13.
1650 słów.
- Jak je złamaliście? - Ann udała zdziwienie.
To było oczywiste, że je złamią. To była tylko gra na czas.
- Nie udawaj głupiej Lorine - powiedział Black - jesteśmy po prostu od was lepsi.
- Jak możesz mówić takie słowa do swojej dziewczyny, jesteś okropny! Wynocha stąd! - powiedziała Dorcas.
- Nie pójdę dopóki Lily nie odda mi różdżki - powiedział Potter i chyba usiadł na czyimś łóżku.
- Z tego co słyszałam to Ty pierwszy skonfiskowałeś jej różdżkę - prychnęła Dorcas.
- I to niby Ci ptaszki wyśpiewały? - Syriusz zaczął przedrzeźniać swoją dziewczynę.
- Lily tu nie ma, to wszystko po to, by was zmylić oczywiście - powiedziała z kpiną w głosie Ann.
- Że też na to nie wpadliście, a niby tacy mądrzy... - westchnęłam Dor.
- Lorine, skoro Lily tu nie ma to powiedz po prostu gdzie jest - powiedział dziwnie spokojnie Potter.
Ktoś w ogóle wierzy w jego spokojne intencje?
- Wyjdźcie stąd - ucięła rozmowę Dor i dam sobie rękę uciąć, że pokazała im ręką drzwi.
Zawsze tak robi.
- Nasze źródła mówią, że jest tutaj i to konkretnie w tej łazience - jak zawsze odpowiedział kpiącym tonem Łapa.
- Wasze źródła się najwidoczniej mylą - zaśmiała się Ann.
- Nigdy się nie mylą.
- Łapa czy przypadkiem nie miałeś iść na spacer ze swoją dziewczyną? - zagadną Potter od czapy.
- No właściwie to miałem - i po tych słowach rozszedł się pisk Dorcas.
Odeszłam od drzwi i podniosłam różdżkę Pottera do góry w gotowości. Nie ma to jak dostać drętwotą ze swojej własnej różdżki.
Zza drzwi usłyszałam jeszcze rozmowę Dor z Blackiem.
- Puszczaj Syriusz!
- Jestem twoim chłopakiem przecież.
- No i co! Puść!
- Chodź, zawsze narzekasz, że nie zabieram Cię na spacery to teraz nie krzycz- i drzwi się zatrzasnęły, a w pokoju zapanowała cisza.
- Ann wyjdziesz sama czy Remus ma Ci pomóc?
Po trzaskających drzwiach stwierdzam, że wyszła sama.
Minęło z dwie minuty i nagle zamek w drzwiach się przekręcił. Ale jak? Przecież z dziewczynami zabezpieczyłyśmy drzwi! Nie wierzę, że James jednym machnięciem różdżki otworzył drzwi. Po prostu nie wierzę.
Potter nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Ujrzawszy mnie uśmiechną się i oparł o futrynę w drzwiach.
- Musiałem pożyczyć różdżkę Petera - powiedział i wysłał mi zgaszony uśmiech.
- Wyjdź stąd jeżeli nie chcesz dostać drętwotą ze swojej własnej różdżki - powiedziałam starając się choć trochę wyglądać groźnie z dalej podniesioną jego własną różdżką przeciw niemu.
Uśmiechnął się jakby to co powiedziało było jakimś dobrym żartem.
- Zaatakujesz mnie?
- Już raz to zrobiłam, nie boję się tego powtórzyć - rzuciłam.
Lustrował mnie wzrokiem, założył ręce na piersi.
- Jesteś cwańsza niż myślałem - zbliżył się o krok - zaimponowałaś mi - postawił kolejny krok.
- Ani kroku dalej - powiedziałam i mimowolnie cofnęłam się.
- Słucha się Ciebie - spojrzał na swoją różdżkę.
- Zaraz sprawię, że będzie słuchała tylko mnie - spojrzał na mnie z iskierkami w oczach i wykonał jeszcze jeden krok.
- Co mam obiecać by ją odzyskać? - przeszedł do konkretów.
- Że skończysz z durnymi żartami o Snapie.
- To niewykonalne - w jego oczach zaczęły niebezpiecznie tańczyć ogniki.
- To wróć po swoją różdżkę jak będzie to wykonalne - rzuciłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Jesteś niesamowita - powiedział i zrobił kolejny krok.
Niebezpiecznie drgnęłam na niego różdżką.
- Szkoda, że nie mogę tego samego powiedzieć o Tobie - i nagle ni stąd ni zowąt rzucił się w moją stronę wykorzystując to, że się tego nie spodziewałam.
Odwrócił mnie do siebie tyłem i zaczął zabierać mi z ręki różdżkę. Zaczęliśmy się mocować aczkolwiek jego siła wzięła górę i koniec końców wyrwał mi ją. O dziwo trzymając mnie w mocnym uścisku nie podniósł jej na mnie.
- Mimo że naprawdę mi tym zaimponowałaś Evans to jeszcze trzeba Cię podszkolić, byłaby z Ciebie niezła Huncwotka - powiedział mi prosto do ucha, jego gardłowy ton sprawił, że przeszył mnie dreszcz.
Prychnęłam i wyrwałam się z jego uścisku, on natomiast podniósł ręce do góry w geście kapitulacji.
- Nigdy więcej takich numerów, rozumiesz? Masz zostawić Severusa w spokoju - westchnęłam zrezygnowana, ominęłam go i wyszłam z łazienki.
Przecież nie będę z nim gadać stojąc w kiblu.
Weszłam do pokoju i odłożyłam swoją różdżkę na szafkę nocną z powrotem odwracając się do okularnika, który poszedł w moje ślady zamykając za sobą drzwi od łazienki.
- Kochanie, ale wtedy jest o wiele weselej - uśmiechnął się i stanął niedaleko, ale na przeciwko mnie.
- Potter. Żadne kochanie - pogroziłam mu palcem co wyszło nieco groteskowo.
- Dobrze, Potter - zwrócił się do mnie swoim nazwiskiem, bo tak można było też zinterpretować to co powiedziałam.
Wysłałam mu karcące spojrzenie, a on przybliżył się o dwa kroki. Nie wiem dlaczego, ale widząc to odruchowo zaczęłam się rozglądać za sposobem ucieczki.
On jednak niczym nieskrępowany złapał mnie za rękę i delikatnie przyciągnął do siebie.
Dziwne, ale mu się nie oparłam mimo ogromnej chęci.
Śledziłam dokładnie każdy jego ruch, a serce zaczęło mi się tłuc po klatce piersiowej. Tak raczej nie powinno być, ale wiedziałam i to mnie uspokajało, że nie ma to ż a d n e g o podłoża uczuciowego.
Potter nachylił się do mojego ucha.
- Potter, Potter, Potter - zaczął szeptać i składać delikatne pocałunki na mojej szyi.
Przeszył mnie dreszcz podniecenia - chciałam więcej, a on powoli jakby bał się, że mnie spłoszy całował moją szyję, potem ucho i czułe miejsce za uchem. Zarzuciłam ręce na jego szyję ośmielając go i z przyjemnością oddawałam się pieszczotą.
Czy ja go wykorzystuję?
Jego oddech pieścił moją szyję, a ja miałam totalny wir motylków w brzuchu i po prostu zwariowałam. Zapragnęłam czegoś więcej - t a k, chciałam go pocałować.
Po prostu zwariowałam.
Teraz już naprawdę kierowana napięciem, a nie rozumem, lekko odepchnęłam go od siebie. W planach mając złożyć na jego ustach pocałunek.
Spojrzał na mnie zdziwiony, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że to niesprawiedliwe. Nie darzę go żadnym uczuciem, a pozwalam żeby mnie całował w t e n sposób. Wyplątałam się z jego uścisku i usiadłam na swoje łóżko chowając twarz w dłonie.
Byłam zła. Byłam na siebie strasznie zła.
- Powinieneś już iść - szepnęłam czując jak wyrzuty sumienia zaczynają mnie ogarniać z każdej strony.
- Ale... - zaczął, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
- Wyjdź, naprawdę Potter wyjdź - powiedziałam otrząsając się całkowicie.
- Ale co się stało - nie rozumiał.
Spoko, ja też nic nie rozumiałam - dawałam się całować typowi do którego nic nie czułam.
To raczej nie jest normalne.
- Po prostu chcę żebyś sobie poszedł - wyprostowałam się.
- Przed chwilą się obściskiwaliśmy, a teraz chcesz żebym wyszedł? Chyba upadłaś na głowę - zbliżył się.
- To był tylko impuls...ja... - zaczęłam się tłumaczyć i odruchowo się cofnęłam.
Podniósł jedną brew ku górze.
- Wiesz ile ja miałem takich impulsów? - powiedział i przejechał palcem po moim zaróżowiałym policzku.
- Właśnie o tym mówię - powiedziałam - musimy chyba trzymać się od siebie z daleka - spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- Mam się do Ciebie nie zbliżać, bo zaczęłaś coś do mnie czuć? - zapytał, a ja prawie zemdlałam gdy to słowo padło z jego ust.
- Nie, Potter. Absolutnie nic do ciebie nie czuję, tego możesz być pewny.
- Teraz tylko utwierdziłaś mnie w przekonaniu, że jest właśnie na odwrót - on się zbliżał, a ja oddalałam.
Myśl, Evans myśl.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz - powiedziałam już naprawdę nie wiedząc co mam mówić.
Muszę się go stąd pozbyć.
Miałam coraz to większy mętlik w głowie.
- Wydaje mi się, że rozumiem już całkiem sporo - na jego ustach pojawił się chytry uśmieszek.
Zdałam sobie sprawę, że Potter właśnie za dużo sobie wyobraził. Musiałam go jakoś wyprowadzić z tego błędu.
- Ty naprawdę nic nie rozumiesz. Nie wyobrażaj sobie za dużo, jesteśmy tylko przyjaciółmi - rzuciłam i rozglądnęłam się po pokoju.
Skoro on nie chce wyjść to ja wyjdę.
- Przyjaciółmi z dodatkami, mam rozumieć? - rzucił z szelmowskim uśmieszkiem.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, to idzie w złą stronę.
- Jesteś głupszy niż myślałam, gadasz głupoty Potter. Skoro nie chcesz sobie iść, okej. Siedź tu sobie, ale ja wychodzę - i rzuciłam się do drzwi.
Oczywiście Potter za mną, ale puściłam się biegiem.
Na szczęście zdążyłam zbiec ze schodów akurat wtedy gdy zamieniły się w zjeżdżalnie.
- Lily! - zatrzymał się w Pokoju Wspólnym - was, kobiet naprawdę nie da się zrozumieć - westchnął i nie biegł już za mną na korytarz.
Musiałam zostać sama.
***
Poniedziałek. Przecudny dzień, w którym moje jeszcze bardziej cudowniejsze lekcje zaczynają dwie transmutacje. Powtarzaliśmy zaklęcia z czwartej klasy, ale w klasie był taki hałas i śmiech, że nie dało się lekcji prowadzić, a zgadnijcie przez kogo.
- POTTER! BLACK! Czy wy jesteście poważnymi ludźmi?! WYPUŚCIĆ MYSZY?! Źle zrobiłam pozwalając wam usiąść po swojemu, myślałam, że zmądrzeliście i nie trzeba się z wami obchodzić jak z pierwszorocznymi! - krzyczała nasza ulubiona opiekunka profesor McGonnagal.
Ja z Dorcas siedziałyśmy dwa miejsca przed Potterem i Blackiem i nabijałyśmy się z nich zdrowo.
Jeszcze nie powiedziałam Dorcas o ostatniej sytuacji z Potterem. Najpierw sama musiałam sobie to wszystko ułożyć.
- MAM DOSYĆ WASZEGO ZACHOWANI! MACIE USIĄŚĆ NA SWOICH STARYCH MIEJSCACH! WSZYSCY! - krzyknęła i usiadła za biurkiem, czekając aż wszyscy zamienią się miejscami.
Siedziałam uśmiechnięta aż doszedł do mnie sens tego co powiedziała. Przecież ja w tamtym roku siedziałam z Potterem. A na moim miejscu z Dorcas siedział Black.
- Evans! Idziesz do swojego ukochanego Pottera! - krzyknął uradowany Syriusz i zaczął zbierać moje książki.
- Zostaw - dałam mu po łapach - umiem pozbierać swoje rzeczy.
- Pani Profesor czy jest taka możliwość...
- Przykro mi Evans, ale nie przy Tobie Potter jest w miarę ogarnięty - uśmiechnęła pocieszająco.
Westchnęłam i zrezygnowana poczłapałam do ławki Pottera.
- Witaj, kochanie - uśmiechnął się i odsuną dla mnie krzesło.
Przewróciłam oczami.
Za jakie grzechy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro