nogom. Liczyła też na to, że sen pozwoli jej uciszyć, choć odrobinę, rozgaszczające się w jej ciele pragnienie. Nie jadła od wielu tygodni, a moc anielskiej krwi już znacznie osłabła, to była kwestia czasu, kiedy głód stanie się nie do zniesienia.

Na szczęście pokój okazał się całkiem przyjemny, choć spodziewała się, że będą raczej jedno, dwa lub trzy łóżka, a nie jedno ogromne, które zdołałoby pomieścić przynajmniej pół tuzina ludzi. Oprócz niego znajdowała się w nim sofa na wygiętych drewnianych nóżkach, niewielki stół, a w rogu pomieszczenia stała stara emaliowana wanna, z której zamierzała z przyjemnością skorzystać z samego rana.

Usiadła na łóżku i zdjęła przemoczone buty. Henry przyglądał się jej z zaciekawieniem, choć widziała je jedynie w jego oczach. Jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego.

– Co się tak nadąłeś? – zapytała, unosząc do góry brew.

– Nie bardzo wiem, co miałbym ci powiedzieć – odparł zmieszany.

– Po prostu przeproś. – Złożyła ręce na piersi i oparła się o wezgłowie. – Mówisz, że zasługuję na wolność, a później sam decydujesz o moim życiu, nie konsultując tego ze mną.

– Masz rację. Ten świat jest ci zupełnie obcy i zapomniałem o tym. Wybacz mi.

Westchnęła i wydawało mu się, że usłyszał w tym odrobinę ulgi. Nie chciał jej rozczarować, a co chwilę to robił. Karcił się w myślach, robiąc w kółko to samo. Obiecał, że więcej niczego przed nią nie ukryje i tę obietnicę złamał. Jej cierpliwość musi nie mieć granic, przeleciało mu przez myśl.

– To miejsce jest wolne? – zapytał niespodziewanie, wskazując na poduszkę obok niej. Nie czekając na odpowiedź, rzucił się na materac, zakładając ręce za głowę. Przymknął powieki i zaciągnął się delikatnym zapachem jej włosów.

– Musisz to robić? – mruknęła złowrogo.

– Co takiego? – Zdziwił się.

– Musisz mnie tak krępować tą bezpośredniością? I to w najmniej nadających się do tego momentach. Jestem przecież na ciebie śmiertelnie obrażona!

Zerknął na jej naburmuszoną twarz.

– Myślałem, że po tylu dniach razem, w jednej trumnie, nie ma rzeczy, które mogą nas krępować.

Złapała za swoją poduszkę i nakryła nią twarz.

– Jak mam się nie krępować w obecności takiego starca? – rzuciła z przekąsem i złośliwym uśmiechem, skrytym pod pościelą.

Henry wyprostował się, zszokowany. On? Starzec?

– Przecież mam dopiero trzydzieści cztery lata!

– Tak, od dwustu!

Przez chwilę toczyli walkę na spojrzenia. Atmosfera między nimi z lekka się rozluźniła. Zdenerwowane odeszło całkowicie w niepamięć, kiedy Sara zaczęła się śmiać. Zaśmiała się dźwięcznie, perliście, odchylając przy tym głowę, jakby chciała, żeby usłyszał ją cały świat. Kąciki ust Henrego uniosły się jedynie nieznacznie. Również chciałby się tak śmiać, lecz lata noszenia przybranej kamiennej maski, zaciskały silnie mięśnie szczęki.

– Jesteśmy na siebie skazani, prawda? – wypaliła nagle, wyrywając go z zamyślenia.

Spojrzał na nią pytająco, na co ona przejechała ręką po jego przedramieniu. Złote nitki zatańczyły pod wpływem dotyku skóra o skórę, tworząc delikatną złotą poświatę, płynącą leniwie tuż za jej dłonią. – Czytałam o tym, że to zjawisko sprawia, że losy magów są na zawsze połączone. Aż do śmierci.

Jej twarzy przybrała melancholijny wyraz.

– Przecież jesteś wampirem. – Przypomniał jej własne słowa, które wypowiedziała nie dalej jak dwie godziny wcześniej.

– Mhm – mruknęła, odwracając się doń plecami i przykładając głowę do poduszki, zamknęła oczy – tak jak ty.

– Wiesz... – zaczął, kiedy radość Sary zniknęła na dobre, zastąpiona smutnym westchnieniem. – Będąc w Urbos posuwałem się do okropnych, niemoralnych rzeczy... Nie chciałem więcej tego robić, dlatego odszedłem.

– Tak czy inaczej, mogłeś mi o tym wszystkim powiedzieć – mruknęła, przekręcając się na bok. – zamiast uczyć mnie o syrenach i sukkubach, powinieneś opowiedzieć historię mojego rodu.

– Tak, wiem, spieprzyłem. Sądziłem, że skoro twoja moc jest zapieczętowana, nigdy nie trafimy do Urbos.

Miał niesamowitą ochotę jej dotknąć, lecz znów poczuł między nimi tę niewidzialną barierę, co wcześniej.

***

Lucyfer rzucił się na wygodny materac swojego łóżka, rozkładając ręce na boki. Jego twarz wykrzywiał karykaturalny uśmiech. Leżał nagi, oddychając pełną piersią. Jego żyły błyszczały pod skórą szczerym złotem, oplatały gładko mięśnie, leniwie sunąc wprost na środek klatki piersiowej, wybijały bezdźwięczny rytm bijącego serca. Uniósł ciężkie powieki, wpatrując się tępo w sufit, mieniący się złotem.

Westchnął przeciągle zadowolony. Tego właśnie było mu trzeba. Magiczna esencja pozwoliła odzyskać siły, moc, światłość umysłu. Czuł, że jest stworzony do wielkich rzeczy, że zaczyna się jego czas. Mógł wrócić do dopinania wszystkich planów, jakie zrodziły się przez lata w jego okolonej złotymi loczkami głowie. Energia wypełniła umysł, rozciągnęła do granic możliwości, sprawiając, że myśli wróciły na odpowiednie tory. Teraz, w końcu, jego świadomość była otwarta na każdą sugestię, jaką do tej pory dostawał od tego cichego, stanowczego głosu, który od lat huczał pod sklepieniem czaszki.

Zamruczał do siebie rozmarzony. Smukła ręka opadła z gracją na nagi tors, sprawdzając, czy esencja wciąż krąży w jego żyłach.

Abbadon rozlał się na kanapie nieopodal, oglądając świat przez złotą poświatę. Dudniło mu w uszach od nadmiaru esencji, a przez głowę przewijały się okrutne obrazy jego morderczych dokonań. Czuł, że teraz może wszystko, nawet wzbić się w powietrze tak wysoko, że dostanie się do miasta aniołów. Pieprzyć Jorden! Zabrzmiało w jego umyśle, Miał dość wykonywania poleceń tego patałacha, Lucyfera. Dość użerania się z Azdoratem, jego niesubordynacją i tą jego rudą kurwą.

Ach, jak on jej nie znosił! Ucieleśnienie wszystkiego, czego mu było potrzeba, zamknięte w ciele wampira, którym tak gardził. Gdyby nie rozkazy, mógłby tę gówniarę wykorzystać na wszystkie znane mu sposoby. Ale nie! Najlepsze kąski zawsze trafiały do tej parszywej namiastki maga, chłopca od brudnej roboty. Od samego początku wiedział, że należało go zabić od razu, a nie robić z niego niewolnika. Teraz były z nim same kłopoty.

– Co to za zgryźliwa mina, przyjacielu? – Usłyszał błogie mruczenie z ust skrzydlatego. – Czyż nie jest ci dobrze?

– Moje myśli zeszły na złe tory – mruknął, spoglądając na nagiego Lucyfera dłużej, niżby sobie życzył.

Lucyfer obrócił się na brzuch i oparł brodę na dłoni.

– Czułem, że ten mag wysyła sygnał do swoich. Spokojnie, Abbadonie, Henry i jego świta pojawi się tu szybciej, niż zdążysz ochłonąć po esencji.

Anioł Zagłady założył ramię za oparcie, odwracając głowę do okna. Od wczoraj czuł, jak energia rozpływa się w strukturach świata, pulsuje, wije się. Przeogromna moc zbliżała się do nich wielkimi krokami, nie tracąc na sile. Sprowadzili do willi wszystkie wampiry zobowiązane paktem. Skóra zjeżyła mu się na plecach na myśl, jak wielu magów musi kroczyć w ich stronę. Wiedział, że Kalerain to wysoko postawiony ród, ale nie sądził, że aż tak. Myślał raczej, że została ich garstka po tym, jak wzięli bez trudu ich kobiety.

– Co z tym młodym, Abbadonie? – zniecierpliwiony głos pana światłości znów rozwiał wir myśli, utworzony w jego głowie.

– Asmodeusz się odpowiednio nim zajął.

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo, niewyraźni przez złoty okular wciśnięty w ich gałki oczne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro