Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Wpatrywała się w sufit od kilku długich godzin. Szarówka za oknem wskazywała, że już niebawem nastanie kolejny gorący, letni dzień. Ptaki ćwierkały wesołe melodie, ogłaszając wszem wobec, że świat budzi się do życia. W pokoju panował lekki zaduch, wilgoć wyłaziła z grubych murowanych ścian. Cienki, satynowy materiał, którym się przykryła, przyklejał się do pokrytej warstwą potu skóry.

    Nie mogła spać. Wciąż przetwarzała w głowie rozmowę z Dante. Gdzieś w czeluściach umysłu Sary majaczyły wspomnienia, o których wcześniej nie miała pojęcia. Były rozmazane, niekompletne, jakby oglądała je zza zaparowanej szyby. Nie przybierały konkretnych kształtów; słyszała głosy, krzyki, czuła dotyk, zapachy, lecz sam obraz pozostawał poza zasięgiem jej wzroku.

    Dante zasugerował, że brakuje jakiegoś elementu jej duszy, dlatego nie odzyskała pamięci. Wciąż nie docierało do niej, że mogła być Chaosem. Wydawało się to niesamowicie absurdalne, niezwykłe.

Jej świat tak bardzo się zmienił. Zasady, którymi kierowała się jako człowiek legły w gruzach w chwili, kiedy Henry przemienił ją w wampira. W tamtej społeczności również nie zagrzała długo miejsca. Splot niefortunnych zdarzeń i tłumionych w sobie emocji sprawił, że wybuchła, a magia, którą w sobie nosiła od narodzin, wylała się na świat, niczym ogromny potop, pozostawiając po sobie jedynie trupy i zgliszcza.

Nigdzie nie pasowała. Wszędzie, gdzie się pojawiła, była niczym czarna owca, wykluczona, nierozumiana. Choć Henry próbował to zmienić, chciał, by czuła się dobrze, by miała w nim oparcie, a potem... Teraz już wiedziała, że za sprawą manipulacji Sebastiana, wszystko potoczyło się właśnie w taki sposób. Dante wyjaśnił jej, że Gniew próbował załatwić sprawy zgodnie z zasadami, lecz nikt nie przewidział, że Sara wpadnie pomiędzy anioły i wampiry, co zmieni linię czasu raz na zawsze.

Przewróciła się na bok i wbiła wzrok w drzwi majaczące w szarym świetle poranka. Wąska linia żółtego światła pod nimi wdzierała się do jej pokoju, rozlewając po bogato zdobionym dywanie.

Zmarszczyła brwi. Do tej pory towarzyszył jej dźwięk przewracanych kartek i cichych przekleństw, jednak teraz jedyne, co docierało do jej uszu to bucząca żarówka.

Z gracją kota wysunęła się spod pościeli. Chwyciła za sztylet, schowany pod poduszką. Coś w jej wnętrzu podpowiadało, że niedaleko czai się niebezpieczeństwo. Poza tym, Dante i Sebastian skutecznie zasiali w niej ziarno niepewności co do intencji Michaela, więc wolała mieć przy sobie broń, będąc blisko bezskrzydłego anioła.

Uchyliła drzwi, chcąc się rozejrzeć. Ujrzała łucznika, przyklejonego do drzwi wyjściowych. W dłoni również dzierżył broń. Oddychał płytko, patrzył przed siebie, jednocześnie nasłuchując dźwięków dochodzących zza nich. Zerknął na Sarę, po czym przyłożył palec do ust.

Niemal błyskawicznie znalazła się tuż obok, śląc mu pytające spojrzenie.

– Jest tu inny anioł – szepnął prawie bezgłośnie.

Serce Sary zabiło mocniej, a krew zaszumiała w uszach.

Jak to możliwe? Przecież Gniew mówił, że wszystkie anioły, które zrzucił z Nieba, trafiły do Jorden! Na Ziemi był tylko jeden z nich i stał właśnie obok niej.

Teraz i ona usłyszała ciężkie kroki. Obcy przechadzał się powoli po korytarzu, zatrzymując co chwilę i szarpiąc za klamki. Doskonale słyszała pióra ocierające się o ciemne ściany korytarza, mimo że ten nie należał do najwęższych.

Dante?! – krzyknęła w myślach, licząc na to, że bóstwo szybko odpowie. Wiedziała, że ten sposób komunikacji nie jest mu obcy, lecz Pan Śmierci milczał jak grób.

Nieznajomy był coraz bliżej. Sara i Michael spojrzeli po sobie, wstrzymując oddechy. Kroki zatrzymały się tuż przed ich drzwiami. Serce Sary boleśnie obijało się o żebra, esencja zatańczyła w jej wnętrzu, przestrzegając przed niebezpieczeństwem. Dłoń Michaela powędrowała ku klamce, ale Sara powstrzymała go.

Najdelikatniej jak potrafiła, położyła rękę na oszlifowanym drewnie i tchnęła w nie niewielką ilość esencji. Obcy szarpnął za klamkę, jednak drzwi ani drgnęły. Czuła, jak trzęsą się pod naporem siły. Energia zalśniła między palcami Sary, jakby chciała dać znać, że nieznajomy jest wyjątkowo silny.

Szarpanie ustało po chwili, a przybysz ruszył dalej w swoją wędrówkę.

Sara odsunęła się od drzwi, po czym nabrała powietrza w płuca. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że przestała na moment oddychać. Michael posłał jej pytające spojrzenie, a ona wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, kim był ów anioł, jednak powinni mieć się na baczności, przecież w każdej chwili mógł wrócić.

Michael otworzył usta, aby coś do niej powiedzieć, kiedy głośny huk przeszył powietrze, a siła eksplozji wstrząsnęła budynkiem.

Czym prędzej wybiegli na korytarz. Szary pył unosił się w powietrzu, szczypał ich w oczy. Łucznik zakaszlał, nieopatrznie biorąc głębszy wdech. Sara wystrzeliła do przodu, widząc, skąd wydobywają się kłęby kurzu. Stanęła w wyrwanej futrynie, osłaniając twarz przed spadającymi okruchami betonu.

Z pyłu powoli wyłonił się Dante, ubrany jedynie do połowy. Wściekłość wykrzywiła jego oblicze, szafir zastąpiła fosforyzująca purpura, moc kumulowała się w jego dłoniach, nadając im głębokiego odcienia fioletu.

– Ten skurwiel chciał mnie przebić mieczem! – wysyczał, jednak nim Sara zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie, osłaniając własnym ciałem.

Ostrze miecza błysnęło, posypały się iskry, kiedy anioł uderzył wprost w purpurową tarczę. W pierwszym odruchu Sara nakryła głowę rękami, lecz już po chwili zmarszczyła brwi, chcąc przyjrzeć się obcemu skrzydlatemu. Odsunął się nieznacznie, warcząc niezadowolenie.

Z opadającej chmury kurzu powoli wyłoniły się czarne pióra, nastroszone, niemal postawione na sztorc. Serce Sary opadło na samo dno żołądka, kiedy anioł odrzucił do tyłu lśniące kruczoczarne włosy, odsłaniając gładkie oblicze. Spojrzał na nią seledynowymi tęczówkami, okolonymi niezwykle ciemnymi rzęsami. Policzek anioła przecinała długa, wąska blizna, ciągnąca się od wewnętrznej krawędzi oka aż po linię szczęki.

Twarz Abbadona wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu, kiedy zlustrował jej sparaliżowane ciało. Sara zamarła na ułamek sekundy. Bolesne wspomnienia kotłowały się pod sklepieniem jej czaszki, jakby przeżywała na nowo każdą rzecz, każdą poniżającą sytuację, jakiej doświadczyła od tego osobnika. Swąd jej własnej palonej skóry uderzył w nią ze zdwojoną siłą. Czuła długie, smukłe palce ubrane w srebrne sygnety, ciasno oplatające jej szyję. Odbierały dech, miażdżyły krtań, odcinając dostęp powietrza, płuca paliły nieubłaganie, prosząc o chociaż jeden niewielki haust życiodajnego tlenu.

Wystarczyło jedno krótkie spojrzenie na przerażone oblicze dziewczyny, by Dante zrozumiał, że przeciwnik jest ogromnym zagrożeniem. Do tej chwili uważał Sarę za niesamowicie silną i stanowczą wojowniczkę, która nie boi się właściwie niczego. Tym razem w jej skulonych ramionach i ogromnych oczach widział jedynie strach i niemoc.

Wyszedł przed szereg, zakrywając drobną sylwetkę własnym ciałem. Skupił się na swojej mocy. Ta zatańczyła wesoło w jego dłoniach, zmieniając się w dwie długie szable. Zważył je, uśmiechając się do siebie z niebywałą satysfakcją, po czym skrzyżował ostrza, posyłając przeciwnikowi zalotne mrugnięcie.

Na twarzy Abbadona zaskoczenie wymieszało się z odrazą. Od eonów wiedział, że Władca Śmierci to idiota nieskalany rozumem, jednak widział wieki temu, jak doskonałym szermierzem jest i nie powinien go bagatelizować.

Nie miał więcej czasu na rozmyślania. Dante rzucił się na niego z niebywałą prędkością, ciął powietrze dokładnie, a w miejscu, w którym przed chwilą jeszcze dostrzegał dwie purpurowe szable, pojawiła się skumulowana skrzyżowana energia, sunąca wprost na niego. Ledwie uskoczył, gdy fioletowa esencja musnęła pióra na jego skrzydłach, zamieniając je w szary popiół.

Syknął, kiedy ognisty ból rozlał się po delikatnej skórze, uderzając wprost w zakończenia nerwowe. Poprawił chwyt, po czym ruszył na bóstwo, parując ostrza. Dante odepchnął go z łatwością, zadając kolejny cios, tym razem chybiony.

Pan Śmierci wypchnął anioła całkowicie na korytarz. Lawirowali w ciasnym pomieszczeniu, dźwięk łączących się ostrzy odbijał się echem od wysokiego sklepienia. Abbadon dyszał ciężko po kolejnym uniknięciu śmiercionośnego ostrza, pot spływał mu po skroniach.

Nagle ostry ból rozszedł się po jego boku, a ciemne cienie zatańczyły przed oczami. Poczuł, jak posoka wsiąka w jego koszulę i przykleja materiał do lędźwi. Odwrócił się, a wściekłość zaczęła zalewać całe jego ciało.

Dosłownie kilka metrów dalej stał obiekt, którego od tygodni poszukiwał. Ciemne, krótko przystrzyżone włosy, oprószone były warstwą kurzu. Podobnie jak ramiona i niewielkich rozmiarów srebrne skrzydła. Michael ponownie naciągnął cięciwę swojego łuku, celując prosto w klatkę piersiową Abbadona.

– Czyżbyś chybił bracie? – Głos Anioła Zagłady był zachrypnięty, jakby nie używał aparatu mowy od bardzo dawna. 

– Nie jesteśmy braćmi – syknął Michael, po czym wraz z wydechem wypuścił strzałę.

Nagły błysk oślepił wszystkich, stojących na korytarzu. Srebrna mgła rozniosła się po wąskim pomieszczeniu, oblepiając podłogę, ściany i sufit. Michael i Dante zasłonili oczy, łzy ciekły im po policzkach, esencja paliła im gałki oczne niczym kwas. Uczucie spadania ogarnęło ich ciała, wirowali w eterze przez jeden krótki moment, by po chwili uderzenie o twardą powierzchnię wycisnęło powietrze z ich płuc.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

    Wrzask zmaltretował uszy Dante. Miał wrażenie, że za chwilę pękną mu bębenki. Podniósł się ociężale, stękając, kiedy tępy ból rozlał się po łopatkach Pana Śmierci. Musiał upaść na coś niesamowicie twardego.

    Rozejrzał się po pomieszczeniu, które nijak nie przypominało willi Lorda Inverness. Wiejski klimat bił z każdego zakątka niewielkiego pokoju, w kącie dochodził do siebie równie poobijany Michael. Wzrok Kostuchy zatrzymał się na rudej czuprynie Sary. Opierała się o ścianę, ciężko oddychając. Tuż obok niej kucała drobna blondynka ze zmartwionym wyrazem twarzy. Widział, jak esencja oplata ciało dziewczyny, wirując chaotycznie po skórze, wijąc się niczym wściekły wąż, szukający drogi ucieczki.

    Stęknął po raz kolejny, po czym doczołgał się do Sary. Blondynka zlustrowała go przerażonym wzrokiem i odsunęła się na długość ramienia. Dante ujął twarz Sary w dłonie, zmuszając ją do spojrzenia na niego. Wzrok dziewczyny był pusty, błądził gdzieś daleko, jakby uciekła w głąb siebie.

    – Hej, hej. – Potrząsnął nią, mając nadzieję, że uda mu się zwrócić na siebie uwagę. – Sara, co zrobiłaś?

    Jej wzrok wciąż błądził, lecz stał się bardziej wyraźny, mniej rozbiegany, a srebro powoli gasło, zastąpione złotem i brązem.

    Sara? – Spróbował wejść do jej głowy, jednak natrafił na ścianę.

    – Znacie się? – zwrócił się do blondynki, wciąż uważnie mu się przyglądała. Pokiwała powoli głową. – Dobrze.

    Podniósł się. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest poobijany. Pociągnął Sarę za sobą, a ona wstała bezwiednie, jakby była jedynie drewnianą kukiełką. Poprowadził ją w stronę kanapy, położyła się, prowadzona przez jego dłonie, nie oponując.

    – Co jej jest? – Michael stanął tuż obok, rozmasowując kark.

    – Nie wiem. – Dante wzruszył ramionami.

    – Medytuje. Chyba. – Wzdrygnęli się obaj, przypomniawszy sobie, że w pomieszczeniu znajduje się jeszcze jedna osoba. Mia podeszła do kanapy, dzierżąc w rękach koc. Rozłożyła go na bezwładnym ciele zabójczyni, po czym pogładziła ją po głowie. – Wokół niej unosi się ta specyficzna aura, którą czułam za każdym razem, kiedy szłam z nią na klif. Jestem Mia – dodała od razu, zerkając na Łucznika. – W co się wpakowaliście tym razem, Michaelu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro