Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Co się ze mną, do cholery dzieje?!

Ta myśl kotłowała się w głowie Sary, kiedy po raz kolejny jej klatkę piersiową przeszył dziwny, nieopisany ból. Jej dłoń mimowolnie sięgnęła do mostka, w głowie zawirowało. Chwiejnym krokiem dotarła do ściany korytarza i osunęła się po niej, nogi odmówiły posłuszeństwa. Serce pompowało krew w zawrotnym tempie, zagłuszając wszystkie dźwięki dookoła.

– Proszę pani? – Dotarło do niej jakby zza szyby. Zamrugała, chcąc na nowo złapać ostrość widzenia. – Proszę pani, wszystko w porządku? Idź po kogoś...

– Nie trzeba. – Beatrycze wyłoniła się zza rogu i uklękła tuż przy niej, po czym położyła rękę na jej ramieniu. – Wszystko w porządku, możecie odejść.

Strażnicy spojrzeli po sobie niepewnie, ale tylko pokiwali głowami i wrócili na swoje miejsca.

Pani Czasu drugą dłonią uniosła podbródek Sary, by móc zajrzeć jej w oczy. Tęczówki dziewczyny lśniły wściekle srebrem, pulsowało i wiło się w dzikim tańcu, jakby chciało wyskoczyć. Beatrycze uśmiechnęła się delikatnie i pogładziła jej policzek.

– Co się stało? – zapytała miękkim głosem. Sara skupiła wzrok na jej pustych, białych oczach.

– Nie mam pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą. – Myślałam, że opanowałam już swoją moc, ale chyba wciąż mam z tym problemy.

– Może gdyby była pełna, nie sprawiałaby tyle kłopotów.

– Pełna? – Zmarszczyła brwi.

Beatrycze kiwnęła głową, po czym dźwignęła się na równe nogi i podała Sarze dłoń, by pomóc jej wstać. Wojowniczce wciąż delikatnie kręciło się w głowie, więc z wdzięcznością przyjęła ramię bogini. Ruszyły w stronę jadalni.

– Nie widzę jedynie przyszłości i przeszłości – zaczęła. – Moje oczy, choć wydają się puste, dostrzegają również aury innych istot. Nasze ciała w pełni składają się z esencji, gdybyśmy ją wyciągnęli na wierzch, przybrałaby ludzkie kształty. W takiej formie poruszasz się pomiędzy rzeczywistościami i po Pograniczu Jawy i Snu.

Sara zamrugała i uniosła brwi ze zdziwienia.

– W sensie, że jestem wtedy samą esencją? – Bogini kiwnęła głową. – Jak to możliwe?

– Nasze umysły formują moc, naginają ją tak, jak tego potrzebują. Z tego, co widziałam, już doszłaś do tego, że wszystko składa się z atomów. Esencja również. Ta należąca do bóstw jest na tyle silna, że może formować cząsteczki wedle swojej woli. Dlatego nie potrzebujesz zaklęć, żeby z niej korzystać czy podróżować między światami.

– W porządku. – Sara wydęła usta. – Jaki to ma związek ze mną?

Beatrycze przymknęła powieki i wzięła głębszy wdech.

– W twojej aurze jest szczelina. Niewielka, ale widzę ją wyraźnie. Dlatego wciąż nie odzyskałaś wspomnień i nie możesz zapanować nad esencją. Twoje ciało nie jest zwyczajnie na to przygotowane.

Sara zamarła na krótką chwilę. Krew odpłynęła z jej twarzy gdzieś w okolicę trzewi. Czy mogła wierzyć Pani Czasu? Wciąż nie docierało do niej, że znalazła się wśród bóstw, które według książek czytanych za życia tak naprawdę nigdy nie istniały. Jednak w każdej legendzie jest ziarenko prawdy, dlatego pozostawiła tę furtkę otwartą i ze spokojem przyjęła wieść o ich egzystencji. Po przemianie w wampira nic już jej nie zdziwi.

Zatrzymała się i ścisnęła ramię bogini. Ta spojrzała na nią z zaciekawieniem.

– Dlaczego moje wampirze zdolności zanikają?

– We wszechświecie są tylko trzy sposoby, by zabić boga; wciągnąć część jego esencji, a resztę rozrzucić po bezkresie, obciąć mu głowę diamentową gilotyną, wykutą przez Vulcanusa, lub przebić mu serce mieczem Michała Archanioła, księcia aniołów.

Michael...

Niemal natychmiast klocki układanki zaczęły wskakiwać na swoje miejsca. Abbadon wcale nie przyszedł po nią, Gniew miał rację, on szukał Michaela. Skoro anioły szykowały się do odwetu za śmierć Kreatora, musiały mieć broń, którą będą mogli pokonać Panteon. Jednak coś się jej nie zgadzało. Dante powiedział, że Michael pokroił jej duszę, a według zarówno Pana Śmierci, jak i Gniewu, jest zaginionym eony temu Chaosem.

– Skoro miecz Michaela mógłby zabić boga, dlaczego wszyscy twierdzicie, że jestem jednym z nich? – Zmarszczyła brwi.

– Bo z pełną świadomością, starannie omijał twój splot słoneczny, żeby tylko go nie uszkodzić. – Usłyszały niski, głęboki głos.

Sebastian wyrósł przed nimi niczym wysoka skała. Sara nawet nie wiedziała, kiedy dotarły na miejsce. Po przemoczonym wymiętym ubraniu nie było nawet śladu. Znów prezentował się dostojnie i majestatycznie w czarnym uniformie, który doskonale pamiętała ze swoich pobytów na Pograniczu. Beatrycze puściła ją i splotła ręce z przodu, pochylając lekko głowę. Zerknęła na Sarę przepraszająco, po czym ominęła Władcę Gniewu i zniknęła w drzwiach prowadzących do jadalni.

Zlustrował Sarę od góry do dołu.

– Dlaczego? – Sara patrzyła mu prosto w oczy, nawet nie drgała jej powieka.

– Bo nie zasługiwałaś na śmierć.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Sara stała na krawędzi ogromnego tarasu, na który prowadziły wysokie przeszklone drzwi, wpuszczające naturalne światło do jadalni. Oparła się o kamienną barierkę, przyglądając szalejącej wodzie zatoki. W oddali majaczyły strzeliste wieże świątyni, a krajobraz wokół pokrywała gruba warstwa śniegu. Droga, która do niej prowadziła, była dokładnie odśnieżona, jednak jej białe kamienie ginęły wśród zimowej scenerii. Spojrzała w dół na miasteczko. Choć przykryte gęstymi kłębami mgły, była w stanie dostrzec zarys budynków i skomplikowaną sieć uliczek. Przy brzegu morza roiło się od różnorakich istot, byli niczym ciężko pracujące mrówki. Łodzie rybackie i kutry walczyły ze smaganym mroźnym wiatrem żywiołem. Irampass tętniło życiem, a różnorodność wśród mieszkańców zapierała jej dech.

Sebastian, Beatrycze i Dante długo rozmawiali o sytuacji panującej w Deus Domus. Sara nie zdawała sobie sprawy z tego, jak kiepsko wyglądy wydarzenia rozgrywające się wśród bogów i jak ważne jest, by z powrotem osiągnęli równowagę. Do tej pory nie zastanawiała się, jak bardzo ich problemy wpływają na sytuację w Jorden, na Ziemi, Pograniczu Jawy i Snu czy w innych galaktykach i planetach. Doszła do wniosku, że musi być ich niesamowicie dużo. Bogowie przeskakiwali od jednej do drugiej, wyliczając, ile z nich już przestało istnieć.

Problem z Władcą Losu wyglądał jeszcze gorzej. Nie wiedzieli do końca, co zamierza zrobić. Skrzętnie ukrył przed Sebastianem swoje myśli. Władca Gniewu miał nieodparte wrażenie, że Los wyczuł jego obecność w Wielkiej Sali. Dzierżył w dłoni broń, gotowy w każdej chwili jej użyć. Pozostali bogowie Panteonu mieli założone kajdany, ograniczające ich moc. Zastanawiali się też nad tym, gdzie podziała się Duma i Dobro. Beatrycze próbowała odnaleźć ich w swoich wizjach, jednak te były okryte grubą warstwą czarnej mgły. Sara miała wrażenie, że to szukanie igły w stogu siana.

– Chyba nie zamierzasz skakać. – Dotarł do niej wesoły głos Dante. Odwróciła się w stronę Pana Śmierci, marszcząc nos. Kiwnął w jej stronę, wypełnioną do połowy, szklanką. – Wyglądałaś, jakbyś poważnie się nad tym zastanawiała.

– Jak patrzę na ciebie, to rzeczywiście przelatuje mi to przez myśl. – Założyła ręce na piersi. Jej ramiona pokryły się gęsią skórką, kiedy omiótł ją przejmujący podmuch wiatru.

Dante uśmiechnął się, powstrzymując parsknięcie, po czym upił łyk. Wolnym krokiem podszedł do balustrady i przyjrzał się, roztaczającemu się przed nimi krajobrazowi. Zerknął na Sarę z ukosa. Wyglądała na niesamowicie przejętą.

Podczas rozmowy nie otworzyła ust ani razu. Również nie tknęła jedzenia, służba zabrała pełen talerz. Jej twarz tężała z każdym kolejnym zdaniem, a wzrok utkwiła gdzieś pomiędzy szklankami na wysokości płomienia świecy, stojącej pośrodku stołu. Może to nie był najlepszy pomysł, aby uczestniczyła w tej debacie? Wciąż nie odzyskała pamięci, taka ilość informacji mogła ją przytłoczyć. Spięła się, kiedy rozmawiali o pobycie Sebastiana w lochach. Esencja przepłynęła nerwowo po jej włosach i ramionach, jakby chciała dać znać, że wcale nie cieszyła się z takiego obrotu spraw.

Westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami.

– Ja kazałem go tam umieścić – powiedział w końcu, nie patrząc na nią. Poruszyła się nerwowo, czuł na sobie jej wzrok. – Sądziłem, że to słuszna decyzja.

– Chciał tylko mi pomóc...

– To się mogło źle skończyć!

– Towarzyszył mi od lat! – Energia oplotła się wokół ciała Dante, po czym szarpnęła nim wściekle, odwracając go w stronę dziewczyny. Oczy Sary mieniły się srebrem. Zacisnęła dłonie w pięści, esencja przeskoczyła między jej palcami. – Latami do mnie mówił, pomagał, chronił. Gdyby miało to mieć jakieś katastrofalne skutki, już dawno byście to odczuli!

Otaczająca go moc odbierała mu dech. Czuł, jak kropelka potu spływa po jego skroni, a ostre kanty szklanki wbijają się w pierś. Zawiesił wzrok na zaciętej twarzy dziewczyny, właściwie to nie mógł go podziać gdzie indziej. Srebrna esencja skutecznie uniemożliwiała mu mruganie.

– Nikt nie wiedział...

– Nie kłam! – przerwała mu. – Widziałam jego wspomnienia, przewijałeś się w nich na okrągło. Reszta Panteonu pewnie chętnie na to przystała, bo to rozwiązywało jeden z wielu waszych problemów. Przynajmniej chwilowo.

– No cóż – uśmiechnął się – skłamałbym, gdybym powiedział, że to nieprawda.

Ramiona Sary opadły, niemal natychmiast posmutniała.

– Nie rozumiem cię. Uważał cię za przyjaciela. Jak mogłeś go tak potraktować?

Właściwie Dante sam się nad tym zastanawiał. Panteon pałał niechęcią do poczynań Gniewu. On sam był nieokiełznany, często kroczył własnymi ścieżkami, nie zważając na ustalone przez Kreatora zasady. Robił to, co uważał za słuszne, często powtarzał, że bogowie nie są stworzeni po to, by trzymać się sztywnych ram, że powierzono im opiekę nad wszechświatem, by bez względu na wszystko ruszyć na pomoc, a nie stać i się przyglądać katastrofom, jakie dotykały rzeczywistości, które mieli pod swoją pieczą.

I Dante był gotowy przyznać Sebastianowi rację. Jorden rozwijało się najlepiej, kiedy Gniew żył wśród istot, które stworzył. Zawsze gotowy, by bronić ich własną piersią, kiedy Kreator zesłał na te ziemie swoich ludzi. I to chyba zgubiło samą Kostuchę. Tak jak reszta Panteonu, drżał przed swoim bratem i jego chorymi pomysłami. Bogowie szybko mu ulegli, a kiedy Władca Gniewu, jako jedyny, sprzeciwił się temu, co proponowało Życie, łatwiej i bezpieczniej było trzymać się na uboczu i nie obstawać oficjalnie przy żadnej ze stron.

– Nie wiem – szepnął w końcu, nie chcąc przyznać się do swych ułomności. – Od samego początku bogowie walczą między sobą, nie zważając na to, co ich łączy.

– Przestańcie. – Łańcuch esencji rozluźnił się, uwalniając Pana Śmierci ze śmiercionośnego uścisku. – Nie przyszło wam do głowy, że to jest główny czynnik, przez który Wszechświat się rozpada?

Dante poruszył barkami, chcąc rozluźnić mięśnie. Sara spoglądała na niego z odrazą. Nie mogła pojąć, dlaczego istoty boskie mają tak dużo cech ludzkich i to tych najgorszych. Nie był to świat, o którym wiedziała dużo. Sądziła, że mimo przeczytanych ksiąg, wciąż wiele przed nią do odkrycia, lecz ta jedna rzecz była dla niej nie do przyjęcia. Jak cokolwiek miało zachować równowagę, jeżeli nie było jej między najważniejszymi istotami we Wszechświecie?

– Jesteście filarem Wszechświata – kontynuowała, niezrażona jego milczeniem. – Najwyższa pora zachowywać się stosownie do funkcji, jaką wam przydzielono.

– Na Luppitera. – Przewrócił oczami. – Na pewno straciłaś pamięć? Gadasz, jakbyś wciąż była sobą.

Nie zdążyła odpowiedzieć. W drzwiach stanął Sebastian, obrzucił Dante beznamiętnym spojrzeniem. Spiął się, kiedy przeniósł wzrok na przygnębioną Sarę. Już chciał zapytać, co się stało i o czym rozmawiali, ale powstrzymał się. Zapyta o to później Dante.

– Kalerainowie czekają – rzekł zamiast tego, przestępując z nogi na nogę.

Dziewczyna kiwnęła głową, po czym wycelowała ostrzegawczo palec w stronę Władcy Umarłych, dając mu do zrozumienia, że jeszcze nie skończyli. Dante podniósł ręce w geście poddania, a jego wzrok powędrował w stronę twarzy Gniewu. Twarzy, przepełnionej wściekłością. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro