26.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


1347 słów.


Potter poszedł do drzwi. Nawet nie byłam ciekawa kim był ten duch święty ratujący mnie z opresji, ale podziękowałam mu w duchu i pobiegłam na piętro.

A może gdzieś się schować? Ale gdzie Potter mógłby się mnie nie spodziewać? Sypialnia jego rodziców? Nie...

Może właśnie nie będzie się mnie spodziewał właśnie w jego sypialni. Pobiegłam do jego drzwi i powoli je otworzyłam. Rozejrzałam się po pokoju szukając jakiejś dobrej kryjówki. Zobaczyłam obszerną szafę, doskoczyłam do niej w sekundę i otworzyłam ją. Było tam całkiem sporo miejsca więc bez problemu zmieściłam tam swoją tłuściutką dupę. Zamknęłam szafę i patrzałam tylko przez małą szparkę pomiędzy drzwiami. Nie minęło pięć minut, a usłyszałam jak Potter mnie woła, poczułam to dziwne uczucie w brzuchu. Zawsze je czułam jak bawiłam się w chowanego z rodzicami. Zachciało mi się śmiać, ale zatkałam sobie usta ręką.

Nie wiem ile minęło, ale na pewno gdzieś z pół godziny, a Potter chodzi po domu i wołał mnie grożąc, że jak nie wyjdę to gorzko tego pożałuje. Zbytnio się tym nie przejęłam, za dobrze się bawiłam.

- Dobra Lily, koniec tej zabawy wyłaź! - krzyknął Potter z któregoś miejsca, będąc w szafie nie był w stanie go zlokalizować, ale na prawdę się świetnie bawiłam.

Czasami chichotałam, ale ten głuchy gamoń mnie nie usłyszał.

- Liczę do trzech i jak nie wyjdziesz gorzko tego pożałujesz! - nie mogłam z niego, ten jego ton był taki poważny. 

Tak bardzo chciało mi się śmiać, że musiałam wsadzić pięść do buzi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Ale niestety gdy chciałam podnieść rękę do buzi uderzyłam się łokciem o ściankę szafy i zastała głucha cisza. 

To, to by nawet głuchy usłyszał więc zlokalizowanie mnie było tylko kwestią czasu. Nie wiem jak, ale czułam jak zbliża się powoli do szafy, mój oddech dziwnie przyśpieszył. Nie wiem jak to jest zbudowane, ale miałam przeczucie, że może być źle.

I jakby na potwierdzenie moich myśli ktoś otworzył drzwiczki szafy z chęcią mordu w oczach.

- Ups - powiedziałam i uśmiechałam się niewinnie. 

Potter nic nie mówiąc pociągnął mnie mocno za ręce przy tym wykonując mnie z szafy i stawiając na proste nogi. Kiedy już stałam prosto, złapał mnie w pół i przerzucił sobie przez ramię.

- Hej! Potter! Nie poprzestawiało Ci się w główce? - zapytałam i zaczęłam się szaleńczo śmiać. 

Chyba zdenerwowałam go bardziej, bo zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił się w stronę łóżka.

Rzucił mnie na nie i sam wskoczył obok łaskotając mnie.

- Co. Ty. Masz. Z tym. Łaskotaniem?! - śmiałam się i śmiałam, aż mnie przepona bolała, a ten idiota miał z tego niezły ubaw.

Zaczął łaskotać mnie troszkę wyżej i... i inteligentnie rozpiął mi stanik.

- Potter! Stój! Rozpiąłeś mi stanik!

- Co zrobiłem? - zaczął się śmiać, ale też przestał mnie łaskotać.

- Teraz musisz go zapiąć, głupku - powiedziałam i poczułam, że się rumienie.

- Dawaj to - zaśmiał się, a ja odwróciłam się do niego plecami. Podciągnął mi bluzkę i złapał za obie części dotykając przy tym moje plecy. Dotyk jego skóry na mojej był bardzo przyjemny.

Co się ze mną dzieje?

- Na który zapiąć?

- Na ten środkowy - to było takie idiotyczne, po prostu nie mogłam, czułam zażenowanie.

- Już? Ile można zapinać stanik? - wywróciłam oczami, a Potter jak na złość robił to powoli. 

- Nie jestem stworzony do zapinania tego stanika - powiedział.

- Więc do czego jesteś stworzony? - zapytałam patrząc tępo przed siebie. 

- Żeby go rozpinać - powiedział bezczelnie i zapiął w końcu stanik i opuścił mi bluzkę na plecy. 

- W marzeniach Potter - zaśmiałam się.

- To co chcesz teraz robić? - zapytał i wstał z łóżka łapiąc mnie za rękę.

- Skoro zabawę w chowanego mamy już za sobą to... Może pokażesz mi Dolinę Godryka? - zaproponowałam.

Dużo czytałam na temat tej miejscowości, jest tu bardzo dużo ukrytej magii. Fajnie by było to zobaczyć.

- A może zwiedzanie zostawimy na jutro, a dzisiaj... Polatamy na miotle? - zapytał, a jego oczy momentalnie się zaświeciły.

W jego przypadku to bardzo źle, bo teraz będzie trudno go odwieść od tego pomysłu.

- Nie ma takiej opcji - powiedziałam.

- Evans no! Ale dlaczego? - zapytał zdziwiony smutnym tonem.

- Nie lubię latać - ucięłam, po moim ostatnim zagoszczeniu na miotle nie było za dobrze.

- No Evans, będzie fajnie - zaczął do mnie podchodzić z gestem modlitewnym.

- Nie i koniec - założyłam ręce na piersi jeszcze brakuje, żebym tupnęła nogą jak obrażone dziecko i chyba tak zrobię.

- Evaaaans...

- N-I-E, jak tak bardzo chcesz to idź ja popatrzę jak latasz - zaproponowałam.

- No w sumie, może być - powiedział i wyszczerzył się.

Pociągną mnie za rękę prowadząc na dół. 

Wyszliśmy z domu i Potter skierował się na tyły. Za domem stała mała szopa, w której o ile się nie mylę trzymali miotły bądź sprzęt do quidditcha. Potter pobiegł do niej i wrócił z jaką miotłą. Nie wiem jaką, nie znam się, ale musiała być jakaś dobra, bo micha mu się cieszyła. Usiadł na miotle i spojrzał na mnie wyczekująco.

- No co? - zapytałam.

- Leć ze mną - powiedział i uśmiechnął się w ten swój czarujący sposób.

- Ha.

- Cykor - powiedział.

- Żaden cykor tylko racjonalnie myślący człowiek.

- Evans tchórz - uśmiechnął się.

Spojrzałam na niego spod byka.

- Ty chyba nie wiesz, do kogo mówisz.

- To udowodnij, a już nigdy cię tak nie nazwę - powiedział i zrobił dla mnie miejsce z przodu miotły.

- Ale... egh, no dobra tylko nas nie zabij, bo wtedy ja zabije Ciebie - warknęłam i przełożyłam jedną nogę przez ten piekielny patyk.

Bałam się tego, ale nikt nie będzie mi mówić, że jestem cykorem, a zwłaszcza Potter.

- Nie bój się, będę cię trzymać - szepnął mi do ucha, a ja poczułam ja moje nogi odrywając się od podłoża.

- Tylko nas nie zabij! - krzyknęłam i mocno złapałam się tego głupiego kija.

- Spokojnie - zaśmiał się i objął mnie w tali.

Poleciał wyżej, a ja zastanawiałam się czy mogę już odmawiać pacierz.

- Dobra teraz tak, chcesz zobaczyć kilka sztuczek?

- A mogę odpowiedzieć nie? - zapytałam, a on się zaśmiał.

James pokazał mi różne sztuczki i nie powiem nie było tak źle. Przekonałam się też, że już nigdy sama nie wejdę na miotłę tylko ewentualnie z kimś bardziej doświadczonym. Dlaczego takie postanowienie? Bo to nie Potter prawie nas zabił lecz ja.

- Tylko pamiętaj...

- A co będzie jak się tak mocno pochylę? - zapytałam i się pochyliłam, a miotłą zaczęła lecieć z prędkością światła.

Zaczęłam piszczeć i gdy już czekałam na śmierć, wszytko stanęło.

- Kurde Evans! Słuchaj mnie, a nie robisz coś i prawe byś nas zabiła!

- No przepraszam!

Więc zasada numer jeden - nigdy nie wsiadać samemu na miotłę. Cały wieczór przelataliśmy i nie powiem to jest bardzo męczące. Nie wiem jak to się stało, ale jak zeszłam z miotły to nie miałam siły nawet iść. Tak niemiłosiernie bolała mnie pupa.

Nic dziwnego w końcu parę godzin siedziałaś na jakimś głupim kiju.

Po prostu stanęłam i nie mogłam się ruszyć, a Jamesowi nic nie było.

Jak to działa?

- No chodź - powiedział zdziwiony moim brakiem ruchu.

- Ale ja nie mogę -  zaczęłam - i spojrzałam na niego w szoku - bardzo boli mnie pupa - powiedziałam, a on zaczął się śmiać.  

- To nie jest zabawne - powiedziałam, ale on dalej się śmiał.

Zaczęłam iść przed siebie, a dupsko bardzo mnie bolało. 

Przez chwilę Potter patrzył na mnie i uśmiechnął się w niebo głosy po czym bez słowa mnie podniósł w stylu panny młodej.

Oparłam głowę o jego ramię patrząc na niego.

- To co teraz?

- Do łóżka.

- O tej porze?

- Tak, wystarczy mi wrażeń na dziś.

James posłusznie wniósł mnie na górę i odstawił do jednego z pokoi dla gości.

Postanowiłam się wykapać i wskoczyć do łóżka. Nie wiem co robił James, bo zamknęłam drzwi chcąc mieć chwilę dla siebie.

Położyłam się do łóżka i zaczęłam rozmyślać o dzisiejszym dniu.

Nie pamiętam co było dalej, bo najzwyczajniej w świecie usnęłam.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro