Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jamie,

Mam nadzieję, że nie myślisz, iż nie przemyślałam swojej decyzji i zrobiłam to, ot, tak, tylko dlatego, żeby przywrócić Cię do życia i zostawić Cię z setką problemów. Wierz mi, to było naprawdę mocno przemyślane. A ponieważ wiem, że chciałbyś zobaczyć moje argumenty w liczbie przynajmniej trzech, zapiszę ci parę...

Po pierwsze, jesteś ode mnie dziesięć lat starszy, czyli powinieneś również lepiej sobie zewszystkim dać radę, niż nierozgarnięta, leniwa i niedojrzała dwudziestodwulatka

Po drugie, nie mogłabym znaleźć sobie nikogo na twoje miejsce. Tak wiem, pewnie powiedziałbyś, że byłam na tyle ładna, że szybko bym sobie kogoś znalazła. Ale po jakimś czasie zauważyłam, że byłeś jedynym facetem w moim otoczeniu. I chodziło mi o to, żeby Lou miała obojga rodziców. Jednak gdy doszło do tego, że to ja miałam wybrać: Ty albo ja, po długim zastanowieniu się stwierdziłam, że lepiej jej będzie z Tobą. Chyba się nie pomyliłam, prawda?

Po trzecie i pewnie ostatnie, doskonale mnie znasz. Lubiłam czasami trochę wypić, sporo paliłam... Czy takiej matki potrzebuje dziecko? Nie. Ty jesteś moim zupełnym przeciwieństwem. Nie chcę, żeby Lou płakała z mojego powodu dlatego, że robię jej krzywdę. No i to jest chyba argument nie do podważenia, prawda?

Okej, nie będę Ci tu pisać rozprawki – zresztą i tak zaczęłabym pisać głupoty. W każdym razie, głównym powodem, dla którego postanowiłam przywrócić Cię do życia jest Louisa. Chyba zresztą nie spodziewałeś się nic innego. To wszystko dla jej dobra. Znajdziesz sobie bardziej odpowiedzialną partnerkę, niż ja i taką, która pokocha Lou.Uwierz mi, też bardzo ją kocham. Pewnie byłabym z niej dumna, prawda? Kiedykolwiek to czytasz, na pewno jest dużą i mądrą dziewczynką. Bardzo Cię kocham,

Mignonette

Czytałem ten list, nie mogąc uwierzyć w to, że tak pewna siebie dziewczyna potrafiła się tak uniżyć. Nierozgarnięta? Leniwa? Niedojrzała? Lou miałaby przez nią płakać? I ja niby jestem w czymkolwiek lepszy od niej? Jasne, że nie była do końca zorganizowana, ale jej ostatnia decyzja była dojrzalsza, niż jakakolwiek podjęta przeze mnie. Zresztą, wolałbym umrzeć, niż tak, jak teraz nie mieć przy sobie Mii, tylko jej przyjaciółkę, nie mieć Mii i Lou, tylko samą Lou... Ale to była decyzja Mignonette. Wszystko zostało już z góry przesądzone. Mia nie żyła, byłem w związku z jej przyjaciółką, razem wychowywaliśmy Lou, a jedyne, co mi pozostało po Mii to kilka pamiętników, listy i notes. No i Louisa, rzecz jasna. Moje najukochańsze kochanie i jedyna osoba utrzymująca mnie przy życiu.

Lindsey siedziała z Louisą w jej pokoiku. Razem rysowały kolorowe misie i kwiatki. Znaczy się, Linds rysowała, a Lou kolorowała je na bajkowe kolory. Wziąłem leżącą na łóżku Lou gitarę Lindsey i zagrałem kilka przypadkowych akordów. Lindsey rzuciła we mnie akurat trzymaną w ręku, metalową temperówką. Trafiła mnie prosto w czoło.

– Lindsey! To bolało, wariatko –odłożyłem temperówkę na biurko i roztargałem włosy dziewczyny.

– I co, mam cię przytulić i przeprosić? Zasłużyłeś sobie. Swoimi fałszami bezczelnie przerwałeś nam rysowanie – odparła Linds, a Lou zachichotała.

– Cholera jasna, Lindsey, ile ty masz lat? Wydawało mi się, że dwadzieścia sześć, a nie cztery. Czuję się, jakbym miał w domu dwójkę dzieci i przy tym nie miał dziewczyny.

– Poczekaj do wieczora, to zdążę dorosnąć – Lindsey wzruszyła ramionami i wróciła do tworzenia na kartce sporej wielkości królika.

Odchyliłem jej głowę do tyłu i ją pocałowałem. Lou akurat była niezwykle zajęta kolorowaniem jakiegoś innego zwierzaka i nie zauważyła, co też, u licha,wyczynia jej kochana ciocia Lindsey razem ze mną. Bynajmniej nam nie przerywała.

Odsunąłem się od Lindsey, a ona powróciła do swojego zajęcia.

– Jak skończę tego zajęczaka, to się tobą zajmę – uśmiechnęła się, powracając do rysowania.

– To ja na ciebie poczekam –stwierdziłem, siadając na łóżku Lou i biorąc do ręki jeden z pamiętników Mii, które ukryłem tam... no, w sumie przed samym sobą, żeby nie czytać ich w kółko.

Przygotowywałam się do występu. Stephanie powiedziała, że znalazła gitarzystę, który mógłby ze mną stworzyć duet. Czekałam, wyobrażając sobie wysokiego, długowłosego bruneta o ciemnych oczach i hipnotyzującym spojrzeniu, niedbale ubranego, najlepiej niedużo starszego ode mnie, w wieku około dwudziestu lat.

No to się, kochanie, przeliczyłaś.

Regulowałam akurat mikrofony, kiedy moja menadżerka weszła. Towarzyszył jej chłopak zupełnie odbiegający od moich wyobrażeń.

– Nie no, błagam, Steph, chyba nie sugerujesz, że mam z nim pracować? – roześmiałam się, patrząc na jej towarzysza.

Rzeczywiście, był on wysokim, długowłosym chłopakiem. Jednak jego włosy były jasne i układały się w delikatne fale. Miał duże, czystoniebieskie, niesamowicie urocze oczy. Słowem, wyglądał jak jedna, wielka, chodząca perfekcja. Obawiam się, że byłby pierwszą osobą, którą moi rodzice podaliby jako idealnego chłopaka dla mnie. Był niewiele wyższy ode mnie, przy tym bardzo szczupły. Miał na sobie proste jeansy, koszulkę w paski i czarną, skórzaną kurtkę. W ręku trzymał gitarę o pięknym, głęboko burgundowym kolorze.

– James Valentine – przedstawił się.

Zajebiście. Nawet nosi nazwisko będące nazwą możliwie najbardziej uroczego święta na świecie.

I co teraz, Jamieson, mam winić rodziców?

– Mignonette Jamieson –odparłam, szybko ściskając jego dłoń. – Ile masz lat? –zapytałam. Wyglądał na osobę w moim wieku, ewentualnie trochę starszą.

– Dwadzieścia sześć.

A jednak. Ale wyglądał na zdecydowanie mniej.

– Um...

– A ty?

– Szesnaście – odparłam. Raczej nie mieliśmy większych szans się zaprzyjaźnić, nie wspominając już o chodzeniu ze sobą.

Żebyś się nie zdziwiła... Miną trzy miesiące, a znajdziemy się razem w łóżku.

Chłopak cały czas patrzył w górę, próbując ogarnąć, z jakiej racji szesnastoletnia dziewczyna, mająca na sobie wysokie obcasy, jest wyższa od niego. Na moje oko mógł mieć około dwóch metrów wzrostu.

Za to okazał się być niesamowitym gitarzystą. Widocznie miał więcej wspólnego z Jimim Hendrixem, niż imię. Jednak nie byłabym sobą, gdybym i tak go nie poprawiała. Jasne, że zdarzało mu się mylić pojedyncze akordy, ale jego pomyłki były prawie niesłyszalne. Mimo to, po trzecim pomylonym akordzie zdążył mnie zdenerwować.

– Valentine! Mylisz akord za akordem. Próg wyżej – poinstruowałam w przerwie między utworami, chwyciłam jego dłoń i ułożyłam jego palce na gryfie.

Gdy po tym spojrzeliśmy sobie woczy, przepadłam. Utopiłam się w jego pięknych tęczówkach w odcieniu morskiego błękitu. Nie mogłam przestać na nie patrzeć. Jego spojrzenie mnie zauroczyło. Chciałam odejść do swojego mikrofonu, ale nie mogłam. Coś trzymało mnie przy tym blondynie, mimo iż kompletnie nie był w moim typie.

W końcu otrząsnęłam się z tego transu, odgarnęłam mu włosy z twarzy i podeszłam do mikrofonu. Publiczność wykrzykiwała tytuł jednej z moich piosenek. Tej, którą specjalnie pomijałam.

– James – szepnęłam w stronę blondyna. – Zagrajmy tę piosenkę.

Chłopak mi przytaknął, a ja wzięłam ze stojaka gitarę basową i założyłam mikrofon na opasce. To było niemożliwe, żebym zagrała na gitarze i stała bezruchu.

Podeszłam bliżej krawędzi sceny. Zagrałam kilka pierwszych dźwięków swojego najlepszego utworu, czekając, aż James do mnie dołączy. Długo myślał nad akordami. Po jakimś czasie zagrał pierwszy chwyt. Dotarło do mnie, że on prawdopodobnie nie potrafił zagrać tej piosenki. Bądź, co bądź, udało mu się. Pomylił kilka trudniejszych dźwięków, ale mimo to nieźle sobie poradził.

Za to na koniec koncertu popsuł mi trzy piosenki z rzędu. Serio, myślałam, że przyłożę mu swoją gitarą w tę jego przystojną twarz.

Gdy zeszliśmy ze sceny, nawet nie zadawałam sobie trudu, żeby mu podziękować. Za to żeby na niego nawrzeszczeć – oczywiście.

W sumie to pamiętam cię tylko z tego, że zawsze miałaś się do czego przypierniczyć.

– James, jestem w stanie przeżyć pojedyncze, pomylone akordy. Nienastrojenie gitary przed koncertem również. Końcówkę jednej z piosenek, którą, delikatnie mówiąc, spieprzyłeś zupełnie, też. Ale trzech ostatnich piosenek nie mogę ci przepuścić...

– Jamieson, ja nie znam tych piosenek. Jak miałem je zagrać dobrze, nie znając ani jednego akordu?

– Teraz mi to mówisz?! Mogłeś powiedzieć wcześniej: „Mia, nie znam tej, tej i tamtej piosenki". A nie po koncercie dowiaduję się, że ty ich w ogóle nie znałeś.

– A ty, Mio – chłopak przyciągnął mnie do siebie za kurtkę – mogłaś mi powiedzieć, że zaplanowałaś te piosenki i chociaż zapytać się, czy znam do nich akordy.

I dlaczego ja cię wtedy nie pocałowałem w ramach przeprosin?

Spojrzałam przystojnemu blondynowi w oczy. Był tak blisko, że czułam na swojej twarzy jego oddech i mogłam poczuć mocny zapach wody kolońskiej. On mi się tak bardzo podobał... A jednocześnie za nim nie przepadałam. Cholera jasna, Mignonette, zajmij się szukaniem sobie kogoś bardziej podobnego do ciebie, niż dziesięć lat starszy facet będący chodzącą perfekcją.

Aura między nami nie stawała się pełna nienawiści. Wręcz przeciwnie – na jego widok serce biło mi mocniej, oddech stawał się szybszy...

Palce zacisnęły mi się na jego kurtce. Nie mogliśmy się od siebie oddalić ani na centymetr. Patrzyłam na niego, a on na mnie. W końcu go przyciągnęłam bliżej i pocałowałam.

To już wiem, dlaczego ja tego nie zrobiłem.

Blondyn wydawał się być zaskoczony. Nie wiedział, co robić, jakby nigdy wcześniej się nie całował. Ja tymczasem nie potrafiłam oderwać od niego swoich warg.

Po dłuższym czasie udało mi się od niego odsunąć. Gdy dotarło do mnie, że pocałowałam mężczyznę, którego znałam od kilku godzin, uciekłam zza kulis prosto do hotelu.

Czytanie przerwała mi Lindsey.

– Nadal mnie potrzebujesz? –zapytała, a ja wziąłem notes i razem ze swoją partnerką wyszedłem z pokoju Louisy.

Zeszliśmy razem do salonu. Ledwo Lindsey przekroczyła ostatni stopień schodów, już trzymałem jąw ramionach i obdarowywałem jej usta pocałunkiem. Za kilka chwil oboje siedzieliśmy na sofie, przytuleni do siebie, z mocno złączonymi ustami. W końcu dotarło do mnie, że Lindsey stała się dla mnie równie ważna, co dwa lata temu Mia. Były zupełnie różne, ale obie byłem w stanie pokochać. Linds była, jak to wyrażała się o mnie Mia, chodzącą perfekcją. Mignonette była raczej buntowniczką. Lindsey miała drobniutką sylwetkę; posiadała jedynie sporych rozmiarów biust. Mia z kolei długo miała zgrabną, jednak nie przesadnie szczupłą figurę, która znacznie zaokrągliła się po narodzinach Lou, ale mimo to mi się podobała. Lindsey była też zdecydowanie dojrzalsza, niż moja była narzeczona. W ogóle trudno byłoby mi je porównać, chyba, że zacząłbym się bawić w rysowanie tabelek.

Moje wargi oddaliły się od ust dziewczyny. Patrzyłem głęboko w jej śliczne, niebieskie oczy.

– Mówiłem ci już dzisiaj, że jesteś piękna? – zapytałem, zgarniając jej włosy za ucho.

– Nie... W ogóle nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek powiedział o mnie coś więcej, niż to, że jestem ładna albo śliczna.

– W takim razie mówię ci to teraz. Jesteś piękna – uśmiechnąłem się, całując blondynkę w czoło.

– Dziękuję – Lindsey zatrzepotała swoimi długimi rzęsami.

– Ale wiesz, że i tak wolałem od ciebie Mię?

– Zamknij się – fuknęła dziewczyna. – Już tyle się nasłuchałam o perfekcyjnej pannie Jamieson, że wiem na ten temat wszystko. Wierz mi, gdybym miała wybór pomiędzy tobą a Justinem Timberlakiem, to już dawno by mnie tu nie było.

– Po pierwsze, Justin jest ode mnie starszy, po drugie, ma żonę, po trzecie, ma dzieci, po czwarte, on nawet nie zwróciłby uwagi na prostą informatyczkę. A to, co powiedziałaś, doskonale obrazuje, jak bardzo ci na mnie zależy –roześmiałem się.

– Kto mówił, że mi na tobie zależy? Mnie chodzi tylko o twoją córeczkę – Lindsey wzruszyła ramionami.

– Ej, to w końcu z kim się związałaś? Ze mną, czy z nią?

– Z tobą się związałam, jakotwoja dziewczyna. Jeżeli chodzi o Lou, do niej się przywiązałam. A to spora różnica.

– Niech ci będzie. Ale byłoby miło, gdybyś tak samo przywiązała się do mnie – stwierdziłem, a blondynka wręcz się na mnie rzuciła, obdarowując moje usta pocałunkiem.

Wyraźnie czułem na swoim ciele jej skórę. Odczuwałem jej oddech, gdy tylko na chwilę odsuwała swoje usta od moich. Jej długie, jasne włosy opadały na moją twarz. Jej dłonie o długich, pomalowanych na ciemnoczerwony kolor paznokciach wsunęła w moje włosy. Stała się na chwilę zupełnie inną dziewczyną. Nie była tą słodką, nieśmiałą Lindsey, co zwykle. Na te kilka chwil stała się moją ukochaną Mią. Co oczywiście mi się podobało.

Gdy nasze wargi się rozłączyły, jeszcze długo patrzyliśmy się sobie w oczy. Jej tęczówki miały przepiękny, czystoniebieski kolor. Oprócz tego, były duże, głębokie i przysłonięte długimi, kręconymi rzęsami. Zaczynała mi się naprawdę podobać... Cholera jasna, Mia, oddaj mi możliwość racjonalnego myślenia, bo mam przeczucie, że mnie kontrolujesz...

Nawet nie wiem, w którym momencie, moje dłonie powędrowały pod jej koszulkę i zajęły się rozpinaniem jej stanika.

– James, nie – Lindsey mnie zatrzymała. – Louisa – przypomniała.

– No tak – zreflektowałem się. –Zupełnie o niej zapomniałem. Zwykle o tej porze jest w przedszkolu.

– I co byś zrobił beze mnie? –uśmiechnęła się dziewczyna.

– Bynajmniej to by się nie zdarzyło.

– W sumie masz rację.

– Jak zawsze.

Przerwała nam Louisa. Chciała się pochwalić pokolorowanym przez siebie rysunkiem. Podała go Lindsey. To był królik, nad którym Lindsey siedziała przez jakieś pół godziny. Teraz zyskał szary kolor, różowe uszy i marchewkę w łapce. Oprócz tego, Lou dorysowała łąkę pełną kwiatów i motyli.

– Ładnie – pochwaliłem. – Tylko to szare coś na środku mogłoby zniknąć – stwierdziłem,a Lindsey dźgnęła mnie łokciem.

– To jest klulik, nie szale coś –wytłumaczyła dziewczynka. – Ciocia Lindsey mi go nalisowała – oświadczyła. Zastanawiam się, kiedy wreszcie nauczy się mówić „r" jak należy.

– W takim razie ciocia zdecydowanienie potrafi rysować – stwierdziłem, a Linds pociągnęła mnie za włosy.

– James!

– No co? To nawet nie przypomina królika. Wygląda jak jedna, wielka, szara plama z różowymi czubkami.

Wówczas Lindsey się na mnie rzuciła i zasłoniła mi usta własną dłonią.

– Słuchaj, nie wiem, co brałeś, ale mówisz głupoty. I radziłabym ci przestać, bo inaczej będziesz dzisiaj spać na podłodze.

– Lindsey... Ty wiesz, że ja tylko żartowałem? – upewniłem się, spoglądając na Lou, która zaczęła się z nas śmiać.

Lindsey ze mnie zeszła i wzięła na kolana moją córeczkę. Mocno ją przytuliła i ucałowała w czoło. Uśmiechnąłem się. Wtedy Lou ni stąd, ni zowąd zadała mi pytanie.

– Tatusiu, a ja będę miała kiedyś siostrzyczkę? – zapytała, patrząc na mnie swoimi wielkimi, orzechowymi oczętami.

Ja i Lindsey spojrzeliśmy po sobie.

– Oczywiście, kochanie –potwierdziłem. – I to mam nadzieję, że już niedługo.

Złapałem za rękę swoją partnerkę. Wiedziałem, że ona odpowiedziałaby dokładnie to samo. Lou uwolniła się z ramion Linds i mocno mnie przytuliła.

– A skąd zakładasz, że będziemy mieć córeczkę, co? – roześmiała się Linds.

– Czy przeczytałaś dokładnie słowa Mignonette? Tam było chyba wyraźnie napisane: „Miejcie razem kilkoro rozkosznych maluchów". Kilkoro. Czyli na pewno nie zaprzestaniemy na jednym, niezależnie od płci dziecka –odpowiedziałem, całując Louisę w czoło.

– No tak. I wiesz co? Jeżeli rzeczywiście będziemy mieć córeczkę, dajmy jej na imię Mignonette. Ku pamięci. Mia była dla nas obojga kimś ważnym. Była moją najlepszą przyjaciółką i twoją ukochaną narzeczoną. Oprócz tego jest mamą Lou. Wydaje mi się, że tak będzie dobrze.Po części, to rzadkie, a naprawdę ładne imię.

– Właściwie to nie pozwoliłbym na żadne inne – stwierdziłem, patrząc na zdjęcie Mii postawione na stoliku, razem z jej nagrodami muzycznymi i jednym z jej ulubionych naszyjników – delikatnym, srebrnym łańcuszkiem z wisiorkiem w kształcie gitary. Kupiłem jej go na jej siedemnaste urodziny. Do tego były również kolczyki, ale z tego co pamiętam, zgubiła je.

– A ja bym się na żadne inne nie zgodziła – dodała Linds, biorąc do ręki oparty o ścianę klarnet Mii.

Zagrała krótką, ale naprawdę ładną melodię. Lou cały czas nuciła. Ja zastanawiałem się, co to za dźwięki i ostatecznie stwierdziłem, że nie znam nic, co mogłoby choć trochę przypominać nuty zagrane przez moją partnerkę.

– Co to za melodia? – zapytałem.– Nie znam jej.

– Ja też – odpowiedziałaLindsey. – Po prostu na was popatrzyłam i zagrałam, co mi przyszło do głowy.

Dokładnie tak komponowała Mia. Kiedyś po prostu sobie szliśmy, Mignonette cały czas coś sobie nuciła pod nosem, a gdy przypadkiem minęliśmy jakiegoś chłopaka, który grał na gitarze, poprosiła go o instrument i zagrała. Takich sytuacji było sporo. Oczywiście, każdy miał potem satysfakcję, że na jego gitarze grała jedna z najlepszych współczesnych gitarzystek.

– Zanotuj to – podałem Lindsey kartkę w pięciolinię i ołówek. – Może mi się przydać.

– Niestety, ale nie znam nut –wyznała dziewczyna.

– Ja raz w życiu grałem na klarnecie i nie jestem w stanie tego powtórzyć bez nut. Próbuj –powiedziałem, ale w tym momencie Louisa szarpnęła mnie za włosy.– O co chodzi?

– Kiedy będę mogła pójść spać?– zapytała moja córeczka, przecierając oczka.

– Zaraz. Lindsey, poszłabyś z Lou do łazienki? – poprosiłem.

– No jasne, że tak –odpowiedziała Linds, wyciągając dłoń w stronę dziewczynki.

Za chwilę zostawiły mnie samego. Usiadłem przy fortepianie i spróbowałem zagrać melodię skomponowaną kilka chwil temu przez Lindsey. Przypomniałem sobie dźwięki i przełożyłem je na fortepian. Po kilku chwilach dołożyłem do tego parę akordów. Zapisałem wszystko na kartce i pomyślałem nad tekstem. Musiał być taki, jak melodia – prosty, ale trafiający prosto w głąb serca. Taki, żeby każdy po przesłuchaniu docenił to, co ma. Żeby wzruszyła słuchaczy. Ale żeby miał w sobie jakąś nutę smutku i tęsknoty.

W ostateczności jednak postanowiłem, że tekstem zajmę się kiedy indziej. Włożyłem kartki do teczki i odszedłem od instrumentu. Zamiast tego wziąłem gitarę akustyczną i zagrałem jedną z piosenek nagranych przez Mię jeszcze jako przez solistkę – Nie Zapomnę. Tę, którą zepsułem na naszym pierwszym koncercie. Potem już nauczyłem się grać, jak należy.

Ponieważ miałem niejaki problem z mocniejszymi dźwiękami, nawet nie próbowałem śpiewać. Za to zrobiła to Lindsey, która znikąd pojawiła się w salonie. Miała naprawdę ładny głos. Momentami zastanawiałem się, czy ona nie marnuje swoich umiejętności siedząc przy komputerze czy tam jakichś kabelkach. Naprawdę, moim zdaniem, Linds powinna śpiewać.

– Lindsey – zacząłem – czy ty nie myślałaś kiedyś o tym, żeby śpiewać?

– Nie. Znam wielu muzyków... I nikomu nie dorównuję nawet w połowie. Wolę grzebać w komputerach – stwierdziła dziewczyna, a ja chwyciłem jej dłoń.

– A ja uważam, że żaden nie dorównuje tobie – powiedziałem, patrząc dziewczynie w oczy. –Nagraj ze mną jedną piosenkę. Proszę.

Lindsey nie wiedziała, co odpowiedzieć. Stała obok mnie i patrzyła mi w oczy.

– Nie. Nie chcę się ośmieszyć. Ja? Zamiast Mii, która miała niesamowity głos i wielki talent muzyczny? Nie ma mowy – stwierdziła.

– Lindsey, jedna piosenka. Nie proszę o nic więcej. Jeden, trzyminutowy utwór. Tylko tyle. Nie chodzi o to, żebyś zastąpiła Mię. Zespół już od dwóch lat jest zniszczony. Skończę płytę i poinformuję o upadłości duetu. I na tę ostatnią płytkę chcę mieć duet z tobą. Nie chcę prosić żadnej znanej osoby. Ciebie.

– Niby dlaczego? Nagraj piosenkę z kimś znanym. Żeby zakończyć to w stosowny sposób.

– Stosowny sposób? – powtórzyłem.– Według ciebie to byłoby stosowne? Według mnie, stosowne jest to, co ja postanowiłem. Samemu zakończyć, a pomóc zabłysnąć komuś innemu. Czyli tobie.

Linds w ogóle się nie odezwała. Chciała, żebym dał jej spokój. Ale ja nie mogłem. Zbyt bardzo zauroczył mnie jej głos. Uznałem, że wykorzystam jej milczenie.

– Okej. Gdy tylko napiszę jakąś ładną piosenkę, pójdziemy do studia, postawię cię przed mikrofonem i wtedy nie będzie już odwrotu. Zaśpiewasz razem ze mną, a potem będziesz miała przyjemność zobaczyć swoje imię i nazwisko obok mojego na odwrocie okładki albumu, czy ci się to podoba, czy nie – uśmiechnąłem się, a moja dziewczyna z irytacją na mnie spojrzała.

– Teraz to już przeginasz, Valentine – powiedziała.

– Jak zawsze. Myślisz, że jakim cudem Mia zmusiła mnie do śpiewania? Za rękę zaciągnęła mnie do studia, postawiła przy mikrofonie i nie pozwoliła odejść.

– Mia, Mia i jeszcze raz Mia. Przestań tyle o niej mówić. Zaczynasz mnie irytować.

– A mnie irytuje twój sposób ubierania się. Ale się z tym pogodziłem. Więc ty pogódź się z tym, że mi po prostu cholernie brakuje tamtej dziewczyny –powiedziałem, ściszając głos.

– Nie mogę się pogodzić z tym, że mój chłopak bez przerwy mówi tylko o swojej byłej dziewczynie –oznajmiła Lindsey. – James, mnie też jej brakuje. Lubiłam ją, nawet bardzo. Ale im więcej o niej mówisz, tym więcej o niej myślisz i tym bardziej za nią tęsknisz. Mia przez to nie zejdzie na ziemię i cię nie przytuli. Jej już nie ma.

– Jest – zaprzeczyłem, przykładając dłoń do swojej lewej piersi, gdzie biło serce Mii. – Dała mi część siebie, czego nigdy nie wybaczę ani jej, ani sobie, oprócz tego jest ze mną jej malutka kopia o imieniu Louisa... Nie zapomnę o niej. Nie da się. Po prostu. Zbyt bardzo ją kochałem.

– Czyli ja jestem tylko ucieczką od twoich uczuć?

Spojrzałem ze zdziwieniem na Lindsey. Jak mogła tak pomyśleć?

– Nie! Lindsey, to wcale nie tak, jak myślisz. Czy myślisz, że spędzilibyśmy ze sobą te dwa lata, gdybym cię nie kochał? Czy pozwoliłbym ci tu zamieszkać? Czy w ogóle staralibyśmy się o dziecko? Nie jesteś żadną ucieczką.

– Wszystko, co powiedziałeś kilka chwil temu wskazuje na to, że jednak nią jestem. Mia to, Mia tamto...

– Lindsey! – zniecierpliwiłem się. – Mię znałem dużo dłużej, niż znam ciebie, była moją pierwszą dziewczyną, przeżyłem z nią piękne sześć lat i tak nagle mam ją zupełnie wymazać z życia? Okej, byłbym w stanie to zrobić, gdyby nie wiem, zabiły ją narkotyki, alkohol, czy coś w tym rodzaju, ale nie zrobię tego, jeżeli odebrała sobie życie z ważniejszego powodu.

– Ale czy do ciebie kiedyś dotrze, że ona nie żyje i powinieneś zająć się swoim życiem na nowo? Już bez niej?

– Nie. Zacząłem życie na nowo, ale nigdy o niej nie zapomnę.

– Uch... Wiesz co, nie widzę sensu, żebym z tobą dalej rozmawiała, bo jesteś beznadziejnie uparty. Powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia. Koniec – zakończyła dziewczyna, siadając na sofie, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że ma poważnego focha. Nawet nie próbowałem czegoś z tym zrobić.

Usiadłem obok niej i wyjąłem pamiętnik Mii, chcąc dokończyć czytanie.

Na domiar złego dzieliłam pokój hotelowy z Jamesem. Bogu dzięki, łóżka mieliśmy osobne.

Przez długi czas siedzieliśmy na łóżkach, gapiąc się na siebie nawzajem. Nie potrafiłam się doniego odezwać. Nie po tym pocałunku.

Przewinąłem kilkanaście kartek dalej. Chciałem przypomnieć sobie pierwsze dni naszego sześcioletniego związku. Pamiętałem tylko tyle – to było piękne.

Po jakimś czasie zaczęliśmy się dogadywać. Lubiliśmy tę samą muzykę, graliśmy na tych samych instrumentach, graliśmy w duecie... W sumie to różnił nas jedynie wiek. Ale znałam przypadki, w których różnica między partnerami wynosiła nawet dwadzieścia lat. Dziesięć to naprawdę niedużo.

Wypiłam lampkę wina, żeby dodać sobie odwagi i umówiłam się z Jamesem w kawiarni.

Na miejscu pojawiłam się za kilka chwil. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, zresztą jak zawsze. W końcu jednak udało mi się powiedzieć coś sensownego.

– Wiesz co, Jamie, właściwie to mam tylko jeden powód, dla którego chciałam się z tobą spotkać. Fakt, czasami mam ochotę przyłożyć ci w tę twoją przystojną twarz i jestem wobec ciebie wredna jak cholera, ale... Sama nie wierzę w to co powiem, jednak... nie to niemożliwe – uśmiechnęłam się. – Dobrze, raz się żyje. Kocham cię.

James nie wierzył w to, co powiedziałam. Oświadczyłam mu że nie, nie jestem pijana, nie, jeszcze nic nie brałam i nie, nie żartuję sobie z niego.

– Już ci wierzę – blondyn po dłuższym czasie odwzajemnił mój uśmiech. – Ja ciebie też, Mia– powiedział, obdarowując moje usta niesamowicie przyjemnym pocałunkiem. Wyczuwałam w ustach smak przed chwilą wypitej przez niego kawy. On pewnie też dostrzegł, że jednak nie byłam w stu procentach trzeźwa.

Wiedziałam, że spędzę z nim dużo czasu. Jak już zdążyłam zauważyć, był jedynym chłopakiem w moim otoczeniu i jedynym moim przyjacielem. James zresztą nie wyglądał mi na osobę, która zakończy związek z powodu jednej kłótni albo jakiejś innej pierdoły. A ja chyba nie jestem kimś, kto będzie szukać chłopaka na drugim końcu kraju, tylko z tego powodu, że zna tylko jednego, który jest w zasięgu ręki.

Odprowadził mnie do domu. Całą drogę trzymaliśmy się za ręce. Pocałowałam go w policzek na pożegnanie i weszłam do środka.

Niestety, moi rodzice zauważyli ,że coś było nie tak. Zwykle rozstawaliśmy się w tym miejscu, gdzie wcześniej byliśmy, a jeżeli już, to nigdy nie całowałam go na pożegnanie. Nawet w policzek.

– Mignonette – usłyszałam zniecierpliwiony głos swojej mamy. – Czy stało się coś, o czym nie wiemy, a powinniśmy?

– Nie – stwierdziłam,wzruszając ramionami. Uznałam, że nie muszą znać powodu, dla którego stało się to, co się stało.

– Na pewno?

– Oprócz tego, że jakieś dwie godziny temu wypiłam lampkę wina? Oczywiście.

– Kim był tamten chłopak i dlaczego w ogóle z tobą tu przyszedł? – zapytał tata.

– To James – odparłam beztrosko. – Gitarzysta z mojego zespołu.

– Twój chłopak?

Przytaknęłam.

– Ile on ma lat?

– Dwadzieścia sześć. Ale to –wzruszyłam ramionami – bez znaczenia.

– Bez znaczenia? On jest od ciebie dziesięć lat starszy. Mia, nie mogłaś się związać zkimś bardziej w twoim wieku?

– A znam takie osoby?

Nie uzyskałam odpowiedzi. To, co powiedziałam było równoznaczne z tym, że miałam na swój sposób za złe rodzicom, że nie pozwolili mi pójść do normalnego liceum, przez co byłam zupełnie odcięta od świata. Uczyłam się w domu, nie tak jak większość osób w moim wieku. Zresztą, znałam Jamesa już od prawie pół roku i zaczęłam się z nim dogadywać. Zanim zaprzyjaźniłabym się z kimś innym, minęłoby dużo czasu.

Poszłam do swojego pokoju, od ściany do ściany wyklejonego plakatami ulubionych wykonawców. Podeszłam do miejsca, gdzie zawiesiłam sobie plan trasy koncertowej. Trzy dni. Jeszcze tyle czasu pozostało do pierwszego koncertu. Moje rzeczy leżały niespakowane przy szafie. Uklęknęłam przed nimi i jeszcze raz wszystko przejrzałam. Prawie wszystko miało kolor czarny, tak jak mój codzienny makijaż. Kilka skórzanych ramonesek, koszulki, jeansy, minispódniczki, parę minisukienek, które z bliżej niewyjaśnionych powodów spotykały się z poważną krytyką ze strony Jamesa, długie glany, wysokie szpilki... Wydawało mi się, że wzięłam wszystko, czego potrzebowałam, żeby całkiem ładnie wyglądać.

Spakowałam wszystko do walizki i położyłam się na łóżku, zapisując w telefonie notkę do dzisiejszej daty.

10.01.2015 – spełnienie swojego największego marzenia

Zamknąłem zeszyt i uśmiechnąłem się pod nosem. Czyli jednak nie tylko ja miałem niejaki problem z rodzicami, mimo iż dawno z nimi wtedy nie mieszkałem.

Objąłem Linds ramieniem i ją pocałowałem w policzek.

– Niech ci będzie. Przepraszam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro