Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Kasztanowo-ruda czupryna wyłoniła się ponad taflę parującej wody. Sara wpatrywała się w drobne, delikatne fale, które powstały, kiedy się poruszyła. Siedziała w ogromnej wannie już od dobrej godziny, delektując się ciszą i spokojem, które otuliły ją zaraz po zamknięciu się drzwi tuż za jej plecami.

    Być może Lord Inverness był zły, okrutny i nieuprzejmy. Być może całe miasto drżało ze strachu, kiedy przechadzał się po rynku. Jednak gdy obok niego pojawiał się Dante, stawał się mały, przestraszony i nic niewart. Kulił się i kłaniał, ważył słowa, jakby od tego, co ślina mu na język przyniesie, zależało jego marne, człowiecze życie. Spełniał każdą zachciankę Władcy Śmierci, wykonywał skrupulatnie rozkazy, nie pytając o nic. Cały dwór postawił na głowie, byleby usłyszeć pochwałę z ust bóstwa, która zapewne nigdy ich nie opuści. Ponieważ Dante uważał, że zwyczajnie specjalne traktowanie mu się należy.

    Pan Śmierci był niezwykle irytującym okazem. Do tej pory Sara uważała, że wyniosłość Sebastiana jest denerwująca, lecz wiecznie poruszająca się szczeka Dantego Mori, uplasowała się zdecydowanie dużo wyżej na liście zachowań, których dziewczyna nie mogła znieść.

    Jedno jednak trzeba było mu przyznać. Przygotował jej fantastyczną kąpiel.

    Oparła się o ściankę wanny i odchyliła głowę do tyłu. Bogato zdobiony freskami sufit kłuł ją w oczy, więc przymknęła powieki, zagłębiając się w czeluści własnego umysłu.

Stanęła przed misternie rzeźbionymi drzwiami, intensywny zapach palonego szafranu przedzierał się przez nie, otulając zmysły. Złapała za klamkę i otworzyła drzwi na oścież. Różowa mgła wylała się wprost na jej bose stopy, rozeszła po podłodze w mgnieniu oka, oczyszczając z wilgotnego dymu świat, znajdujący się po drugiej stronie wrót. Blask ogromnego księżyca oślepił Sarę na moment, lecz za chwilę, jakby w akcie wdzięczności za ten drobny gest, delikatne białe chmury przesłoniły jego tarczę. Powtarzający się sen nabrał ostrości, a w tle rozległ się śpiew ptaków.

– A więc to je wypłoszyło... – szepnęła do siebie, stając na skraju molo. Lekki wiaterek rozwiał kosmyki jej włosów, uderzając w twarz zapachem wody z jeziora.

– Nic dziwnego, na Pograniczu nigdy nie było mgły.

Odwróciła się gwałtownie, słysząc znajomy głos. Kącik ust mężczyzny drgnął nieznacznie na widok jej przestraszonej twarzy, lecz zaraz opanowała mimikę i wzięła głęboki wdech.

– Więc tak to miejsce się nazywa. – Sara objęła się ramionami, rozglądając dookoła. – Sądziłam, że to tylko sen.

– Trochę tak jest. – Sebastian powiódł za jej spojrzeniem. – Pogranicze Jawy i Snu to miejsce, do którego dostaniesz się tylko na dwa sposoby i żaden z nich nie obejmuje cielesnej formy.

Kiwnęła głową, rozumiejąc już, dlaczego tak często wędrowała w to miejsce, kiedy tylko zapadała w głęboki sen. Zerknęła na Gniew, sprawdzając pobieżnie, czy jego stan nie pogorszył się od ich ostatniego spotkania. Wydawał się jednak okazem zdrowia, co przyjęła z niemałą ulgą.

– Dlaczego nie ma tu nikogo więcej?

– Zapewne jest tu wiele innych istot, lecz dopóki ich nie spotkasz, nie spotkasz ich również na Pograniczu. To bardzo elastyczny świat. Zmienia się gwałtownie i kreuje we wnętrzu Podróżujących. – Wskazał dłonią strzelistą wieżę własnego zamku. – Zupełnie inaczej wygląda moje przejście, a jeszcze inaczej przejście Dante.

Sara przewróciła oczami na wspomnienie bóstwa śmierci.

– Jest koszmarnie irytujący. – Wydęła usta.  Parsknięcie wyrwało się z ust Sebastiana, kiedy usłyszał te słowa. – No co? Ciągle gada!

– Fakt. Kiedyś zasznurowałem mu usta, lecz nici nie wytrzymały zbyt długo. – Oczy Sary zrobiły się okrągłe niczym spodki, usłyszawszy tę informację.

– Właściwie to przyszłam tu z trochę innego powodu... – zaczęła, zastanawiając się jak ubrać swe myśli w słowa.

Ruszyli żwirową ścieżką w stronę ogromnej, drewnianej altany. Elegancka brew Władcy Gniewu poszybowała do góry, kiedy Sara odsunęła się od niego nieznacznie, gdy przypadkiem otarli się o siebie ramionami. Opowiedziała o Michaelu. O tym, czego dowiedziała się od Dante; że był prawą ręką samego Kreatora, rozerwał jej duszę na rozkaz ludzkiego Boga, że sam Gniew zrzucił anioły z nieba, odbierając im wspomnienia, a teraz one wszystkie pamiętają i szykują się do odwetu. Oprócz Michaela.

Sebastian słuchał jej w milczeniu, wpatrując się w przestrzeń, zęby bóstwa ocierały się o siebie co chwilę, a mięśnie szczęki pracowały w zawrotnym tempie.

Sara usiadła na najwyższym stopniu, prowadzącym do altany. Przyglądała się uważnie Sebastianowi. Czekała, aż cokolwiek powie, lecz on wciąż milczał, przetwarzając w głowie jej słowa.

– To wszystko prawda? – zapytała w końcu zniecierpliwiona. Sebastian pokiwał jedynie głową. – Trudno mi w to uwierzyć, on bardzo chce pomóc mi odzyskać wspomnienia.

– Ponieważ nie ma własnych. Zapieczętowałem je na zawsze tak, aby historia się nie powtórzyła. Przejawiał do ciebie okruchy sympatii, ale ważniejsze dla niego były anioły. – Dłonie mężczyzny zacisnęły się w pięści. – Oręże Michała Archanioła również ukryłem. Nikt nie będzie w stanie go odnaleźć. Nigdy.

Sara zacisnęła usta w wąską linię, przez ciało przeszedł dreszcz.

– Odkąd Dante mi o nim opowiedział mam... w mojej głowie pojawiają się dziwne obrazy, jakby wspomnienia, lecz nie należą do mnie.

– Do mnie zapewne też nie, nie dotarłaś aż tam. – Dziewczyna podniosła zawstydzony wzrok. Mogła się spodziewać tego, że będąc w umyśle Sebastiana, nie pozostanie niezauważona. Mężczyzna usiadł tuż obok, opierając się plecami o drewnianą ścianę. – Nic dziwnego, że przypominają ci się różne rzeczy, wasze esencje są ze sobą ściśle powiązane przez to, co się wydarzyło.

– Dlaczego nikt w Inverness o tym nie słyszał?

Gniew spojrzał w usiane gwiazdami, karmazynowe niebo. Kątem oka dostrzegł, z jak wielką intensywnością przyglądała mu się Sara. Kiedy czekała na odpowiedź. Rozchylała lekko usta i świdrowała rozmówcę wzrokiem, co w zwykłym śmiertelniku wywołałoby zapewne falę dyskomfortu.

– Bo Ziemia i Jorden to równoległe rzeczywistości, które przecinają się jedynie w niewielkim stopniu – powiedział. Zmarszczyła brwi, niewiele rozumiejąc. – Światów jest wiele – zaczął więc tłumaczyć, widząc jej dezorientację. – Setki, może miliony nawet, każdy charakteryzuje się czymś innym. Pierwszym, jaki poznałem, było Jorden. Potem Ziemia. Lwia część z nich to nieudane eksperymenty, które porzucił Bóg. Śmierć Kreatora zatrzęsła wszechświatem i pomieszały się, tworząc równoległe rzeczywistości, przecinające się bardziej lub mniej. Najbliżej Jorden jest właśnie ta nieszczęsna, pozbawiona jakiejkolwiek magii Ziemia.

– Skomplikowane. – Sara wydęła policzki – Dlaczego więc wszystkie anioły, skoro służyły Kreatorowi, trafiły do Jorden, a Michael nie?

–  Osobiście go tam umieściłem. Po utracie pamięci okazał się świetnym strażnikiem.

Pograniczem zatrzęsła nieznana siła. Sara zachwiała się. Sebastian zareagował natychmiast, przytrzymując dziewczynę za ramiona. Trzęsienie ustało na moment, by po chwili znów sprawić, by deski altany zajęczały złowrogo. Spojrzała mu prosto w oczy i ponownie zobaczyła tę dziwną, nieznaną iskrę, co wcześniej.

– Co to było? – zapytała szeptem, jakby bała się, że głośniejszy ton wywoła kolejny wstrząs.

– Chyba ktoś potrząsa cię za ramię. – Kącik ust Sebastiana uniósł się nieznacznie.

Sara przewróciła oczami. Wstała i wyprostowała wyimaginowane zagięcia sukienki. Sebastian również podniósł się ze swojego miejsca. Stał tak blisko niej, że niemal ocierała się nosem o ukryty pod tuniką tors. Zadarła głowę do góry, kiedy znajomy zapach wdarł się do jej nozdrzy, niemalże przyprawiając o fizyczny ból. Odsunęła się o krok, a ledwie dostrzegalny grymas wyrósł na boskiej twarzy.

– Zamierzam umieścić przejście w widocznym miejscu – rzekła, zwracając się twarzą w stronę leśnej ściany. – Nie nadwyrężaj mojej cierpliwości.

Żaden mięsień na twarzy Sebastiana nie poruszył się, jednak dostrzegła kątem oka w dwukolorowych tęczówkach nutkę rozbawienia. Nie chciała mówić wprost, że mimo wszystko pewniej czuła się, rozmawiając z nim, niż z Dante. Lwia część informacji, które jej przekazał, okazały się prawdą, ufała więc, że pomoże jej przebrnąć przez stosy ksiąg, które czekały już na nią ułożone w wysokie wieże w jednym z pokojów willi Lorda Inverness. Poza tym Shila współpracowała z Sebastianem, dzięki niej ich drogi się połączyły, a na tyle, na ile Sara poznała wilczycę, była niemal pewna, że nie życzyła jej źle.

– Wiesz, co się dzieje z Shilą? – zapytała, mając na uwadze skute lodem Jorden. Nie wiedziała, czy ona i Lucyfer powrócili do Piekła, zanim to się wydarzyło.

Sebastian pokręcił jedynie głową. Nie miał nawet możliwości, by to sprawdzić, będąc uwięzionym głęboko w lochach Deus Domus.

Smutek zagościł na twarzy Sary. Pożegnała się z bóstwem skinieniem głowy, kiedy kolejny wstrząs zachwiał Pograniczem Jawy i Snu.

Gniew jeszcze przez chwilę wpatrywał się w smukłe plecy dziewczyny. Nie mógł do końca pojąć, jaka zmiana w niej zaszła, lecz widział ją doskonale. W Sarze pojawiła się niezwykła zaciętość, swego rodzaju głód, który musiała zaspokoić, inaczej całkowicie pochłonie ją szaleństwo. Strach przed nim zniknął, zastąpiony iskrą ciekawości. Niesamowicie kusiła go perspektywa sprawdzenia, co dzieje się w jej głowie.

Otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie, kiedy jasne światło, odbijające się od diamentowych krat, uderzyło go prosto w twarz. Z westchnieniem oparł się plecami o ścianę, wzrok automatycznie powędrował ku złotym kajdanom, oplatającym jego nadgarstki.

Tak. Gdyby sama ciekawość wystarczyła, by mógł wejść do jej umysłu, zrobiłby to bez chwili zawahania.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

    Sara podniosła się gwałtownie, oplatając jednocześnie nadgarstek Pana Śmierci smukłymi palcami. Dante zamarł od razu, kiedy spiorunowała go mrożącym krew w żyłach spojrzeniem. Bóg starał się, jak potrafił z całych swoich sił patrzeć jej prosto w oczy. Tylko na ułamek sekundy, jeden moment, krótszy niż oddech, jego spojrzenie powędrowało w dół, na nagie piersi dziewczyny.

    Prawy sierpowy spadł na jego twarz jak grom z jasnego nieba. Ciemne plamy zatańczyły tango przed oczami bóstwa, a w ustach poczuł charakterystyczny, metaliczny posmak. Siadł na podłodze, zamroczony niespodziewanym bólem, rzucając pod nosem serią przekleństw.

    – Won za drzwi – syknęła, wciąż świdrując go wzrokiem.

    – Nie odpowiadałaś, myślałem, że coś się stało! – zaczął tłumaczyć, nim podniósł się z podłogi.

    – Wyjdź, póki mam cierpliwość.

    Dante zasłonił dłonią oczy, bojąc się, że gdyby spojrzał na nią choć raz jeszcze, zamieni się w sopel lodu, a Sara bez cienia zawahania rozbije taki zamarznięty posąg w drobny mak. Chwiejnym krokiem doczłapał do drzwi i chwycił za klamkę.

    – Masz sporo atutów, ale te dwa uważam za najfajniejsze.

    Wściekły ryk przeciął powietrze, a tuż za nim kula srebrnej energii rozświetliła pomieszczenie. Ściany zatrzęsły się, wiszące na nich obrazy i ozdoby, osunęły się z hukiem na podłogę. Dante zatrzasnął pospiesznie za sobą drzwi, ledwie udało mu się uniknąć spotkania ze śmiercionośną esencją. Zachichotał, opierając się o rozgrzane drewno i gratulując sobie w duchu błyskotliwej riposty.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

    Pan Śmierci przyglądał się Sarze z lekkim uśmiechem na ustach. Dziewczyna siedziała pod rozłożystym dębem usytuowanym pośrodku ogrodu, na który wychodził taras willi Lorda Inverness. Odłożyła właśnie czytaną księgę, po czym złapała za wynalazek, który tu nazywali długopisem, i nabazgrała pospiesznie kilka zdań w dzienniku, o który poprosiła, kiedy tylko rozpoczęli przeglądanie starożytnych dokumentów.

    Wciąż była na niego wściekła. Lustrowała go zimnym spojrzeniem, za każdym razem, kiedy pytał, czy mógłby do niej dołączyć. Nie znał dokładnie historii Jorden, nie był do końca pewien, jak bardzo czcili bogów w dawnych latach, zanim postanowili się od nich odwrócić.

    Dante Mori nigdy nie był czczony. Ludzie się go bali, unikali. Szukali rozwiązań, pozwalających na długowieczność. Wyczuwali go natychmiast, kiedy przemykał między nimi, przyglądając się im i zastanawiając się, kogo tym razem poprowadzi ku Rzece, zaprosi do swojego królestwa, które wbrew pozorom tętniło życiem. Odsiewał złych od dobrych, morderców od zwykłych rzezimieszków, czyste dusze dzieci od tych naznaczonych różnymi uczynkami.

    Dlatego też nie był w stanie nic jej na ten temat powiedzieć. Miał swoją robotę pomiędzy światami i nie wychylał nosa na powierzchnię, jeżeli nie było żadnej ku temu okazji.

    Nim zorientował się, że Sara stoi tuż przed jego obliczem, minęła dłuższa chwila. Pokręcił głową, otrząsając się z rozmyślań, po czym rozciągnął usta w przesadzonym uśmiechu.

    – Opowiedz mi o Deus Domus – zażądała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – To miejsce ciągle jest wspominane w księgach, lecz nigdzie nie ma słowa o tym, czym właściwie to jest.

    Dante wydął usta, zastanawiając się, od czego zacząć.

    – To miejsce, w którym mieszka Panteon i masa innych pomniejszych bóstw. Taki azyl dla wszystkich dzieci Wszechświata i niektórych nieudanych eksperymentów Kreatora.

    – Jesteście jego nieudanym eksperymentem? – Brew dziewczyny poszybowała do góry.

    – Och, skądże znowu. – Machnął dłonią. – Akurat my jesteśmy rodzeństwem.

    Sara zatrzepotała rzęsami.

    – Nie rozumiem.

    – Pewnego razu obudziliśmy się. Było nas jedenaścioro. Życie, Śmierć, Czas, Los, Gniew, Radość, Smutek, Duma, Pycha, Dobro i Miłość. Czuliśmy, że jest ktoś jeszcze, lecz nie byliśmy w stanie odnaleźć brakującego ogniwa. Tylko jedno z nas miało dar tworzenia, więc Życie tworzyło. Ogłosiło się Kreatorem. I wszystko, co powstało przed ludźmi, było dla niego nieidealne. Porzucał więc te eksperymenty, a reszta z nas zbierała te silniejsze, umieszczając je w Deus Domus. – Przesunął się i poklepał miejsce obok siebie. Sara usiadła na drewnianej ławce, krzyżując nogi. – Stworzyliśmy je wspólnymi siłami, w miejscu, gdzie łączą się dwie galaktyki. Dzięki temu mieliśmy łatwy dostęp do innych światów, które Kreator porzucił, by ratować istoty przez niego stworzone.

    – Jorden też porzucił? – Dante pokręcił głową.

    – Nigdy nie należało do niego. Okazało się, że uczucia mogą sprawić, że każde z nas będzie w stanie tworzyć, w dodatku istoty dużo silniejsze, bardziej udane, niż ludzie, których stworzyło Życie. Tam też znalazło się wiele jego „nieudanych eksperymentów".

    – Legenda o Gniewie i Chaosie – szepnęła Sara, przypominając sobie historię, którą przeczytała kilka tygodni wcześniej. – Gniew stworzył magów.

    – Tak, ale ta legenda jest nieco przekłamana. – Dante przewrócił oczami. – Kreator nie stworzył Chaosu.

    – Nie? – Zmarszczyła brwi.

    – Nie. Chaos był brakującym ogniwem w Panteonie. Tak naprawdę to dzięki niemu wszechświat trzymał się w ryzach. To Chaos tworzył rzeczywistości, w których mogły schronić się porzucone przez Kreatora istoty. Dzięki niemu panowała we wszechświecie równowaga, która została strasznie zachwiana w momencie, w którym Życie z zazdrości rozerwało Chaos na strzępy. A jeszcze większy armagedon nastąpił w momencie, w którym Gniew zabił Kreatora.

    Sara zasznurowała usta. Nie była w stanie pojąć tego, że Kreator rzeczywiście od eonów nie istniał, szczególnie widząc to, jak bardzo pamięć o nim była kultywowana na Ziemi.

    – Kiedyś Sebastian nazwał mnie swoją żoną – zaczęła, uśmiechając się pobłażliwie. – A z  legendy wynika, że Gniew i Chaos coś łączyło. Uważa, że jestem nim?

    – Też tak uważam. – Pan Śmierci zerknął na nią, wszystkie mięśnie Sary spięły się. – Różnica między zniknięciem Chaosu a śmiercią Kreatora polega na tym, że Chaos został rozerwany, a jego elementy rozrzucone po całym wszechświecie. Życie natomiast rozsypało się w proch, który uleciał wraz z wiatrem. Jedno może wrócić, drugie nie. Życie zapewne już wieki temu się narodziło po raz kolejny, lecz nie ma pojęcia, kim jest i jaka jest jego funkcja. Gniew poskładał Chaos, latami umieszczał jego elementy w duszach magów, bo tylko on miał nad nimi władzę. Wszystko się jednak posypało w momencie, kiedy okazało się, że nic nie pamiętasz. Masz moc, wędrujesz między światami, niekontrolowane wybuchy twojej esencji sprawiają, że telepią się posady wszechświata. Jednak dopóki twoja pamięć zawodzi, nie możesz zasiąść w Panteonie.

    – Nie przyszło wam do głowy, że mogę nie być tym, za kogo mnie uważacie? – W głosie dziewczyny pobrzmiewała nutka nadziei. – Może jestem po prostu wyjątkowo silnym magiem.

    Dante zaśmiał się, choć w tym dźwięku nie dało się wyczuć ani odrobiny radości.

    – Sebastian jest zbyt pedantyczny, zbyt dokładny i zbyt perfekcyjny, by się mylić. – Wstał, po czym skierował twarz ku ciepłym promieniom letniego słońca. – Czy patrząc na niego, powiedziałabyś, że jest stworzony z gniewu? Że złość i nienawiść to coś, z czego czerpie swoją moc? – Sara pokręciła głową, choć bóstwo nie mogło tego zobaczyć. –  Na początku nikt nie był w stanie go opanować, nie radził sobie sam ze sobą. Dopóki nie pojawił się Chaos. Wbrew swojej nazwie, Chaos jest niesamowicie poukładany, zrównoważony. To ona nauczyła Sebastiana opanowania i wyrachowania. Dzięki niemu stał się jeszcze potężniejszy. – Dante spojrzał na nią z powagą wymalowaną na obliczu. – Dlatego też nie sądzę, by się pomylił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro