Rozdział 35

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Otwierasz oczy i jedyne, co widzisz, to szare, smutne niebo. Niezbyt przyjemny zapach dymu drażni twoje nozdrza, woń spalenizny i krwi oblepia całe ciało, wdziera się do gardła, drapiąc je ostrymi, jak sztylety, pazurami. Błoto i posoka wsiąka w twoje ubranie, szczelnie przylegające do rozmokłego podłoża. Mrugasz kilka razy, chcąc odgonić mgłę, która osiadła się na oczach, Obracasz się na bok i zamierasz.

Przeszkolone, martwe rybie oczy Elijah wpatrują się w ciebie spod fioletowych powiek. Purpura okala całe jego oczodoły, rozchodząc się po policzku zgniłozielonym plackiem. Z jego otwartych w zdziwieniu ust wypływa stróżka przezroczystej krwi, najpewniej wymieszanej ze śliną. Wzdrygasz się, kiedy przyglądasz mu się uważniej i dostrzegasz, że nie ma języka. Kto mu go wyrwał?

Głośny huk sprawia, że w jednej chwili zrywasz się i stajesz w gotowości do obrony. Zaciskasz pięści po obu stronach głowy, lecz zaraz opuszczasz ręce i kręcisz głową z niedowierzaniem.

Ocean martwych magów i aniołów ginie gdzieś w oddali, przykryta szarym dymem. Ich ciała są powykręcane w nienaturalnych pozycjach, kończyny niektórych rozrzucone niedbale, rozpłatane klatki piersiowe, korpusy bez głów, miecze i sztylety wbite prosto w serce. Ziemia jest szkarłatna, krew już nie chce w nią wsiąkać, więc niektórzy z nich topią się w kałużach czerwonej posoki. Śnieg, który się gdzieniegdzie ostał, przybrał barwę rubinu.

Odwracasz się, słysząc szloch. Twoja nowa przyjaciółka trzyma w ramionach blondwłosego anioła, a jej łzy żłobią korytarze w zakrzepłej krwi na jego twarzy. Jego oddech jest płytki, ale równy. Oczy ma przymknięte, ale masz pewność, że są fiołkowe. Spoglądasz niżej i widzisz ranę, z której płynie krew. Coś podpowiada ci, że wyjdzie z tego.

Kolejny huk odrywa cię od tego obrazka. Odwracasz się ponownie i widzisz go.

Patrzysz i nie poznajesz.

Tak bardzo się zmienił, nie przypomina już przyjaciela, który stał się ci tak bliski. Jego oczy zrobiły się czarne niczym obsydian, skóra bielsza niż papier, obsypana siatką purpurowych i zielonych żył. Idzie w twoją stronę z zaciśniętymi w pięści dłońmi. Jest wściekły i patrzy na ciebie. Masz wrażenie, że cały pulsuje w rytm swoich kroków. Przeraża cię, ale ty wiesz, że nie możesz mu ulec.

Puls ci przyspiesza, rozglądasz się za jakąś bronią, choć doskonale wiesz, że nie będzie w stanie nic mu zrobić. Cofasz się kilka kroków i potykasz o kolejne ciało. Spoglądasz na twarz denata, a twoje oczy automatycznie zachodzą łzami, kiedy okazuje się, że to twój brat, Kasjusz.

Przełykasz coraz większą gulę przerażenia, jaka rośnie ci w przełyku.

– Nie zbliżaj się! – masz wrażenie, że twój głos dochodzi zewsząd. – Proszę, nie podchodź...

– Jak mogłaś mnie zdradzić?! – ryczy, aż wychodzą mu żyły na szyi. Masz wrażenie, że jest większy i wyższy, niż pamiętasz. – Co z tobą jest nie tak?! Zdradzić! Mnie?!

Kręcisz głową, a twoje ciało przeszywa rozdzierający ból. Chcesz powiedzieć, że robisz to, co uważasz za słuszne, ale głos uwiązł ci w gardle. Tak bardzo chcesz mu wszystko wyjaśnić, chcesz, żeby wrócił, żeby był taki jak wcześniej, lecz już jest za późno. Nie ma dla niego odwrotu i jeżeli zechcesz go powstrzymać, trzeba będzie pozbawić go życia.

Kątem oka dostrzegasz ruch po swojej prawej stronie. To Abbadon, podnosi się z kolan, ciężko opierając o swój miecz. Jego twarz szpeci ogromna rana, przecinająca czoło, powiekę i policzek, aż do żuchwy. Ręce i nogi drżą mu z wysiłku, jaki wkłada w ten ruch. Jego miecz zapada się głębiej i spoglądasz w ten punkt. Zaczyna piszczeć ci w uszach, kiedy wpatrujesz się w martwą twarz swojego ojca, wwiercającą w ciebie błękitne spojrzenie. Ma tak samo przeszklone i rybie oczy jak reszta.

Czujesz, jak zakazana magia zbliża się do ciebie nieubłaganie. Postanawiasz nie uciekać, być może, kiedy podejdzie, dostrzeżesz dawną iskrę w jego oczach, dającą nadzieję na cofnięcie tego wszystkiego. Jego chód jest szybki i głośny, czerwone kałuże rozpryskują się głośno na boki, kiedy stawia zdenerwowane kroki. Masz wrażenie, że jego esencja miażdży ci płuca, unieruchamia cię, jakby nie wierzyła, że zostajesz w miejscu z własnej woli. Patrzy na ciebie, a jego twarz wykrzywia gniew i obrzydzenie. Ubranie ma skąpane we krwi, lecz nie wygląda, jakby odniósł jakiekolwiek rany.

Niespodziewanie na twoim ramieniu siada kruk. Wzdrygasz się, kiedy jego ostre pazury stanowczo wbijają się w twoją skórę, lecz adrenalina, płynąca w ciele sprawia, że nic nie czujesz. Zerkasz w stronę ptaka, twój ruch jest prawie niewidoczny, za bardzo boisz się wywołać jakąś gwałtowną reakcję ze strony dawnego przyjaciela.

Azdorat zamiera w miejscu. Przechyla głowę w bok, widząc to niecodzienne zjawisko. Mruży oczy, jakby próbował wejść zwierzęciu do głowy, by zapytać, co on tak właściwie robi.

– Tu jestem. – Słyszysz znajomy głos, a wampir odwraca się do ciebie plecami, szukając źródła dźwięku. To Głos! Głos z twojej głowy!

Jest. Za Azdoratem, nie więcej jak trzy metry, stoi wysoka postać, okryta w całości czarną szatą. Peleryna sięga mu łydek, a kaptur jest na tyle duży, by zakryć całą jego twarz. W bladym świetle dnia nie odbija się nawet blask jego oczu, jakby cały był stworzony z czerni i mroku.

Jego smukła dłoń, odziana w skórzaną rękawiczkę, unosi się na wysokość piersi i wykonuje z pozoru niedbały ruch.

Silny podmuch wiatru uderza w Henrego i odrzuca go na bok. Wampir koziołkuje w powietrzu, by następnie spaść z głośnym łoskotem na ziemię i przeturlać się, zatrzymując na plecach martwego żołnierza. Z jękiem podnosi się na łokciach i patrzy na postać gniewnie.

Nieznajomy nawet nie zwraca na niego uwagi. Wolnym krokiem podchodzi do ciebie ze wciąż wyciągniętą ręką. Drżysz, już nie wiesz, czy ze strachu, czy ze zmęczenia, ale masz nadzieję, że wreszcie się to skończy.

Henry skacze na równe nogi. Wymawia niezrozumiała dla ciebie słowa, a za chwilę rozcina swoją dłoń. Krew wokół niego zaczyna wirować, zamieniając się w ostre igły. Jeden ruch ręką i lecą w stronę ciebie i przybysza. Zamykasz oczy, czekając na ból, spowodowany bronią, lecz jedyne co odczuwasz to krople, niczym deszcz. Otwierasz jedno oko i widzisz, jak nieznajomy wykonuje kolejny niedbały ruch, zbierając wszystkie krople, które na jego wezwanie, rzucają się w stronę Azdorata. Ten uchyla się, a ostrza chybiają dosłownie milimetry. Patrzy na postać z szeroko otwartymi ustami i oczami.

– Kim ty jesteś? – jego głos wydaje się być pusty, a jednocześnie przerażony.

– Powinieneś zapytać: czym – odpowiada i masz wrażenie, że ziemia drży.

Przybysz znów zwraca uwagę na ciebie. Całe twoje jestestwo krzyczy, że trzeba uciekać, ale nogi przykleiły się do podłoża, są ciężkie jak głazy i nie jesteś w stanie się poruszyć.

Przykłada dwa palce do twojego czoła. Patrzysz w otchłań spowitą kapturem i widzisz jego oczy. Dwukolorowe, świecą niczym latarnia morska nocą, fosforyzującym, zielonym i srebrnym blaskiem.

Wszystko wokół zalewa białe światło.

***

Zerwała się tak gwałtownie, że uderzyła czołem w coś twardego. Jej oczy wciąż spowijał biały blask, dlatego zaczęła mrugać tak szybko, jak tylko potrafiła. Świat zaczął z powrotem nabierać kształtów i kolorów. Rozejrzała się pospiesznie za krwią i ciałami, jakby chciała sprawdzić, czy to aby na pewno był tylko sen.

Wciąż otaczał ją świerkowy las, pokryty grubą warstwą puszystego śniegu. Gdzieś w oddali delikatnie szumiał wiatr. Wzdrygnęła się, kiedy usłyszała krakanie kruków i natychmiast złapała się za ramię, sprawdzając, czy ptak na nim nie siedzi. Jej oczy ostatecznie zatrzymały się na siedzącej naprzeciw Shili, rozmasowującej zaczerwienione czoło.

– Na Luppitera, Sara... – mruknęła zbolałym głosem, marszcząc wciąż nos.

– Kogo? – Brew Sary poszybowała do góry.

– Nieważne. Nawet nie wiesz, jak mnie przestraszyłaś! – Wampirzyca przechyliła głowę w bok, dając tym znak, że nic nie rozumie. – Biegłyśmy. I nagle padłaś jak długa! Zaczęłaś się trząść, rzucało tobą jak w gorączce. Bałam się, że umierasz.

Shila zacisnęła usta, wpatrując się w towarzyszkę z zatroskanym wyrazem twarzy. Wampirzyca przejechała językiem po zębach, próbując przypomnieć sobie coś więcej, niż sterty trupów.

Co to w ogóle było? Sen? Wizja? Czuła pod skórą, że to się może wydarzyć. To nie było to samo, co z Elijah. Tym razem to była ona sama. Mroczna esencja wciąż oblepiała jej skórę, a piekący krwawy dym osiadł na ściankach jej nosa. W głowie miała tylko obsydianowe oczy i twarz wykrzywioną gniewem. Drgnęła i skuliła się w sobie na to wspomnienie, oplatając się szczelnie ramionami.

– Co się stało? – Poważny ton Shili dotarł do jej uszu. Spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi, a jej usta zacisnęły się w wąską linię.

– Sama do końca nie jestem pewna – szepnęła.

– Pokaż mi.

– Jak? – Sara podniosła głowę, przyglądając się z zaciekawieniem zmiennokształtnej. Wspomnienie odpowiedniego zaklęcia przeszyło jej umysł, szybciej, niż przypuszczała. Jakby ktoś podsunął jej odpowiednie słowa. Ujęła dłonie Shili w swoje. – Ostendit es incubo.

Złote nitki esencji rozgrzały wewnętrzną część jej rąk i, z dotąd niespotykanym spokojem i gracją, przeskoczyły na ręce Shili. Zaklęcie nie było tak gwałtowne, jak wtedy, gdy użyła go na Henrym. Shila spokojnie przeczesywała jej wspomnienie, marszcząc przy tym swoje gęste ciemne brwi, przekopywała każdy jego zakamarek z dokładnością, jakby również miała kontrolę nad tym zaklęciem. Zatrzymała się dłużej przy wysokiej zakapturzonej postaci, oglądając tę część kilkukrotnie. Tak samo moment, w którym obejmowała rannego Lucyfera, a jej twarz wykrzywiła się w nieopisanym smutku i bólu.

Wampirzyca w końcu puściła dłonie towarzyszki i z lekkim zmartwieniem, wypisanym na obliczu, przyglądała się Shili, czekając na jakąkolwiek reakcję.

– Cóż – zaczęła lekko zachrypniętym głosem, lecz zaraz przełknęła i wrócił do normalności. – Wygląda na to, że widzisz przyszłość.

Sara pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Przyszłość? Wiem, że są rzeczy, w które mogę zajrzeć w snach, ale nigdy nie miałam tak, jak dziś.

– Być może ktoś chciał ci coś przekazać, dlatego to widziałaś.

– Zakapturzony nieznajomy? – zapytała, a jej głos brzmiał dość niepewnie. Shila skinęła głową. – Po co?

– W naszym świecie są różne sposoby na to, żeby się z kimś skontaktować. Zwykle najlepiej działają emocje i jest to dość gwałtowne, ale są wśród nas wyjątkowo potężni magowie, którzy mają nad tym kontrolę. Widzą teraźniejszość i przyszłość, mogą swoje myśli wrzucić do twojej głowy, mówić do ciebie, kontrolują zwierzęta, władają żywiołami. Poświęcili dużo, by móc się takimi stać. – Czarne oczy kobiety zamigotały. – Widocznie twoje poczynania są przez kogoś uważnie obserwowane.

Sara wydęła policzki. Głos z jej głowy właśnie się prawdopodobnie zmaterializował i było to dla niej dość niespodziewane. W pierwszym odruchu sądziła, że to jedynie wytwór jej wyobraźni, że jej zestresowany, zmęczony umysł wymyślił sobie drogę do powrotu na właściwe tory. Głos z jej głowy był na tyle silny i stanowczy, że była w stanie przyjąć właśnie takie założenie.

Lecz teraz, kiedy Głos przybrał konkretną postać, oblał ją zimny pot. W uszach wciąż słyszała trzepot czarnego płaszcza, a fosforyczne tęczówki wyryły się pod jej powiekami. W trzewiach zagościł dziwny skręt, jakby żołądek osiadł na dnie jej ciała. Wyłamywała palce, próbując zamaskować drżenie rąk.

Lecz zaraz zalała ją fala złości.

– Znowu jakiś naładowany testosteronem idiota się mnie uczepił? – zapytała bardziej siebie, niż swoją towarzyszkę.

Ta odchyliła się nieznacznie, a jej oczy rozszerzyły się, zaskoczone. Zachichotała, rozluźniając gęstniejącą atmosferę.

– Nie sądzę, żeby się mu to spodobało – odparła, wstając i podając jej swoją dłoń.

W rzeczy samej.

Ręka Sary zamarła w połowie drogi. Esencja ścisnęła ją w klatce piersiowej, jakby przerażona, zwinęła się w samym centrum, drżąc niepewnie. Rozejrzała się pospiesznie, zaciskając mocno szczękę.

Shila patrzyła na nią pytająco, ze wciąż wyciągniętą dłonią.

– Znasz go – stwierdziła bardziej, niż zapytała. Zmiennokształtna kiwnęła głową niepewnie, jakby zastanawiała się, czy powinna się przyznawać. – Kto to?

– Dowiesz się w swoim czasie – odparła tonem, który ucinał dalszą konwersację na ten temat.

Sara podniosła się i otrzepała spodnie z resztek leśnej ściółki. Wzięła trzy głębokie wdechy, żeby opanować szalejące w niej emocje. Dopiero co zaczęła podejmować własne decyzje, postanowiła, że już nigdy nie będzie od nikogo zależna, że nie da się stłamsić i sprowadzić do roli uległej dziewczynki, którą trzeba ciągle chronić. A jednak znów jakiś palant, włazi w jej życie z ubłoconymi buciorami.

Zważaj na słowa.

– Wyłaź z mojej głowy – syknęła przez zaciśnięte zęby, a esencja zagotowała się pod jej skórą.

Shila spojrzała na nią z tajemniczym uśmiechem, rozciągającym się na jej pełnych ustach.

Zastanowię się.

Szły wąskim przesmykiem ciasno porośniętym starymi drzewami. Droga była wydeptana do granic możliwości, a śnieg zmieszał się z błotem i ściółką. Miękki mech sprawiał, że ich stopy zapadały się nieznacznie, jednocześnie maskował ich ślady, w razie gdyby ktoś jednak zamierzał za nimi podążać. Maszerowały od kilku godzin. Shila zaproponowała, że się przemieni i weźmie ją na swój grzbiet, lecz Sara odmówiła kategorycznie. W razie ewentualnego spotkania z Henrym wolała, żeby jego siostra była jednak ubrana.

Dwukrotnie przeszły przez portal, stworzony przez zmiennokształtną, lecz kiedy wampirzyca dostrzegła zmęczenie na twarzy towarzyszki, doszła do wniosku, że lepiej będzie, jeżeli resztę drogi pokonają na nogach. Nie mogły sobie pozwolić na zmęczenie, szczególnie że nie do końca wiedziały, na co muszą być przygotowane.

Sarą wciąż targały wątpliwości co do prawdomówności Shili, jednak jaka prawda by się nie okazała, musi powstrzymać swojego przyjaciela przed użyciem magii krwi. Nie było to konieczne do tej pory, a mimo to, użył jej. Więc co postanowi w momencie, kiedy przed granicą stanie armia Lucyfera? W wizji widziała morze martwych istot, choć nie była pewna, czy to sprawka magii krwi, czy może magowie i anioły rzeczywiście się powybijali w pień dla sobie tylko znanych pobudek.

Zdradziła go?

Tak powiedział. Lecz czy powinna wierzyć temu, co zobaczyła? Co jeśli to tylko kreacja, wymyślona na potrzeby tego dziwnego przybysza tylko po to, by zasiać w niej wątpliwości co do zamiarów jej przyjaciela.

Widzę to, co jest.

Pokręciła energicznie głową, chcąc wyrzucić natrętny Głos ze swojej głowy. Głęboki ton sprawiał, że jej skóra pokrywała się gęsią skórką, a esencja płynąca w jej żyłach stawała się rozgrzana niczym żelazo wrzucone w świeżo rozbuchane palenisko. Wkurzał, przerażał i intrygował jednocześnie.

Nie chciała przed sobą tego przyznać, jednak im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej chciała dowiedzieć się, kto jest jego właścicielem. Istotą o fosforyzujących, dwukolorowych oczach.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro