Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


– Co teraz? – Pytanie Beatrycze odbiło się echem od złotych ścian. Wpatrywała się w nieruchome oblicze Sebastiana.

Przez chwilę miała wrażenie, że odpłynął gdzieś w głąb siebie. Jego oddech zwolnił, ramiona prawie się nie poruszały. Skrzywiła się, zerkając na wiszącą tunikę, okrywającą wychudzone ciało. Zawiesiła wzrok na złotych kajdanach, okalających nadgarstki Sebastiana, po czym przeniosła spojrzenie na swoje własne. Czuła, jak minerał wysysa z niej esencję, wizje ustały. Nie widziała ani przyszłości, ani przeszłości, było tylko tu i teraz. Coś, czego nie odczuwała nigdy. Dziwne uczucie ulgi zalało jej ciało, jakby zdjęto z niego ogromny ciężar.

– Sebastianie? – Niecierpliwiła się. Zmarszczył brwi, przechylając głowę.

– Przeszkadzasz mi – odparł niezadowolony.

Usta Beatrycze zacisnęły się w linie. Wezbrała w niej złość, więc odwróciła się zamaszyście na pięcie, po czym ruszyła ku łóżku, znajdującym się na przeciwległej ścianie.

Gniew wziął głęboki wdech. Miał nieodparte wrażenie, że Seweryn jeszcze bardziej ograniczył i tak marne resztki mocy, jakie pozostawili mu wcześniej.

Pan Losu oczekiwał od niego niemożliwego. Był niemal pewny, że Dobro i Duma są w trakcie poszukiwań Sary i kwestią czasu było jej odnalezienie. Jeżeli wciąż nie udało się jej opanować esencji, była całkowicie bezbronna. Nawet z pomocą Dante mogła zostać pojmana i zgładzona. Opcji było dwie: albo falowanie Wszechświata ustanie, albo rozpadnie się i całkowicie przestanie istnieć.

Sebastian nigdy nie uważał Seweryna za błyskotliwą personę, wręcz przeciwnie – fakt, że tak kurczowo trzymał się zasad stworzonych przez Kreatora, świadczył jedynie o tym, że sam nie był w stanie nic lepszego wymyślić.

Dlatego Gniew nie miał wątpliwości co do zamiarów Losu. Liczył na to, że pozbywając się rosnącego w siłę Chaosu, przywróci dawny porządek rzeczy. Niedoczekanie.

Nie pozwoli, by historia zatoczyła koło.

Sebastian wziął kolejny wdech, a wraz z nim opadł miękko w odmęty Pogranicza Jawy i Snu. Poczuł pod palcami miękki materiał szezlonga, a do jego nosa dotarł zapach ksiąg, ustawionych na wysokich regałach.

Podniósł się ociężale, po czym rozejrzał uważnie. Obraz przed jego oczami był z lekka zamazany. Przeklął pod nosem siarczyście. Teraz już był pewien, że jeszcze bardziej ograniczono mu moc. Grube mury zamku wydawały się delikatnie przezroczyste, a światło świec migotało przy każdym ruchu.

Potarł kciukiem o palec wskazujący. Po chwili krótszej niż oddech poczuł między nimi cienką nić. Przyjrzał się jej uważnie, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. Połączenie było silniejsze niż kiedykolwiek.

Wyłonił się z ciemnego przejścia niedługo potem. Ogród rozkwitł w pełni, bombardując go białym kwieciem. Przeszedł szybko między krzewami, po czym zatrzymał się na granicy między jego strefą a strefą Sary. Mgła opadła całkowicie, życie wróciło na tę część Pogranicza. Mięśnie Sebastiana napięły się, kiedy dostrzegł srebrną łunę na skraju szarego lasu.

Zawahał się. Zdecydowanie za długo trwa batalia Sary z samą sobą. Może rzeczywiście jest jakiś brakujący element, przez który dziewczyna nie jest w stanie opanować swojej mocy. Choć był pewny, że poskładał jej duszę co do skrawka. A co jeśli jej wspomnienia wrócą, ale nie wszystkie?

Zacisnął dłonie w pięści.

Tak bardzo chciał mieć to za sobą. Balansował na skraju cierpliwości. Pobyt w zamknięciu nie ułatwiał wcale zadania. Miał wrażenie, że i tak przyspieszył cały proces, idąc na żywioł. Jednak co innego mógł zrobić? Ciało Sary nie było gotowe na taki wyrzut energii, niechybnie zginęłaby, gdyby jej nie powstrzymał.

Potrząsnął głową, odpędzając od siebie tę myśl. Nie chciał zbyt długo tkwić w tamtym uniwersum, zaraz denerwował się wspomnieniem tego przeklętego wampira, który nie potrafił trzymać rąk przy sobie.

Zlustrował srebrną ścianę od góry do dołu. Esencja Sary łaskotała go delikatnie, wprawiając skórę w drżenie, jakby zapraszała go ochoczo do środka, lecz nie mógł tam wejść. Nie miał tyle mocy.

– Sara? – szepnął, jednak jej imię odbiło się echem i pognało w głąb esencji.

Stał przed ścianą, wpatrując się w płynny metal w napięciu. Nie zadziało się absolutnie nic, dlatego ze zrezygnowaniem postąpił krok do tyłu. Jednak już po chwili ścianą zachwiał delikatny ruch. Wydawało mu się, że esencja nabiera charakteru, coraz wyraźniejszego kształtu, by za moment stać się zarysem damskiej sylwetki.

Najpierw wyłoniła się jedna dłoń, potem druga. Tuż za nimi pojawiły się ramiona, klatka piersiowa, a na końcu głowa. Sara rozejrzała się niepewnie, lecz nim zdążyła zawiesić spojrzenie na Gniewie, przyciągnął ją do siebie, wyrywając z własnej mocy.

Wydawała się przestraszona. Dostrzegł na jej policzkach zaschnięte łzy, broda drżała razem z dolną wargą.

– Zgubiłam się we własnym umyśle, Sebastianie. – Oczy zaszkliły się jej niemal natychmiast. – Nie mogłam się wydostać. Gdybym cię nie usłyszała, chyba zostałabym tam na zawsze...

Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Cudem powstrzymał się przed tym, by jej nie zetrzeć. Obawiał się tego, jak zareaguje.

Jednak Sara go zaskoczyła. Przywarła do torsu Sebastiana, zaplatając ciasno ręce na jego plecach. Stał niczym słup soli, trzymając ramiona wysoko w górze.

– Sara... – zaczął, jednak zamilkł zaraz, nie za bardzo wiedząc, co w takiej sytuacji powiedzieć.

– Po prostu mnie przytul, dobra? – mruknęła w tunikę bóstwa. – Zaraz wydasz polecenia, ale teraz potrzebuję, żebyś opuścił ramiona.

Niewidzialna siła pchnęła jego ręce do dołu. Objął ją mocno jak nigdy dotąd. Nie trzymał jej tak blisko przy sobie nawet wtedy, gdy rozplątywał nitki esencji, szczelnie otulające jej ciało, po wybuchu w Inverness. Nawet w momencie, gdy rozpadła się na milion kawałków w jego zamku w Jorden. Ciało Gniewu wypełniło nieopisane ciepło, czuł, jak szybko biło jej serce. Jego własne zakuło potężnie, kiedy dotarło do niego, jak dużo zrzucił na barki dziewczyny.

Potrzebowała pomocy. Jego pomocy. Dante był silnym bóstwem, ale nie znał esencji Chaosu. Był w stanie opowiedzieć jej, co się działo, lecz nijak nie mógł jej wesprzeć.

Chciał odsunąć od Sarę od siebie, jednak ona ścisnęła go mocniej.

– Posłuchaj... – zaczął, poczuł, że zaschło mu w ustach. – Dopóki nie wejdę do twojego umysłu, nie będę w stanie ci pomóc. – Niemal siłą woli oderwał dziewczynę od siebie, po czym złapał jej twarz w dłonie. – Musisz ostrzec Dante.

– Przed czym? – Zmarszczyła brwi. Po czekoladowych oczach nie został nawet ślad, wszystko zaszło srebrną mgłą.

– Seweryn uwięził Beatrycze i odebrał mi więcej mocy.

Usta Sary rozwarły się w niedowierzaniu.

– Nic wam nie jest? – zapytała, kiedy otwierał usta, by kontynuować.

– Na razie nie. – Pokręcił głową. – Ale to kwestia czasu. Zabił Fausta. Nie jestem w stanie się skontaktować z Dante, ale ty tak.

– Jak mam to zrobić? – Głos się jej załamał.

– Jestem pewien, że skoro cały ten czas spędziłaś w swoim umyśle, nie odstąpił cię nawet na krok. Wróć tam. – Wskazał głową srebrną ścianę. – Skup całą swoją uwagę na Dante i wejdź do jego głowy.

– Ja...

– Potrafisz. – Wszedł jej w słowo. – Potrafisz to robić jak nikt inny.

Sara zamrugała nerwowo, po czym przygryzła dolną wargę. Splotła palce ze sobą, chcąc opanować ich drżenie.

Prosił ją o coś niemożliwego. Nie była w stanie się wydostać z wodospadu esencji, jaka zalała jej umysł. Miała wrażenie, że błądzi w nim całymi latami, trudno jej było nawet zliczyć, ile razy miała załamanie nerwowe, jak często krzyczała z bezsilności. Ile razy padała nieprzytomna. A teraz ma wejść tam z powrotem i jeszcze spróbować dostać się do umysłu Dante?

– Zrobię to – odparła po dłuższej chwili. – Ale tylko dlatego, że mnie o to prosisz.

Kącik ust Sebastiana drgnął nieznacznie, lecz Sara nie mogła tego zauważyć – już znikała za mieniącą się srebrem ścianą.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Dante.

Pan Śmierci podniósł ociężałe powieki, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu.

Dante.

Zamrugał kilka razy, prostując się na fotelu.

– Co? – Nie był pewny, do kogo kieruje te słowa, głos był niewyraźny. Jego spojrzenie zatrzymało się na śpiącym Michaelu i Mii. Dziewczyna miała opartą głowę o ramię archanioła. Rozciągnął usta w uśmiechu, rozczulił go ten widok.

Dante, skup się, do cholery!

Bóg otrząsnął się z letargu. Przecież on zna ten głos! Należy do Sary!

Spojrzał na nieruchome ciało dziewczyny, wciąż spoczywające na kanapie. Dopadł do niej w mgnieniu oka, po czym chwycił za chłodną dłoń.

Niemal natychmiast poczuł jej obecność we własnym umyśle. Esencja Sary rozciągała jego głowę do granic możliwości, powodując niesamowity dyskomfort. Jej serce biło tak szybko, że słyszał każde uderzenie. Czuł, jak cała drży, jej strach udzielał się i Dane.

Beatrycze i Sebastian są w niebezpieczeństwie – zaczęła bez ogródek. W jej głosie słychać było wysiłek. – Oboje są uwięzieni. Seweryn zabił Fausta.

Tak szybko, jak się pojawiła, tak samo szybko zniknęła, pozostawiając Pana Śmierci w całkowitym odrealnieniu, z niesamowitą pustką w głowie.

Zerwał się z kanapy, serce waliło mu jak oszalałe, szum krwi zagłuszał wszelkie hałasy, dochodzące z zewnątrz. Kolanem trącił ławę i przewrócił ją, lecz nawet nie zwrócił na to uwagi.

Beatrycze.

Zamknął Beatrycze w celi! Przeklęty megaloman! Wiedział! Pan Śmierci wiedział, że jeżeli opuści Deus Domus, to wszystko się zesra! Domyślał się, ba był pewien, że nie uwolnią Sebastiana, ale że Beatrycze da się zamknąć w celi?! Jej zadanie było tak proste!

Westchnął, przecierając dłonią twarz.

Jak mógł w ogóle pomyśleć, że najbardziej moralna istota w Deus Domus nie zawaha się wypuścić więźnia, w momencie, kiedy będzie groziło jej niebezpieczeństwo.

No i Faust... Dante nie sądził, by Władca Smutku zrobił coś karygodnego, chyba że wyszedł przed szereg i postanowił postawić się Sewerynowi.

Nie mógł tego tak zostawić.

– Jak myślisz. – Dotarł do niego nerwowy szept. – Długo jeszcze będzie tak zgrzytał zębami?

Dante podniósł wzrok na w pełni rozbudzonych towarzyszy. Wycelował palec wskazujący w Michaela.

– Pilnuj jej, dopóki nie wrócę – wyrzucił z siebie na jednym wdechu.

Nim Michael zdążył cokolwiek odpowiedzieć, pstryknięcie palców sprawiło, że Dante rozpłynął się w powietrzu.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Resztkami sił doczołgała się do srebrnej ściany. Płuca paliły ją niemiłosiernie, miała wrażenie, że zaraz udusi się własną mocą. Mięśnie drżały z wysiłku, kolana uginały się z każdym kolejnym krokiem. Tylko zarys sylwetki Sebastiana, który malował się jej niewyraźnie przed oczami, sprawiał, że wciąż trzymała się w pionie.

Wbrew wszystkiemu, co myślała, skontaktowanie się z Dante nie było wcale takie trudne. Niemal natychmiast odnalazła nić purpurowej esencji, która wciągnęła ją wprost do umysłu Pana Śmierci. Nie była jednak w stanie pozostać tam na dłużej niż kilka minut. Siła jej własnej esencji ciążyła tak mocno, że jeszcze chwila i przygniotłaby ją na amen.

Kiedy tylko dłoń Sary wydostała się ze srebrzystej magmy, Sebastian chwycił ją, po czym jednym, silnym ruchem, przyciągnął do siebie dziewczynę.

– I...? – Krótkie pytanie zawisło między nimi.

Sara wzięła głęboki wdech, wdzięczna za pomoc, nie mogła w tej chwili wypowiedzieć nawet słowa. Padła na kolana, całkowicie wycieńczona.

– Powinnaś odpocząć – skwitował i, nie czekając na nic, pochylił się, by wziąć ją na ręce. Objęła ramionami jego kark, wtulając delikatnie głowę w zgięciu szyi.

– Udało... się... – wymamrotała sennie. – Nie każ mi tam wracać.

Poczuła, jak mięśnie bóstwa napinają się.

Naprawdę nie chciała wracać do własnego umysłu. Esencja Sary miażdżyła ją samą, odbierała fizycznie siły. Czuła się taka zmęczona! Powieki same jej opadły, kiedy tylko poczuła silne, ciepłe dłonie, zaciskające się na jej talii.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro