Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Martwię się, kochana Shilo. Mój świat trochę staje na głowie i czuję, że tracę nad nim kontrolę. Wyszły na wierzch niewygodne fakty, a obecność Mathiasa, Kasjusza i Lucasa wcale nie ułatwia utrzymania większości rzeczy w sekrecie.

Jakby na przekór mnie, rzucają słowami, które ryją w mózgu Sary głębokie bruzdy. Wścieka się i szaleje, a wtedy nie kontroluje swojej mocy. Komuś może stać się krzywda, a ja nie będę umiał temu zapobiec.

Stawiam kroki na niebezpiecznym gruncie, Shilo. Posuwam się do coraz to gorszych rzeczy, próbując odwrócić jej uwagę od swojej przeszłości i zobowiązań, jakie powinienem spełniać wobec ludu magicznych.

Sam poprowadziłem się na skraj obłędu. Cóż to był za fatalny pomysł całować ją, by oddać jej esencję. Teraz jedyne o czym myślę to jej miękkie, soczyste usta, miast zająć się ważnymi sprawami. Już dawno zapomniałem, jak wygląda jej twarz, skupiając swoją uwagę na delikatnym łuku kupidyna.

Na Wszechświat, Shilo! Jestem wampirem, bezwzględnym zabójcą, wyrafinowanym łowcą. Nie ma w tym miejsca na tak przyziemne ludzkie emocje.

Jak naiwny głupiec zgodziłem się odszukać Elijah, paląc za sobą wszystkie mosty, które dopiero co odbudowałem. Gdyby kazała mi spalić miasto, które jej się nie podoba - zrobiłbym to bez wahania.

***

Trzepot skrzydeł rozległ się tuż pod sklepieniem jego czaszki.

- Azdorat! - Mathias tracił cierpliwość, w kółko nawołując wampira od kilku minut.

Henry otrząsnął się z zamyślenia i rozejrzał wokoło. Mag stał na skraju portalu, marszcząc brwi w niezadowoleniu. Machnął na niego ręką, by się pospieszył.

Wampir zerknął na portal i widząc miejsce, do którego miał ich przenieść, doskonale wiedział, że czeka ich jeszcze przynajmniej dzień drogi. Dobrze, pomyślał ruszając z miejsca. Muszę się skupić.

Przeszedł przez magiczne drzwi, czując jak złote nitki otulają go niczym krople ciepłego, letniego deszczu. Reszta już czekała, rozsiadając się wygodnie na zwalonym pniu drzewa. Sara przyglądała mu się uważnie, w ten sam, charakterystyczny sposób, w jaki spojrzała na niego w willi aniołów, ostatnim razem, kiedy wypłynął na otwarte morze swoich myśli, skierowanych do jednej, konkretnej osoby. Miał wrażenie, że ostatniej nocy pękła jakaś bariera między nimi, niewidzialny mur, którym oboje się otaczali i choć nie powiedzieli sobie wiele, te kilka wymienionych zdań sprawiło, że znów poczuli się dobrze w swoim towarzystwie. Obiecał sobie, że kiedy tylko uratują Elijah, odpowie na wszystkie, nurtujące ją dotychczas, pytania.

Śnieg na dobre rozgościł się już w tej części Jorden. Stali na wzgórzu, z którego mieli doskonały, przejrzysty widok na całe tętniące życiem miasteczko. Szare dachy okrywała puchowa kołdra śniegu, wyciągając na pierwszy plan ściany z czerwonej cegły. Wyglądało sennie i przytulnie, jakby czas się dla niego zatrzymał.

Sara spojrzała z nostalgią w dół, szukając w oddali kamienicy, w której mieszkała od wielu lat. Tak dawno była w swoim domu. Nurtowało ją, czy wciąż są tam jej rzeczy, czy właściciel pozbył się niepotrzebnych rupieci, robiąc miejsce dla kogoś innego. Choć problemy finansowe miała dużo wcześniej, niż zaczęły się jej problemy życiowe, nie sądziła, by landlord wciąż czekał cierpliwie, aż odda należne mu pieniądze.

Tęskniła za swoim małym azylem, w samym sercu tego nie przyjaznemu kobietom miejscu. Urządziła je tak, jak marzyła i robiła w nim to, o czym marzyła - pisała i czytała. Spędzała na tym długie godziny swojego gorzkiego życia, uciekając w fantastyczny świat przygód i zakazanej miłości. Teraz sama żyła w fantastycznym świecie, lecz o miłości już nie myślała. Była niemal pewna, że w tej rzeczywistości nie istnieje coś takiego.

- Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już nocą będziemy pod willą - usłyszała Kasjusza, studiującego pomiętą mapę.

- A jak już tam będziemy, to jaki jest plan? - Lucas wsadził zmarznięte ręce głęboko w kieszenie płaszcza.

- Dla was żaden - odparł Henry beznamiętnym tonem. - Teraz pójdziecie z Sarą do jej mieszkania, a ja sprawdzę willę.

Sara obrzuciła go niezadowolonym spojrzeniem, parskając głośno, by wszyscy dobrze ją usłyszeli.

- Jasne - mruknęła, odrzucając włosy do tyłu. - Może jeszcze się pokłonić?

Trzej bracia wciągnęli w płuca powietrze ze świstem. Henry zacisnął mięśnie szczęki.

- Chcesz to im rozkazuj - wskazała palcem na towarzyszy. - Nie będę cię słuchać. Tam może być mój brat i nie zamierzam dłużej czekać, ani układać planów. Chcę go po prostu uratować.

- To zbyt niebez..

- Tak! Dla ciebie wszystko jest zbyt niebezpieczne, samotny strzelcu. Albo idziemy wszyscy, albo się pierdol. - Oczy Henrego pociemniały ze złości. Sara, niewzruszona zmianą jego nastroju kontynuowała. - Nie musisz wszystkiego robić sam. Ostatnio kiepsko się to skończyło.

Zerknęła jednoznacznie na jego bok. Skóra w tym miejscu zaczęła palić Henrego niemiłosiernie, jakby tym spojrzeniem wywołała pożar.

Odwrócił się do ściany lasu. Przeklęta, pyskata... Pokręcił głową chcąc odpędzić od siebie tę myśl. Nie, nie może tak myśleć ani się tak zachowywać. Przecież obiecał.

Bez słowa położył dłoń na magicznej granicy, odcinającej świat ludzi od świata nadnaturalnych. Ta zafalowała lekko, zadrżała pod dotykiem zimnej skóry. Wszedł między drzewa, a śnieg stęknął ciężko pod jego ciężarem. Gotował się z wściekłości.

- Łatwiej było, kiedy się wszystkiego bała - wymamrotał pod nosem, prąc przed siebie.

- Coś mówiłeś? - Drgnął zaskoczony, kiedy usłyszał głos Sary niemal przy uchu.

Przystanął, a ona w tej samej chwili odbiła się od jego pleców. Odwrócił się z wampirzą szybkością i chwycił za nadgarstek, by się nie przewróciła. Złoto-srebrne nitki przeskoczyły między ich skórą. Trzech Kalerianów dogoniło ich i od razu minęło, nie chcąc być świadkami kolejnej potyczki słownej.

- Ojciec ciągle powtarzał, że to diabeł nie kobieta - Mathias posłał mu niewinny uśmiech.

Sara stanęła stabilnie, poprawiając się. Założyła ręce na piersi, a grymas wciąż nie schodził z jej twarzy.

- O co ci chodzi? - Syknęła, patrząc prosto w czarne oczy. Górował nad nią prawie o głowę.

- Chyba ja powinienem o to zapytać. Zachowujesz się, jakbyś postradała zmysły.

- Postradała zmysły? - uniosła nonszalancko brew. - Może po prostu pogodziłam się z tym, co mnie spotkało. Chyba nie po to uczyłeś mnie przez cały rok walczyć, wyciskałeś ze mnie ostatnie poty, bym teraz siedziała w domu?

- Przygotowywałem cię do łowienia dusz, a nie walki z aniołami.

- Cóż za wyrafinowane kłamstwo! - wyrzuciła ręce do góry, a jej głos odbił się echem w cichym lesie. Bracia tylko spojrzeli przez swoje ramiona, nie zatrzymując się.

Otworzyła usta, przygotowując się do monologu, lecz w tej samej chwili usłyszała trzask łamiącej się gałęzi.

Cała piątka zamarła. Ten, kto używał płuc, wstrzymał oddech. Henry poderwał głowę do góry, rozglądając się uważnie. Cisza, która nastała po tym niespodziewanym dźwięku, ciążyła niemiłosiernie. Sara sięgnęła powoli do pochwy, skrywającej cienkie ostrze sztyletu. Wykonywała ten ruch ostrożnie, jakby bała się, że przez gwałtowność może wywołać coś niedobrego.

Spojrzała na Henrego. Jego oczy patrzyły na nią pytająco.

Czy też to poczułaś?

Niby nic, lekki powiew wiatru, który smagnął ich delikatnie. Gdyby byli ludźmi, uznaliby, że to nic takiego. Lecz dostrzegła go w końcu, ponad ramieniem Azdorata.

Ogromne skrzydła anioła rozpościerały się ponad koronami bezlistnych drzew. Wisiał nad jej braćmi, nieruchomo, niczym kot przygotowujący się do upolowania niczego nieświadomej myszki. Zgiął się wpół, szykując do ataku. Prawie bezszelestnie pikował w dół, wyciągając przed siebie ręce.

- Nad wami! - ryknął Henry, dobywając zza paska swoje magnum. Posłał w ich stronę pocisk, licząc na to, że magowie rozpierzchną się, słysząc ostrzeżenie.

Lecz oni stali nieruchomo, zadzierając głowy do góry. Majestatyczne stworzenie odebrało im dech. Pierwszy raz w swoim długim, czarodziejskim życiu, widzieli anioła i wydał się im hipnotyzująco piękny. Białe, niczym śnieg, skrzydła, stroszyły się, delikatnie połyskując w zimowym słońcu. Oblicze, mimo, że wykrzywione w obłąkańczym uśmiechu, mogłoby uchodzić za perfekcyjne, symetryczne, doskonałe. Przyglądali mu się w osłupieniu, z szeroko rozwartymi oczami.

Sara nie myśląc długo, popędziła w ich stronę. Z niesamowitą siłą wbiegła w Kasjusza, popychając go do przodu, na najbliższe drzewo. Podcięła Lucasowi nogi, a ten runął na ziemię, otrząsając się z amoku.

Nie zdążyła odepchnąć Mathiasa. Srebrna kula dosięgła jej ramienia. Syknęła, tłumiąc w sobie bolesny krzyk. Nie zdążyła jeszcze oswoić się z palącym bólem, kiedy poczuła, jak wokół jej szyi zaciska się silne i smukłe ramię anioła.

Skrzydlaty zerknął znad jej ramienia na przerażonego maga. Uśmiech nie schodził z jego twarzy, szare, wręcz srebrne oczy były równie obłąkane co twarz. Wyciągnął ku Mathiasowi dłoń, chcąc go sięgnąć, lecz zawył zaraz, niczym bite zwierzę, gdy poczuł, że ostry koniec sztyletu wbija się w jego bok.

- Po moim kurwa trupie - warknęła rudowłosa, ocierając zakrwawione ostrze o materiał płaszcza.

Cóż to był za tragiczny błąd!

Cudowny, kojący, hipnotyzujący wręcz zapach krwi dotarł do jej nosa. Świat dookoła zawirował. Wciągnęła słodką woń głęboko w martwe płuca. Jej umysł stał się pustynią, każda jedna rzecz, którą wbijano jej w ostatnich miesiącach do głowy, uleciała niczym dym z papierosa.

Chwyciła anielski nadgarstek, który wciąż oplatał jej szyję. Korzystając z braku koncentracji skrzydlatego, odciągnęła go od siebie. Odwróciła się doń twarzą i pchnęła mocno do tyłu. Anioł potknął się o wystający ze śniegu pień i runął na ziemię. Wokół rozciętego materiału koszuli, powstawała coraz większa szkarłatna plama. Sara, jak w hipnozie, oblizała wargi, czując jak pragnienie przejmuje nad nią kontrolę. Pochyliła się i przycisnęła klatkę piersiową skrzydlatego do ziemi. Jęknął boleśnie pod naporem smukłej nogi.

- Sara, nie! - usłyszała gdzieś w oddali głos Henrego, lecz było już za późno.

Wgryzła się zachłannie w szyję anioła. Przyjemny smak rozgościł się na jej języku i otulił wampirze gardło słodkością. Czuła, że z każdym łykiem jej ofiara coraz bardziej rozluźnia mięśnie. Ciepło wypełniło jej ciało, uderzając w każde jedno zakończenie nerwowe.

Poczuła silne szarpnięcie, a potem jej plecy twardo runęły o drzewo. Wydała z siebie jedynie gardłowe sapnięcie, nim padła na pokrytą śniegiem ziemię. Anioł słabym ruchem objął miejsce, w którym się karmiła.

- Powiedziałem: nie - warknął Henry, patrząc na nią ze złością, wciąż celując magnum w skrzydlatego.

Rzeczywistość powoli wracała do normy. Rozejrzała się i przeszedł ją dreszcz. Wokół śnieg był pokryty szkarłatem. Anioł leżał niespełna dwa metry dalej, pojękując z bólu i zmęczenia. Stojący, najbliżej niej, Mathias, odsunął się gwałtownie, cały pobladły na twarzy. Uniosła zakrwawione, drżące dłonie do nosa, ściskając jego grzbiet i wydała z siebie zdławiony jęk.

Jej twarz i dekolt pokryte były krzepnącą krwią. Rozbiegane oczy próbowały zawiesić się na którymś z mężczyzn, lecz trudno było jej skupić uwagę na czymkolwiek. Henry wyszeptał zaklęcie i unieruchomił anioła. Podszedł do Sary, łapiąc ją za ramiona. Krzyknęła, gdy jego palce zacisnęły się na pamiątce po srebrnym pocisku. Potrząsnął nią, zmuszając do tego, by na niego spojrzała.

Rozluźnił uścisk na zranionym ramieniu i obejrzał je dokładnie.

- Przeszła na wylot, więc szybko się zrośnie.

Odwrócił się i w jednej chwili znalazł się przy aniele. Podniósł skrzydlatego z ziemi, jakby był tylko lekką jak piórko poduszką.

- Ktoś cię przysłał? - zadał mu pytanie i wzdrygnął się kiedy przekrwiona plwocina niespodziewanie popłynęła po jego twarzy. Otarł wydzielinę wierzchem dłoni po czym zwinął palce w pięść i cisnął nią w zraniony bok anioła.

Skrzydlaty zawył niczym wilk w pełnię, jego klatka piersiowa poruszała się coraz szybciej, próbując opanować nagły ból. Nie dane mu było kontrolować oddech, drugi cios nadszedł niespodziewanie.

- Gadaj, bo nie jestem, kurwa, w nastroju.

- Pierdol się krwiopijco - wychrypiał anioł, a bombelek krwi uciekł z jego ust. Henry znów ostrzegawczo uniósł pięść. Skrzydlaty zaśmiał się - Myślisz, że mnie tym przestraszysz?

- Nie. Mogę cię zeżreć - wampir wysunął ostre kły.

Anioł przełknął ślinę, a w jego oczach mignął strach.

- Wyczułem was z daleka - zaczął prawie szeptem. - Lucyfer od dawna szuka esensji, pomyślałem, że jak mu ją dam to wskoczę na miejsce Abbadona.

Azdorat kiwnął głową. Puścił anioła, a ten padł na ziemię i wziął głęboki wdech. Nie nacieszył się jednak długo. Wampir dopadł go w ułamku sekundy, wgryzając się głęboko w tętnicę. Anioł zdążył jedynie wydać z siebie cichy jęk, kiedy świadomość umykała z jego umysłu.

***

Sara rozejrzała się po jaskini z lekką nostalgią.

Znów tu trafili. Znów przez nią. Kasjusz stał przed wejściem, mamrocząc nieznane jej jeszcze zaklęcie ochronne. Niewiele dalej, Lucas i Mathias rozpalali ognisko. Henry siedział przy skalnej ścianie, zatopiony w swoich myślach. Dotarli do jaskini w milczeniu. Trzej bracia trzymali się od niej na dystans, nie reagowali na żadne jej pytanie. Po cichu liczyła na to, że to tylko szok.

Po raz pierwszy od dawna straciła nad sobą kontrolę. Głód od jakiegoś czasu zaglądał w jej martwą duszę i kiedy poczuła słodką woń krwi anioła, straciła dla niej głowę. Wszystko działo się tak szybko... Strzępki wspomnień powoli układały się w pełną historię. I, o zgrozo, jak bardzo jej było z tego powodu wstyd!

Henry potrafił się opanować, mówił, że nie wolno. Nie posłuchała. Poniesie teraz tego konsekwencje. Bracia będą patrzeć na nią jak na potwora.

- Henry ma ponad dwieście lat. - Usłyszała zza pleców. - Nic dziwnego, że był w stanie się opanować.

Kasjusz uśmiechał się do niej blado, lecz dostrzegała w jego oczach nutkę strachu.

- Umiesz czytać w myślach? - Jej głos był piskliwy.

- Umiem czytać z ludzi - kiwnął głową w stronę wampira. - Wpatrujesz się w niego od kilku minut, a twoja postawa mówi tylko o tym, jak bardzo jest ci źle z tego powodu. - Ze smutkiem spojrzała na wciąż zakrwawione dłonie. - To tylko twoja natura. - zakończył tak cicho, że miała wrażenie, że tylko jej się wydawało, że to powiedział.

- Natura potwora. Mathias jest sparaliżowany, kiedy podchodzę zbyt blisko,

- Mathias nigdy nie był poza murami Miasta - Sara podniosła głowę, zaskoczona tą informacją. - Nie miał nigdy styczności z innymi istotami.

- Naprawdę? Myślałam, że skoro jest najstarszy, przeżył najwięcej z was wszystkich.

Kasjusz pokręcił głową.

- Mathias wyszedł ze swojej komnaty tak naprawdę niedawno. Jest utalentowanym wynalazcą i świetnym magiem, ale świat bardzo go przeraża. Może tego po nim nie widać, ale od środka zjada go strach. Kontakt z kimkolwiek sprawia mu trudność.

Zerknęła na starszego brata, krzątającego się przy palenisku. Rzeczywiście, jego ruchy były mechaniczne, trzymał się na dystans i tak naprawdę jedyny kontakt cielesny, jaki z kimkolwiek nawiązuje to Henry.

- Skąd w takim razie wiedział o tym dworku? - zapytała zainteresowana.

- Mapy - odparł niewzruszony mag. - Mając blisko pół wieku i ukrywając się przed światem, ma się bardzo dużo czasu na studiowanie wszystkiego, co wpadnie w ręce.

Kasjusz minął ją i podszedł do ogniska aby się ogrzać. Dopiero teraz spostrzegła, że Henry przygląda się jej uważnie. Podniósł się ociężale i podszedł do niej, od razu łapiąc za krawędź koszuli. Odsłonił świeżą ranę i zmarszczył brwi.

- Przepraszam - szepnęła, przygryzając wargi i spuszczając głowę.

- Przecież to ja cię postrzeliłem - wampir uniósł brew.

- Przepraszam, że straciłam nad sobą kontrolę. Przeze mnie nasza wyprawa się opóźnia.

- Oni i tak muszą odpocząć - rzucił przelotne spojrzenie na trzech magów. - A my i tak musielibyśmy prędzej czy później coś upolować.

Dotknął delikatnie miejsca wlotu kuli. Skrzywiła się lekko, kiedy poczuła zimne palce na rozpalonej, poszarpanej ranie. Wampir posłał jej ledwo widoczny, uśmiech.

- Musisz się przespać.

Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę paleniska. Usiadł, tak jak wcześniej, przy skalnej ścianie, zmuszając ją chwytem do tego samego. Podciągnęła kolana pod brodę, wpatrując się w tańczące płomienie. Poczuła, jak Henry obejmuje ją ramieniem. Tak jak ostatnim razem, kiedy się znaleźli w tej jaskini. Zerknęła na niego nieśmiało, jego twarz znów zmieniła się w posąg i, tak jak wcześniej, jedyne co zdradzało, że nim nie jest, to gęste rzęsy okrywające przymknięte powieki.

Ułożyła głowę tuż pod jego barkiem. Czuła bijące od ogniska ciepło. Zamknęła oczy, sądząc, że sen nie nadejdzie tak szybko. W jej głowie wciąż kotłowały się myśli i wspomnienia.

Och, jakże niesamowicie się myliła. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro