Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Mathias wpatrywał się w tańczące płomienie od dobrych kilku minut. Zapadł się w miękkim materiale fotela, przyklejając plecami do wysokiego oparcia. Tuż obok, na stoliku, stała wciąż nienaruszona szklanka z herbatą, wzmocniona jakimś ziołowym napitkiem. Cienie wiły się złowieszczo na ścianach, przybierając coraz bardziej makabryczne kształty, wyciągały szponiaste łapy, usiłując zgarnąć jak najwięcej rzeczy z pochłoniętego mrokiem pomieszczenia, wciągnąć je w otchłań, pozostawiając maga całkowicie samego, otumanionego myślami.

Miał wrażenie, że wszystkie problemy tego świata wkradają mu naraz do głowy. Nie mógł się zdecydować, którą myśl ma złapać najpierw, który problem jest wart jego uwagi właśnie w tym momencie, a który może poczekać kilka minut dłużej.

Mózg mężczyzny pracował nieustannie na najwyższych obrotach, nie dając wytchnienia nawet nocami. Właściwie w tym czasie jego moce przerobowe jakby nabierały tempa, rozpędzały się w ciągu dnia, wspinając na wysoką górę kłopotów, z jakimi się borykali, by w ciemnościach stoczyć się, zbierając pospiesznie co gorsze zagadnienia do przerobienia. Nie pamiętał, kiedy ostatnio przespał więcej, niż dwie, trzy godziny, co niesamowicie odznaczało się na jego twarzy.

Wziął głębszy wdech, przecierając piekące ze zmęczenia oczy. W uszach wciąż dudnił mu krzyk skrępowanego pasami ojca. Przeklinał samego siebie w duchu, że nie był w stanie patrzeć na jego udręczoną szaleństwem twarz dłużej, niż kilka minut. Naprawdę, naprawdę bardzo chciał dowiedzieć się, co Xander ma do powiedzenia, lecz chaotyczne łkanie starca przyprawiało go o dreszcze i sprowadzało smutek na jego i tak niemal złamaną duszę.

– Mogę? – Równie zmęczony głos wyrwał Mathiasa z matni. Mag odwrócił wzrok od rozżarzonego drewna i powłóczył nim do drzwi. – Pukałem.

Kasjusz, zachęcony skinieniem głowy, wszedł w głąb pomieszczenia i opadł ciężko na fotel stojący po drugiej stronie stolika.

Mathias już nie zastanawiał się, jak rozróżnić bliźniaki; Poorana bliznami twarz Kasjusza skutecznie rozstrzygała ten wieloletni spór, a nadworny krawiec naszywał pierwszą literę jego imienia na ubranie jedynie z przyzwyczajenia. Nowa rzeczywistość Jorden odcisnęła piętno na wszystkich.

– Jak sytuacja za murem? – zapytał, odkładając problem ojca na bok.

– Nie wygląda to dobrze. – Kas skrzywił się nieznacznie. – Te przerośnięte psiska są coraz śmielsze w swoich poczynaniach, przez co polowania stają się bardzo niebezpieczne. Porozmawiaj z Liamem o ograniczeniu osób wychodzących poza mur.

Mathias pokiwał głową ze zrozumieniem.

Anioły zniknęły z terenów Jorden, część wampirów również przepadła. Jednak z nadejściem wiecznej zimy pojawiły się nowe niebezpieczeństwa, z którymi musieli się mierzyć. Trzęsienie ziemi zniszczyło wiele wiosek, a zapach śmierci przyciągnął bestie, z którymi nie mieli zbyt wiele do czynienia, ponieważ skrywały się wysoko w górach, skrzętnie omijając wielkie skupiska ludzkie. Głównym problemem stały się ogromne watahy lykanów, ludzi–wilków. Ich krwiożercze zapędy zmusiły magów do postawienia wysokiego muru wokół miasta. Sprowadzili tylu ludzi, ilu zdołali, część jednak nie chciała uciekać i pozostali na zgliszczach dawnych domów i mieszkań, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości. A ta zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni i nic nie zapowiadało, że będzie lepiej.

Rzeź, którą zgotowały anioły na terenach śmiertelników, odcisnęła piętno w ich umysłach. Nikt już nie miał wątpliwości co do tego, czy nadnaturalne istoty wciąż żyją, odkurzono stare księgi i uczono się o nich na nowo. Długie tygodnie zajęło Mathiasowi przekonanie ludzi, że magowie nie są dla nich zagrożeniem, drugie tyle spędzili nad nauką wspólnego funkcjonowania. Wciąż nie było idealnie, lecz było bezpieczniej, niż poza murem.

– Byłem u ojca – dodał bliźniak po dłuższej chwili, na co Mathias uniósł zmęczone powieki. – W kółko opowiada o tej dziewczynie.

– I jakimś gniewie, tak wiem. – Mag przetarł twarz dłońmi. – Całkowicie postradał zmysły.

Kasjusz wydął policzki w zamyśleniu. Nie do końca podzielał zdanie starszego brata, co do obłąkańczej natury Xandera. Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że niepoczytalność ojca jest jedynie wytworem ich wyobraźni. Dziesiątki uzdrowicieli próbowało zabrać chorobę z umysłu starca, jednak ich starania spełzły na niczym. W żadnej innej sytuacji Xander nie wykazywał oznak szaleństwa, tylko w tych dwóch sprawach.

Gniew i Sara.

Sara i gniew.

Te dwa słowa spędzały Kasjuszowi sen z powiek. Przetrzepał zamkową bibliotekę wzdłuż i wszerz, lecz nie znalazł żadnych informacji. Kiedy nie mógł spać, wchodził do nowych, ukrytych komnat ojca i obserwował go całymi godzinami, zastanawiając się, jakie wydarzenie sprawiło, że postradał zmysły.

Tuż po bitwie zachowywał się całkowicie normalnie, jednak niedługo potem... dosłownie kilka godzin później, szaleństwo ogarnęło całe jego jestestwo, zmuszając ich do podjęcia drastycznych kroków. Kasjusz cały czas miał nieodparte wrażenie, że umyka mu niesamowicie ważny fragment całej układanki, jakby ktoś nagle wyrwał tę część z ich życia, pozostawiając obłęd i zmartwienia.

– I tak nie jesteśmy w stanie mu pomóc – podjął Mathias po dłuższej chwili namysłu. – Dużo poważniejszym problemem jest wataha, grasująca w pobliżu wschodniej ściany muru.

– Lucas pracuje nad tym, by rozbić to konkretne gniazdo. – Kas potarł zdrętwiałą szyję. – Niestety, niewiele naszych zaklęć działa na wilkołaki.

– Spróbuję opatentować nowe. Chociaż ostatnio mam niewiele czasu.

– Regentura ma swoje jasne i ciemne strony.

– Zdecydowanie. – Mathias wcisnął się w fotel jeszcze bardziej. – Z samego rana zorganizujemy spotkanie z generałami, żeby to omówić. Chciałbym, żebyście razem z Lucasem również się pojawili.

Kasjusz skinął głową z aprobatą, po czym wstał niechętnie z miękkiego siedziska i ruszył w stronę wyjścia. Coraz cięższe powieki Mathiasa opadały raz po raz, więc doszedł do wniosku, że dalsza konwersacja nie ma sensu. Widział, jaki jego brat ciężko pracował, odkąd sprawy się pokomplikowały. Introwertyczna natura najstarszego z nich nie pomagała w rządzeniu rozrastającą się społecznością Urbos. Ludzie wciąż nie przyzwyczaili się do magicznych zdolności starych mieszkańców miasteczka, co powodowało ogólną panikę, kiedy pojawiała się na ulicach.

Ich słabe przygotowanie do walki z lykanami również podkopywało morale mieszkańców. Coraz mniejsze grupy decydowały się opuszczać wzniesione niedawno mury, wielu ochotników nie wracało. Kasjusz sam padł ofiarą jednego z wilków, o czym przypominała mu usiana szerokimi bliznami twarz, widziana co rano w lustrze. Z drżącym sercem spoglądał wtedy na okrągłą tarczę księżyca, wznoszącą się ponad miastem, czekając na przemianę w ogromną, włochatą i krwiożerczą bestię. Wtedy właśnie dowiedział się, że musi zostać ugryziony, aby nastąpiła tak jak w przypadku wampirów.

Kiedy przekroczył drzwi sypialni, ujrzał Lucasa wciąż siedzącego przy biurku nad stertą papierów. Głowę podtrzymywał oburącz, jakby bał się, że jeżeli zabierze ręce, opadnie na papiery, leżące przed jego umęczoną twarzą. Obdarzył bliźniaka znudzonym spojrzeniem.

– I co? – Zniszczony, wypruty z emocji głos przeszył przestrzeń.

– Spotkanie rano. Chcą raport dotyczący lykanów. – Kas opadł na kanapę, stojącą pośrodku pomieszczenia.

– Nic nowego nie mam im do powiedzenia.

– Może oni mają coś do przekazania nam?

– Nie sądzę.

Usta Lucasa zacisnęły się w wąską linię. Oparł się o krzesło, wypuszczając powietrze przez nos. Jego noga podrygiwała nerwowo, a palce zawiązały się w szczelnym splocie.

Od wypadku brata, Lucas zapadł się w sobie jeszcze bardziej. Od zawsze był zdecydowanie mniej otwarty niż Kasjusz, lecz teraz próżno było szukać w jego zachowaniu jakichkolwiek emocji. Odciął się, skupiając jedynie na powierzonych zadaniach, zatapiając po sam czubek głowy, zarywając całe noce, by tylko sprostać oczekiwaniom nowych władców Miasta.

– Powinniśmy poruszyć temat ojca. – Spróbował znów Kasjusz, napinając ramiona.

Lucas odchylił głowę, marszcząc brwi.

– Nic nowego nie powiedział, odkąd ostatnio z tym wyszliśmy.

– Więc może pora z nim porozmawiać.

Bliźniaki mierzyły się przez chwilę wzrokiem. Nie wypadało robić czegoś, na co Regent nie wyraził zgody, lecz czy to tyczyło się również jego rodziny? Według nich – kwestia sporna.

– Czy Xander jadł już kolację? – Lucas podniósł się ociężale ze swojego miejsca.

– Nie mam pojęcia. – Kas wzruszył ramionami.

– Sprawdźmy więc.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Drzwi do komnaty Xandera pilnowało dwóch rosłych strażników o kanciastych rysach twarzy. Obrzucili bliźniaki niezbyt zadowolonymi spojrzeniami i równie niechętnie odsunęli się od wejścia do pomieszczenia. Kasjusz natomiast uśmiechnął się doń promiennie, kiedy przekraczał próg. Odetchnął głęboko, słysząc szczęk zamykanych drzwi i przekręcanego w zamku klucza. Był niemal pewien, że będą wypytywali o powód ich przybycia i kamień spadł mu z serca, kiedy nie zaszczycili ich nawet parsknięciem.

Xander siedział, zawinięty w kaftan, oparty o przeciwległą ścianę. Oddychał równomiernie, z brodą przyklejoną do piersi. W pierwszym odruchu pomyśleli, że śpi, jego brwi poruszały się raz za razem, jakby śnił koszmar o minionych tygodniach.

Sam pokój wydawał się niewielki, w porównaniu do obszernych komnat, położonych w bardziej przystępnych miejscach zamku, niż południowa wieża. Ascetyczne wnętrze obejmowało jedynie stolik, krzesło i skromne łóżko, pościelone chaotycznie i prawdopodobnie w pośpiechu. Służba szeptała między sobą o agresywnych zachowaniach emerytowanego władcy tego przybytku, ze strachem wypisanym na twarzy i drżącym sercem zajmowali się tą niewielką przestrzenią, bojąc się, że mężczyzna wyrządzi im krzywdę.

– Witaj, ojcze – zaczął niepewnie Kas, chcąc przerwać pełną napięcia ciszę.

Xander szarpnął się gwałtownie, podnosząc powieki. Zlustrował synów całkiem przytomnym spojrzeniem, wykrzywiając twarz w dezaprobacie.

– Marnotrawni. – Splunął, wierzgając nogami. Bliźniaki znalazły się tuż obok niego, pomagając mu wstać. Skinął w geście wdzięczności. – Gdzie Sara?

– Nie wiemy, kim jest Sara. – W spokojnym głosie Lucasa dało się wyczuć lekką nutkę irytacji.

Xander zmarszczył brwi.

– Też nie wiem.

– W takim razie, skąd mamy, do cholery, wiedzieć, gdzie ona jest?

– Lucas, bez nerwów. – Uspokajał go brat.

– Musicie ją odnaleźć. – Xander mamrotał pod nosem, przez co ledwie go słyszeli. – Mathias mi nie wierzy, ale wiem, że istnieje i to ważne. Znajdźcie Sarę i gniew. Znajdźcie. Znajdźcie Sarę...

Zaczęło się. Powtarzał w kółko, jak mantrę, jakby to były jedyne słowa, które znał, jakby wżarły się w mózg starca, kuły, mieliły zwoje, waliły niczym młot o sklepienie czaszki. Monotonne mamrotanie zdartej płyty, nazywanej nierzadko ich ojcem. W tym właśnie wszyscy widzieli objaw zatracenia i szaleństwa. W nerwowym opowiadaniu w kółko o tym samym, w drżeniu jego głosu, słyszalnej narastającej panice i niemożliwym do wytrzymania tupaniu bosej stopy. Rozbiegane spojrzenie przywodziło na myśl przerażone zwierzę, szukające drogi ucieczki. Ucieczki od zapomnienia, w tym wypadku.

Lucas przetarł twarz dłońmi. Ze zmęczenia i irytacji zaczynała boleć go głowa. Gdyby sytuacja pod murem nie wyglądała tak dramatycznie, miałby więcej cierpliwości do własnego ojca, jednakże, za każdym razem, kiedy tylko przekroczył próg jego sypialni, natychmiast żałował, że wcześniej nie zdrzemnął się chociaż odrobinkę.

Spojrzał na zmartwioną twarz Kasjusza. On również nie znosił tego najlepiej. Naprawdę głęboko wierzył w to, że Xander nie postradał zmysłów. Od tygodni starał się wyciągnąć z niego coś więcej, niż to, czego właśnie byli świadkami.

– To bez sensu, Kas – burknął, klepiąc brata po ramieniu. – On nam nic więcej nie powie.

– Musi. To za długo trwa.

– I pewnie będzie jeszcze trwało. – Wzruszył ramionami. – Chyba sami powinniśmy się dowiedzieć, gdzie zacząć szukać.

Niespodziewanie, Xander zamilkł, skupiając wzrok na twarzy Kasjusza. Mężczyźni wstrzymali oddechy, zaskoczeni nagłą ciszą.

– Co ty masz na twarzy? – zapytał, przechylając głowę w bok.

– Blizny. Zaatakował mnie lykan.

– Byłeś w górach?

– Nie. Są tutaj. Grasują w lasach wokół miasta.

Stary mag uniósł brwi do góry w niemym zdziwieniu.

– Dlaczego przyszły tutaj?

Bliźniaki spojrzały po sobie. Czy ktokolwiek zadał w ogóle wcześniej to pytanie?

– Śmierć je tu zwabiła – odparł Lucas, sądząc, że to jest właśnie odpowiedź.

– Tak powiedzieli?

Powiedzieli?

Kasjusz wciągnął powietrze ze świstem. Ani razu nie mieli do czynienia z lykanem w ludzkiej formie. Zresztą, nie był nawet w stanie wyobrazić sobie, jak tak wielkie psisko mogłoby wyglądać jako człowiek.

Były ogromne. Niebotycznie długie łapy zwykle przytrzymywały niesamowicie muskularny korpus, a na nim wisiał, nafaszerowany ostrymi jak sztylety zębami, łeb. W starciu z takim osobnikiem nikt nie zadawał sobie trudu konwersacji.

– Nie rozmawialiście z nimi, prawda? – Xander przerwał napiętą ciszę. Bliźniaki niemal równocześnie pokręciły głową. Stary mag westchnął z rezygnacją. – Głupcy. Wszyscy jesteście głupcami. – Zmarszczył brwi. – Odnajdźcie Sarę.

Wzrok Xandera znów stał się rozbiegany, a noga nerwowo podskakiwała, wsparta na bosej stopie. Kasjusz złapał go za oba ramiona i potrząsnął lekko.

– Ej! Ej, nie odpływaj! – Starał się skupić na sobie całą jego uwagę. – Gdzie mamy szukać?

– Wieszcz wam powie.

Kas odchylił się do tyłu, przeczesując palcami przydługie włosy. Na wszechświat, dlaczego ten dziad rzuca takimi zagadkami?!

Miał ochotę wyładować swoją frustrację i już brał głębszy wdech, aby zacząć tyradę, już otwierał usta, kiedy silne szturchnięcie w żebra rozproszyło jego uwagę.

– Chodź. – Lucas pociągnął go za mankiet. – Powinieneś się cieszyć, dostałeś aż dwie łudząco bezsensowne informacje.

Wydął usta niezadowolony, lecz jedynie kiwnął głową i dał się wyprowadzić z pokoju. Tym razem żołnierze nie zaszczycili ich nawet pogardliwym spojrzeniem. Milczeli w zadumie, przemierzając wąskie korytarze południowej wieży. Przez szerokie okna dostrzegli szarówkę budzącego się, nowego dnia. Nie sądzili, że spędzili u ojca aż tyle czasu, lecz najwyraźniej trwało to dłużej, niż przypuszczali.

W zamku panował nieprzenikniony chłód i cisza mrożąca krew w żyłach, ich kroki odbijały się głośnym echem od ścian, świece w bocznych kandelabrach dopalały się powoli, zacierając granicę między ścianą a podłogą. Szron osiadł wygodnie na szybach, tworząc fantazyjne wzory. Mgła przysłoniła widok na pogrążone we śnie miasto. Mroźny wiatr kołysał nagimi gałęziami drzew, okalającymi twierdzę, grube płatki śniegu przyklejały się do okien, spływały leniwie w dół, tworząc kolejną, puchową warstwę na murowanych parapetach.

Lucas zerknął na szybę i przeszedł go dreszcz. Zwykle o tej porze późna wiosna zamieniała się w tętniące życiem i ciepłem lato. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro