Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Niebo zaszło ciemnymi chmurami, jakby sama natura dawała znać, że szykuje się coś niedobrego. Sara wpatrywała się w granatową ścianę lasu z zaciętą miną, gotowa w każdej chwili rzucić się do ataku. Nieważne, że Michael jest tuż obok, nie miała zamiaru udawać i stać bezczynnie, kiedy nawet jej organizm czuł zagrożenie. Przez ręce i nogi przeszedł prąd, palce zaczęły mrowić, a esencja, którą tak skrzętnie w sobie dusiła przez ostatnie tygodnie, zatańczyła wesoło pod skórą.

Nagle, tuż przed jej twarzą wyrosły szerokie, umięśnione plecy.

– Spokojnie, obronię cię – szepnął Michael, na co dziewczyna przewróciła oczami.

– Bez żartów... – powiedziała bardziej do siebie, niż do niego, lecz mężczyzna drgnął nerwowo, kiedy słowa dotarły do jego uszu.

Z ciemności wyłoniły się trzy postaci. Marmurowe, hipnotyzujące posągi, rzeźby przyciągające spojrzenia i zapierające dech w piersi. Bystre oczy świdrowały Sarę i Michaela, oceniając ich możliwości. Z postawnym mężczyzną mogliby mieć mały kłopot, ale i tak sobie poradzą, w końcu wbiją swoje ostre kły w rytmicznie pulsującą tętnicę na jego szerokiej szyi. Przy nim kobieta wydawała się mała, drobna i właściwie łatwa w upolowaniu, może pozwolą jej uciekać, czasem lubią się zabawić.

Wampir stojący dwa kroki przed resztą, z przydługimi blond włosami i oczami koloru pochmurnego nieba, uśmiechnął się szyderczo, po czym oblizał spierzchnięte usta. Ułamek sekundy zajęło mu ocenienie warunków pogodowych, które dzięki złośliwości matki ziemi, były idealne do tego, by zaatakować dwoje praktycznie bezbronnych ludzi, zbierających chwasty na polanie.

– Michael – syknęła Sara przez zaciśnięte zęby. – Spieprzaj stąd natychmiast.

– Co? – Zmarszczył brwi, zerkając na nią przez ramię, zdezorientowany.

– To nie są ludzie. – Coraz większa desperacja pobrzmiewała w jej głosie. – Nie masz szans...

– Co tam do siebie szepczecie? – Dotarło do nich spomiędzy drzew.

Mózg Sary pracował na największych obrotach, kalkulował, jak bardzo nie mają szans na ucieczkę ani na spektakularne zwycięstwo, w którym wychodzą bez szwanku. Esencja wiła się w jej ciele, oplatając skomplikowaną siatkę tętnic i żył, dotykała każdego zakończenia nerwowego, jakby chciała zgłosić się na pomocnika. Sara odpychała moc od centrum, jak tylko potrafiła, próbowała ją wyciszyć, jakoś uspokoić, lecz narastający stres skrupulatnie to utrudniał.

Westchnęła ciężko, odsuwając się od kompana. Michael ściskał w dłoni łuk, aż kostki mu pobielały, po skroni płynęła strużka potu. Wręcz słyszała szalone dudnienie serca mężczyzny, kiedy stanęła obok niego z bojową miną.

– Co tu robicie? To nie wasze miejsce. – Starała się, by jej głos brzmiał stanowczo, bez cienia strachu.

– Opowiem ci, jak cię wyssę – odparł blondyn. Sara uznała, że to musi być przywódca.

Ruszył w stronę dziewczyny, lecz natychmiast został powstrzymany przez drugiego wampira, bliźniaczo podobnego do Aresa, zdecydowanie jednak młodszego od władcy wampirów. Wpatrywał się w Sarę z głową przechyloną do boku. Powietrze na polanie stało się tak gęste, że można było je kroić nożem.

– Co się gapisz? – warknęła rudowłosa ogarnięta irytacją. Nie chciała pierwsza atakować.

– To nie ta laska, co się prowadzała z Azdoratem i Lucyferem?

Wzrok całej trójki skupił się na rudowłosej. Krew odpłynęła jej z twarzy, moszcząc się gdzieś w okolicach stóp.

A jednak to oni. Rozpoznali ją. Och... jak bardzo teraz żałowała, że nigdy nie poszła z Henrym do apartamentu wampirów ani nie zainteresowała się tymi, które pracowały dla Lucyfera. Mijała ich właściwie codziennie przez cały rok, spuszczała wzrok, nie zwracała uwagi. Henry zabronił, kazał się skupić. Miała nigdy nie trafić w szeregi wampirzej armii, co równało się, z tym że nawet myśl o jakimkolwiek spoufalaniu się z tymi istotami nie wchodziła w grę.

– O czym on mówi? – W głosie Michaela pobrzmiewało zdezorientowanie.

– To rzeczywiście ona – odezwał się trzeci z wampirów, równając się z kompanami. – Pilnowałem jej klatki.

Sara zrobiła dwa kroki do tyłu, łapiąc łucznika za łokieć. Wyszarpał go natychmiast i uniósł broń do góry. Nawet się nie zorientowała, kiedy wyciągnął strzałę z kołczanu, przytwierdzonego do paska spodni i umieścił ją w cięciwie. Błyskawicznie wycelował grot w środkowego napastnika i wypuścił strzałę wprost w jego klatkę piersiową.

Nawet nie drasnęła przeciwnika, utknęła w drzewie nieopodal. Wampiry rozpłynęły się w mgnieniu oka.

Nie, nie, nie – to słowo szalało w umyśle Sary, wciskało się w każdy zakamarek, rozpływało po zwojach mózgowych, niczym gęsty dym. Okręciła się, szukając wampirów dookoła.

– Zwijamy się stąd – warknęła, popychając łucznika do przodu. Oszołomiony ruszył za nią bez słowa. Absolutnie nie miał pojęcia, co się właśnie wydarzyło, ale gdzieś tam w środku, cichy głosik podpowiadał mu, że ta niepozornie wyglądająca, młoda kobieta doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.

Przyglądał się uważnie smukłym, pochylonym plecom. Każdy jej ruch wydawał się przemyślany, stawiała stopy w taki sposób, jakby za chwilę miała przyjąć pozycję do walki, wzrok czujnie skanował przestrzeń przed nimi.

Dźwięk łamanej, suchej gałązki dobiegł z lewej strony. Spiął mięśnie, kiedy Sara zatrzymała go ruchem ręki. Zaklęła pod nosem siarczyście, gdy automatycznie sięgnęła do uda, lecz nie znalazła tam broni.

Michael wstrzymał oddech, widząc ten niecodzienny obrazek. W głowie formowała mu się nowa myśl, która sprawiała, że skórę pokryła gęsia skórka. Zaczął wątpić w plotki, krążące po Inverness, dotyczące Sary Kalerain. Owiane tajemnicą życie kobiety musiało być zdecydowanie bardziej bujne niż zakazane romanse.

Skinęła w jego stronę, dając znak, że powinni iść dalej. Nie zrobiła nawet jednego pełnego kroku, kiedy żylasta góra mięśni powaliła ją na ziemię. Michael nie zdążył mrugnąć. Sara silnym kopniakiem w brzuch odrzuciła napastnika i błyskawicznie stanęła na równych nogach. Tego gościa nie było wcześniej na polanie. Dyszał ciężko, a jego twarz wykrzywił grymas gniewu, marszczył nos, mrużąc przekrwione oczy, duże zęby wystawały z otwartych ust. Wręcz kipiał z wściekłości.

Szybkie kroki Sary dotarły do łucznika zbyt późno. Wyrwała z kołczanu jedną strzałę i złamała ją w pół. Uśmiechnęła się pod nosem. Drewno. Fantastycznie.

– Zrób wszystko, by się do ciebie nie zbliżyli – rzuciła przez ramię, ustawiając się w wyuczonej pozycji.

Michael z rozdziawionymi w szoku ustami kiwnął nieznacznie głową, szykując łuk. Przez myśl przemknęło mu, że powinien wyciągnąć myśliwski nóż, ukryty w jednej z kieszeni na udzie, lecz widząc prędkość, z jaką poruszają się atakujące ich istoty, nie sądził, że zdąży.

Coraz więcej kroków przecinało powietrze. Wampiry wyłaniały się spomiędzy drzew, tworząc wokół nich szczelny okrąg. Sześciu. Siedmiu. Ośmiu.

Zginą.

Zginą w tym lesie. Było ich zbyt wielu, by udało im się wygrać, lecz nie mogli się poddać. Jeżeli to miał być ostatni dzień ich życia, to zakończą je, walcząc.

Wielkolud wyrwał się do przodu, odsłaniając kły. Był zdecydowanie większy od Sary, górował nad nią wzrostem, a jego szeroka, umięśniona klatka piersiowa przeraziłaby niejednego.

Jednak Sara nie zwracała na to uwagi, wykorzystała swoją gibkość, zanurkowała między nogami przeciwnika, obróciła się na plecy i wyrzuciła nogi do góry, trafiając napastnika w odcinek lędźwiowy. Wielkolud zachwiał się, ale nie padł na kolana. Nie myśląc za wiele, wskoczyła mu na plecy i oplotła w pasie nogami. Zamachnęła się i wbiła ostry grot strzały między łopatki napastnika, wciskając ją w ciało aż po czubek złamanej brzechwy. Coś pękło. Wampir zawył niczym zranione zwierzę i runął jak długi. Dziewczyna wyswobodziła nogi spod ogromnego cielska, stanęła nad istotą i dopchała podeszwą wystającą strzałę. W mgnieniu oka wampir poszarzał, zmieniając się w kupkę popiołu.

– Kurwa mać – wyrwało się z ust Michaela, kiedy pierwszy szok, spowodowany widokiem walczącej Sary zaczął odpuszczać.

Nie miała czasu pławić się w zwycięstwie. Reszta była coraz bliżej, zawartość kołczanu Michaela niebezpiecznie szybko topniała. Ruszyła na kolejnego, stojącego najbliżej. Nie dała się podejść, błyskawicznie znalazła się tuż przed wampirem, wbijając mu drugą część brzechwy w splot słoneczny. Nie miała już broni. Pozostało wyrywać im serca.

Michael patrzył na nią oszołomiony. Tańczyła między napastnikami, jakby urodziła się tylko po to, by zabijać. Jej ruchy były precyzyjne, wyćwiczone, pamięć mięśniowa ustawiała nogi i ręce tak, by mogła, jak najszybciej wyprowadzić cios lub sparować. Podcinała im nogi, wbijała pięty w brzuch, osłabiając każdego po kolei. W pewnym momencie wampiry przestały zwracać na łucznika uwagę. To kobieta okazała się dla nich prawdziwym zagrożeniem.

Michael zaklął pod nosem, kiedy okazało się, że zostały mu jedynie trzy strzały. Cały czas celował w napastników, desperacko przesuwając grot raz w prawo, a raz w lewo, nie będąc w stanie dosięgnąć celu swoim wprawnym okiem. Dotarło do niego, że jedyny sposób, by powstrzymać któregokolwiek z nich to przebicie serca, co było niesamowicie trudne, kiedy wszyscy poruszali się tak szybko.

Niepostrzeżenie, jeden z nich, zwrócił się w stronę łucznika. W mgnieniu oka pojawił się przed nim, a grot wycelowanej strzały opierał się o chudą, wręcz zapadniętą klatkę piersiową. Twarz wampira wykrzywiła się w szyderczym uśmiechu. Złapał za drewnianą brzechwę i złamał ją w pół, nawet się przy tym nie krzywiąc.

Wszystko działo się tak szybko, że Michael nawet nie zareagował, kiedy napastnik wytrącił mu łuk z dłoni. Kopniakiem tak silnym, że mężczyźnie zabrakło tchu, powalił go na plecy i przyszpilił kolanem do podłoża. Wciąż patrzył Michaelowi w oczy, a on miał wrażenie, że ten wzrok paraliżuje każdy jego mięsień, odbiera dech, sprawia, że ręce i nogi zamieniają się w ciężkie głazy. Nie był w stanie nawet przełknąć wciąż rosnącej guli w gardle. Krew zaczęła szumieć w uszach, a narastająca panika ogarnęła jego ciało.

– Nie! – Dotarło do niego gdzieś z oddali, lecz nie był w stanie przypomnieć sobie, czyj to głos.

Serce Sary biło w szaleńczym tempie, pompując krew do głowy, sprawiając, że szum w uszach stawał się niesamowicie nieznośny. Kątem oka dostrzegła leżącego na ziemi Michaela. Reszta wampirów oblazła ją niczym armia czerwonych mrówek, szarpała się, unikała ich ciosów, parowała kopnięcia, łamała nosy, lecz było ich zbyt wielu. W końcu jej ręce zostały wykręcone do tyłu i unieruchomione.

Jeden z nich, ten podobny do Aresa, obrócił ją twarzą w stronę kompana. Inny wampir pochylał się nad zamroczonym Michaelem z głodem wypisanym na twarzy. Rozdziawił szeroko paszczę, ukazując długie, błyszczące i złaknione krwi zęby.

Sara desperacko próbowała wyrwać się z marmurowego uścisku, lecz wszystko na nic. Te wampiry były silne, najedzone i wściekłe. Gniew wymieszany z żądzą krwi wylewał się z nich każdym porem. Polowali dla zabawy, nie dlatego, że byli głodni.

Zadrżała, czując pod powiekami szczypiące łzy.

– Tym razem Azdorat cię nie uratuje. – Obrzydliwy rechot rozległ się tuż nad uchem dziewczyny.

Serce Sary boleśnie obiło się o żebra, kiedy przeraźliwy jęk bólu przeciął powietrze. Niemal słyszała, jak zęby wampira przebijają warstwę skóry i mięśni na szyi Michaela. Dotarł do niej znajomy, słodki zapach, którego nie była w stanie pomylić z niczym innym. Drażnił jej nozdrza, oplatał nerwy i kubki smakowe. Zmieliła woń na języku, powitała jak dawno niewidzianego przyjaciela. Jej klatka piersiowa urosła, wypełniając się słodkawym zapachem anielskiej krwi.

Esencja w ciele dziewczyny wyrwała się do przodu. Otumaniony zapachem mózg Sary nie był w stanie powstrzymywać mocy. Spięła się na całym ciele, wysyłając energię wprost do serca. Nie mogła na to pozwolić. Nie mogła pozwolić, aby napili się anielskiej krwi.

NIE!

Wraz z tym słowem esencja wylała się z niej niczym wodospad. Płynne złoto zatańczyło w jej tęczówkach, przeplatane srebrną nicią. Ciężka, gęsta mgła popłynęła wzdłuż ramion i brzucha, rozlewając się między nogami wszystkich zebranych. Swąd przypalanej skóry rozniósł się pomiędzy drzewami. Desperackie krzyki i przekleństwa rzucane pospiesznie wypełniły przestrzeń, by po chwili umilknąć całkowicie.

Ucisk na wykręconych nadgarstkach Sary zelżał, by po chwili zniknąć całkowicie. W mgnieniu oka znalazła się przy Michaelu i chudym wampirze. Złapała istotę za kark i oderwała od szyi łucznika. Esencja oplatała jej ramiona srebrnymi wstęgami, drżała jakby z ekscytacji.

Sara wbiła świdrujące spojrzenie w twarz przerażonego napastnika. Energia leniwie spłynęła z jej kończyn, sunąc po marmurowej skórze. Strach sparaliżował całe ciało wampira, kiedy srebrne wstęgi wcisnęły się w jego nozdrza i zalane krwią usta. Odrzuciła go na bok, nie spuszczając wzroku. Po chwili istota zaczęła wić się w okropnych konwulsjach, wrzask utknął mu gdzieś w okolicy przełyku, by za chwilę przekształcić się w przeraźliwe bulgotanie. Szarpał paznokciami desperacko szyję, jakby chciał wydrapać to, co zalegało w krtani, oczy wyszły na wierzch, a język spuchł, przez co nie mieścił się w rozwartych w niemym krzyku ustach.

Wampir gotował się od środka.

Sara padła na kolana tuż obok rannego. Michael zerkał na nią spod przymkniętych powiek, z dwóch okrągłych ran na szyi cały czas sączyła się słodka krew, doprowadzając tym Sarę do szaleństwa. Zapach jeszcze bardziej zaczął drażnić jej nozdrza. Przyłożyła drżącą dłoń do rany, chcąc zahamować krwawienie. W oczach dziewczyny wciąż tańczyła moc, przepleciona niesamowitym głodem.

Michael szarpnął się przerażony, widząc wystające kły z jej ust.

– Nie ruszaj się – zażądała, marszcząc brwi. – Będziesz tylko bardziej krwawił.

– Ty... Ty... – wycharczał ledwo słyszalnie. W ustach łucznika zbierało się coraz więcej posoki, dlatego zmieniła pozycję, by położyć jego głowę na swoich kolanach.

– Potem – ucięła, szukając w panice rozwiązania, jednocześnie walcząc z pragnieniem.

Myśl, myśl, myśl – powtarzała w kółko. Wykrwawi się tu zaraz, na wszechświat! Nie mogła do tego dopuścić, zbyt wiele pytań kotłowało się pod sklepieniem jej czaszki. Wahała się, czy użyć zaklęcia. Nie widziała innego rozwiązania, Michael krwawił bardzo mocno, a stres, powodujący przyspieszone bicie serca, wcale nie pomagał.

Cholera jasna! I tak już się ujawniła, gorzej być nie może.

Damna reparare – wyszeptała, oplatając szyję mężczyzny oburącz.

Wiązka srebrno złotej esencji przeskoczyła z jej palców na bladą skórę. Michael jęknął, kiedy poczuł pieczenie i dziwne, rozlewające się po ciele, ciepło. Czuł się słaby, lecz miał wrażenie, że nagle życie przestało z niego uciekać.

Podniósł powieki, by móc spojrzeć na kobietę, o której w tym momencie nie wiedział już nic. Jej bystre oczy skupione były na własnych dłoniach, a kąciki ust, zaciśniętych w wąską linię, podrygiwały raz po raz. Rozświetlone tęczówki najbardziej przykuły uwagę mężczyzny. Miał wrażenie, że już gdzieś je widział, lecz nie był w stanie sobie przypomnieć.

Sara natomiast przeszukiwała swój umysł w poszukiwaniu rozwiązania. Był zbyt ciężki, by mogła go przenieść, zaklęcie lekkości nie wchodziło w grę, gdyby spotkali kogoś po drodze do drewnianej chatki, posypałby się grad pytań, a Michael bardzo potrzebował teraz pomocy uzdrawiających mikstur Marii Euniki.

Zacisnęła zęby, aż zazgrzytały. Emocje, szalejące w jej ciele nie pozwalały wystarczająco skupić się nad obmyślaniem żadnego planu. Tak bardzo chciała znaleźć się teraz w chatce na skraju lasu.

Zacisnęła mocno powieki i pstryknęła palcami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro