Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Żyjąc całe eony, istniejąc dużo wcześniej, niż powstał świat, można by odnieść wrażenie, że jakiekolwiek wyższe emocje nie będą mały tak ogromnego wpływu na czyjekolwiek jestestwo. Jednak jeśli istota jest cała utkana z jednej z nich, trudno się ich pozbyć raz na zawsze.

Sebastian czuł gniew. Był Gniewem. Napierał na każdą cząsteczkę jego ciała, powodował ból, niemal fizyczny. Jednocześnie czuł niesamowitą niemoc. Wkradła się po cichu, prosto do jego serca, zaciskając na nim długie, spiczaste palce.

Po raz kolejny otarł dłonią krew spod nosa, klnąc siarczyście. Rozejrzał się po celi, szukając przedmiotu, na którym mógłby się wyżyć, jednak wszystko dookoła było już zniszczone.

– Kurwa mać... – warknął znów, uderzając zakrwawioną pięścią w ścianę. Po knykciach rozlał się prąd, by następnie powędrować przez ramię prosto do kręgosłupa. Wyprowadził cios kolejny raz, zostawiając na złotej ścianie szkarłatne smugi.

I kolejny.

I jeszcze jeden.

Walił w ścianę tak długo, że krople posoki zaczęły spływać na podłogę. Bolesne syknięcia przeplatały się z serią najróżniejszych przekleństw, jakie tylko przyszły mu do głowy. Chciał rozładować napięcie, jakie się zrodziło w jego duszy. Jednak ono wciąż narastało, jakby ból dokarmiał tylko znienawidzone uczucie. Oczy zaszły mu mgłą, nie widział swoich rąk, ani brudnej ściany. Nie słyszał niczego, umysł zalała srebrna esencja, przez którą nie mógł się przebić. Brakowało mu mocy. I niesamowicie go denerwowało.

Poczuł na ramieniu coś chłodnego. Szarpnął ręką, po czym jego palce zawinęły się na czymś smukłym. Zacisnął je i ruszył przed siebie. Stukot odbijającego się o kraty ciała dotarł do jego uszu, rozpędzając szumienie krwi. Zamrugał kilkakrotnie, pozbywając się mgły.

Wystraszone oblicze Beatrycze wpatrywało się w niego okrągłymi oczami. Rozchylone usta wołały o odrobinę powietrza. Palce zacisnęła na nadgarstku Sebastiana tak mocno, że aż pobielały jej kostki. Swąd przypalonej skóry rozniósł się po celi.

Gniew rozluźnił uścisk, a Pani Czasu osunęła się na ziemię. Jej dłoń od razu powędrowała do szyi.

– Chciałam tylko... – wycharczała, przełykając głośno ślinę.

Sebastian zacisnął usta. Pomógł bogini wstać, rzucając kątem oka na wykwitające na jej ciele sińce. Przeniósł wzrok na szkarłatne plamy na śnieżnobiałej szacie, pozostawione przez zakrwawione dłonie.

Beatrycze zlustrowała go wzrokiem i zadrżała w duchu z przerażenia. Gniew przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Oczy stały się matowe, nie dostrzegła w nich nawet odrobiny iskry. Sińce pod nimi rozlewały się niemal na całą twarz, zderzając się ze szkarłatem okalającym usta i nos. Sebastian wychudł, tunika wisiała bezładnie, jakby ktoś usilnie próbował ubrać strach na wróble. Cóż się dziwić, pomyślała, każdy posiłek, który mu przysyłała, pozostawał nienaruszony.

Przygryzła dolną wargę. Lodowate spojrzenie Sebastiana przeszywało ją na wylot. Nie widziała go takiego w swoich wizjach. Właściwie w ogóle go w nich nie widywała, tak samo, jak Sary, co spędzało jej sen z powiek od wielu tygodni.

Odchrząknęła, kiedy cisza między nimi zaczęła ciążyć.

– Chciałam tylko powiedzieć, że Los wezwał wszystkich na naradę – zaczęła pewniejszym głosem, ignorując ból przełyku. – Obawiam się, że mogą dyskutować o najgorszym, a Dante wciąż nie wrócił... – Ostatnie słowo zadrżało.

– Boisz się, że nie żyje?

– Nie... – wyrzuciła bez zastanowienia. – Boję się, że stracą waszą trójkę. Nie zaglądałam do Studni, ale to, jak pospiesznie zostało zwołane to posiedze...

– Zdejmiesz mi te kajdany – przerwał jej, po czym usiadł przy przeciwległej ścianie. Jedynej niezniszczonej. – Ziemia się nie rozpadła, ale na pewno są tam ogromne zniszczenia. Nie będą próbowali tego cofnąć, boją się wychylić nos poza Deus Domus, od kiedy wisi nad nami zemsta aniołów.

Beatrycze wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę.

– Przewidziałeś to? – zapytała w końcu.

Kącik ust Sebastiana uniósł się nieznacznie.

– Być może.

Przymknął oczy, dając tym samym bogini do zrozumienia, że rozmowa została zakończona. Nie miał właściwie nic więcej do dodania.

Oczywiście, że rozważał opcje wtrącenia do lochów, choć nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Nie sądził również, że Sara nie odzyska pamięci. Po złamaniu pieczęci powinno to nastąpić niemal natychmiast, w ciągu kilku dni. Jednak mijały kolejne tygodnie, a ona wciąż nie wiedziała nic. Uwalniała coraz większe pokłady własnej mocy, nie mając jednocześnie pojęcia o tym, jak kontrolować taką esencję, ani jak z niej korzystać. Martwiło go to tak bardzo, że był gotowy wykorzystać resztki mocy, jakie posiadał, byleby dostać się do jej umysłu i pomóc rozprawić się z energią Chaosu, jaka w niej szalała.

Stukot obcasów Beatrycze o gładką posadzkę zastąpiły ciężkie, niosące się echem kroki. W drzwiach celi stanęło dwóch rosłych strażników, ubranych od stóp do głów w złoto. Dzierżyli w dłoniach ostre, diamentowe włócznie, gotowi w każdej chwili wbić je prosto w serce osłabionego bóstwa.

– Pomyśleć, że się go bałem – mruknął jeden do drugiego, wykrzywiając usta w szyderczym, lecz nieśmiałym uśmiechu. – No już, wstawaj.

Podeszli do Sebastiana, podniósł się, prostując plecy, jak to miał w zwyczaju. Przewyższał ich obu. Uniósł brodę, patrząc na nich z góry, nie kryjąc odrazy.

Strażnik pchnął go do przodu, przyciskając włócznie do pleców bóstwa. Sebastian zmarszczył nos, czuł strach, który wylewał się każdym porem ich spoconych ciał. Był niemal pewien, że gdyby spróbował się choćby przeciągnąć, ostrze przyklejone do jego pleców, natychmiast przebiłoby go na wylot.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Z dwunastu miejsc Wielkiej Rady zajętych było jedynie sześć. Beatrycze kręciła się nerwowo na swoim, co chwilę zerkając na skutego Sebastiana. Gniew natomiast wodził beznamiętnym wzrokiem po zebranych, zastanawiając się, gdzie podziała się Duma i Dobro, lecz tylko przez jedną krótką chwilę. Niemal od razu domyślił się powodu ich nieobecności.

Żołnierze, którzy przyprowadzili go do głównej sali Deus Domus, stanęli krok za nim. Włócznie zabrzęczały o posadzkę, przyprawiając Sebastiana o zgrzytanie zębów. Wzrok utkwił w Pani Czasu, która co chwilę przygryzała dolną wargę. Kiedy zorientowała się, że wszystkie nerwy ma na wierzchu, zakryła pospiesznie usta dłonią.

Seweryn lustrował Sebastiana od góry do dołu, napinając mięśnie żuchwy do granic możliwości. Wściekłość gotowała się w jego wnętrzu, najchętniej natychmiast posłałby Władcę Gniewu na szubienicę i zakończył to wszystko raz na zawsze. Uważał, że to jedyny bóg, generujący tak ogromne problemy w ich małym raju, leżącym na krawędzi Wszechświata.

Jednak powstrzymywał go strach przed tym, kto może wskoczyć na jego miejsce lub nie pojawić się wcale. Nim Kreator przyprowadził boginię Chaosu, gniewne bóstwo było nie do opanowania. Później co prawda też stwarzał masę problemów, ale dzięki umowie, którą zawarli, trzymał swoje zielone płomienie w ryzach. Szczerze nienawidził Sebastiana, jednak będąc całkowicie sam, nie za wiele mógł zrobić. Zbrodnia, której się dopuścił, ciążyła na sercu Seweryna i tylko czekał, aż reszta Panteonu będzie miała go po dziurki w nosie. Znów sprowadzi anioły na Boską Wyspę i zaprowadzi ład, o który walczył Kreator.

Brakowało ich coraz więcej. W dziesięcioro byli w stanie jeszcze jakoś ogarnąć ten burdel, lecz kiedy Sebastian postanowił odszukać Chaos, sytuacja zaczęła wymykać im się spod kontroli. Planety karłowaciały, coraz więcej gwiazd traciło energię i zamieniały się w czarne dziury, ochoczo pochłaniały całe światy, stworzone jako azyl dla istot Kreatora. Seweryn głęboko wierzył, że Gniew porzuci ten pomysł, tak jak zrobił to Los wobec ukochanego. Jednak na marne. Głupi, zakochany idiota przemierzył Kosmos wzdłuż i wszerz, żeby odnaleźć Chaos. A Wszechświat trząsł się w posadach.

Długo jeszcze będziesz się zastanawiał? – Rozległo się w głowie Losu, aż podskoczył na swoim miejscu. – Straciłeś czujność – dodał Gniew. Seweryn uniósł na niego wzrok tylko po to, by zobaczyć, jak usta bóstwa rozciągają się w szyderczym uśmiechu. Na wychudzonej twarzy prezentował się wręcz makabrycznie.

Los wziął głęboki wdech.

– Domyślam się, że poczułeś ostatnie wyładowanie energii – zaczął, ważąc każde słowo. – Twoja wybranka chyba kiepsko sobie radzi, nawet z pomocą Dante.

Z ust Beatrycze wyrwał się zduszony jęk.

– Nie sądziłaś pani, że jego nieobecność uszła mojej uwadze? – zwrócił się do niej Seweryn. Bogini pokręciła z wolna głową.

– Do sedna – mruknął Sebastian, unosząc nonszalancko brew. – Nie spotkaliśmy się tu, by rozmawiać o osiągnięciach Sary.

– Ha! On mówi! – Eugenia, Władczyni Radości, klasnęła energicznie w dłonie.

– W istocie – uciął Seweryn, krzywiąc się, gdy jej piskliwy głos odbił się echem od ścian. – Rzeczywiście, nie po to się tu spotkaliśmy. – Poprawił się na krześle. – Jak mniemam, masz kontakt z tą kobietą i wiesz, gdzie się znajduje.

Sebastian skinął głową.

– Też chcielibyśmy to wiedzieć – kontynuował, splatając dłonie. – Na Ziemi, ale gdzie dokładnie?

Z ust Sebastiana wyrwało się parsknięcie. On naprawdę był aż tak głupi? Naprawdę sądził, że po tylu latach, tylu wiekach ukrywania jej tożsamości przed Panteonem, nagle wyśpiewa im wszystko? Zaprzepaści szansę na jej powrót tylko po to, by spali spokojnie i wiedli te swoje sielankowe boskie życia? Niedoczekanie!

Założył ręce na piersi, po czym zrobił krok do przodu. Niemal natychmiast rozległo się za nim echo żołnierskich kroków. Zerknął na nich przez ramię, ich strach dodawał mu energii, więc chłonął go z wdzięcznością.

– Nic ci nie powiem – wyrzucił z siebie prawie szeptem. – Śmierdzicie strachem na kilometr. Wszyscy. – Powiódł wzrokiem po zebranych. – Pozbędzie się jej, tak jest wygodniej.

– Nie to miałem na myśli – przerwał Los, poprawiając poły szaty.

– A co? – Sebastian uniósł pytająco brew. – Notorycznie się wam sprzeciwiała, nie godziła się na drogę, którą obraliście. Kiedy Kreator nasłał na nią swoje anioły, nie kiwnęliście nawet palcem! Gardziliście jej pomocą i teraz nagle miałbym uwierzyć, że kierują wami jakieś inne pobudki?

Usta Seweryna zacisnęły się w wąską linię. Jak miał doprowadzić do ładu Wszechświat, kiedy ten drań nie chciał współpracować?!

Panteon w milczeniu przyglądał się Sebastianowi, który toczył z Losem walkę na spojrzenia. Powietrze zrobiło się gęste i lepkie, jakby mieszało się z esencją, gotującą się pod skórami obu mężczyzn.

– To niedorzeczne. – Seweryn zamknął oczy jako pierwszy. – Zasady jasno mówią...

– Już nie ma zasad – przerwał mu Gniew. – Życia nie ma, zniknął, nie istnieje. Sam go zabiłem. Wszystkie reguły, jakie kiedykolwiek wymyślił, już nie obowiązują. Trzymasz się ich tak kurczowo, że nie widzisz tego, co się wokół ciebie dzieje, Sewerynie. Gdybyś choć raz wyjrzał poza obręb własnej komnaty, dotarłoby do ciebie, jak bardzo potrzebujemy Chaosu.

Szmer rozniósł się po sali Wielkiej Rady. Prawda była taka, że żadne z nich od dawna nie opuszczało Deus Domus. Mieli tu wszystko, czego potrzebowali, pomniejsze bóstwa, uratowanie przed niechybną śmiercią, szczodrze obdarowywały ich wszystkim, co zdołali stworzyć czy wyhodować, więc nie czuli potrzeby odwiedzania innych miejsc. Poza tym Beatrycze miała swoją Studnię. Dzięki niej mogli obserwować, co dzieje się we Wszechświecie, jeśli tylko tego potrzebowali. W końcu każde z nich miało pod opieką inną rzeczywistość. A jedna z zasad brzmiała: nie ingerować.

– Ty go potrzebujesz – skwitował Los po dłuższej chwili. – Odkąd nie ma go w Panteonie, twoje miejsce obrosło kurzem.

– Bo jest zbędne – odparł beznamiętnie, odwracając się do nich plecami. – Poza tym, dużo większy i wygodniejszy tron mam w Jorden.

– To bez sensu. – Pan Smutku podniósł się ze swojego siedzenia. – Sewerynie, on jest jednym z nas! Jakim prawem więzimy go i decydujemy o losach Chaosu?

Nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę Sebastiana. Nie zdążył nawet zejść ze schodów, kiedy ból rozszedł się po jego klatce piersiowej. Z szeroko otwartymi ustami spojrzał w dół, na wystającą z piersi czarną włócznię. Padł na kolana, nie dowierzając.

Harmider rozniósł się po pomieszczeniu. Zszokowane spojrzenia przeskakiwały między Panem Losu a Faustem, wykrwawiającym się na marmurową posadzkę głównej sali. Gniew przyglądał się Sewerynowi w milczeniu, nie drgnęła mu nawet powieka.

– Coś ty najlepszego zrobił?! – Amore dopadła boga smutku i przyciągnęła do siebie. Faust desperacko próbował łapać powietrze w zranione płuca. Już po chwili w kąciku jego ust zalśniła szkarłatna stróżka, wymieszanej ze śliną krwi.

Seweryn wytarł dłonie w tunikę, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zszedł powolnym krokiem z podestu i zatrzymał się tuż obok wykrwawiającego się Smutku.

– Beatrycze go nie ostrzegła? – rzucił beznamiętnie.

Pani Czasu przełknęła narastającą w przełyku gulę.

– N–nie widziałam tego... – wyszeptała przerażona.

Co się dzieje, na Wszechświat?! Do rozmowy z Gniewem widziała niemal wszystkie przyszłe wydarzenia i żadna z wizji nie zakładała śmierci jednego z nich! Co poszło nie tak?!

Powiodła wzrokiem ku uwięzionemu bóstwu. Mężczyzna wpatrywał się w nią intensywnie błyszczącymi tęczówkami. Minę miał zaciętą, mięśnie napięte, jakby krzyczał całym sobą. Zadrżała pod ciężarem tego spojrzenia i niemal w tej samej chwili opuściła wszystkie bariery, nałożone na swój umysł.

Zdejmij te przeklęte kajdany! – wrzeszczał tak głośno, że myślała, że pęknie jej czaszka. – Zdejmij je, nim pozabija nas wszystkich!

Beatrycze rozchyliła drżące usta. Strach ścisnął jej klatkę piersiową. Strzelała oczami na lewo i prawo, wahając się nad decyzją.

Sama zaproponowała uwięzienie Gniewu, jednak nie spodziewała się, że którekolwiek z bóstw Panteonu posunie się do wyeliminowania kolejnego z nich, kiedy przyjdzie rozstrzygnąć spór, dotyczący jego uwolnienia.

Domyślała się, że Seweryn może być przeciwny – jemu najbardziej zależało na tym, by Panteon działał na takich zasadach, jak do tej pory. Jednak zamknięcie Sebastiana w celi nie zmieniło jakoś szczególnie przyszłości na lepsze. Wręcz przeciwnie. Konflikt z aniołami zbliżał się wielkimi krokami, im dłużej brakowało w Panteonie Gniewu i Chaosu, tym częściej doświadczali wybuchów supernowych i umierania kolejnych światów. Bez wszystkich bóstw nie będą w stanie odeprzeć takiego ataku.

Dante ostrzegł ją, że mogą być w niebezpieczeństwie. Mimo że nie powiedział tego na głos, doskonale zdawał sobie sprawę z przywódczych zapędów Seweryna, wyszły na wierzch zaraz po śmierci Kreatora. Dante widział zdecydowanie więcej niż Beatrycze. Jej teraźniejszość mieszała się z przyszłością i przeszłością, dlatego nie zwracała aż tak bardzo uwagi na to, co się dzieje wokół niej tu i teraz.

Kazał jej również uwolnić Sebastiana, kiedy tylko sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli. Tylko czy mogą ufać Władcy Gniewu? Latami ich unikał, sprzeciwiał się większości podejmowanych przez nich decyzji. Bez skrupułów zabił Kreatora. Już sama nie wiedziała, co było lepsze. Och, gdyby tylko widziała przyszłość Gniewu!

Zerwała się ze swojego miejsca, z głową uniesioną wysoko. Czuła, że jej ręce pocą się z nerwów i emocji targających jej wnętrzem, dlatego zacisnęła je w ciasne pięści, aż pobielały knykcie. Ruszyła w dół, nie rozglądając się na boki. Bała się, że jeśli odwróci wzrok od Gniewu, natychmiast najdą ją wątpliwości, w stosunku do tego, co zamierzała zrobić.

Zatrzymała się gwałtownie, kiedy czarna włócznia przeleciała przed nosem bogini. Wstrzymała oddech, pierś ścisną strach.

– Nawet się nie waż – warknął Seweryn, opuszczając dłoń. – Chyba że chcesz skończyć jak Faust.

– On postradał zmysły! – Amore zalała się łzami. Powiodła wzrokiem po reszcie bóstw. Znieruchomieli na swoich miejscach, chowając dłonie w połach szaty.

– Być może. – Los podszedł do Pani Czasu, po czym położył jej rękę na ramieniu. Beatrycze czuła, jak lodowata kropelka potu spływa po jej skroni. – Dopóki Gniew nie powie nam, gdzie ukrywa się jego wybranka i Dante, pozostanie w lochach. A Ty – zacisnął palce na skórze bogini. – Razem z nim. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro