Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Głowa Sary pulsowała, jakby jakaś nieznana siła rzucała w nią ciągle kamieniem, odbijał się od sklepienia czaszki w równym rytmie, powodując problem z ostrością widzenia. Zmarszczyła czoło, jednocześnie rozmasowując skronie palcami. Rozejrzała się niespiesznie po nieznanym, ciemnym pomieszczeniu. Zza krótkich kotar podłogi dosięgał srebrny blask księżyca.

Pomieszczenie powoli zaczęło nabierać kształtów, krawędzie jasnych mebli odcinały się ostro od ciemnych ścian. Przesunęła dłonią po jedwabnym materiale, na którym leżała, już w dotyku wydawał się niesamowicie kosztowny, a rzeźbienie ramy wskazywało na to, że nie był to żaden prosty mebel z chatki Marii Euniki.

Jak ona się tu znalazła?

Zza drzwi doszły ją stłumione dźwięki rozmowy. Rozpoznała oba głosy, a wspomnienie minionego wydarzenia uderzyło ją prosto w twarz. Strugi srebrno-złotej esencji zalały jej oczy, nakładając filtr na obrazy, kotłujące się pod czaszką. Zacisnęła dłonie w pięści, zęby obiły się o siebie, wydając nieprzyjemny dla ucha dźwięk. Serce pompowało krew w zastraszająco szybkim tempie i nie zamierzało zwolnić. Emocje zaczynały brać nad nią górę, a ona nie miała nad nimi żadnej kontroli.

Musiała się opanować.

Opadła na podłogę i usiadła na swoich piętach, zamknęła oczy, wyprostowała plecy. Skupiła się na drodze do pałacu pamięci, jaki stworzyła w swoim umyśle. Głosy zza drzwi powoli cichły, wyciągając na pierwszy plan echo odbijających się od marmurowej podłogi, kroków.

Wdech i wydech.

Krew, napędzana rozszalałym mięśniem, wciąż szumiała w uszach. Postąpiła dwa kroki do przodu, rozglądając się za drzwiami z wyrzeźbionym automobilem. Zamarła w połowie drogi, ściskając mocno wspomnienie między palcami. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, tocząc wewnętrzną walkę.

Kątem oka obserwowała misternie zdobione drzwi w kolorze srebra, zieleni i różu. Palony szafran wdzierał się w nozdrza, otulał agresywnie ich ścianki, zamykał smukłe palce na zakończeniach nerwowych.

Potrząsnęła głową, chcąc odpędzić od siebie mroczną arię, która oplotła swoimi mackami jej ciało i pchała ku drzwiom do altany. Ruszyła przed siebie z zaciętą miną, wpadła do pokoju, opatrzonego tytułem „Inverness" i dopadła niewielkiego biurka, stojącego w kącie tuż przy wejściu.

Wyobraziła sobie kawałki skóry, pergamin, nić i igłę. Powoli, z uwagą składała wszystkie elementy do kupy, zszywając wspomnienia wraz z kremowym papierem. Nie spieszyła się. Pozwoliła, by targające jej sercem emocje, powoli opadły na dno żołądka, by rozpuścił je kwas i wchłonął w ścianki, nie zostawiając po nich nawet najmniejszego śladu. Ułożyła delikatnie resztki wspomnień na krawędziach jasnych kart i zamknęła księgę z impetem. Przez chwilę przyglądała się skórzanej oprawie, wygładzając palcami jej grzbiet. Odłożyła książkę na półkę i podążyła wzrokiem po obszernym regale. Miała już niesamowicie dużo wspomnień, związanych z Inverness. Większość dotyczyła wybuchów mocy i niebezpiecznych sytuacji, ale była ta jedna, jedyna, która zawierała w sobie same dobre wspomnienia.

Uśmiechnęła się pod nosem i wyszła z pomieszczenia. Omiotła wzrokiem szeroki korytarz, zatrzymała się dłużej na wysokich oknach z pięknym, zapierającym dech w piersiach widokiem na dwie, zderzające się galaktyki. Widziała je we wspomnieniach Sebastiana, kiedy ostrożnie przemierzała jego umysł. Zatrzymała się na tym obrazku, zdecydowanie dłużej niż powinna, by nie zauważył, że tam jest. Nie mogła oderwać wzroku od ogromnych planet i milionów gwiazd, rozsypanych po granatowym niebie.

– Sebastian... – szept Sary poniósł się po wysokim pomieszczeniu niczym grzmot.

Była pewna, że to jego głos usłyszała, gdy nie mogła zapanować nad esencją. Wszędzie rozpoznałaby ten ton – ostry, kanciasty, a jednocześnie tak gładki, delikatnie naciskający, lecz z nutką dystansu. Jej moc od razu się rozproszyła, jakby sam dźwięk jego głosu sprawiał, że kuliła się w samym centrum ciała dziewczyny. Nie wyczuła go w swoim umyśle, jakby nie miał tam wstępu, lub coś nie pozwalało mu wejść. Gdzieś pod tym uczuciem czaił się ból, którego również nie potrafiła zidentyfikować.

Nawet nie zorientowała się, kiedy nacisnęła klamkę misternie zdobionych wrót. Czarny żwir zaśpiewał fałszywie pod naciskiem jej stóp. Zacisnęła usta, zdezorientowana wszechogarniającą ją mgłą. Zmrużyła oczy, szukając źródła światła, które doprowadziłoby ją wprost do zamku Gniewu, lecz gęsta wilgoć oblepiała każdy skrawek powierzchni, rozciągniętej aż po horyzont.

Zapach mężczyzny wdzierał się do jej oczu, nosa i ust, jakby stał się powietrzem, w dodatku tak gęstym, że zamienił się w biało-różową mgłę. Kątem oka dostrzegła, jak kryształowe kropelki formują się na falach i końcach jej włosów, migotały nieśmiało przy każdym ruchu głowy, wsiąkały w kasztanowe pukle, delikatnie je prostując. Sondowała przestrzeń, czuła, jakby stał tuż obok, a jednak nigdzie nie widziała smukłej, wysokiej sylwetki. W jej ciele zagościło dziwne uczucie niepokoju, które nasilało się z każdą mijającą minutą.

– Co ja robię... – westchnęła przeciągle i przeczesała włosy palcami.

Zamknęła oczy i wyobraziła sobie srebrną nić. Przez moment krótszy, niż jeden oddech, postanowiła się wycofać z tego pomysłu, lecz poczuła w dłoni delikatny, gładki materiał. Podniosła powieki. Srebro błysnęło między palcami Sary. Nić była tak cienka, że prawie niewidoczna, niczym jedwabna pajęczyna, na której końcu wisiał mikrych rozmiarów pająk.

Delikatnie owinęła cieniutki sznureczek wokół palca wskazującego i podążyła za nim. Miała wrażenie, że krew gęstnieje w jej żyłach, utrudniając pracę serca. Zeszła ze żwirowej ścieżki na suchą, szarą trawę. Minęła altanę, przeszyło ją niepokojące uczucie, a wspomnienie Henrego obiło się boleśnie o czaszkę. Zignorowała je i wbiła wzrok w delikatnie połyskującą nić, która prowadziła Sarę wprost na skraj powtarzającego się snu. Im bliżej granicy była, tym bardziej mgła przerzedzała się, ukazując jej oczom obfity w białe róże ogród. Serce zabiło jej mocniej, kiedy zobaczyła znajome kwiaty.

Przyspieszyła kroku, sprawnie omijając rozrośnięte krzewy. Drżała za każdym razem, kiedy cienka jak pajęcza sieć, nić zahaczała o kolce. Zdejmowała je wtedy ostrożnie, bojąc się, że połączenie zostanie zerwane w tak banalny sposób.

Zatrzymała się przy szeroko otwartych drzwiach, zapraszających ją wprost do ciemności.

Zawahała się.

Właściwie to nie miała bladego pojęcia, dlaczego tu przyszła. Co nią kierowało? Gdzieś w środku na pewno czuła strach przed Gniewem, wydawał się nieobliczalną istotą. Wyczytała, że jest jednym z dwunastu bogów Panteonu, rządzącego światem, że zabił Kreatora. Pokazał jej już, do czego jest zdolny i mając te strzępki informacji, powinna trzymać się z daleka. Więc dlaczego stawiała właśnie stopę na pierwszym stopniu czarnych jak smoła schodów?

Coś nieznanego pchało ją prosto w gniewne ramiona, a ona nie była w stanie się temu oprzeć. Targało nią niespokojne uczucie, że stało się coś złego i nieważne, jak bardzo chciała wrócić do Inverness, nie mogła. Nie chciała.

Wspięła się po schodach niepewnie, ograniczona przez otaczający ją mrok. Wypadła na szeroki, ceglany korytarz, oświetlony blaskiem ogromnego księżyca. Serce zabiło jej mocniej, gdy wyrosły przed nią wysokie wrota, ozdobione krukami o obsydianowych oczach. Położyła na nich drżącą dłoń, a one otworzyły się z delikatnym, cichym skrzypieniem.

Od razu go zobaczyła. Leżał na podłodze oparty o szezlong, z ramieniem przyciśniętym do oczu. Biała koszula przesiąknięta była krwią, która zakrzepła już dawno, lecz wciąż błyszczała w świetle świec. Oddychał miarowo, choć ciężko, jakby płuca mężczyzny napełnione były płynem.

Nawet nie drgnął, kiedy usiadła tuż obok niego. Wargi Sary poruszały się, niczym usta ryby wyciągniętej z wody, desperacko próbując zaczerpnąć powietrza. Nie wiedziała właściwie, co miałaby powiedzieć. Przez tak długi czas ukrywała się przed nim, a teraz sama do niego przyszła.

Zmarszczyła brwi, kiedy zarejestrowała zaschnięte skrzepy na spierzchniętych wargach Sebastiana. Delikatna, prawie przezroczysta stróżka ciągnęła się aż po krawędź szczęki władcy gniewu. Sięgnęła dłonią do tego miejsca i musnęła skórę kciukiem, chcąc pozbyć się brudu.

Błyskawicznie znalazła się na plecach, Sebastian przygniótł ją do dywanu, jego łokieć boleśnie wbijał się w splot słoneczny Sary. Druga ręka wisiała sztywno nad nimi z dłonią zaciśniętą w pięść. Dyszał ciężko, świdrując ją wzrokiem, gałki oczne mężczyzny poruszały się szalenie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, na kogo patrzy. Brwi Sebastiana zbiegły się ku sobie, kiedy elementy twarzy Sary zaczęły nabierać ostrości. Odsunął się od niej gwałtownie ze zmieszaniem wymalowanym na twarzy.

Sara podniosła się na łokciu, rozmasowując splot. Miejsce pulsowało boleśnie i była niemal pewna, że pod skórą formuje się soczysty krwiak. Strach wymieszany ze złością ogarnął całe jej ciało.

– Na co mi to było, na wszechświat... – mamrotała do siebie, żałując podjętych wcześniej decyzji.

– Jesteś. – Sebastian wciąż wpatrywał się w nią w bezruchu. Podniosła na niego wzrok, zaciskając usta. – Na bogów, Sara, mogłem cię zabić!

– Następnym razem będę krzyczeć już z progu.

Przewróciła oczami, po czym otworzyła usta, żeby mu naubliżać. Zamarła natychmiast, kiedy mężczyzna dopadł do niej w czasie krótszym, niż mrugnięcie, złapał za ramiona i przyciągnął do siebie, zamykając w szczelnym uścisku.

Znieruchomiała zszokowana nagłym, emocjonalnym zrywem Sebastiana. Pamiętała, że raczej wolał trzymać się na dystans, a powściągliwość w mowie ciała to coś, co opanował do perfekcji.

Czuła na plecach jego nierówny, charczący oddech, jakby ta czynność sprawiała mu niesamowitą trudność. Bił od niego przejmujący chłód, który wdzierał się aż pod ubranie Sary, przenikał przez skórę aż do kości. Opanowała przemożną chęć drżenia i delikatnie wyswobodziła się z uścisku, kładąc dłoń na torsie boga gniewu.

– Co ci się stało? – Dopiero z bliska dostrzegła na twarzy Sebastiana siatkę fioletowych żyłek, przebijającą przez cienką, dużo bledszą niż zwykle skórę.

– Miałem ograniczoną moc, której się pozbyłem. – Wykrzywił boleśnie usta, jakby powiedzenie tego zdania sprawiło mu trudność. – Potrzebowałaś pomocy...

– To przeze mnie?

– Przeze mnie – opadł z powrotem na szezlong. Jego czoło pokrywała cienka warstwa potu. – Nic mi nie będzie, o ile nie będę się forsował, niebawem wszystko wróci do normy.

– Seb... – Zaczęła, lecz zamknęła usta natychmiast, gdy na niego spojrzała. Zmęczenie i ból odznaczało się na jego twarzy.

Kącik ust boga gniewu uniósł się nieznacznie, kiedy patrzył na Sarę spod przymkniętych powiek.

Bez zastanowienia przysunęła się bliżej, ujęła dłoń Sebastiana w swoje i zamknęła oczy. Skupiła całą esencję, jaką udało jej się zebrać, po czym wyobraziła sobie, jak przedziera się przez warstwy skóry, przeciska porami i sunie po siatce żył, wprost do niewidocznych obrażeń mężczyzny. Wiązka energii rozgrzała ich skórę w miejscu, w którym się łączyły, by po chwili naznaczyć srebrem każde naczynie krwionośne, które napotkała na swojej drodze.

Damna repare, damna repare – Sara powtarzała w myślach słowa zaklęcia, mocno wierząc w to, że zadziała nawet tutaj.

Sebastian skrzywił się, kiedy poczuł, jak esencja Sary oplata pokiereszowane organy, pali go żywym ogniem, jakby pod jego skórą znalazł się rozżarzony pręt. Trwało to dłużej, niż przypuszczał, ciałem mężczyzny targnął dreszcz, a z ust wyrwało się bolesne jęknięcie.

Słysząc to, Sara wstrzymała oddech, posłała mu spanikowane spojrzenie, bolało go, więc uznała, że nie pomaga i chciała to przerwać, odsuwając dłonie. Sebastian ścisnął mocniej jej palce. Miała wrażenie, że wziął głębszy oddech, a skóra nabrała koloru. Po chwili oczy mężczyzny błysnęły zielono srebrnym światłem, a każdy kolejny nabierany przez niego haust powietrza coraz mniej świszczał i bulgotał.

Przełknęła, czując suchość w gardle, po czym delikatnie wyswobodziła palce z uścisku.

– O wiele lepiej – wymruczał zadowolony, napierając kolejny głęboki oddech.

– Dante mnie odnalazł. – Sara wyrzuciła z siebie to zdanie z prędkością światła.

– Sam mu powiedziałem, jak ma to zrobić.

Sebastian podniósł się z podłogi i wyprostował plecy, jak to miał w zwyczaju. Pstryknął palcami, a brunatne plamy zniknęły z ubrania, czyniąc je znów nieskazitelnie białymi. Jedyne, co w tej chwili zdradzało wcześniejszy stan boga to potargane włosy.

Sarę zaś ogarnęła wściekłość. Przeklinała w duchu siebie i swoje wybory. Była niemal pewna, że to wybuch energii na polanie sprawił, że udało im się ją zlokalizować. Tak bardzo nie chciała, żeby ktokolwiek znów podejmował za nią decyzje, a wpadła w tę sieć szybciej, niż się spodziewała.

– Dlaczego sam nie przyszedłeś? – Warknęła, zakładając ręce na piersi.

– Nie mogłem. – Wzruszył ramionami. – Chciałem ci o tym powiedzieć, ale skutecznie mi to uniemożliwiłaś.

Wyciągnął rękę w jej stronę, chcąc pomóc jej wstać, lecz zignorowała ją z wymalowanym na twarzy wyrzutem. Uniósł nieznacznie elegancką brew, a kącik jego ust drgnął.

– Zostaw następnym razem liścik – burknęła, odwracając wzrok. – Cóż, skoro czujesz się lepiej, to już pójdę.

Ruszyła ku wyjściu, lecz mocny uścisk na nadgarstku zatrzymał ją w półkroku.

– Nie. – Rozległo się tuż za plecami Sary. – Nie odchodź.

Sara wstrzymała oddech, zapach szafranu omiótł jej twarz i już po chwili wpatrywała się w dwukolorowe tęczówki Sebastiana. Miała wrażenie, że dostrzegła w nich coś innego niż wcześniej, coś nowego, błysk trudny do opisania.

– Powinnam. Dante czeka tuż za drzwiami.

– Będziesz z nim współpracować?

Brwi dziewczyny poszybowały do góry.

– Słucham?

– Dante pomoże ci odnaleźć to, czego szukasz.

– Od kiedy się lubimy? – prychnęła, nie dowierzając słowom Gniewu.

– Od nigdy. Ja nie jestem w stanie ci pomóc, a nie zostało wiele czasu. – Wydął usta, zastanawiając się jak ubrać myśli w słowa. – Dante sam zaproponował, że ci pomoże.

Sara rozkładała wypowiedź Sebastiana na czynniki pierwsze. Szczerze nie cierpiała Pana Śmierci, sposób, w jaki się wypowiada i jak się nosi, irytował ją niesamowicie. Za każdym razem, kiedy ich ścieżki przecinały się, miała wrażenie, że Dante Mori pewien jest swojej wyższości nad innymi. Zresztą, sama sobie świetnie radziła i nie potrzebowała do towarzystwa tego dupka.

– A może ja nie chcę pomocy? – Złość znów zagościła w jej ciele. – Dlaczego uważacie, że którykolwiek z was jest mi potrzebny? Świetnie sobie radzę bez ciebie, a już na pewno bez Dante.

Sebastian zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, po czym westchnął ciężko. Wiedział, że Sara jest uparta, przytłoczona obrotem spraw i ilością nowych informacji, jakie przez blisko dwa lata bombardowały jej umysł. Świetnie pokazywały to niekontrolowane wybuchy esencji, była jak chodząca bomba, która w każdej chwili mogła ulec eksplozji. Każdy kolejny, choć przez nią nie odczuwalny, telepał całym wszechświatem, a brakujący element jej duszy był katalizatorem, który na dobre zmieniłby układ sił i prawdopodobnie uspokoił niestabilną sytuację.

– Uwierz, Dante wolałby robić coś zupełnie innego... – zaczął, lecz Sara przerwała mu ruchem ręki.

– To niech wraca tam, skąd przyszedł i zajmie się swoimi sprawami. – W jej głosie wyczuwalna była nuta irytacji.

– Gdyby wrócił teraz, skończyłby tak samo, jak ja.

– Czyli jak?

Nie odpowiedział. Zamiast tego przyciągną Sarę do siebie i bez uprzedzenia wdarł się do jej umysłu, wyrywając ją i wciągając do własnego. Cisnął ją wprost do wspomnienia, w którym są jedynie cztery ściany i diamentowe kraty, a nadgarstki oplatają złote, szerokie kajdany. Czuła, jak wysysają moc z Sebastiana, pęcznieją, drżą pod jej naporem, lecz uwalniają jedynie niewielkie ochłapy, byleby tylko niezwykle mała ilość krążyła w boskim organizmie. Uderzyły w nią wybuchy wściekłości mężczyzny. Przed oczami, niczym klatki z dzieła kinematografii, przeleciało kilka postaci, większość z szyderczym uśmiechem na ustach i wyniosłą postawą, jakby chciały zaznaczyć swoją wyższość. Ujrzała wykrzywioną wściekłością twarz Dante, a do jej nozdrzy doleciał zapach palonej skóry, w ustach poczuła metaliczny posmak krwi.

Wyrwała się z uścisku Sebastiana i zgięła w pół, ciężko dysząc.

– C–co oni ci zrobili? – jąkała się, czując, jak żółć podchodzi jej do gardła. – Co się stało?

– Tak kończą bogowie, którzy nie trzymają się zasad. – Oschły ton Sebastiana i chłód w jego oczach sprawił, że przeszedł ją dreszcz. – Dante, pomagając mi, skazał się na ten sam los. Ciebie może spotkać coś dużo gorszego.

– Mnie? – Nie za bardzo wiedziała, co może mieć z bogami wspólnego.

– Tak. Twoja esencja jest chaotyczna i ma ogromny wpływ na cały wszechświat. Jeżeli uznają, że za bardzo mu zagrażasz, pozbędą się ciebie i nie będę mógł poskładać cię po raz kolejny.

Cisza zawisła między nimi niczym ostry sierp. Myślała, że dowiedziała się już czegoś, lecz teraz czuła się całkowicie głupia i pozbawiona jakiejkolwiek wiedzy.

– Dlaczego nie powiesz mi, kim jestem? – błagała, wręcz czuła jak w kącikach zbierają się łzy.

– Przerabialiśmy już to. – Zamknął oczy i zmarszczył brwi, kiedy przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie. Po chwili pojawiła się między nimi srebrna nić, lecz już nie była słaba i migotliwa jak wcześniej. Teraz błyszczała mocnym srebrzystym światłem.

– Naprawiła się – szepnęła Sara, walcząc z wypływającym na usta uśmiechem.

– Dlatego tu przyszłaś?

Dziewczyna przygryzła wargę.

– Czułam po prostu, że coś jest nie tak. – Miała wrażenie, że jej twarz oblała się soczystym rumieńcem.

– Jest w porządku. – Kącik ust Sebastiana drgnął. – Proszę... Nie, błagam cię, Saro, współpracuj z Dante. – Sara zacisnęła wargi tak mocno, że straciły swój malinowy odcień. – Nie dla mnie, bo nie masz o mnie najlepszego zdania, nieważne co powiem i zrobię. Dla siebie. Uratuj się. A potem zniszcz ich wszystkich.

Sara opuściła ręce wzdłuż ciała. Coś ścisnęło ją w środku tak mocno, że oddech stał się niemal bolesny. Myśl, która naparła na jej umysł, sprawiała wręcz fizyczny ból.

– Zabiją cię? – zapytała w końcu, czując napięcie.

– Jest taka możliwość – odparł beznamiętnym tonem. – Nie powinnaś teraz o tym myśleć. Po prostu spełnij moją prośbę. – Widział, jak walczyła ze sobą i nie chciał jej dłużej zatrzymywać. – A teraz wracaj. Gdybyś czegoś potrzebowała, będę tu cały czas. Od miesięcy jestem tu cały czas.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Podniosła się z podłogi i na drżących nogach ruszyła ku drzwiom, zza których dochodziły dźwięki rozmowy. Krew szumiała jej w uszach, emocje rozszalały się na nowo, lecz były to zupełnie odmienne stany, od tych, które zaszyła głęboko w pałacu pamięci. Autentycznie zmartwił ją stan, w jakim znalazła Władcę Gniewu i mimo iż uważała go za szaleńca, jej serce przeszyło cierpienie. Bała się jak nigdy o człowieka, którego właściwie nie znała, był jedną wielką niewiadomą. Prawie tak wielką, jak ona sama.

Kiedy otwierała drzwi, wciąż czuła na sobie zapach palonego szafranu. Otulał ją mocno, z desperacją, jakby ramiona Sebastiana wciąż trzymały ją w szczelnym uścisku. Pod powiekami drażnił ją piach, a wzrok mąciła szklista łuna.

Michael i Dante umilkli, kiedy tylko stanęła w przejściu. Pan Śmierci wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że równie dobrze mógłby przeszyć ją na wylot strzałą.

– Widziałaś się z nim? – zapytał bez ogródek, w kącikach ust majaczył ironiczny uśmieszek.

Sara kiwnęła głową. Poświęciła jedno krótkie przelotne spojrzenie zmieszanemu Michaelowi, a on skulił się w sobie, jakby cisnęła w niego piorunem.

– I co? Zrobisz to dla niego? – Brew Dante uniosła się, a w oczach pojawił figlarny błysk.

– Dla siebie – prychnęła, kładąc ręce na biodrach.

– Jaasnee. – Przeciągnął, po czym klasnął w dłonie z entuzjazmem. – W takim wypadku, bierzmy się do roboty!

– Nie tak szybko. – Sara wydęła policzki, szukając w głowie odpowiednich słów. – Najpierw chcę wiedzieć wszystko o nim.

Wycelowała oskarżycielsko palec w łucznika. Dante przechylił głowę w stronę anioła i nie krył się już z radością, jeżeli chodzi o obrót spraw. Chciał wyeliminować tego gagatka ze swojej samozwańczej misji.

– Świetnie. Każę Lordowi Inverness przygotować kolację. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro