Rozdział 37

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dawno zostawiły za sobą las. Wokół drogi rosły już tylko pojedyncze drzewa, wiatr dął nieubłaganie, zasypując ich trasę coraz większą warstwą śniegu. Przedzierały się przez białe zaspy z większą gracją, niż którakolwiek mogłaby sądzić. Rześkie powietrze i szczypiący mróz mimo wszystko wprawił je w wyjątkowo dobry nastrój.

Przez większość drogi rozmawiały. Sara zadawała mnóstwo pytań, odnalazłszy w sobie na nowo, głód wiedzy. Układała historie, opowiadane przez Shilę, na wyimaginowanej osi czasu. Dopytywała, drążyła i wyciągała wnioski, ku zadowoleniu swojej zmiennokształtnej towarzyszki.

Życie w rodzinie Azdorat od początku nie było dla niej łaskawe. Jako najstarsza córka głowy rodu, miała być przeznaczona pierworodnemu rodu Delorain, lecz mężczyzna był już wiekowy i nie za specjalnie pałał do niej sympatią, mając na swoim koncie tuziny kochanek i dzieci z nieprawego łoża, nie za bardzo chciał pchać się w małżeństwo. Sama Shila ceniła sobie swoją wolność, dlatego kiedy tylko miała możliwość, uciekała głęboko w las, spędzając czas wśród natury. To właśnie tam spotkała Lucyfera i nigdy nie przypuszczała, że to spotkanie odmieni jej życie na zawsze.

Sara otworzyła usta w szoku, kiedy dowiedziała się, że to skrzydlaty pierwszy wyznał jej miłość. Nigdy nie posądziłaby Lucyfera o żadne wyższe emocje. Shila sama w pewnym momencie straciła dla niego głowę i na dobre wyniosła się z Miasta Magów, wiedząc, że jeżeli pozostanie tam, chociaż dzień dłużej, Henry – jako głowa ich rodu – zrobi wszystko, by poślubiła mężczyznę zapisanego jej w pakcie.

Nie na długo jednak. Azdorat wraz z Kalerainami napadli na willę aniołów, porywając ją, lecz już wtedy była na to przygotowana. Lucyfer całymi miesiącami szukał maga, o którym wcześniej jej wspominała, aż w końcu udało mu się przekonać go, by ten im pomógł. Władał esencją nieosiągalną dla wielu w magicznym mieście, ponieważ jego krew nigdy nie została zmieszana z istotami śmiertelnymi. Shila do dziś nie wie, w jaki sposób aniołowi udało się go przekonać i jak wiele mu obiecał, ale jest niemal pewna, że niedługo się o tym przekonają.

Kiedy iluzja jej śmierci dokonała się, w drodze do miejsca, w którym miała się ukryć, napotkała stado lykanów. Jeden z nich rzucił się na nią i ugryzł. Podczas pierwszej zmiany formy, zrozumiała, że nie jest już tylko maginką. Lata zajęło jej kontrolowanie przemiany, lecz wciąż drżała ze strachu na myśl o tym, jak łatwo traciła tę kontrolę podczas pełni księżyca.

Sara słuchała tego wszystkiego z uważnością. Jej myśli błądziły gdzieś daleko, kiedy tylko kobieta wspominała o miejscu, do którego się udała. Miała nieodparte wrażenie, że ma to związek z człowiekiem spowitym w mrok i czerń, jednak kiedy tylko wampirzyca zadawała pytanie, odnoszące się do niego, Shila rozciągała usta w tajemniczym uśmiechu, kręcąc głową z dezaprobatą. Ani razu nie dała się zapędzić w tę stronę.

– Czemu nie chcesz mi o nim opowiedzieć? – złościła się Sara, marszcząc gniewnie nos. – Siedzi w mojej głowie, chyba mam prawo wiedzieć cokolwiek.

– Ponieważ nie mam na to przyzwolenia, Sarenko – Sara przewróciła oczami, słysząc przezwisko. – Zrozum, tak będzie lepiej. I uwierz, nie jest to ktoś, kogo chciałabym wkurzyć. Poza tym, skoro siedzi w twojej głowie, to może sama go o to zapytaj?

– Próbowałam. – Wampirzyca wydęła policzki. – Nie odpowiada. Do niedawna był tylko Głosem, intuicją.

Shila wzruszyła ramionami i odbiła w lewo, łapiąc towarzyszkę za ramię. Zeszły z głównej drogi, kierując się do niewielkiego brzozowego zagajnika. Drzewa rosły tu gęsto, a ich splątane gałęzie tworzyły swoistą, naturalną ścianę. Wiosną i latem to miejsce musiało wyglądać bajecznie.

Wilczyca przedzierała się przez gęste zarośla, torując wampirzycy drogę. Gałęzie delikatnie smagały je po policzkach, zanim przed ich twarzami wyrósł niewielki biały domek, pokryty rudą dachówką. Do skromnej werandy prowadziły trzy ceglane schodki, pomalowane wapnem. Cokół porastał wciąż zielony mech.

Wspięły się na taras. Zmiennokształtna podeszła do drzwi i przyłożyła do drewna smukłą dłoń, wypowiadając po cichu słowa zaklęcia. Sara rozejrzała się, zastanawiając czy natura sama ukryła domek przed spojrzeniami wścibskich oczu, czy to sprawka czarodziejki. Wyglądało na to, że doskonale znała to miejsce.

Drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Weszły do środka, a unoszący się, pod wpływem nagłego podmuchu powietrza, kurz załaskotał je w nozdrza. Sara w półmroku dostrzegła niewielką przestrzeń bez ścian. Po prawej znajdowała się urocza kuchnia w jasnym kolorze i dwuosobowy, okrągły stolik. W samym centrum pomieszczenia stał ceglasty kominek i niewielkich rozmiarów kanapa na drewnianych, wygiętych nóżkach. Po prawej tuż pod oknem zaczynały się schody prowadzące na górę.

– Co to za miejsce? – zapytała zauroczona przytulnym, choć skromnym wnętrzem.

– Spotykamy się tu z Lucyferem – odparła Shila, rozpalając ogień w kominku. – Naokoło jest masa magicznych zabezpieczeń, żeby nikt, oprócz nas, nie odnalazł tego miejsca.

Sara pokiwała głową, wchodząc głębiej. Przesunęła dłonią po gładkim drewnianym stoliku, zastanawiając się, jak wiekowy musiał być, jak często przy nim zasiadali we dwoje wieczorami i rozmawiali aż do świtu.

Uśmiechnęła się smutno, przypominając sobie o swoich ludzkich marzeniach. Też chciała mieć kogoś, z kim mogłaby rozmawiać przy stole, aż zastałyby ich pierwsze promienie słońca. Lecz przemiana w wampira skutecznie pokrzyżowała te plany. Fakt, że w jej nowym życiu panowały inne zasady, sprawił, że przeszedł ją dreszcz. Głęboko wierzyła w to, że nie zostanie zamknięta przez Henrego, tak jak lata temu Shila, i zmuszona do życia bez miłości. Chciała żyć na własnych warunkach, sama zdecydować, kogo będzie kochać i z kim spędzić wieczność.

Złapała się na tym, że nie myśli już o Henrym tak, jak wcześniej. Słowa Shili zadziałały na nią jak kubeł zimnej wody, nie miała co do tego wątpliwości, że zachowanie wampira nie wynikało z żadnych wyższych emocji, tylko z magicznego poczucia obowiązku, względem starożytnych rytuałów. Gdzieś tam w środku tliło się uczucie żalu z tego powodu, lecz była w stanie się z tym pogodzić i to przezwyciężyć.

Miała nowy cel. Ważny cel. Uznała, że pomoc aniołom w powrocie do ich świata to słuszna decyzja. Większość na tym skorzysta i być może uniknie dalszego rozlewu krwi niewinnych. Nie pałała do skrzydlatych szczególną sympatią, lecz kiedy słyszała, jak Shila opowiada o swoim ukochanym, łapała się na tym, że czuje się winna swojej nienawiści wobec nich. Może faktycznie nie byli tacy źli, jak mówił o nich Azdorat?

Zaraz, na wszechświat! Przecież zamknęli ją w klatce i obwiązali szczelnie srebrnymi łańcuchami!

– Dlaczego? – Shila odwróciła się w jej stronę z pytającym wyrazem twarzy, słysząc to jedno słowo. – Dlaczego Lucyfer nie powiedział mi prawdy, tylko zamknął w klatce i kazał Abbadonowi związać mnie srebrem?

– Cóż, będziesz miała okazję go zapytać – odparła beznamiętnie, marszcząc brwi. – Wściekłam się, kiedy to zobaczyłam pod willą. I przykro mi, że cię to spotkało.

– Przyjdzie tu?

– Tak. – Shila ruchem ręki wskazała Sarze kanapę, zapraszając, by usiadły. – Wiesz... Podziwiam cię.

Sara uniosła brwi, zdezorientowana.

– Całkowicie zmieniłaś front – kontynuowała. – Nie sądziłam, że uda mi się przekonać cię do pomocy aniołom. Wiem, jak bardzo mój brat ich nienawidzi. Wiem, co zrobili twojemu...

– Myślę, że powrót aniołów do Nieba wyjdzie wszystkim na dobre – odparła, uśmiechając się smutno. – Wciąż układam sobie to wszystko w głowie i nie wiem do końca, czy to słuszna droga. Lecz jeśli nie zrobię czegokolwiek, to Henry postąpi bardzo źle, a tego nie chcę na pewno.

– Wciąż ci na nim zależy – Shila położyła jej dłoń na ramieniu.

– Zależy mi na tym, żeby nikt nie cierpiał. – Wampirzyca spojrzała na płonące palenisko. Ogień odbijał się w jej ogromnych, czekoladowych oczach, wykonując chaotyczny taniec.

– Henry cierpi – szepnęła ciemnooka, spoglądając w tę samą stronę. – Kiedy dotrzemy do granicy, to nie będzie ta sama istota, którą poznałaś, Saro. Magia krwi używana przez nieodpowiednie osoby, zmienia ich już na zawsze i nie da się tego odkręcić w żaden sposób.

– Powiedział, że go zdradziłam. – Głos jej się załamał w połowie zdania. Im dłużej teraz o tym myślała, tym więcej wątpliwości ją nachodziło. Co jeśli rzeczywiście obiera złą drogę?

– Och oczywiście, że to będzie dla niego cios prosto w serce. Nawet jeżeli jest ono od wieków martwe – Shila pogłaskała ją po włosach, nawijając sobie jeden z kosmyków na palec. – Lecz zadaj sobie jedno pytanie. Widziałaś go w tej wizji. Uważasz, że byłabyś w stanie żyć u boku takiego człowieka?

Sara zadrżała. Czuła jak w kącikach jej oczu zbiera się esencja, a serce rozdziera nieznane dotąd uczucie. Ukłucie żalu, bólu i smutku, pomieszanego z dozą niepewności. Strachu, że najbliższa jej osoba, może stać się całkowicie bezwzględna, nawet wobec niej.

Czy byłaby w stanie żyć u boku takiego człowieka?

Nie.

Absolutnie nie.

***

Krystalicznie czysta woda obejmowała swoim chłodem jej stopy. Poruszała nimi delikatnie, tworząc na tafli równomierne okręgi, rozchodzące się po niewielkim, lecz głębokim jeziorze. Spojrzała w różowe niebo, rozświetlone ogromną tarczą szkarłatnego księżyca. Gwiazdy migotały na nieboskłonie, jakby ktoś rozsypał na nim kryształki cukru. Siedziała na niedługim molo, otoczona ciszą. Szkarłatno–szare, drobne listki poruszały się w rytmie, który nadawał im ciepły wiatr. Czarny piasek oblepił jej dłonie i ramiona, lecz w tej chwili nie przeszkadzało jej to. Delektowała się spokojem, jaki ją ogarnął.

Usłyszała za plecami chrzęst drobnych kamyczków, by po chwili zmienił się w równomierne, długie kroki. Dźwięk odbijał się echem, mącąc jej spokój. Zmarszczyła brwi, kiedy poczuła obecność, która usiadła tuż za nią i objęła ją ramionami. Długie nogi pojawiły się po obu stronach jej bioder i opuściły stopy w toń jeziora. Poczuła, jak nos zatapia się w jej włosach, zatrzymując w zgięciu szyi i zaciągając głęboko zapachem.

– Co tu robisz? – zapytała szeptem. Wstrzymała oddech, bojąc się poruszyć.

– Nie cieszysz się? – Wydawał się autentycznie zaskoczony. – Tęskniłem za tobą.

Spojrzała w dół na jego ręce, pokryte siatką purpury i zieleni. Jeszcze nie tak dawno kojarzyły się ze spokojem i bezpieczeństwem.

– Jak mogę się cieszyć, widząc, co się z tobą stało?

– Nie miałem wyboru.

– Oczywiście, że miałeś! – Jej wzburzony głos sprawił, że niewielka grupa ptaków wzbiła się w powietrze, wprawiając pobliskie drzewa w ruch. – Było wiele dróg, które mogłeś obrać, a wybrałeś tę, która doprowadzi cię do zguby!

– Ach, tak? – Jego ramiona szczelniej ją oplotły, kiedy spiął się zdenerwowany. – Wcale się tak nie czuję. Gdybym nie podjął ryzyka, być może już byś nie żyła.

– Nikt nie zamierzał mnie zabić! – Wyswobodziła się z objęć Henrego i wskoczyła do jeziora. Zanurzyła się w wodzie po sam czubek głowy. Wyłoniła się spod tafli, a mokre włosy oblepiły jej twarz. Odwróciła się w jego stronę. Obsydianowe oczy przyglądały się jej z góry, a twarz nie wyrażała żadnej emocji. Wydawał się być taki pusty, jakby był jedynie rzeźbą wykutą z kamienia.

– Postąpiłeś pochopnie – kontynuowała, kierując się w stronę brzegu. Wyszła z wody i usiadła na piasku, poprawiając opadające ramiączka zielonej sukienki. Zerknął na nią przez ramię. – Nie godzę się na to i nie chcę cię takiego. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Zerwał się z miejsca, a wraz z nim wiatr zaczął mocniej poruszać drzewami. Przeszedł ją zimny dreszcz, więc objęła się ramionami, próbując nie odrywać od niego wzroku. Gwałtownie ruszył w jej stronę, dlatego wstała, chcąc pokazać mu, że się go nie boi. Doskoczył do niej w ułamku sekundy, a jego ręka poszybowała w stronę smukłej szyi. Przełknęła głośno ślinę, kiedy zmusił ją, by podniosła głowę i spojrzała w oblicze wykrzywione złością. Mroczna esencja przeskakiwała po jego twarzy, niczym rozładowanie atmosferyczne podczas burzy.

– Więc teraz jesteś po stronie tych potworów?! – warknął, zbyt mocno zaciskając palce na jej delikatnej skórze.

– Nie jestem po żadnej stronie – wykrztusiła z trudem.

– Nie mogę uwierzyć, że poświęciłem tak dużo, a ty tego nie doceniasz! I mnie zdradzasz!

– Nie zrobiłeś tego dla mnie – obraz przed jej oczami rozmazał się od napływających łez. – Puść mnie, robisz mi krzywdę.

Henry przechylił głowę, a na jego ustach wyrósł grymas, ni to szyderczy uśmiech, ni to gniewne skrzywienie. Palce wciąż szczelnie oplatały szyję Sary i miała wrażenie, że zaciskają się coraz bardziej.

– Wystarczy. – Usłyszała niespodziewanie, a jej oczy rozszerzyły się, kiedy zakapturzona postać stanęła tuż za wampirem. Położył rękę na ramieniu Henrego i mocno zacisnął palce. Wampir jęknął, zaciskając zęby.

W tej samej chwili uścisk na jej szyi zelżał. Cofnęła się, łapiąc gwałtownie powietrze w płuca. Przyłożyła dłoń do skóry, rozmasowując pulsujące bólem miejsce. Opadła na kolana, bez sił. Trzęsła się cała i oddychała głęboko, chcąc uspokoić szalejące emocje.

Tuż przy jej kolanach pojawiły się czarne, skórzane buty. Podniosła głowę do góry i wpatrywała się intensywnie w nieznajomego. Dostrzegła jedynie delikatny blask w dwukolorowych tęczówkach i zarys wąskich ust. Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona bez zastanowienia ujęła ją i pozwoliła pomóc sobie wstać. Mężczyzna wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym jego wzrok powędrował na szyję Sary. Ujął jej podbródek w dwa palce i uniósł nieznacznie, uważnie studiując pojawiające się powoli fioletowe plamy. Zacisnął usta w wąską linię, odwracając wzrok.

– Dz–dziękuję – wydukała, rozglądając się za Azdoratem, lecz ten rozpłynął się niczym dym.

– Można było tego uniknąć – odparł całkowicie bez emocji i stanął do niej bokiem. Podniósł rękę i wycelował dwa palce w jej czoło. – A teraz pora wstawać.

Oczy Sary zalał biały blask. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro