Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Xavier

Opuściłem pokład samolotu, który należał do wytwórni. Twierdzili, że nie powinienem poruszać się liniami publicznymi. Byłem tak cholernie zmęczony, że nie miałem nawet siły się wykłócać.

Szum ludzi na lotnisku, uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Zawsze po locie byłem prawie, że ogłuszony więc każdy bodziec docierał do mnie podwójnie. Skronie mi pulsowały, a w uszach cholernie szumiało. Całe Panama City, które ciągle żyje.

Wciągnąłem czarną czapkę z daszkiem na swoje ciemne włosy, by zakryć nieco swoją tożsamość. Nie miałem ochoty, ani siły na spotkania z natarczywymi fanami, którzy często nie wiedzieli gdzie kończy się granica.

Przeszedłem przez lotnisko, idąc pomiędzy moimi trzema ochroniarzami. Nie zdziwiłem się, gdy na zewnątrz zaatakował mnie błysk fleszy. Przykryłem oczy dłonią, by zakryć się przed światłem, które nieprzyjemnie drażniło moje oczy.

— Nie udzielisz żadnego wywiadu? — Spytała Ellie, zakrywając swoją twarz teczką.

Prasa i media wciąż nie miały pojęcia jak wygląda osoba, która zajmuje się moimi portalami społecznościowymi. Ja zaglądałem tam tylko w dniu koncertu. Nigdy więcej. Byłem w szoku, że udało nam się utrzymać tożsamość Ellie przed mediami, bo było to praktycznie niemożliwe. Oni węszyli zawsze i wszędzie. Znali każdy mój krok zanim ja zdążyłem go wykonać.

— A powinienem?

— Nie udzielałeś wywiadu od rozpoczęcia trasy, a to prawie pół roku. — Szepnęła rudowłosa, wyprzedzając mnie, by szybciej znaleźć się w samochodzie.

Z reguły zdanie innych miałem absolutnie w dupie. Martwiłem się tylko sobą i tym, czy ja czuję się komfortowo w danej sytuacji. Nigdy nie spełniałem wymagań Ellie, ani nikogo innego z mojej ekipy. Byli tylko moją otoczką, dzięki której funkcjonuje.

Tym razem było inaczej. Westchnąłem ociężale i wróciłem do reportera, który zwrócił moją szczególną uwagę. Ubrany był w czerwony kapelusz z piórami i bordowy płaszcz. W Panama City panowała gorączka, więc dlatego ten facet wzbudził we mnie podziw. Osobiście spaliłbym się żywcem na jego miejscu.

Spytał mnie czy na pewno udzielam tego wywiadu, podłączył mi szybko do koszulki niewielki mikrofonik i ustawił się przodem do kamery.

— Przed państwem Felix Manhard, a ze mną jest Xavier Huxley — powiedział, a po chwili obrócił się tak, by cała uwaga kamery skupiła się na mnie. — Xavier, kiedy fani ujrzą twoją płytę?

Pytanie mnie zatkało, ponieważ nie uzgodniłem z ekipą na co mogę odpowiedzieć, a na co lepiej uważać. Zacisnąłem nerwowo szczękę i posłałem niemrawy uśmiech do kamery. Obejrzałem się wokół, i na moje nieszczęście nie było nikogo kto wyciągnąłby mnie z opresji. Nie sądziłem, że ten facet poleci tak z grubej rury.

— Sama przedsprzedaż zacznie się w dzień rozpoczęcia nowej trasy koncertowej — wybrnąłem, bo fani nie znali również daty kolejnej trasy. Odetchnąłem z ulgą. — Aczkolwiek okładkę płyty ujrzycie w najbliższym czasie. — Dodałem uspokajająco.

— Czy teksty twoich piosenek są przypadkowe, opowiadają o dawnych wydarzeniach, czy może to są po prostu twoje uczucia?

Pytanie reportera znów mnie zamurowało. Nie miałem pojęcia jak wyjdę z tego wywiadu cały. Było przede mną wielkie wyzwanie, bo za każdym razem gdy udzielałem wywiadu, miałem przygotowaną przez Ellie mowę. Nigdy nie musiałem się wysilać. Tym razem wepchnęła mnie na głęboką wodę, a ja wciąż nie potrafiłem pływać.

— Teksty nigdy nie były, nie są i nie będą przypadkowe. Wszystko co przekazuję wam swoimi słowami, jest prawdziwe.

Mężczyzna w kapeluszu pokiwał głową z uznaniem.

— W takim razie. Dlaczego każdą swoją trasę kończysz właśnie tutaj? W Panama City? Nie jest to specjalnie popularne miasto. Kryje się za tym jakaś historia?

Wziąłem głęboki oddech i przesunąłem wzrokiem po wszystkim co było wokół mnie. Tłumy reporterów, zwykli ludzie, samochody i miasto. Miasto i moje wspomnienia, które szybowały gdzieś na tyle mojej głowy.

— Sentyment. Po prostu sentyment.

Nie potrafiłem powiedzieć nic więcej. Prawda była taka, że przez mój wypadek ponad rok temu, sam nie wiedziałem dlaczego za każdym razem kończę tutaj. To w tym miejscu straciłem ojca, w tym miejscu moja mama popadała w nałogi i w tym miejscu...

Nie potrafiłem sobie przypomnieć co jeszcze się tutaj stało, ale wiedziałem, że było coś jeszcze. Musiałem tylko sobie wszystko przypomnieć. Tylko, albo aż.

— Bardzo dziękuję. Przed państwem na żywo występował Xavier Huxley. Najbardziej rozpoznawalny człowiek w świecie muzyki. Rozmawiał Felix Manhard w telewizji CNN.

Głos reportera ucichł gdy szybkim krokiem ruszyłem do jednego z trzech czarnych Range Rover'ów. Występowałem na żywo dla CNN. Niesamowite.

— Już myślałam, że cię zjadł! — Krzyknęła Ellie, gdy zająłem miejsce tuż obok niej. — Jak zorientowałam się, że rozmawiasz ze stacją CNN, od razu wyszukałam w necie i oglądałam. Poszło ci świetnie!

— Ewidentnie. Ze wszystkiego umiałeś się wybronić i dziennikarz niczym cię nie zagiął. Jestem z ciebie dumny. — Odezwał się również Josh.

Pokiwałem głową i wlepiłem wzrok w widoki za oknem. Za wszelką cenę chciałem sobie wszystko przypomnieć. Cokolwiek czyhało na mnie w mojej własnej głowie, chciałem to zobaczyć. Musiałem zmierzyć się z moimi demonami przeszłości, które w końcu i tak by się odrodziły.

Droga do hotelu była dla mnie widoczna jak przez mgłę. Apartament na ostatnim piętrze rozpościerał widok na całą panoramę miasta. Wesołe miasteczko, mnóstwo restauracji, plażę i...

Plaża.

Ciemność na chwilę zapadła w moim umyśle, tylko po to by po chwili wrócić do rzeczywistości, w której nie znałem dawnego siebie.

Może dawnego mnie już wcale nie było? Może odkąd straciłem pamięć, stałem się inną osobą? Może przed wypadkiem, wcale nie lubiłem muzyki?

To wszystko było tylko: może...

***

Wyszedłem z pokoju na wielką przestrzeń, która łączyła się w kuchnię i salon. Ellie jako jedyna kobieta z naszej całej ekipy, czuła się jak matka. Tak też się zachowywała. Zawsze wszystko kontrolowała i nad wszystkim starała się panować.

Stała za kuchennym blatem ubrana w za duży kremowy dres, uczesana w niechlujnego koka i zawzięcie coś gotowała, nucąc pod nosem kawałek mojej piosenki. Uśmiechnąłem się. Rudowłosa odwróciła się drastycznie, a gdy mnie zobaczyła, omalże nie wywaliła świeżo robionych naleśników.

— Wystraszyłeś mnie. — Sapnęła, chowając zabłąkany kosmyk rudych włosów za ucho.

— Wybacz. Gdzie reszta? O dziesiątej mieliśmy omówić trasę, a jest za dziesięć.

— William jeszcze się nie pokazał, Josh bierze prysznic, a Evan jest w drodze. Charlie został w Georgii, a Michael leży na kanapie. — Odparła, wskazując na bordową kanapę naprzeciwko nas.

— I to są ci porządni ludzie...

— Siema szefie — powiedział mężczyzna, zbijając ze mną piątkę.

Michael zajmował się wszystkim co logistyczne. Jak dobrze zorganizować trasę, gdzie jechać żeby ominąć gapiów i przede wszystkim był sobą. Nie udawał kogoś porządnego, bo nim nie był. Był wykształcony i znał się na rzeczy, ale był człowiekiem, któremu nigdzie się nie spieszyło i nie za wiele brał na poważnie. Mimo to, z nim współpracowało mi się najlepiej.

— Niby taki lekkomyślny, a jednak pierwszy jestem. Twoja ekipa coś się ocią... — przerwał mu dźwięk trzaskania drzwiami.

Oboje obróciliśmy głowę w stronę dobiegającego huku, a z pokoju wybiegł William. Jego ciemne włosy, które sięgały mu delikatnie za uszy, były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle, a błękitna koszula, w którą zwykł się ubierać była tylko narzucona na ramiona, kompletnie nie pasując do szarych dresów.

— Budzik. Awaria. Telefon. — Dukał zaspanym głosem. Oboje z Michaelem wybuchliśmy śmiechem.

Z łazienki wyszedł Josh ubrany w białą koszulkę i czarne jeansy, przez drzwi frontowe wpadł właśnie Evan z torbą z laptopem w dłoni. Zerknąłem po pomieszczeniu, w którym nagle zrobiło się tłoczno i napotkałem Ellie, która nerwowo związywała swoje długie rude włosy w schludną kitkę.

— Cześć wszystkim! — Krzyknął Evan, odkładając na duży stół swojego laptopa.

Josh siedział już przy stole, podobnie jak William, który ostatecznie zapiął tylko jeden guzik swojej koszuli. Michael podkradał kawałki czekolady, która leżała na kuchennym blacie, a Ellie dyskutowała z Evanem, co chwilę chichotając.

— Przejdźmy od razu do rzeczy — zagadnął Michael poważnym tonem, który brzmiał jak całkowicie obca osoba. — Żartowałem. Po prostu usiądźmy, ogarnijmy co trzeba i koniec.

Wszyscy pospiesznie zajęli miejsca przy długim dębowym stole. Evan usiadł na samym szczycie i obrócił w naszą stronę laptopa, gdzie włączona była prezentacja. Michael z Evanem często musieli pracować bez naszej pomocy, bo oboje pełnili istotne funkcje, które nie potrzebowały szczególnych konsultacji z resztą.

— Więc tak. Postanowiłem spojrzeć na sprzedaż biletów, którą podesłał mi William i wzorując się na tym, ustaliłem wstępny plan trasy koncertowej — powiedział mężczyzna, czekając aż Evan przełączy slajd. — Najwięcej biletów sprzedało się w Georgii, ale za to najwięcej oglądanych transmisji jest z Texasu.

Wszyscy spojrzeli na mapę, ukazaną na ekranie laptopa i dokładnie przyjrzałem się zyskom.

— Wpadłem na pomysł, by rozgryźć to czysto logistycznie i aby zyski były większe, stwierdziłem, że trasa, którą rozpoczniesz trzydziestego lipca mogłaby odbyć się tylko w największych stanach, a zakończyła tutaj. — Przerwał na chwilę, upijając łyk wody. — Trwałaby ona miesiąc. Natomiast później mógłbyś rozpocząć trasę do każdego stanu, którą rozpoczęlibyśmy pod koniec października, uwzględniając przerwę świąteczną. Wtedy koncerty byłyby tylko w arenach zamkniętych.

Spojrzałem na Michaela w całkowitym skupieniu i czekałem aż ktoś zabierze głos. Cisza. Evan włączył kolejny slajd.

— Ale możemy zacząć już trzydziestego trasę do każdego stanu i wtedy zakończylibyśmy ją pod koniec października. Wtedy każdy na święta jest wolny.

— Możesz zaprezentować mapkę trasy co do pierwszego pomysłu? — Poprosiła skoncentrowana Ellie.

— Evan — Michael skinął głową, a mężczyzna pospiesznie zmienił slajd.

— Zaczęlibyśmy w Georgii, później kolejno: Oklahoma, Kansas, Montana, Waszyngton, Kalifornia, Arizona, Nowy Meksyk, no i Texas, a kończąc tutaj. Na Florydzie.

— Wtedy wszystkie stany z południa zostaną bez koncertu. — Zmrużył oczy Josh.

— Jest to korzystne dla nas, ale fani nie będą zadowoleni. Wiadomo, że zysk będzie dużo większy...

— Plan drugi. Decyzja podjęta. Nie rozmyślajmy nad tym. Pomęczę się trzy miesiące, a później spokój. Już na tej trasie nie odwiedziliśmy sporej części. — Zabrałem głos.

Ellie skinęła głową na moje słowa, podobnie jak Josh. William nie do końca był przekonany, bo sporo roboty należało do niego ale ostatecznie wszyscy przytaknęli.

***

Obudziło mnie głośne uderzenie. Gdy otworzyłem oczy, zorientowałem się, że to po prostu burza. W mojej głowie znów zrobiło się ciemno. Zupełnie tak jakby moja głowa walczyła z czymś, co nie pozwalało mi wrócić do wspomnień.

Burza.

To znowu było jakieś wspomnienie. Znów jak przez mgłę widziałem coś, a raczej kogoś. Widziałem dziewczynę, która skulona w ramionach jakiegoś mężczyzny, cholernie podobnego do mnie, płakała za każdym razem gdy usłyszała piorun.

Zerwałem się z łóżka. Spojrzałem przez okno, które ukazywało mi widok na plażę. I w mojej głowie pojawił się kolejny obraz.

Znów była w nim ta dziewczyna i ten mężczyzna, który wyglądał prawie jak ja. Patrzył na nią. Jego oczy mierzyły jej twarz, zupełnie tak jakby nie widział świata poza nią. Uśmiechnęła się do niego.

Później w mojej głowie znów zapadła ciemność. Spojrzałem na zegar, który wskazywał: 3:23.

Położyłem się do łóżka. Jednak w mojej głowie znów pojawiły się te dwa obrazki.

Zasnąłem ze świadomością, że mężczyzna, który był do mnie podobny, po prostu był mną.

#ED

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro