33.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


1100 słów.


Mocno zaczął pchać mnie korytarzem.

- Ej ej! Jakie twoje, jakie twoje? - zdenerwowałam się.

- Lizane moje - powiedział i polizał mój policzek.

- A co ja pies? Może mnie jeszcze osikasz? - krzyknęłam i wyrwałam mu się.

- Nie, ale mogę cię inaczej naznaczyć - powiedział z chytrym uśmieszkiem. 

 Przyciągnął mnie do siebie i przyssał się do mojej szyi jak wampir.

- Potter! Jasna cholera! - zaczęłam go od siebie odpychać, ale jak łatwo się domyślić, nic to dało, gdyż jedną ręką musiałam trzymać ręcznik, którym byłam nakryta.

Gdy się odsuną zostawił mi na szyi malinkę. Super.

- Teraz już NIKT Cię nie pomyli, kochanie - powiedział i założył mi kosmyk włosów za ucho.

Co on sobie wyobraża, niech sobie mówi tak do Camilli, a nie do mnie.

- Co ty sobie wyobrażasz?! Za kogo ty się uważasz?! Ja ci już coś kiedyś powiedziałam na ten temat! - krzyknęłam i odsunęłam się od niego o co najmniej metr.

- Zależy, na który temat, wiesz... trochę ich było - powiedział i uśmiechnął się.

- W kuchni, u ciebie w domu - warknęłam i chyba zrobiłam się czerwona ze złości na myśl, że widziałam jak on całował się z tą pustą Camillą, kolejną głupią foką.

- Czekaj, czekaj chodzi o ten moment kiedy z zazdrości oblałaś mnie wodą? 

- Nie kurde, o moment kiedy bzykałeś Camille jak byłam u Ciebie w domu - rzuciłam wściekła.

Już nie był taki uśmiechnięty. Jego oczy powoli zaczęły się rozszerzać.

- Zresztą nieważne, Twoja sprawa, bierz to i już nigdy nie pokazuj mi się na oczy - powiedziałam i wcisnęłam mu jego szatę w ręce po czym rzuciłam się biegiem nawet nie wiem gdzie. 

Za wszelką cenę nie pozwoliłam łzą popłynąć, powtarzając w głowie "nie warto, nie warto" problem w tym, że w środku ryczałam gorzej od małego dziecka.  Pobiegłam schodami na górę i spojrzałam na zegarek naścienny, super właśnie zaczęła się druga lekcja czyli eliksiry.

Pokręciłam się parę razy w te i z powrotem i aż się wystraszyłam gdy ze ściany jakby nigdy nic wyskoczyły jakieś wielkie drzwi.

Byłam w szoku, nigdy nie widziałam tych drzwi. Byłam na siódmym piętrze milion razy i bym nie zauważyła wielachnych drzwi?

Aha, dobra.

Weszłam do pokoju i zobaczyłam w pokoju wielką wannę i dodatkową szatę. Szybko weszłam do pokoju z szokiem na twarzy.

Gdzie ja jestem?

Nie czekałam, szybko się rozebrałam i weszłam do wanny z gorącą wodą, zmyłam z siebie breję i zaczęłam się ubierać.

Gdy prawie skończyłam się zapinać i poprawić, drzwi ze skrzypieniem się otworzyły i do pokoju wszedł Potter.

Jejku proszę, tylko nie on.

- Jakim cudem mnie tu znalazłeś?

- Nie znałaś pokoju życzeń?

- Ale skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Widziałem jak biegniesz na siódme piętro - powiedział.

- Wynoś się.

- Nie denerwuj się tak słońce - rzucił, ale widząc moje nerwy nie zbliżał się do mnie.

- Nie nazywaj mnie tak - warknęłam.

- Kochanie?

- Ty głuchy czy głupi jesteś? - wkurzyłam się i wyszłam naprzeciw niego.

- Chcesz to odzyskać? - powiedział i pomachał mi moją różdżką i w tym momencie dopiero zdałam sobie sprawę, że jej nie mam.

Brawo Lily.

- Oddawaj to! - krzyknęłam.

- Za buziaka - powiedział.

- Zaraz załapiesz. Niech ci Camilla da - prychnęłam i rzuciłam się w stronę mojej różdżki.

- Między mną, a Camillą nigdy nic nie było i nie będzie - powiedział, już poważny.

- Nic oprócz seksu oczywiście - syknęłam i wyszarpałam mu moją różdżkę, a jego zamurowało.

- Lily - szepnął.

- Odwal się ode mnie, rozumiesz? - rzuciłam i wyszłam z pokoju, a on ruszył za mną.

- Kocham cię, rozumiesz? - powiedział i złapał mnie od tyłu za ramiona i rozbrzmiał dzwonek, a na korytarz wyszło pełno uczniów wgapionych w nas.

- No! Potter nareszcie! - krzyknął ktoś z tłumu, a ja przez chwilę zastanawiałam się o co chodzi, potem spojrzałam na swoją nie dopiętą koszulę i szybko ją zapięłam.

- W końcu!

- Myślałem, że to nigdy się nie stanie!

- To było do przewidzenia! - zaraz czy oni myślą, że Potter mnie zaliczył?

Nie. Tylko nie to.

 I w jednej chwili świat zaczął robić się czarny. Wszystko zaczęło mi znikać z przed twarzy i stracił grunt pod nogami.

Już nic nie pamiętam.


***


Jasno, za jasno. Poczułam promienie słoneczne na mojej twarzy. Wiem co się stało, ale nie wiem gdzie jestem. Podniosłam powieki. Skrzydło szpitalne, ciekawie jak się tu znalazłam. Odpowiedz miałam obok siebie.

- Proszę pani budzi się! 

- Proszę się odsunąć, panie Potter!

- Jak się czujesz? - to pytanie chyba było skierowane do mnie.

- Ymm, dobrze - powiedziałam i uniosłam się na łokciach po czym dostałam sok dyniowy do wypicia.

- Widzisz Potter? I po co tyle paniki.

- Nawet nie wie pani jaka ona była blada - powiedział i przeszył go dreszcz.

- To nic takiego, wypij to i możesz iść na lekcje - powiedziała pielęgniarka i poszła do swojego gabinetu.

- Na pewno wszystko dobrze - zapytał mnie jeszcze raz.

- Mhm... lepiej być nie mogło - mruknęłam i postawiłam pusty kubek na stoliku.

- Przepraszam, to moja wina - powiedział.

- Tak masz rację, twoja - westchnęłam i przewróciłam oczami wstając.

- Kocham cię, przepraszam. Nie chciałem aby coś się tobie stało - powiedział.

- Po co mi to mówisz? - zaśmiałam się szyderczo po czym wstałam i zaczęłam się kierować w stronę wieży Gryffindoru.

- Żebyś wiedziała, że jesteś jedyna - powiedział idąc obok mnie.

- Nie bawię się w trójkąty.

- Ja też wolę dwukąt - powiedział i uśmiechnął się.

Ha, dwukąt dobre.

- To akurat dla ciebie i Camilli - powiedziałam.

- Między mną, a Camillą nigdy nic nie było i nie będzie, to było przez przypadek - wycedził zatrzymując mnie.

- Jasne, powiedz Ty mi lepiej co było w tym liście - powiedziałam ciekawość mnie wręcz zabijała.

- Czy ty wszystko słyszałaś? - jęknął.

- Możliwe.

- Na brodę Merlina - jęknął.

- Więc?

- Po prostu napisała, że nie odpuści.

- Kłamiesz - czułam to od razu - jak masz kłamać to spadaj, już i tak narobiłeś za wiele.

Nie miałam ochoty z nim więcej gadać. 

- Lily kochanie - zaczął. 

- Albo mówisz prawdę albo spadaj - zaczęłam, zatrzymując się przy obrazie.

Westchnął ciężko. 

- Napisała mi, że jest ze mną w ciąży. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro