Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Sara powoli uniosła powieki. Krajobraz przed nią zaczął nabierać ostrości, meble przybrały swój właściwy kształt. Znajdowała się w zamku, w Jorden. Spojrzała w dół, jej klatkę piersiową szczelnie oplatały ramiona Gniewu. Wyrwała się z jego objęć, jej puls przyspieszył niebezpiecznie. Parła na czworakach przed siebie, nie zważając na to, że niechybnie zbliża się do krawędzi łóżka. Padła na podłogę, tłukąc sobie łokcie i kolana. Odwróciła się nerwowym ruchem, by spojrzeć na mężczyznę.

– Czemu mi to pokazałeś? – Głos Sary drżał tak mocno, że miała wrażenie, że wraz z nim trzęsie się cała. Czuła, jak jej gardło zaciska się, a łzy napływają do oczu ogromną falą.

– To nie ja. To ty sama. – Sebastian podniósł się do siadu. Oczy miał szeroko otwarte, był równie zaskoczony, co ona.

Sara potrząsała głową, nie wierząc jego słowom. To nie były jej wspomnienia. Choć czuła każdą emocję, jaka towarzyszyła tej wizji, zapach, ciepło bijące od płomieni, słyszała szum wiatru, czuła chropowatą fakturę jasnego bruku i chłód marmurowej podłogi. Jednak była niemal pewna, że to niemożliwe. To tylko sen!

Cała wrzała. W głowie kłębiło się od myśli. Jedna przekrzykiwała drugą, nie chcąc dopuścić tej najważniejszej. Sama odpychała ją najdalej, jak tylko mogła. Bo gdyby dopuściła ją do głosu, musiałaby przyznać Sebastianowi rację, mimo że wcale w to nie wierzyła. Teraz to do niej dotarło. Wahała się, przez cały ten czas zastanawiała się, czy może być Chaosem, lecz kiedy dostała dowód, nie chciała w to uwierzyć.

Poczuła gorące łzy na policzkach. Krew szalała w jej żyłach, mieszając się z równie rozemocjonowaną esencją. Mrowienie pod skórą doprowadzało ją do szału, ciśnienie rozrywało czaszkę. Chciała krzyczeć i jednocześnie zamknąć się w sobie. Zniszczyć wszystko dookoła. Zwinąć się w kulkę i przycisnąć do piersi kolana. Ukryć się przed całym światem.

Nawet nie zorientowała się, kiedy tuż przed nią pojawił się Relain. Złapał jej twarz w obie dłonie i przyciągnął do swojej, ich nosy niemal się stykały. Ścisnęła palcami nadgarstki bóstwa, nie spodziewając się tego ruchu.

– Spójrz na mnie – powiedział tak cicho, że szum krwi w jej uszach niemal go zagłuszył. – Sara, otwórz oczy i popatrz na mnie.

Niechętnie uniosła powieki, dwukolorowe tęczówki wpatrywały się w nią intensywnie, jednak nie była w stanie nic z nich wyczytać. Właściwie czegokolwiek nie potrafiła wyciągnąć z Władcy Gniewu, najwięcej jej mówił, kiedy tracił nad sobą kontrolę. Był taki chłodny i opanowany, kiedy tłukł Henrego, nawet nie drgnęła mu powieka. Również teraz tylko przez chwilę wydawał się zbity z tropu.

Natomiast to, jak niesamowicie mocno kusiły go jej pełne, kształtne usta, wiedział tylko on sam.

– Wdech i wydech – sapnął, odpędzając od siebie niestosowne myśli.

Sara automatycznie wykonała polecenie, przynajmniej się starała. Miała wrażenie, że oddech więźnie jej w zaciśniętym przełyku. Zadrżała, kiedy kolejna próba nie przyniosła oczekiwanego efektu. Strach ogarnął całe jej ciało, miażdżył płuca i przyspieszał bicie serca. Czuła, że odpływa.

Z ust Sebastiana wyrwało się przekleństwo. Przyciągnął Sarę do siebie i dźwignął się do góry ciężko. Pędem ruszył w stronę komnaty łaziebnej. Przeciął przestrzeń w mgnieniu oka, po czym wszedł do wanny. Postawił dziewczynę tuż przy sobie, podtrzymując ją w talii jedną ręką.

Zimna woda popłynęła z deszczownicy bez ostrzeżenia. Była jak uderzenie bicza, niemal natychmiast jej skóra pokryła się gęsią skórką. Ciche jęknięcie wyrwało się z ust Sary, kiedy poczuła, jak ucisk w klatce powoli ustępuje. Opuściła ramiona, czując nieopisaną ulgę.

Uwielbiała wodę, kąpiele. Miała wrażenie, że za każdym razem, kiedy jej ciało okrywa mokra ciecz, wszystkie problemy ulatują do góry wraz z gorącą parą. Była w lekkim szoku, kiedy zimna również ukoiła jej zmysły, pozwoliła wziąć głębszy oddech i uspokoić pędzące myśli.

– Lepiej? – zapytał Sebastian, zaciskając palce na jej talii. Sara zerknęła na niego, nieśmiało, po czym kiwnęła głową.

Gniew wypuścił powietrze przez nos. W pierwszej chwili przestraszył się, że szok związany z odblokowaniem wspomnienia sprawi, że moc Sary ponownie eksploduje.

Sam się tego nie spodziewał. Wspomnienie uwięziło go w umyśle dziewczyny, ciskając w niego emocjami, niczym gromy piorunów. Przywołał swoje własne, chcąc dowiedzieć się, co sam wtedy czuł. Przemierzył je wzdłuż i wszerz, lecz jedyne, co przyszło do niego to wściekłość, a później nieopisany, błogi spokój. Z tego, co się orientował, nie trwało to długo.

– Ależ jesteście uroczy. – Przesłodzony głos Pana Śmierci wyrwał go z zamyślenia.

Odskoczyli od siebie jak poparzeni. Sara zachwiała się na śliskim od wody podłożu, jednak zaraz odzyskała równowagę, przytrzymując się krawędzi.

Sebastian posłał Dantemu mrożące krew w żyłach spojrzenie. Kostucha stał w progu łaźni, opierając się o futrynę, w dłoni trzymał szklankę, wypełnioną złotą cieczą. Uśmiech rozciągał się od ucha do ucha na gładkiej twarzy bóstwa.

– O czym tam sobie ćwierkaliście, gołąbeczki?

– Na Ziemi bardziej cię lubiłam. – Sara przewróciła oczami. Sebastian wyciągnął ku niej dłoń, żeby pomóc jej wyjść, jednak ona zignorowała ją. Czuła, jak jej policzki nabierają rumieńców.

– Tutaj czuję się bardziej swobodnie, prawie jak w domu! – Mrugnął do niej zalotnie, po czym upił łyk ze szklanki.

– Nie przyzwyczajaj się – mruknął Sebastian, mokre kosmyki grzywki przykleiły mu się do czoła.

Sara zlustrowała go od góry do dołu. Zacisnęła usta, widząc przemoczone ubranie boga gniewu.

Tak bardzo się starał... Nieopisany smutek ścisnął ją za serce. Starał się, a ona nie była w stanie mu nic zaoferować, nawet dobrego słowa lub chociaż zapewnienia, że zrobi wszystko, by sobie przypomnieć. Już nie wiedziała, czy w ogóle chce. Nie wiedziała, co myśleć i co powinna zrobić z obrazem, który krążył w jej głowie od kilku minut.

To był niezbity dowód, że bóstwo, które zamieszkało w jej głowie, nie kłamało. Ciężko było jej to przyznać, liczyła na to, że wszystko okaże się jedynie snem lub pomyłką, że szturchnięcie butem za chwilę ją obudzi, a ona ubierze się, wrzuci w kieszeń kilka naczyń i pójdzie łowić dusze, tak jak uczył ją Henry. Liczyła na to, że spotkają się w korytarzu willi aniołów i pod osłoną nocy pójdą na łów. To byłoby takie proste, takie oczywiste. Nie wymagało zbytniego wysilania się.

A teraz? Co ona, biedna, ma począć? W głowie Sary był totalny mętlik, nie wiedziała, której myśli ma się złapać. To jedno, głupie spotkanie zmieniło tak wiele w jej życiu.

Nagle spłynęła na nią nowa myśl.

– Dlaczego zaprowadziłeś mnie na spotkanie Abbadona z Henrym? – zapytała Sebastiana, nie podnosząc wzroku.

Gniew zerknął na Dante, którego oczy stawały się coraz większe.

– Ty ją do tego nakłoniłeś? – syknął przez zaciśnięte zęby. Szklanka w dłoni kostuchy pokryła się drobną siatką pęknięć.

– Strach i ból odblokowuje ukryte wspomnienia. – Gniew wzruszył ramionami. – Nie przewidziałem, że cię przemienią, a potem zniknęłaś... Kiedy znów trafiłem na twój trop, byłaś już wampirem. Twoje zmysły były wyostrzone, więc wystarczyło odrobinę podsycić złość, żeby pieczęć, założona przez Xandera Kaleraina, pękła.

– Sebastian, kurwa... – Dantemu plątał się język. – Ja pierdole, co za idiota. – Wyprostował się, złość malowała się na obliczu Pana Śmierci. – Wychodzę, muszę ochłonąć. Muszę to rozchodzić, na Wszechświat! Za godzinę w jadalni.

Odwrócił się na pięcie, po czym pstryknął palcami i już go nie było.

Na niej nie zrobiło to specjalnego wrażenia. Pogodziła się z tym, dotarło to do niej, kiedy po raz kolejny Sebastian wyrwał ją ze szponów własnej esencji. Gdzieś w środku tlił się niewielki płomień żalu, że o niczym nie wiedziała. Jednak, czy to by coś zmieniło?

– W końcu – sapnęła Sara, walcząc z wypływającym na usta uśmiechem. Spojrzała na Sebastiana, ale on utkwił wzrok gdzieś ponad jej ramieniem. – Dlaczego nic wcześniej mi nie powiedziałeś? Czemu pozwoliłeś mi wierzyć, że jesteś tylko głosem w mojej głowie?

Pan Gniewu zastanawiał się przez chwilę, szukając odpowiednich słow.

– Po prostu nie mogłem. Beatrycze ostrzegała, że jeżeli ujawnię się za wcześnie, naruszę posady Wszechświata, a ten rozpadnie się i nic po nas nie zostanie.

– Zrobiłeś to, a i tak się nie rozpadł.

– Tak, ale całkowicie zmieniłem bieg wydarzeń. – Podszedł do półki i wyciągnął z niej ręcznik. Wytarł nim mokrą głowę, po czym przerzucił go przez kark. Sięgnął po drugi i podał go dziewczynie. Sara przyłapała się na tym, że intensywnie się mu przygląda, dlatego natychmiast odwróciła wzrok. – Ty wciąż masz problem z pamięcią. Anioły szykują się do odwetu za śmierć ich Stwórcy. W Deus Domus trwa przewrót, a Wszechświat wciąż niszczeje. – Spojrzał na nią z powagą. – Chciałem cię jedynie odzyskać. Teraz... Teraz mam wrażenie, że jeżeli nie wrócisz, naprawdę wszyscy zginiemy.

Dłoń Sary powędrowała do ust, z trudem zdusiła w sobie jęk przerażenia. Właściwie nie zdawała sobie za bardzo sprawy z tego, co się dzieje. Tak bardzo skupiła się na sobie, że nawet nie przyszło jej do głowy wypytać Dante o sytuację.

Może dlatego, że wcale nie czuła się częścią tych spraw? Chciała przestać się martwić o wszystko, życie w Inverness dało jej swobodę działania, powoli dążyła do odkrycia prawdy, poznania historii Jorden. Choć Pan Śmierci naprostował kilka spraw, czuła, że grunt pod jej nogami zaczyna się robić twardy, a ścieżka wyraźniejsza. Nie błądziła już po omacku. Przynajmniej do czasu spotkania z Abbadonem.

– Sara, co do tamtej rozmowy... – Głos Sebastiana wyrwał ją z zamyślenia. – Nie powinienem być tak bezpośredni, wiem, że to dla ciebie może być trudne i...

– Nic już nie mów. – Przerwała mu machnięciem ręki. Nie chciała teraz do tego wracać. – To wszystko jest strasznie skomplikowane. Nie jestem już pewna, co jest prawdą, a co nie...

Zacisnął usta w wąską linię. Mógł się domyślić, że to nie był odpowiedni moment na poruszanie tego tematu. Wyprostował się i splótł ręce na plecach. Natychmiast ostudził swój zapał i zdusił wszystkie emocje, które skrobały w zamknięte dotychczas drzwi w jego wnętrzu.

– Poproszę Nadię, by przyszła i pomogła ci doprowadzić się do ładu. Spotkamy się w jadalni.

Nie czekając na jej odpowiedź, wyszedł z pomieszczenia. Sara objęła się ramionami, czując nagły chłód, panujący w komnacie. Rozejrzała się po łaźni, a w jej głowie pojawiło się wspomnienie pierwszego razu, gdy znalazła się w tym miejscu.

Znów wszystko było przesiąknięte zapachem krwi.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Ogniste Palatium Lucyfera znacznie odbiegało od tego, jak wyobrażał go sobie Mathias. Oczami wyobraźni widział gotyckie, strzeliste wieże i czarny, upstrzony pleśnią tynk, mur otoczony ciernistym pnączem, fosę wypełnioną po brzegi krwią i krwiożercze bestie, pilnujące bram zamku. Tymczasem fosę i pnącza zastąpiły starannie przycięte ogrody, po których spokojnie przechadzały się wiwerny i gryfy. Przynajmniej tak sądził, bo nigdy żadnego z tych stworzeń nie spotkał, słyszał o nich jedynie legendy.

Samo Ignis Palatium zapierało dech w piersi. Zdecydowanie zasługiwał na swoje miano. Szklane mury błyszczały w świetle rudego słońca, wiszącego wysoko na karmazynowym niebie. Odniósł wrażenie, że budowla płonie, roztaczając wokół pomarańczową poświatę.

Regent stał na środku kamiennej ścieżki, prowadzącej wprost do wrót z szeroko otwartymi ustami. Wodził wzrokiem za szklanymi wieżyczkami, których broniły wściekle czerwone gargulce. Widok zapierał mu dech w piersiach.

– Pospiesz się! – ponaglała go Shila, szturchając łokciem w bok. – Jak dopadnie nas jakiś demon, to skończymy marnie.

Mathias otrząsnął się, po czym spojrzał zaskoczony na towarzyszkę.

– Jak to?

– Tak to. Śmiertelnikom nie wolno przebywać w Piekle, demony tylko czekają na to, by skraść któremuś ciało i wydostać się na powierzchnię. – Pociągnęła go za rękaw tuniki. – Chodź.

Przeszli przez wysokie, przezroczyste wrota, ozdobione rubinami. Tuż za nimi stało dwóch skrzydlatych, ubranych w zbroje tak ciemne, że pochłaniały światło. Spięli się obaj, kiedy Shila przekroczyła próg i zasalutowali. Dźwięk obijającego się o siebie metalu poniósł się echem po wysokim korytarzu. Oczy niemal wyszły im z orbit, kiedy tuż za nią niepewnie kroczył Regent Urbos. Mathias uśmiechnął się do nich z lekkim ukłuciem strachu w sercu, kiedy onyksowe oczy strażników błysnęły niebezpiecznie.

Przyspieszył kroku, by dogonić pędzącą Shilę. Odbiła na prawo, wchodząc w kolejny korytarz. Nie oglądała się za siebie, licząc na to, że Mathias ma na tyle dużo rozumu, by nie robić przystanków. Chciała jak najszybciej znaleźć się w gabinecie, wziąć artefakt i ruszyć do Irampass, miała nadzieję, że bliźnięta jeszcze żyją oraz że odnajdzie Sebastiana i Sarę.

Zatrzymała się przed ciężkimi, mosiężnymi drzwiami. Zaskoczony Mathias niemal na nią wpadł. Posłała mu wymowne spojrzenie i pchnęła wielkie wrota.

Gabinet rozświetlony był setkami woskowych świec. Przez bezbarwne ściany sączyło się ciepłe światło, malując całe pomieszczenie w kolory jesieni.

Lucyfer nie należał do minimalistów – lubił zbierać przeróżne rzeczy, od starożytnych ksiąg aż po rzeźby i obrazy, na mitycznych artefaktach kończąc. Każda z tych rzeczy miała specjalne miejsce w jego gabinecie. Kiedy wrócił do Piekła, skrzętnie każdą obejrzał, sprawdzając, czy przypadkiem nic nie zginęło lub się nie zniszczyło.

– Shilo Azdorat, co on tu robi? – Dotarł do nich lodowaty ton. Shila zerknęła na fotel, stojący w kącie. Lucyfer przełożył jedną nogę na drugą.

– Ruszamy do Irampass – oświadczyła bez ogródek. – Potrzebuję tego sztyletu. – Wskazała palcem na gablotę ustawioną na regale za biurkiem.

Pan Światłości podążył za jej palcem. Artefakt mienił się srebrem i zielenią, zamkniętą w cienkim ostrzu. Drewniana rękojeść rzeźbiona była w fantazyjne wzory i trzymała się nadwyraz dobrze jak na swój wiek. Powrócił do pobladłego ze strachu Mathiasa.

Mimo że pod Urbos rozstali się bez większych zgrzytów i rozlewu krwi, anioły – tak samo, jak wampiry – wciąż wzbudzały w Regencie niepokój.

Lucyfer podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do gabloty.

– Nie musiałaś ciągnąć tu maga, żeby się dowiedzieć, że go nie dostaniesz.

Shila już otwierała usta, żeby wszcząć kłótnię, lecz Mathias powstrzymał ją, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Nie za bardzo orientuje się, co się dzieje, ale Shila twierdzi, że ta rzecz należy do mojej siostry – przerwał, kiedy spojrzenie anioła znów spoczęło na nim, a brew skrzydlatego uniosła się nonszalancko. – Co do tego też nie mam pewności...

– Gniew usunął wam pamięć – podsumował Lucyfer, nim ten skończył mówić.

Shila kiwnęła głową i oparła się o komodę, stojącą niedaleko.

– Też tak uważam.

– Gniew? – Mathias coraz mniej rozumiał. To samo powiedziała mu Shila, nim postanowił, że wyruszy wraz z nią na ratunek Lucasowi i Kasjuszowi. Nic nie wiedział o Gniewie ani o Sarze, w głowie miał tylko jedno konkretne wspomnienie i strzępki informacji, których udzieliła mu Shila. Sądził, że lykanie i skute lodem Jorden to jego największy problem, lecz coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jednak nie.

– Bóstwo, które wieki temu stworzyło wasz gatunek. – Lucyfer uśmiechnął się, po czym sięgnął do gabloty. Zważył sztylet w dłoni. – A ten artefakt dostałem od swojego Stwórcy. Od Kreatora. Podobno jest w nim cząstka potężnej Bogini Chaosu. To cacko zniszczy wszystko; nas, was, innych bogów, nawet galaktyki i planety. – Spojrzał na ukochaną. – Dlatego niemożliwe jest, że należy do naszej słodkiej sarenki.

– Luc, to na kilometr nią pachnie. – Zmiennokształtna zająknęła się na ostatnim słowie. – Myślę, że...

– To przestań – uciął, a jego oczy zaszły purpurą. – Sztylet nie opuści murów tego zamku, choćbym miał zginąć. – Odłożył artefakt na miejsce.

Shila warknęła groźnie, a jej oczy zalśniły żółcią. Niczego nie była nigdy tak pewna, jak tego, że sztylet powinien znaleźć się w rękach Sary. Wszystko w niej krzyczało, że tak właśnie powinno być. Odkąd znalazła ostrze, przyciągało ją do siebie niczym magnes, sprawiało, że skóra mrowiła, a krew odchodziła z twarzy. Każda komórka w jej ciele krzyczała, że to nie jest odpowiednie miejsce dla tego artefaktu. Długo zastanawiała się, do czego Relain potrzebuje Sary i z każdym kolejnym puzzlem dochodziła do jednego wniosku: Sebastian chciał wskrzesić boginię Chaosu.

– Lucyferze, nigdy nie zastanawiałeś się, dlaczego Sebastian chciał akurat tę konkretną czarodziejkę? – Założyła ręce na piersi.

– Oczywiście, że się zastanawiałem. To bóstwo karmi się gniewem i strachem, a w naszej uroczej sarence jest tego aż nadto. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby potrzebował jej tylko po to, by móc torturować – skłamał bez zająknięcia po raz kolejny.

– Torturować? – Mathias wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, coś pomiędzy krzykiem a jęknięciem. – Będzie torturował moją siostrę?

– Nie cierpi was. Wyrzekliście się własnego stwórcy, a on mści się za to od wieków, zrzucając coraz gorsze nieszczęścia na Miasto Magów. Wieczna zima to również jego sprawka, jestem tego pewien.

– Nie wierzę w to. – Shila zrobiła krok w stronę anioła. – Za bardzo zależało mu na tym, by trafiła do niego cała i zdrowa.

Skrzydlaty wzruszył ramionami.

– Nie ma to dla mnie znaczenia. Odprowadź Mathiasa do Jorden. I przestań się włóczyć po Piekle. Jeszcze nie do końca działa tak, jak powinno.

Ruszył w stronę drzwi, lecz wilczyca zastąpiła mu drogę. Przez chwilę prowadzili walkę na spojrzenia, jakby toczyli zażartą rozmowę w swoich głowach. Pan Światłości pierwszy odwrócił wzrok. Nie potrafił kłócić się ze swoją wybranką, lecz ostatnie, czego chciał to mieszać się ponownie w sprawy śmiertelników i bogów. Jeden jedyny raz to zrobił, kiedy zgodził się przechować dla Kreatora ów artefakt, a potem stracił pamięć na całe wieki.

Prawda była taka, że zwyczajnie się bał. On również wyczuwał zapach świerku i cynamonu, ciągnący od przedmiotu. Natychmiast skojarzył go z konkretną osobą, lecz ostatnią rzeczą, jakiej chciał to wychodzenie na powierzchnię. Nie uczestniczył w wydarzeniach eony temu, kiedy Kreator zginął, a anioły spadły na ziemie Jorden. Całkowicie przypadkiem, ze zwykłej ciekawości, znalazł się wśród nich, a zemsta Władcy Gniewu dosięgnęła również jego.

Żadne z nich nie zauważyło Mathiasa, kiedy podszedł zaciekawiony do gabloty. Głód wiedzy i wrodzona ciekawość sprawiły, że wcisnął strach gdzieś w głąb duszy. Miał wrażenie, że przedmiot przyciąga go do siebie, podśpiewuje cicho, zapraszając w swoje objęcia. Niczym w hipnozie, wyciągnął dłoń przed siebie. Ostrze śpiewało coraz głośniej, mieniąc się srebrem i malachitem. W pewnej chwili ogarnął go niepokój. Chciał się cofnąć, jednak miał wrażenie, że jego nogi wrosły w podłoże, wola odeszła w niepamięć, a dłoń zbliżała się nieubłaganie do światła.

– NIE! – Desperacki krzyk Lucyfera przeciął powietrze, lecz było już za późno.

Wraz z dotknięciem skóry o mieniący się metal przestrzeń rozbłysła jasnym, oślepiającym światłem. Zwierzęcy, wręcz pierwotny ryk rozniósł się po gabinecie echem. Mathias padł na podłogę, wijąc się w bolesnych konwulsjach, a jego ręka pulsowała złowrogo nieznaną mu esencją. Ta natomiast pełzła coraz wyżej, od palców aż po nadgarstek, by minąć go pospiesznie. Wraz z jej posuwistym ruchem, skóra, mięśnie i tkanki zasysały się do środka, sprawiając mu przeogromny ból. Esencja wysysała życie z jego ciała, dopóki nie pozostały suche kości.

Pan Światłości rozejrzał się nerwowo po pomieszczeniu. W dwóch krokach znalazł się przy przeciwległej ścianie i zdjął z niej miecz. Walczył sam ze sobą, nie chciał tego robić, był to niesamowicie stary antyk, lecz czuł, że nie ma wyboru. Dopadł Regenta szybciej, niż sam się spodziewał. Złapał go za wysuszony nadgarstek, przyłożył go do ziemi, a następnie przytrzymał mocno butem. Odliczył w myślach do trzech, po czym zamachnął się i odciął rękę maga nieco ponad łokciem.

Potworny wrzask wyrwał się z ust Regenta Urbos. Świat przed jego oczami zaczął wirować, a nieopisany ból zalał ramię, ciągnąc aż do zakończeń nerwowych w palcach u stóp. Pobladł natychmiast, kiedy wzrok padł na odcięte ramię. Kałuża krwi powiększała się z każdą sekundą, mocząc jego tunikę.

– Opatrz go. – Anioł wydał rozkaz, choć doskonale wiedział, że nie musiał.

Shila niemal natychmiast dopadła młodego Kaleriana, złota esencja lśniła w jej rękach, oplatając szczelnie kikut. Usta kobiety poruszały się szybko, niemo wypowiadając słowa zaklęcia. Tylko jeden raz zerknęła w stronę odciętej ręki, by w szoku stwierdzić, że pozostały po niej jedynie kości.

Lucyfer opadł ciężko na podłogę. Oparł łokcie na kolanach, palcami ścisnął nasadę nosa. Wyrzut adrenaliny uchodził z jego trzewi, a serce na nowo zaczęło bić w równym rytmie. Spojrzał ukochanej w oczy, a na jego twarzy zagościł wściekły grymas. Nastroszył pióra w złości.

– Właśnie dlatego go nie dostaniecie – warknął tak cicho, że ledwie go słyszała przez świszczący, urywany oddech Mathiasa. – Czy nie wyraziłem się wystarczająco jasno, kiedy mówiłem, że to zniszczy wszystko? Ciesz się, że to tylko ręka.

– Tobie nie wyrządziło krzywdy – sapnął Mathias ostatkiem sił.

– Bo też mam w sobie boskie światło.

– Czym to jest, na Luppitera? – Głos Shili drżał, trochę ze strachu a trochę z wysiłku, jaki wkładała, by zatamować krwawienie.

– Cząstką boga. Pierwszego bóstwa, z którego zrodziło się wszystko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro