Klara i Fryderyk

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Więc dotarłem. Liceum nr 7- stary, zatęchły budynek, który z dużą dozą optymizmu można nazwać szkołą. Jestem tu wcześnie, o siódmej rano, z dwóch powodów. Po pierwsze, wczoraj obudziłem się po tym dziwnym śnie około czwartej i nie mogłem zasnąć, po drugie przychodząc tu tak wcześnie miałem możliwość usiąść przed drzwiami pokoju muzycznego i słuchać gry tajemniczego pianisty ćwiczącego tu codziennie.

Dzisiaj grał "Clair de lune" Debussy'ego, melodię którą moim zdaniem można nazwać Życiem, tak jak "Preludium cis-moll" Rachmaninoffa jest Śmiercią.

Próbowałem nie myśleć o niczym i słuchałem. Muzyka pozwalała połączyć wykonawcę i słuchacza niewidzialną, subtelną nicią emocji- czułem jakbym znał osobę za klawiaturą od lat, mimo że nie zamieniłem z nią słowa ani razu. W tym momencie byłem jeszcze bardziej samotny i chciałem otworzyć drzwi do pokoju, żeby tylko ją poznać.

Jak zwykle przy cudnej muzyce ogarnął mnie niewyobrażalny smutek. Poczułem zmęczenie życiem i wszystkim, co się z nim wiąże. Nawet nie wiedząc kiedy, położyłem się na podłodze przed drzwiami i zamknąłem oczy.

Nie wiem ile spałem, ale chyba krótko-nikt z korytarza nie zdążył mnie obudzić. Obudziła mnie cisza-pianista przestał grać, a chwilę później poczułem ból w skroni.

-Co jest...- usłyszałem kobiecy głos i znów poczułem uderzenie.

Wstałem natychmiast, gdy zorientowałem się że blokuję mojej ulubionej pianistce drzwi. Jak zwykle wejście w wielkim stylu, niesamowite pierwsze wrażenie.

Spojrzałem poraz pierwszy na osobę której słuchałem przez tyle czasu i doznałem szoku. "E-ego"- pomyślałem. Wyglądała zupełnie jak ta dziwna postać z mojego snu. Nie zdążyłem zanalizować jeszcze tego co właśnie widzę, ponieważ usłyszałem krzyk:

-Słuchałeś mnie?!

-T-tak...- odpowiedziałem cicho.

-Przez jak długo?!

-Jakieś parę tygodni...

-Jak mogłeś mnie słuchać przez ten cały czas?- roześmiała się nagle- przecież gram okropnie... Co nie zmienia faktu, że nie robi się tak!

Muszę przyznać, byłem niesamowicie zdziwiony.

-Ty? Grasz pięknie, to było najcudowniejsze "Clair de lune" jakie słyszałem w życiu!

-Ooo,  umiesz w muzykę klasyczną!- przerwała mi- skąd?

Nie nadążałem za nią. To była najwyżej minuta znajomości, a ona już zdążyła uszkodzić mi głowę, zniszczyć fryzurę, nakrzyczeć na mnie, a potem udawać zafascynowane nową osobą dziecko. A nawet nie wiem jeszcze, jak ma na imię.

-Ja jestem... Byłem pianistą-odpowiedziałem ledwo słyszalnym głosem.

-Jak to byłeś?!- znowu zaczęła krzyczeć-siadaj i graj, a nie! Przy okazji, jestem Klara.

-Fryderyk...

-Z takim imieniem tym bardziej nie powinieneś rezygnować- powiedziała już trochę spokojniej i poważniej.

Widząc jej oczy, patrzące na mnie błagalnie, po prostu nie mogłem jej odmówić. To były tak piękne, niebieskie oczy...

Weszliśmy razem do pokoju muzycznego. Nie chciałem tego robić, ale nie chciałem też stracić okazji do poznania tej niesamowitej pianistki. Gdy usiadłem przy klawiaturze, zrobiło mi się niedobrze i miałem zupełną pustkę w głowie.  Wzrok Klary naprawdę nie pomagał w skupieniu się.

Jedyny utwór który wtedy przychodził mi do głowy to ten nieszczęsny Rachmaninoff i jego nieszczęsne preludium. Zacząłem grać i myślałem że zaraz zemdleję. Akord za akordem, fałsz za fałszem. Czułem że długo nie wytrzymam i przerwałem ledwie po paru taktach. Poczułem łzy na policzkach. Nie płakałem od śmierci... jej, a teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Tak bardzo chciałbym po prostu nie pamiętać...

Zobaczyłem, że Klara do mnie podchodzi. Teraz, chwilę po tym jak na mnie krzyczała, wyglądała jakby żałowała tego co zrobiła do tego stopnia, że wolałaby się nie urodzić żeby to się nie przydarzyło.

-Tak strasznie cię przepraszam...- powiedziała- nie powinnam była cię zmuszać nie wiedząc co się dzieje... Czy mogę ci jakoś pomóc?

Nie wierzyłem w to co się dzieje. Idolka mojego życia od chyba dwóch miesięcy mówi do mnie, ba, nawet się o mnie troszczy! Mimo mojego stanu zdołałem nawet lekko się do niej uśmiechnąć...

-Wiesz, nie wiem czy się da- powiedziałem- to po prostu złe wspomnienia, tylko tyle.

-To proszę, wyrzuć je z siebie...- odpowiedziała.

-Ja... Miałem przyjaciółkę- nie spodziewałem się, że zacznę mówić, sam siebie nie kontrolowałem. Praktycznie się nie znaliśmy...- często siadała ze mną w pokoju i po prostu rozmawialiśmy. Siedziałem przy pianinie, grałem... Był śmiech, łzy, jak to przyjaźń. Teraz... Wiesz...- nadal nie potrafiłem wprost powiedzieć tego słowa- nie ma jej. Było jej ciężko i po prostu...

Nie potrafiłem już mówić dalej, ale wiedziałem, że Klara zrozumiała, ponieważ potem poczułem na sobie jej uścisk i po raz trzeci dzisiaj byłem w szoku. Ona naprawdę nie myśli co robi...

-To okropne Frycek... Ale ja nauczę cię grać od nowa. Wiesz, żeby zamaskować źle wspomnienia, trzeba je pokryć nowymi, dobrymi-i to zamierzam z tobą zrobić. A teraz przepraszam, muszę się zbierać, będę tu jutro o siódmej!

Szybko wstała i wybiegła z pokoju, zostawiając mnie nie wiedzącego co ze sobą zrobić. Przed chwilą zdradziłem coś, czego nie mówiłem nawet najbliższym przyjaciołom, obcej osobie. Dlaczego? Bo ładnie gra na pianinie? Bo wygląda jak postać z mojego snu? Bo jest impulsywną, uroczą i budzącą zaufanie dziewczyną? A może dlatego, że poraz pierwszy ktoś z taką otwartością chciał mi pomóc dwie minuty po poznaniu mnie, niezręcznego, chodzącego smutku, nie potrafiącego nawet ogarnąć własnych uczuć?

Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważyłem nawet, kiedy zadzwonił dzwonek. A więc kolejny dzień.

Z lekcji wychodziłem z mieszanymi uczuciami zadowolenia i zaciekawienia całą sytuacją. Dzień- piękny, majowy dzień radował przechodniów słońcem i zielenią, i miałem ochotę pozwolić wiosennej atmosferze zabrać mnie w inne miejsce, pełne spokoju i szczęścia. Zobaczyłem na niebie kolorowe balony puszczane przez dzieci i tak jak nigdy miałem nadzieję, że moje przeznaczenie zaczyna się zmieniać. Że może wreszcie zapomnę i wszystko jakoś się ułoży. Że usiądę przy klawiaturze i znów zagram Chopina czy Debussy'ego.

A tak naprawdę nie wiem nawet kim jest osoba która ma sprawić, że tak będzie. Czy chodzi ze mną do liceum? Kiedy ma urodziny? Czy lubi koty? Tak głupie, a tak ważne w pewnym sensie pytania.

Do domu wracałem, myśląc o niej. Podczas spaceru moje miasto- którego tak nie cierpiałem- wydawało mi się ładne. Kwitnące drzewa, płatki spadające na ziemię, droga z kocich łebków... Poraz pierwszy od dawna miałem wrażenie, że świat jest piękny. Co się ze mną dzieje?

I gdy już myślałem, że nic nie zepsuje mi humoru, dotarłem do domu. Kolejnych kilka godzin patrzenia się w sufit i słuchania jak rodzice się kłócą, chyba że znowu postanowię odpalić wota i grać na pełnych słuchawkach, póki nie zasnę, mając gdzieś zadania na jutro.

I tak też zrobiłem. Po paru godzinach gry i zniszczeniu sobie statystyk (nie idzie mi ostatnio) zasnąłem. I znowu, ku mojemu zdziwieniu, pojawiłem się w tym samym korytarzu.

Tym razem spacer trwał krócej, a gdy dotarłem do Superego i Id, kłócących się prawdopodobnie o ciasteczko, zauważyłem że przy nich stoi fortepian, a na nim, ubrana tak czarno, jak instrument, siedziała Ego. Moje niezrozumienie dla całej sytuacji sięgnęło zenitu.

-Czy ktoś mi, do cholery, wyjaśni co tu się dzieje?- krzyknąłem.

-Gdzie jesteś wiesz, kim jesteśmy wiesz, więc pewnie chodzi o Klarę?- odpowiedział mi Superego- więc... Sam się zdziwiłem na początku. Okazuje się, że twoja świadomość przybrała postać osoby, która jest twoim ideałem, więc wygląda na to, mój drogi, że się zakochałeś.

-Wcale nie!- oburzyłem się- poznałem ją dopiero przed chwilą, o czym ty myślisz?

-Klala?- wtrąciło się Id.

-Jesteśmy częściami twojej osobowości, chyba wiemy, co się dzieje w twojej głowie.

-A-ale nie jesteście mną! Wcale się nie zakochaliśmy, prawda Ego?

Ego obróciła się i spojrzała na mnie.

-I nikt nas nigdy nie zmusi do przyznania się do tego- powiedziała, uśmiechając się słabo. Uśmiechem, który był synonimem cierpienia.

-Darujcie sobie te wymysły, proszę- powiedziało Superego- a teraz, musimy coś zrobić z twoim graniem. Nawet nie wiesz, o ile lepiej byście się czuli, gdybyście mogli grać.

-Czyli Ego też jest pianistką?- spytałem.

-W tym samym stanie co ty.

-Ale nie zmusicie mnie do tego! Nie możecie mnie do niczego zmusić!

-Teraz nie, teraz nie... Póki co, może wybierzesz się z nią na spacer?

-W porządku...

Oddalając się razem z Ego, słyszałem jeszcze krzyki Id. Widocznie nauczył się nowego słowa, bo powtarzał "Pianinio!" przez cały czas. Po pewnym czasie jego głos ucichł i gdy mocno wysłuchałem się w ciemność panującą nad nami, mógłbym przysiąc, że słyszę "Clair de lune".

-Szalony dzień, prawda?- spytałem Ego.

-To wszystko jest szalone...- odpowiedziała- nigdy nie widziałam nikogo oprócz Superego i Id, a pianina nie słyszałam od śmierci Joasi... Skąd ta muzyka?

-Nie wiem- zamilkłem na chwilę- to naprawdę dziwne miejsce...

-Twój umysł, twój własny umysł.

Zaczęliśmy jednocześnie nucić razem z melodią, mijając myśli i pragnienia, plany i marzenia... Nagle zauważyłem, że Ego upadła.

-Co się stało?- spytałem.

-To wszystko jest zbyt trudne... Co jeśli skończy się tak jak wcześniej? Albo co jeśli ona w ogóle o nas zapomni i nie pojawi się jutro o siódmej...

-Przekonamy się jutro o siódmej, nie martw się tym...

Co ja mówię? Dręczą mnie przecież dokładnie takie same wątpliwości.

-Ja... Ja muszę już wracać- powiedziała Ego- ty też, niedługo kolejny dzień szkoły... Idź do przodu i zostaw mnie tu, wrócę.

-Dobrze- odpowiedziałem, nagle jeszcze bardziej przygnębiony.

Więc ahoj przygodo... Z każdą upływającą chwilą miałem wrażenie, że coraz bardziej tracę kontrolę nad swoim życiem, ale jednocześnie coraz bardziej czułem, że moje przeznaczenie zaczyna się zmieniać...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro