Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Gdy moja Lou skończyła trzy latka, poszła do przedszkola. Miałem przez to trochę czasu dla siebie i wreszcie postanowiłem zająć się własnym życiem towarzyskim.
    Poznałem kilka dziewczyn, ale one w niczym nie przypominały Mii. Nasze związki nie trwały dłużej, niż miesiąc. No bo ile można wytrzymać z osobą, która a) wiecznie jest na diecie, b) wcale nie interesuje się moim dzieckiem, albo na nie krzyczy, c) szarpie mnie na każdym kroku za włosy, albo d) robi sobie tapetę na twarzy i wygląda jak panienka lekkich obyczajów, delikatnie mówiąc.

    Moja idealna dziewczyna już nie istnieje. I nie chodzi tu tylko o wygląd albo o sylwetkę, bo jeżeli chodzi o to drugie, Mia mnie momentami denerwowała (fajnie, że lubiła swój biust, ale mogła go tak hojnie nie pokazywać. Przynajmniej tak to robiła przez dwa pierwsze lata od naszego spotkania, dopóki otwarcie nie powiedziałem, co o tym sądzę). Charakter Mii był za to unikatowy. Była bardzo troskliwa w stosunku do Louisy, zachowywała się normalnie w stosunku do mnie... Nie miała obsesji na punkcie swojej figury, nie była na żadnych dietach, nie tapetowała sobie swojej ślicznej buźki, nie malowała codziennie paznokci (ale za to ich długość była przerażająca, zwłaszcza, gdy postanowiła mi nimi zrobić krzywdę). Była  odważna, nawet bardzo, ale potrafiła przyznać, że się boi. Zawsze zadziwiała mnie jej otwartość ("James, zamknij ryj, bo gadasz większe pierdoły, niż ja po pijanemu", "Mam w nosie, że się boisz, zrobimy to, nawet, gdybym miała cię zmusić", albo "Ja sobie sama tego dziecka nie zrobiłam, zajmij się nią chociaż przez chwilę". To może i było chamskie, wredne i tak dalej, ale mi tego brakowało), nie potrafiła się powstrzymać, zwłaszcza jeśli chciała się kochać ("Lou śpi, nie ma tu nikogo, oprócz nas. Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi, po prostu działaj"). Jednak czasami była zupełnie inną dziewczyną. Rozczulającą do granic możliwości ("Jamie, proszę, przytul mnie tak mocno, najmocniej, jak tylko potrafisz i już mnie nie puszczaj...").

    Takiej właśnie partnerki potrzebowałem. Żeby była dla mnie bardziej kumpelą, niż dziewczyną, ale żebym czuł, że jest moją księżniczką.

    Aktualnie umówiony byłem z jedną z przyjaciółek Mii, Lindsey. Dziewczyny dogadywały się świetnie, więc może i mi byłoby łatwo?

    Spotkaliśmy się w przytulnej restauracji. Jednak Lindsey postanowiła się nieźle wypacykować na nasze spotkanie.

    Zacznijmy od tego, że była wysoka i bardzo szczupła. Wiedziałem, że jej pokaźny biust to efekt cholernie drogiej i bezużytecznej operacji plastycznej. Poza tym, na twarzy miała tonę makijażu. Była wyzywająco ubrana... Czy mi kiedykolwiek uda się spotkać z dziewczyną, która potrafiłaby przyjść na spotkanie w jeansach i koszulce (Mia tak zrobiła)?

    Od razu przypomniała mi się Mia. Pamiętam, jak kiedyś stanęła przed lustrem i rozliczała się z każdej nieistniejącej skazy. Zastanawiała się też nad operacjami plastycznymi. Ale wtedy do akcji wkroczyłem ja.

– Mia, kto ci tak powiedział? Masz śliczną buźkę, której nawet nie powinnaś dopracowywać makijażem – starłem z jej policzka róż zmieszany z jakimś beżowym kremem. – Masz cudowne włosy. Są długie i gęste. Mało kogo natura obdarzyła takimi ładnymi włosami – zdjąłem jej z włosów gumkę i przeczesałem je palcami. – Nie wiem, co ci nie odpowiada w twoim biuście. Mnie on wystarcza. Nie jesteś lalką, tylko prawdziwą dziewczyną – na te słowa z jej ciała zniknęła luźna koszulka. – Co z tego, że nie jesteś już tak szczupła, jak kiedyś? Nadal masz zgrabną sylwetkę. Nawet nie próbuj mi wmówić, że masz za grube nogi, czy zbyt odstający brzuszek... Jesteś. Cudowna. – podkreśliłem, zauważając, że moja ukochana ma na sobie tylko bieliznę i buty na obcasie.

– Mówisz tak, bo nie chcesz zrobić mi przykrości...

– Mia! Jesteś piękna. I nieważne, kogo byś zapytała, odpowiedź byłaby ta sama. A jeżeli tak nie uważasz, powiem ci tylko tyle: jesteś dobrą osobą. To dużo ważniejsze niż wygląd.

Moja ukochana rzuciła mi się na szyję i mocno mnie przytuliła...

    A teraz jej nie było. Musiałem spróbować zagadać do jakiejś innej dziewczyny, która (w przeciwieństwie do panny Jamieson) wyglądała, jak lalka.

– James Valentine – przedstawiłem się.

– Lindsey Johannson – odpowiedziała dziewczyna, obciągając koszulkę w dół.

– Od razu wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Nienawidzę, gdy ktoś praktycznie wystawia cycki na zewnątrz, tak, jak ty w tej chwili. Irytuje mnie to – powiedziałem od razu, a dziewczyna przykryła biust apaszką.

– W porządku.

– Więc, czy będzie ci przeszkadzał fakt, że mam trzyletnią córeczkę? – zapytałem.

– Raczej nie, chyba, że jest wyjątkowo niegrzeczna.

– Masz coś przeciwko temu, że czasami będę tęsknił za swoją narzeczoną?

– Nie! Mnie też bardzo brakuje Mii. Była niesamowitą wokalistką i świetną przyjaciółką.

– I najcudowniejszą dziewczyną na świecie – dodałem. – Ile masz lat?

– Dwadzieścia pięć, a ty?

– Trzydzieści trzy.

– I Mii nie wydawało się, że mogłaby mieć kogoś młodszego?

– Nie wspominała o tym. Miała szesnaście lat, gdy zaczęliśmy ze sobą chodzić. Nie zwracała uwagi na mój wiek. Poza tym, gdy dorosła, to już nie była jakaś wielka otchłań. Od razu też ci się przyznam, że chciałbym, żeby moja Lou miała rodzeństwo...

– Świetnie! Zawsze marzyłam o własnym maluszku...

Niech tylko spróbuje zmienić zdanie, a ja też zmienię decyzję...

– Wydaje mi się, że moglibyśmy spróbować, jeżeli nie masz nic przeciwko – stwierdziłem, łapiąc dłoń dziewczyny.

– Oczywiście, że nie! – pisnęła dziewczyna.

Spojrzałem na zegarek. Powinienem już odebrać Lou z przedszkola.

– Muszę odebrać córeczkę z przedszkola – oświadczyłem, szukając w kieszeni kluczy do domu.

Mia, tobie się tylko wydawało, że będzie mi łatwo znaleźć dziewczynę. One nie są nawet w połowie takie, jak ty. Lindsey może i jest sympatyczna, ale zbyt wyzywająco się ubiera. Jednak spróbuję. Jeżeli wytrzymam z nią pół roku, zacznę myśleć o rodzeństwie dla naszej Louisy, ale to na pewno nie będzie tak przyjemne, jak z tobą. Nie mam zamiaru się żenić, niezależnie od tego, jak długo będę z tą dziewczyną i jak bardzo się zbliżymy. Żadna nie jest godna być na twoim miejscu...

*

   Gdy odebrałem Lou z przedszkola, postanowiłem wybrać się na grób swojej narzeczonej. Nie szukałem długo. W końcu, przychodziłem tu przynajmniej raz w tygodniu.

Na marmurowej powierzchni nagrobka mogłem odczytać napisany złotymi literami napis:

Mignonette Laura Jamieson
urodzona 14 sierpnia 1997
zmarła 20 czerwca 2019

    Całe życie byłem przekonany, że Mia to jej pełne imię. Jak widać, byłem w błędzie, aż do dnia jej pogrzebu.

    Położyłem na płycie burgundową różę – ulubiony kwiat Mii. Obiecałem sobie, że w jej urodziny przyniosę cały bukiet.

    I zdałem sobie sprawę, że z każdym rokiem będę się coraz bardziej oddalał od swojej narzeczonej. Ona mimo wszystko zawsze będzie miała dwadzieścia dwa lata. Mimo, że w przyszłym tygodniu skończyłaby dwadzieścia cztery. Z dziesięciu lat między nami zrobiło się dwanaście. I będzie coraz więcej.

    Wziąłem Lou na ręce.

– Tutaj leży twoja mamusia – szepnąłem, a z moich oczu wypłynęło kilka łez. Potem, nie mogąc się powstrzymać, zacząłem płakać. Było mi bez niej źle. Bardzo. Ale nie mogłem zrobić tego, co ona. Bo biło we mnie jej serce.

– Gdybyś żyła, bylibyśmy najszczęśliwszym małżeństwem na świecie – wyszeptałem.

    Róża spadła z płyty, wpadając mi z powrotem do ręki. Odłożyłem ją i odszedłem, trzymając na rękach swoją córeczkę.

    W domu przejrzałem pamiętniki Mii. Uwielbiałem wspominać nasze wspólne chwile. A moja narzeczona była mistrzynią w uczuciowym zapisywaniu wszystkich zdarzeń.

    Szkoda tylko, że zawsze musiała opisać w swoich spostrzeżeniach coś dwuznacznego. A na pewno nie podobało mi się czytanie o tym, że uprawiałem seks z osobą, która już nie żyje. Już nawet nie mam co wspominać. Nie wypada mi o tym myśleć.

Ja i James uwielbialiśmy chodzić razem w miejsca, gdzie nikogo nie było – łąki, parki... Ja przede wszystkim uwielbiałam pierwszą opcję. Zwykle rozkładaliśmy tam kocyk i długo na nim leżeliśmy, po prostu się całując. Tak też było dzisiaj. Przez długi czas wtulałam się w Jamiego, a nasze wargi złączone były w delikatnym pocałunku.

Jamie. Właśnie. Tylko ona tak do mnie mówiła. Zwłaszcza, gdy czegoś ode mnie chciała. Brakowało mi tego. To było jedyne zdrobnienie, które mnie denerwowało. Teraz jestem już tylko Jimmym.

Zastanawiałam się, czy nie spróbować by tutaj czegoś nowego. W końcu, nikt nas tu nie widział. Była tu tylko długa trawa i pełno kwiatów, za którymi nic nie było widać...

Tak wiem, cały czas myślałam tylko o tym, jak go poprosić o kochanie, ale to już u mnie było standardem. W końcu – widzieliśmy się dwa albo trzy razy w tygodniu, zależnie od tego, czy Jamie po mnie przyjechał, czy wracałam z akademika autobusem. Gdy wiedziałam, że wrócę z Jamesem, rezygnowałam z dwóch godzin wykładów w piątki i wracałam wtedy do domu. W przeciwnym razie, wracałam w soboty.

Ale do rzeczy.

– Jamie, czy myślisz o tym samym co ja? – zapytałam, drapiąc go po karku swoimi długimi pazurkami.

– Jeżeli masz na myśli coś odważniejszego, niż zwykle, to tak – uśmiechnął się blondyn, na powrót mnie całując...

... I dla własnego spokoju sumienia nie będę czytał dalej. Gdyby Mia żyła, powiedziałbym, że to było coś niesamowitego, a teraz to było po prostu coś zrobione gdzieś z kimś kilka lat temu, czego skutkiem jest Lou. Bynajmniej to był jedyny raz, kiedy nie byliśmy zabezpieczeni.

    Wszedłem do pokoiku Lou. Właśnie kładła spać swoje pluszaki.

– Kuliczek śpi. Misiu też – oświadczyła, gdy wszedłem do środka.

    Lou mówiła bardzo mało, ale całkiem dobrze. Zawsze rozczulało mnie to, jak gadała do pluszaków, albo próbowała skleić zdanie, gdy coś ode mnie chciała. Ale byłem też szczęśliwy, gdy wreszcie zaczęła mówić coś więcej, niż kilka prostych słów.

– To weź sobie pieska i daj im się wyspać – uśmiechnąłem się.

    Lou mnie zrozumiała i wzięła pluszaka, łapiąc mnie za rękę.

– Pa pa, misiu. Pa pa, kuliczek – pomachała do pluszaków, a ja zamknąłem drzwi.

    Jednak ostatecznie Lou rzuciła zabawkę na podłogę i dobrała się do moich instrumentów. Na wszelkie małe szkody przymykałem oko. Ale gdy tylko zabrała się za fortepian, od razu ją odciągnąłem, bojąc się, że go rozstroi.

    Zamiast tego obniżyłem jej statyw do keyboardu i usadziłem ją przy klawiszach.
Próbowała zagrać melodię, uderzając w klawisze. Uśmiechnąłem się i usiadłem do fortepianu, a następnie zacząłem grać ulubioną piosenkę Mii – Heal The World Michaela Jacksona.

   Lou cały czas coś do tego nuciła. Tak, jak to często robiła jej mama. Tak po prostu. Dla wypełnienia czasu.

Partnerkę wstępnie już miałem. Dziecko również. Ale nie miałem miłości. A tego mi najbardziej brakowało. Osoby, która by mnie kochała, a która dla mnie byłaby całym światem.

Tak, jak jeszcze przed prawie dwoma laty Mignonette Jamieson.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro