Rozdział 41

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Wpatrywała się w swoje odbicie, wsparta na brzegach miedzianej misy, wypełnionej ciepłą wodą. Chłodne powietrze rześkiego poranka szczypało jej nagą skórę, wciąż naznaczoną zakrzepłą krwią.

Zastanawiała się nad tym. Zastanawiała się głęboko, dlaczego nagle jest jej zimno.

Mrugała szybko, desperacko, chcąc pozbyć się z głowy ciągle napływających obrazów.

Błysk.

Dziewczyna idzie brukowaną uliczką, późnym wieczorem. Kasztanowe kręcone włosy przyklejają się do jej twarzy i szyi, a rozmazany tusz do rzęs spływa po policzkach. Jest wyjątkowo paskudnie, chłodny jesienny deszcz siąpi z nieba, jakby chciał zmyć z ludzi wszystkie grzechy świata. Blada postać idzie tuż obok niej, ramię w ramię, wpatruje się w nią przenikliwie dwukolorowymi oczami.

Skręcają w boczną alejkę, prowadzącą na dziedziniec niedaleko cmentarza. "Stój" rozlega się i równocześnie nie. Dziewczyna przystaje, schowana w cieniu wysokich ceglanych budynków. Po drugiej stronie dziedzińca wsparty o mur stoi mężczyzna jakby wykuty z marmuru o pięknych, idealnych rysach twarzy, ciemnych krótkich włosach z pofalowaną grzywką opadającą na czoło.

Na ułamek sekundy jego wzrok przenosi się na dziewczynę, kiedy zaciąga się dymem z papierosa. Blada postać pochyla się nad uchem mężczyzny, a jego usta układają się w jedno krótkie zdanie: "Każ jej uciekać".

Błysk.

Wychudzony demon trzyma w ręku rozżarzony pręt. Mimo swojej wątłej postury ma wyjątkowo dużo siły, patrząc na to, z jakim impetem pręt ląduje na żebrach przykutego do sufitu ciemnowłosego mężczyzny. Jego przekrwione nadgarstki skwierczą i dymią za każdym razem, kiedy targa nim bolesna konwulsja, a z jego ust wydobywa się niekontrolowany, zduszony krzyk.

Do pomieszczenia wślizgnął się anioł o skrzydłach czarnych jak noc. Mówi coś do skatowanego mężczyzny, lecz on nie słucha skrzydlatego. Blada postać obejmuje jego szyję prawie przezroczystym ramieniem i w kółko sączy mu do ucha te same słowa: "Masz ją chronić. Chroń Sarę Kalerain za wszelką cenę".

Błysk.

Ascetyczny pokój wyglądał tak bardzo znajomo. Dziewczyna siedziała na materacu, zatopiona w studiowaniu opasłej księgi. Niedaleko niej, na parapecie siedział ciemnowłosy mężczyzna, przyglądając się jej niewidzącym wzrokiem. Wydawało się, że myślał nad czymś intensywnie, wręcz słychać było, jak trybiki i przekładnie w jego głowie pracują na najwyższych obrotach. Kasztanowe loki podskoczyły nagle, gdy dziewczyna podniosła głowę.

"Henry" – nie zareagował za pierwszym razem. "Henry! Wszystko w porządku? Jakoś tak...". "Nic się nie dzieje" Odparł, na nowo łapiąc rezon.

"Po prostu się zamyśliłem". Tuż obok mężczyzny stała blada postać. Jego intensywne spojrzenie przeszywało dziewczynę na wskroś, lecz on sam pochylał się nad ciemnowłosym mężczyzną, szepcząc mu do ucha każde dotychczas wypowiedziane przez niego słowo.

Błysk.

Czarne skrzydła anioła rzucały złowrogi cień na ścianę, przed którą stał jego sekretarzyk. Pisał intensywnie, pokrywając literami kolejne kartki kremowego pergaminu. Blade światło niewielkiej lampki padało jedynie na połowę jego zamyślonej twarzy. Brwi zbiegły się ku sobie, a wzrok pozostawał skupiony. Usta zaciśnięte w wąską linię przygryzał co chwilę zębami. Naprzeciw anioła stała blada postać. Opierała się luźno o blat biurka, pochylając się nieznacznie do przodu. Usta postaci poruszały się szybko, a szept przedostawał się do głowy skrzydlatego.

"Nie znasz jej. Nigdy jej nie widziałeś" szeptał wibrujący głos. "Wydaje ci się, że skądś ją znasz, ale to nieprawda. To wytwór twojej wyobraźni. Pamiętaj o tym, że masz ją spowolnić, obezwładnić, zahamować. Za wszelką cenę, nawet jeżeli oznacza to dla niej ból. Przecież wykonujesz tylko rozkazy, prawda?"

Anioł co chwilę kiwał głową, pogrążony w notatkach. Blada postać wyprostowała się, a ręce splotła z tyłu. Jej spojrzenie padło na gładkie dłonie skrzydlatego.

"Załóż pierścienie. Rozkaz Lucyfera, pamiętasz?" mruknęła postać, a zielonooki anioł natychmiast sięgnął do szuflady, wyciągając sześć srebrnych sygnetów.

Błysk.

Seledynowe, wręcz fosforyczne tęczówki anioła łypią co chwilę na prowadzoną przez niego wampirzycę. Jego szczęka zaciska się, kiedy widzi opatrunki na jej nadgarstkach, ale nie komentuje tego. Rękę pełną sygnetów zaciskał mocno na jej ramieniu.

Próbowała się wyrwać. Powoli kończyła mu się cierpliwość. W końcu szarpnął ciałem dziewczyny, rzucając nią o ścianę, obie dłonie położył po bokach jej głowy. Blada postać przyglądała się uważnie całej tej scenie, a kiedy skrzydlaty podniósł rękę z dłonią zaciśniętą w pięść, podeszła do niego i pochylając się nad jego uchem, wyszeptała:

"Nie wolno ci jej zabić. Masz ją tylko spowolnić. Pamiętaj o rozkazach" Zjawa zamilkła, zerkając na dziewczynę. "Rozkazach Lucyfera, oczywiście". Pięść anioła wylądowała na cementowej ścianie, a dźwięk pękających kości rozniósł się po korytarzu.

Błysk.

Stali przed złotą klatką, a w niej znajdowała się wampirzyca, szczelnie opleciona srebrnymi łańcuchami. Jej poraniona twarz wykrzywiała się w grymasie bólu, a wokół dało się wyczuć swąd spalenizny. Dwa anioły, które znała i wampir, obleczony w welurową szatę z kapturem, przyglądały się uważnie dziewczynie.

Fiołkowe oczy jednego z aniołów zniknęły pod zmarszczonymi brwiami. Przyglądał się wampirzycy intensywnie, jakby coś mu nie pasowało. Blada postać położyła mu dłoń na ramieniu, pochylając się do jego ucha.

"Wszystko jest w porządku" szepnęła zjawa, zerkając na klatkę. "Wszystko jest w jak najlepszym porządku, to był twój rozkaz". Fiołkowooki anioł kiwnął nieznacznie głową.

Kolejny błysk.

I kolejny.

I jeszcze jeden.

Sara złapała się za głowę, szarpiąc już i tak potargane loki. Esencja w jej ciele wrzała, zalewając każdy organ gorącem tak wielkim, jakby ktoś wlał do jej przełyku magmę. Osunęła się na kolana, desperacko potrząsając głową. Obrazy zalewały jej umysł, a wzrok skupiał się na bladej, upiornej postaci, którą już doskonale znała. Próbowała odepchnąć od siebie niechciane myśli, roztrzaskać je, zająć głowę czymś innym, ale srebrne nici mocno zszyły je ze sobą, tak jakby tworzyły długi, nigdy niekończący się film.

– Co mi zrobiłeś?! – krzyczała. Sama nie wiedziała, który to już raz przez ostatnie ciągnące się w nieskończoność minuty. Ból w centralnej części brzucha, od dopiero co zagojonej magicznej rany, rwał nieustępliwie, kiedy jej ciałem targnął spazm. Magiczne łzy kotłowały się pod powiekami, czekając tylko na to, aż z ust wyrwie się pierwszy niekontrolowany szloch.

– Czym kurwa jesteś i co mi zrobiłeś?! – Palące, srebrne krople w końcu popłynęły po jej bladych policzkach. Nie zwróciła uwagi na ich kolor, bo żółć podeszła jej do gardła. Chciała wyrzucić z siebie cały ten żal, smutek, dezorientację i panikę, jaka w niej rosła.

Urywki z całego życia przemykały przez jej głowę, a w każdym z nich pojawiał się białowłosy mężczyzna obleczony w czerń. Czasem tylko się przyglądał, a innym razem szeptał jej lub ludziom, których znała, słowa. Słowa mącące im w głowie, zmieniające postępowanie, naginał rzeczywistość w taki sposób, na jaki akurat miał ochotę, obserwował ją, panoszył się w jej życiu, zawsze będąc w pobliżu, czuwając. Wszystko, dosłownie wszystko, co jej się przydarzyło, miało ją zaprowadzić do niego. A kiedy nabrał pewności, że tak się stanie, sam do niej przyszedł.

Nieopisany ból przeszył jej klatkę piersiową. Czuła się jak marionetka, jak sarna wśród wilków, czekających na swojego alfę, żeby jako pierwszy rzucił się do sarniego gardła i rozszarpał je, rozlewając wokół ciepłą, karmazynową posokę. Drżącymi dłońmi złapała za swoje ramiona, krzyżując ręce na piersi. Kolejne niekontrolowane spazmy wstrząsały jej ciałem, a szloch szarpał świeżą raną.

Przepraszam.

Usłyszała cichy szept niczym szum letniego wiatru. Wręcz czuła obok siebie obecność nieznajomego mężczyzny. Chłód wokół niej jakby przybrał na sile, dotykając nagich ramion i gładząc ją po drżących plecach. Odwróciła się, chcąc się upewnić, że tam jest, że klęczy tuż za nią, jednak napotkała jedynie pustą przestrzeń i ciszę rozdzieraną przez regularne pociąganie nosem. Westchnęła, biorąc dwa głębokie wdechy i podniosła się z klęczek, przytrzymując prowizorycznej umywalki.

– Jak chciałeś się ze mną umówić, wystarczyło podejść i zagadać – zdobyła się na żart, a jej usta wykrzywiły się w ironicznym uśmieszku. Prawie była w stanie zobaczyć, jak cień w jej głowie zaciska usta w wąską linię. Pochyliła się nad miską i ochlapała chłodną już wodą twarz. Nagle ogarnął ją niesamowity spokój, którego tak bardzo brakowało jej w ostatnich tygodniach. – To jakaś kolejna twoja sztuczka?

Tak.

W jej głowie kotłowało się od myśli, jej własnych i tych, które wyparowały do jej umysłu, wyważając drzwi ciężkimi buciorami i rozpychając łokciami, wyszły na pierwszy plan. Cień ganiał po niej, łapiąc każdą z nich, zwijał ją w rulon, niczym starożytny papirus, tworząc swoisty bukiet chaotycznie rzucających się w jego ramionach kwiatów. Obwiązał je srebrną nicią i cisnął gdzieś w kąt jej świadomości, a te szarpały wściekle, próbując się uwolnić.

– Czym jesteś?

Dobrze wiesz, czym jestem – odparł tak cicho, że musiała się zastanowić, czy w ogóle cokolwiek powiedział. Wciągnęła z sykiem powietrze.

– Co mi zrobiłeś?

Umierałaś.

– Nie o to pytałam – uniosła głos, czując, jak wzbiera w niej irytacja. Nieznajomy milczał dłuższą chwilę, więc westchnęła zrezygnowana, sądząc, że nie doczeka się odpowiedzi.

Użyłem swojej esencji, by odpieczętować twoją moc. Ona wypchnęła z ciebie magię krwi, wciągając przy okazji moje wspomnienia. Chwilę mi zajęło ich ukrycie, dlatego wzięła ich tak dużo. Przepraszam za to.

– Co zrobiłeś? – Przygryzła wargę, kiedy zrozumiała sens jego słów.

Cień milczał niczym głaz. Miała wrażenie, że wycofał się z jej umysłu powoli, nie odwracając się do niej plecami, jakby ogarnął go strach przed tym, że złapie go za poły płaszcza i przyciągnie do siebie, żądając wyjaśnień.

Och, jak bardzo ich chciała!

Przecież to nie miało być tak! Pieczęć miała zostać złamana pod granicą, żeby ją zniszczyć i otworzyć portal do świata aniołów. Co oni teraz zrobią?

To nie ma znaczenia. – Znów usłyszała głęboki, opanowany ton.

– Do tej pory to miało największe znaczenie! – warknęła, a jej szczęki zacisnęły się z głośnym zgrzytem.

– Saro? – Zaskoczona dodatkowym głosem, odwróciła się gwałtownie, sięgając dłonią do uda, gdzie przytwierdzona była pochwa ze sztyletem. Ból przeszył jej ciało, przypominając jej, że rana nad pępkiem nie do końca się zagoiła. Jej ramiona opadły, kiedy z wnęki w podłodze wyłoniła się czarna czupryna Shili. – Powinnyśmy ruszać. – Oznajmiła nerwowo, taksując wzrokiem jej nagą sylwetkę.

– Tak – wydukała Sara, spuszczając zawstydzona wzrok. – Przepraszam. Daj mi jeszcze dwie minuty.

Zmiennokształtna skinęła głową i zniknęła w dole. Sara wciągnęła powietrze do płuc, jak za każdym razem, kiedy chciała opanować szalejące w niej emocje. Odwróciła się w stronę łóżka swojej towarzyszki, gdzie leżały wcześniej przygotowane dla niej ubrania. Zmarszczyła brwi, kiedy podeszła do niego, a oprócz prostej koszulowej sukienki i spodenek, przez ramę był przewieszony czarny, obszerny płaszcz z równie ogromnym kapturem.

Przyda ci się. Twój kamień pękł.

Przygryzła wargi tak mocno, że metaliczny posmak otulił jej kubki smakowe. Nie dając sobie czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek, ubrała się pospiesznie i narzuciła na ramiona okrycie. Spojrzała w lustro ostatni raz, poprawiając skórzane naramienniki i wciągając głęboko w płuca ostry zapach palonego szafranu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro