34.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


1102 słowa.


- W ciąży? - powtórzyłam słabo nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam.

- Tak, ale ona musi kłamać - powiedział z pasją, a ja pokręciłam głową z niedowierzaniem.

TO co usłyszałam skreśliło u mnie Pottera definitywnie.

- Iskierka - rzuciłam do Grubej Damy i weszłam do Pokoju Wspólnego dając Potterowi do zrozumienia, że teraz to już naprawdę nie chcę mieć z nim nic wspólnego.

- Lily... - ręką zagrodził mi przejście.

- Nie James, teraz to już przesada - powiedziałam i przeszłam przez jego rękę jak pod mostem.

Od razu skierowałam się do dormitorium.

Ona jest z nim w ciąży - ta myśl tłukła mi się po głowie.

A może ona kłamie? Nie. Po co miałaby to robić? Jeśli zrobiła test ciążowy i udała się do ginekologa, a on to potwierdził to... Zaraz, przecież to nie moja sprawa.

Nie powinnam się mieszać i nie będę tego robić. To Jamesa problem, nie mój. W dormitorium nikogo nie było więc położyłam się na swoim łóżku i zamknęłam oczy. Moja wyobraźnia jak na złość podsuwała mi obrazy Jamesa i Camilli razem. Wiedziałam, że muszę być twarda i dać sobie spokój z Jamesem tak jak kiedyś, bo teraz to już naprawdę nie miało sensu.

Nie wiem jak mogłam być taka głupia i zawrócić sobie w ogóle nim dupę. Odwróciłam się na drugi bok. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że może jednak coś z tego będzie, ale nie, totalna klapa. Mam już tego dosyć, jedyne czego chce to położyć się pod koc i już nie wstawać.

Spojrzałam na zegarek, było już dawno po lekcjach i właśnie trwa obiad. Na szczęście dzisiaj mieliśmy lekcje do obiadu. Muszę się potem udać do Remusa po notatki i je przepisać, ech...

Może jednak pójść coś zjeść? 

Tak to chyba najlepszy pomysł. Wstałam i wyszłam z dormitorium, zeszłam ze schodów i udałam się do przejścia za portretem. Udałam się schodami w dół do Wielkiej Sali, nikt nie rzucił mi żadnych spojrzeń, co było dziwne.

Zapytacie, dlaczego?

Po tym incydencie to nad wyraz dziwne. Postanowiłam to jednak zignorować i z podniesioną głową wejść do wielkiej sali kierując się na miejsce gdzie siedzą moje przyjaciółki i oczywiście nie rozłączni Huncwoci.

- Jak się czujesz? - zapytała Dor, a w jej oczach zobaczyłam troskę.

- W sumie to dobrze - powiedziałam. 

- A w ilorazie? - zapytał Peter, a Black opluł siebie jak i cały stół.

- Glizdek! To było dobre! - pochwalił go i uśmiechnął się do mnie ignorując mój wzrok mówiący "Idioci".

- Lily, przyjdziesz dzisiaj na mecz? - zapytał Potter.

- Zawsze przychodzę, a teraz miałabym nie przyjść? - zapytałam retorycznie, a mój głos ociekał sarkazmem.

- Chciałem się tylko upewnić - mruknął i mrugną do mnie.

Mhm... Ty się lepiej upewnij czy zostaniesz ojcem, a nie czy ja na mecz przyjdę.

- Nie wiem po co ci to, ale jakoś nie chcę wiedzieć - mruknęłam.

- Lepiej dla ciebie, kochanie - zignorowałam go i wzięłam się za jedzenie.

 Co chwile rzucał mi dziwne spojrzenia. Jak ja mam dosyć tego chłopaka. Dzisiaj mecz, a to znaczy, że jak Gryffindor wygra to wieczorem będzie libacja alkoholowa. Nie wiem skąd oni biorą te litry alkoholu, ale kiedyś się dowiem. Żeby impreza mogła się odbyć musi być obecny choć jeden prefekt, który wszystkiego dopilnuje. W tym wypadku to Remus. Jako Huncwot nawet nie ma nic do gadania i bardzo mu współczucie gdyż na takich imprezach, które wyprawiają Black z Potterem nigdy nie jest spokojnie. Po skończonym posiłku postanowiłam udać się do biblioteki i po prostu wstałam od stołu.

- Gdzie idziesz? - zapytał Potter.

- Na koniec świata i jeszcze dalej - rzuciłam odchodząc od stołu.

- Gdzie Cię szukać jakby co?! - zawołała za mną Ann.

- W bibliotece!

- No tak, bo gdzie Ruda mogłaby iść - mruknęła Dor z nad najnowszego numera czarownicy.

Skierowałam się w stronę biblioteki i gdy już tam dotarłam wybrałam jakąś książkę i zaszyłam się w jakimś kącie, żeby mieć spokój.

Miałam co chciałam, czytając książkę oparłam się o regał po czym poczułam ogromny ból głowy i ciężkie powieki.

Nawet nie wiem kiedy mi opadły i po prostu zasnęłam.


***


Podniosłam się z ziemi. Nie wiedziałam, która jest godzina ani co się stało. Dla mnie to było jak pięć sekund snu.

Mecz!

Szybko wybiegłam z biblioteki kierując się w stronę wieży. Właśnie powinien zacząć się mecz, a ja zasnęłam w bibliotece.

Po prostu super.

Byłam na siebie zła, a jednocześnie zdziwiona tym co się ze mną stało. Zasnąć przy książce? To do mnie nie podobne. Wpadłam do Pokoju Wspólnego jak burza, a tam impreza trwała w najlepsze.

Co? Już po meczu?

Która godzina do cholery?

Rozejrzałam się po pokoju, wszyscy pili i tańczyli. Poczułam się strasznie, bo nie poszłam kibicować swojej drużynie. Musze się przemknąć po cichu na górę i się położyć, a potem powiem, że źle się czułam.

Tak kłamstwo to niestety najlepszy pomysł. 

Ale teraz miałam o wiele większy problem.

Potter zalany w trupa właśnie szedł w moim kierunku z wielkim bananem na twarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro