Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 – Sara?! Sara, dziecko, co się dzieje, na Boga?! – Maria Eunika szlochała w wątłe ramiona nieprzytomnej dziewczyny.

Padła na kolana, przyciągając wijące się nienaturalnie ciało. Z oczu, nosa i ust dziewczyny buchały srebrne wstęgi energii, krzyk niósł się po drewnianej chatce echem, jakby znajdowały się na szczycie wysokiej góry. Serce Marii Euniki rzuciło się szaleńczym galopem, w głowie wrzała panika, odbierając jakąkolwiek możliwość opanowania sytuacji.

Grube, gorzkie łzy spłynęły po przeciętej zmarszczkami twarzy. Tak bardzo chciała pomóc tej dziewczynie, lecz nie miała pojęcia jak.

Przez cały ten czas, jaki spędziła w Inverness, widziała jak jej ciężko. Jak próbuje panować nad sobą, jak znika nocami, medytując na klifie, wiedziała, że poluje, domyślała się, lecz po jej wyjściach nikt nie zgłaszał morderstw czy zaginięć. Sara była dobra. Widziała to w jej oczach, w tym, jak traktuje ludzi, z jakim zaangażowaniem wykonuje swoją pracę, choć wcale nie musiała pracować. Starała się przez tyle dni, choć wiedziała, że prędzej czy później moc wymknie się spod kontroli.

Nagle starsza kobieta poczuła szarpnięcie. Szerokie plecy, odziane w ciemny prochowiec, wyrosły przed jej oczami. Michael posadził Sarę i bez cienia zawahania, wymierzył siarczysty policzek. Głowa dziewczyny odskoczyła do boku. Nawet ze znacznej odległości Maria Eunika widziała, jak na twarzy rudowłosej wykwita szkarłatna plama.

Sara zamilkła. Cisza wypełniła przestrzeń, srebro rozpłynęło się w powietrzu, niczym dym. Maria Eunika podniosła się na klęczki i dopiero teraz dostrzegła, że nadgarstek mężczyzny opłata smukła, drobna dłoń.

– Kiedy ostatni raz ktoś mnie spoliczkował, skończył ze złamanym nadgarstkiem – szepnęła tonem przypominającym sztylety.

– Wolę mieć złamanie niż nabawić się permanentnej głuchoty – odparł spokojnie Michael. Podniosła na niego zmęczony wzrok. Tęczówki błyszczały światłem jaśniejszym niż słońce.

– Sebastian? – Dolna warga Sary zadrżała, a brwi zbiegły się ku sobie.

– Nie znam. Jestem Michael, pamiętasz?

Usta dziewczyny poruszały się, jakby chciała coś powiedzieć. Strzelała rozbieganym wzrokiem raz w jedną, raz w drugą stronę, jakby nie była pewna do końca, gdzie się znajduje.

Sara miała wrażenie, że w jej głowie wybuchł pożar, a ognista pożoga opętała całe jej ciało. Wiedziała, że prędzej czy później ktoś odnajdzie przejście i wyślizgnie się do jej głowy, lecz nie spodziewała się akurat Dante. Dlaczego nie Relain? Zdecydowanie łatwiej byłoby jej opanować złość, gdyby zobaczyła dwukolorowe tęczówki i usta zaciśnięte w wąską linię niż przy głupawy uśmieszek tego imbecyla. Nie była w stanie zapanować nad emocjami. Dopiero kiedy usłyszała nieznoszący sprzeciwu ton Sebastiana, zorientowała się, co się dzieje.

– Co się stało? – zwrócił się do Marii Euniki. Wydawał się taki opanowany, lecz dostrzegała szaleńczo pulsującą żyłę na jego szyi.

– Nie wiem. Nagle się wściekła, a potem... potem...

Przerwał jej machnięciem ręki. Słyszał krzyk Sary już ze skrzyżowania. Biegł do chatki tak szybko, jak bardzo pozwoliły mu nogi. Myślał, że te bestie wróciły, że wyłoniły się z lasu i zaatakowały mieszkańców. Bał się, że giną. A to tylko Sara, tylko ona...

Co z tą dziewczyną było nie tak? Zastanawiał się nad tym całą drogę do Gildii.

Czym była? Miał wrażenie, że zna odpowiedź, ma ją na końcu języka. Jednak nie był w stanie sobie przypomnieć. Przeklinał sam siebie za utraconą pamięć, za to, że żył tak wiele lat, nie wiedząc, kim jest i dlaczego znalazł się akurat tutaj. Miał tylko siebie, księgi i te przeklęte skrzydła, które odrastały raz za razem.

Znał te stare pergaminy właściwie na pamięć. Mówiły o wielkich wojnach bogów, stworzeniach nie z tej rzeczywistości, o miłościach tak wielkich, że ich utrata niszczyła całe światy. Nigdy nie wyczuł w Inverness jakiejś specjalnej energii, innej od tego, co otaczało go na co dzień. Jednak Sara – to coś zupełnie innego. Jakby oblepiała człowieka swoją charyzmą, hipnotyzowała, zatruwała powietrze wokół.

Łaknął przez to jej towarzystwa jak każdy w tym mieście. Plotki o jej romansach przeszły przez społeczność bez większego echa, gdzie inne kobiety ginęły z tego powodu, palone na stosach lub gładzone w publicznych egzekucjach.

Jaka by nie była jej historia, dowie się tego, mając przy okazji nadzieję, że sam odkryje, kim właściwie jest. Patrzył na Sarę i było mu przykro. Kiedy nie zakładała maski twardzielki, jej twarz wyrażała strach i zdezorientowanie.

Pokręcił głową, po czym potrząsnął ramionami dziewczyny. Spojrzała na niego przytomniej.

– Już lepiej? – zapytał zmartwiony.

– Tak... – kiwnęła głową. Nagle, jakby coś do niej dotarło. Zerwała się na równe nogi, o mało nie wywracając Michaela. – Muszę uciekać!

– Czemu? – Brwi łucznika poszybowały do góry. Sara już łapała za swój świeżo oczyszczony płaszcz.

– On wie, gdzie jestem. – Szamotała się z warstwami materiału, ręce jej drżały. – Potrzebuję broni.

Michael wyciągnął z kieszeni myśliwski nóż. Chwyciła za niego szybciej, niż mógłby to zrobić zwykły człowiek, lecz nie wypuścił go z rąk. Spiorunowała go wzrokiem.

– Kto? Sebastian?

– Nie. – Wyrwała mu ostrze i przytwierdziła do pasa. – Dante.

– Kim jest Dante?

– To ja.

Cała trójka zamarła w bezruchu. Michael i Maria Eunika zwróceni byli do nieznajomego twarzami, Sara natomiast stała tyłem. Wcale nie musiała się odwracać, wiedziała dokładnie, do kogo należy głos. Po zdziwionym wyrazie twarzy anioła już wiedziała, że jest tam, stoi, rzeczywisty i głos wcale nie rozległ się w jej głowie.

Powoli odwróciła się ku Dante. Stał przy oknie, oparty o parapet z rękami wciśniętymi w kieszenie. Uśmiechał się promiennie, choć grymas wcale nie dotarł do szmaragdowych oczu. Ich kolor bardziej przypominał kawałek góry lodowej, oderwanej od lodowca i dryfującej po otwartych wodach oceanu, czekającej tylko na okazję, by zmiażdżyć niczemu winną ofiarę.

Zmierzył ją od góry do dołu, wydymając policzki.

– Nieźle mnie przestraszyłaś, mała. Myślałem, że mnie zabijesz. – Zrobił dwa kroki do przodu. Wyciągnęła nóż.

– Zrób jeszcze krok, a naprawdę to zrobię – syknęła. Dźwięk jego głosu przyprawiał ją o złość.

– Tym kawałkiem metalu? – Z ust Pana Śmierci wymsknął się chichot.

– Nie. Tym.

Nóż błysnął srebrną poświatą. Zamachnęła się i rzuciła ostrze wprost w klatkę piersiową Dante. Uchylił się, tracąc na chwilę równowagę. Nóż przebił się przez deski, tworząc w ścianie pokaźny otwór.

Dante zerknął na dziurę i gwizdnął z podziwem.

– Podszkoliłaś się.

Nie mógł dodać nic więcej. Sara rzuciła się w jego stronę, celując nogą w brzuch bóstwa. Złapał ją oburącz za but i przekręcił nadgarstek, posyłając dziewczynę na podłogę. Odbiła się twarzą od desek z głośnym łoskotem. Poczuła w nosie metaliczny zapach, otarła wierzchem dłoni ciepłą ciecz, spływającą na górną wargę. Odwróciła się i posłała mu wściekłe spojrzenie. Dante pochylił się nad nią ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy.

– Tak się nie wita starych przyjaciół – mruknął z udawaną urazą w głosie.

– Nie przyjaźnimy się – warknęła. Odepchnęła rękę, którą jej podał, by pomóc wstać i podniosła się na równe nogi.

– No nic. – Wzruszył ramionami. – Pora się zbierać kotku, nie mamy całego dnia.

Złapał ją za rękę, lecz zaraz pojawił się przy nim Michael, przyciskając ostrze do szyi Pana Śmierci. Dante zlustrował anioła obojętnie.

– Zostaw ją – warknął Łucznik, marszcząc nos.

– No tak, jeszcze ty – przewrócił oczami i pchnął Michaela niedbale, lecz tak silnym ruchem, że anioł zatrzymał się na kuchennych szafkach. Strużka ściekającej po szyi krwi nie zrobiła na Dante większego wrażenia.

Sara wyszarpała się z mocnego ucisku i popchnęła Dante, wściekła.

– O co ci chodzi, co? – syknęła, a srebro zalało jej tęczówki. – Nie chcę cię tu, nie prosiłam o ratunek.

– Nie robię tego dla ciebie, idiotko, tylko dla Gniewu.

– To się odczep! – Powietrze zawibrowało. – Mam gdzieś tego psychola!

– Mówisz tak, bo nie pamiętasz. – Znów wyciągnął rękę w jej stronę, lecz wirujące wstęgi esencji powstrzymały go.

– To mi nie przeszkadzaj w przypomnieniu sobie!

Błyskawicznie znalazła się tuż przy Michaelu, pobieżnie oglądając jego klatkę. Pokręcił tylko głową na znak, że nic mu nie jest.

Dante odchylił swoją w niedowierzaniu.

– I że niby on ma ci pomóc? – Zaśmiał się, pocierając skronie. – To on cię pokroił! W niczym ci nie pomoże.

Oczy Sary na moment zrobiły się wielkie i okrągłe niczym spodki, lecz zaraz opanowała niepokojące uczucie, które chciało rozgościć się w jej klatce.

– Niby czemu mam ci wierzyć? – Założyła ręce na piersi.

Dante stał przez chwilę nieruchomo, zastanawiając się, czy powinien cokolwiek więcej mówić. Prawda była taka, że sama powinna do tego dojść, ale z tym aniołem coś było nie tak. Jego zszokowany wyraz twarzy świadczył o tym, że gość nie miał zielonego pojęcia, o czym mówi Pan Śmierci. Sara nigdy nie lubiła Dante, również teraz przejawiała skrajną niechęć do boga, więc już bardziej znielubić go nie mogła.

– Bo... – zaczął niepewnym tonem, a jego grdyka przeskoczyła nerwowo – byłem wtedy najbliżej ciebie. I mu na to pozwoliłem.

Świat przed oczami Sary zawirował, stał się niewyraźny, mdły, lejący. Zamrugała, chcąc odpędzić nieprzyjemne uczucie. Przygryzła nerwowo dolną wargę i zmarszczyła brwi.

– Sara? – Ciepła dłoń opadła na jej przedramię, natychmiast ją odrzuciła.

– Nie dotykaj mnie – warknęła.

Cofnęła się kilka kroków i oparła o blat, oddech stał się ciężki, ucisk w klatce piersiowej nie pozwalał wziąć głębszego wdechu. Przez umysł dziewczyny przeleciały strzępki... czegoś. Jakieś wspomnienia, lecz miała wrażenie, że wcale nie należały do niej. Blask słońca, tłok, trzepot skrzydeł – wszystko oblane karmazynem. Rozdzierający duszę krzyk.

Jęknęła, czując pulsowanie pod czaszką. Złapała się za głowę, kręcąc nią na boki. Zimny pot oblał całe jej ciało, kiedy Dante pojawił się tuż za nią. Drgnęła pod dotykiem jego zimnej dłoni, po kręgosłupie przeszedł dreszcz.

– Nie. Dotykaj. Mnie – wysyczała, wypuszczając z ciała ładunek mocy, który gwałtownie odepchnął od niej boga śmierci.

Nagle jedne z drzwi w jej umyśle otworzyły się z głośnym trzaskiem. Wspomnienia Sebastiana wylały się na czarno-białą posadzkę pałacu, sprowadzając na nią falę bólu. Zdusiła jęk, przygryzając policzek, poczuła metaliczny posmak.

Purpurowa strzała przecięła powietrze, trafiając Sarę prosto między łopatki. Otworzyła szerzej oczy w zdumieniu. Już po chwili powieki opadły ciężko na dolne rzęsy, a sama Sara padła na podłogę z głuchym łoskotem.

Dante opuścił dłoń wzdłuż ciała, po czym wypuścił powietrze przez nos. Rzucił okiem na oniemiałą Marię Eunike. Staruszka wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami, blada niczym kartka papieru. Pan Śmierci widział, jak uchodzi z niej życie, niewiele jej zostało, a ta sytuacja tylko skracała jej marny, człowieczy żywot.

Nie wierzę, że to zrobię, przemknęło mu przez myśl, a ciałem wstrząsnęło obrzydzenie.

– Gdzie mieszkasz? – zwrócił się do Michaela, który łypał na niego spod byka.

– Co?

– Nie widzisz, że babka zaraz padnie na zawał? – Wskazał palcem Marię Eunike. – Bierz Sarę i idziemy stąd. I sprężaj się, bo nie wiem, jak długo na nią to podziała.

– Co? – Łucznik patrzył na niego, nic nie rozumiejąc.

Dante przetarł twarz otwartą dłonią.

– Chrzanić to.

Wziął Sarę pod pachy i zarzucił sobie na ramię. Stęknął ciężko. Przysiągłby, że wydawała się o wiele lżejsza jeszcze kilka minut temu. Podszedł do oszołomionego anioła i położył mu dłoń na ramieniu. Wolną ręką pstryknął palcami.

Rozpłynęli się w powietrzu niczym dym z papierosa.

⋆˖⁺‧₊☽◯☾₊‧⁺˖⋆

Dante położył delikatnie nieprzytomną Sarę na rustykalnej kanapie, opierając głowę na ozdobnej poduszce. Sprawdził, czy wszystkie okna są szczelnie zasłonięte ciężkimi kotarami, po czym wycofał się tyłem z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Odwrócił się do Michaela z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.

Lord Inverness przyglądał się Panu Śmierci w zadumie, zerkając raz po raz na Michaela. Anioł lustrował obu mężczyzn, niesamowicie głowił się nad tym, skąd się znają.

– Panie? – Lord Inverness ukłonił się nisko przed Dante. – Nie złamałem żadnej zasady, więc nie rozumiem, skąd twoje przybycie.

Dante machnął ręką, opadając na fotel, który stał przy złotym kominku.

– To ciebie nie dotyczy. Dokument nie spłonął, więc nic nie zrobiłeś, co by naruszyło ustalone przez nas zasady. A teraz wyjdź.

Lord Inverness pospiesznie kiwnął głową i wycofał się, próbując ukryć błądzący na twarzy uśmiech ulgi i radości.

Dante parsknął i pokręcił z niedowierzaniem głową. Tym głupim ludziom tak niewiele było trzeba, żeby byli szczęśliwi. Byli gotowi zaprzedać duszę, byleby osiągnąć to, czego pragnęli. Lord Inverness pragnął natomiast żyć wiecznie. Dante lubił robić interesy z takimi przygłupami. Wystarczyło skonstruować odpowiednią umowę i zażądać czegoś, co uważali za niepotrzebne i gotowe. Po określonym czasie lub złamaniu choćby jednej zasad Dante przychodził po to, co należało do niego. Kolekcjonował – dusze, starożytne artefakty, całe krainy i nacje, magiczne zwierzęta. Zawsze znalazło się coś, czego te słabe istoty pragnęły bardziej. Jako Pan Śmierci nie mógł jedynie nikogo zamordować, zwyczajnie nie była to jego działka.

– Co jej zrobiłeś? – Pytanie wyrwało Dante z zamyślenia. Spojrzał na rozdygotanego anioła. – I co z ciebie za koleś?

– Dante Mori. Pan Śmierci. Powinieneś to wiedzieć – wyrecytował krótszą formułkę. – Wściekła się, więc posłałem ją na krótki odpoczynek.

– Kiedy się obudzi?

– Zapewne szybko. – Dante machnął ręką, a z szafki, stojącej nieopodal, wysunęła się kryształowa szklanka i karafka. – Nie telep się tak nad nią, nic jej nie będzie.

Michael wciąż stał w tym samym miejscu, w jakim wylądował, gdy tylko znaleźli się w wilii Lorda Inverness. Za każdym razem, kiedy Dante używał mocy, serce przyspieszało mu nieznośnie, a krew zaczynała szumieć w uszach. Nie powinno go to wszystko dziwić, a był zszokowany wręcz do utraty tchu. Sam był nieśmiertelny, posiadał skrzydła. Dlaczego więc moc tego człowieka wywoływała dreszcz na całym ciele?

– Co zamierzasz jej zrobić? – zapytał niepewnie. – Zabijesz ją?

– Dlaczego miałbym to robić? – Dante zmarszczył brwi.

– Przestraszyła się. Mówiła, że musi uciekać, bo ją odnalazłeś.

Pan Śmierci zaśmiał się perliście.

– Największa bzdura, jaką dziś usłyszałem. – Uśmiech wpełzł mu na twarz. – Jest wkurzona, nieprzestraszona.

Michael mierzył mężczyznę zdezorientowanym spojrzeniem. Nic nie rozumiał.

Dante również zlustrował go wzrokiem.

– Nie wierzę, że niesamowicie pedantyczny, dokładny Sebastian nie zwrócił ci pamięci – kontynuował, popijając trunek. Cmoknął głośno, chcąc rozprowadzić alkohol po języku. – Pewnie, gdyby to zrobił, znów porąbałbyś Sarę na kawałki.

– Jak mogłem coś takiego zrobić... – Anioł nie dowierzał temu, co słyszał.

– Mogłeś, bo byłeś pieprzonym, ulubionym żołnierzykiem samego Kreatora. Wielki Michał Archanioł! – Dante wyrzucił ramiona do góry, rozlewając napój. – Jakby kazał ci otworzyć gębę, żeby do niej naszczać, zrobiłbyś to bez wahania. Któż jak Bóg! Tak się darłeś, bez przerwy.

Mięsień na twarzy anioła zadrżał nerwowo. Wielki Archanioł? On? Czytał pismo, znał historię sługi bożego, lecz nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby nim być. Sądził, że był anomalią, że pochodzi z rzeczywistości takiej jak Jorden, gdzie to właśnie jemu podobni rządzą planetą, że przez serię niefortunnych zdarzeń trafił do Inverness i spędzi w nim całe swoje nieśmiertelne życie. Nawet w najśmielszych snach nie myślał o tym, że mógłby być czymś więcej.

Jednak wciąż nie rozumiał, co łączyło go z Sarą i Dante. Co oznaczało, że pokroił ją na kawałki? Pan Śmierci ewidentnie znał Michaela i wiedział o nim zdecydowanie więcej niż on sam.

Załamał ręce.

– Co za pojebane gówno, nie? – Dante znów wyszczerzył do niego zęby.

– Nie bardzo chcę dać temu wiarę.

– Nie musisz. Nic mnie nie obchodzisz.

– Więc po co mnie ze sobą zabrałeś? – Brew Michaela uniosła się nieznacznie.

– Bo ją obchodzisz, więc pewnie ma jakiś interes do ciebie. – Pan Śmierci podniósł się z siedzenia, po czym rozciągnął kręgosłup. – Czyż nie?

Anioł kiwnął powoli głową. Nie łączyło go z Sarą niewiele ponad stare księgi, w których chciała odnaleźć prawdę o sobie. Przyciągała go do siebie, jak magnes, lecz nigdy nie okazała mu większego zainteresowania, była tak samo uprzejma w stosunku do wszystkich. Całkowicie przypadkiem poznał drugie oblicze dziewczyny i jeżeli rzeczywiście ich relacje były tak złe, jak mówił Dante Mori, nie chciał sobie przypominać. Mogło się to dla niego źle skończyć.

– Wiesz, czym jest Sara?

– Wiem. – Dante spoważniał, zza drzwi doszedł szmer.

– Dlaczego jej nie powiesz?

– Musi sama do tego dojść i powiedzieć to na głos. Inaczej... – Pan Śmierci zamilkł i pochylił głowę.

Bez sensu. Nie miał nigdy w zwyczaju być nieszczerym, chętnie dzielił się swoją wiedzą z mniej rozumnymi od niego, lecz tym razem słowa nie chciały przejść przez zaciśnięte gardło. Gdzieś w środku czuł, że czas na rozwikłanie zagadki przez Sarę kurczy się w zastraszającym tempie. Powinien pomóc Sebastianowi. Wiedział, czego latami poszukiwał Pan Gniewu i zmarnował ten czas przez opieszałość Dante. Gdyby tylko miał w sobie tyle odwagi i ruszył z nim, gdyby go nie zawiódł, gdyby już wtedy zreflektował się i spróbował naprawić ich relacje, może teraz nie czułby, że czas przecieka im przez palce.

Bogowie sami sobie utrudnili zadanie. Jeżeli ktoś chciał wstąpić do Panteonu, sam musiał odkryć, jaką funkcję ma przydzieloną, inaczej rozpadał się na kawałki, ginąc w odmętach Wszechświata na zawsze. Miało to ich chronić przed zbyt pochopnym mordowaniem siebie nawzajem, a teraz boją się wyciągnąć konsekwencje za większe przewiny, żeby na miejsce poprzednika nie przyszedł ktoś dużo bardziej niebezpieczny, nieprzewidywalny. Jedynie Gniew zdobył się na ten czyn. I płaci za to srogą karę.

– W pewnym świecie jest brakującym ogniwem – powiedział jedynie, odpychając od siebie niepożądane myśli. Podniósł wzrok i wbił go w postać, stojącą tuż za Michaelem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro