1.1. Pierwsze spotkanie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Lauren

Każdego poranka zastanawiałam się, dlaczego w nocy nie umarłam.

Był środek zimy, a ja posiadałam jedynie koszulkę, spodnie i tandetny płaszczyk. Nie miałam ani czapki, ani szalika, nie wspominając o butach.

Tak było też dzisiaj.

Wraz ze swoim pieskiem Dottym u boku, spacerowałam po Nowym Jorku. Było cholernie zimno, w ogóle nie czułam stóp i co chwilę ocierałam nos.

Ludzie patrzyli na mnie z obrzydzeniem, ewentualnie litością. Od czasu do czasu ktoś rzucał mi parę centów. Trzymałam je w kieszeni płaszczyka i zbierałam na kupno czegoś do jedzenia w jakiejkolwiek restauracji. Byle było ciepłe.

Niestety, pieniędzy zawsze było zbyt mało. Na wszystko mogłam sobie tylko popatrzeć.

Żeby się choć trochę ogrzać, weszłam do galerii handlowej. Lubiłam oglądać tamtejsze wystawy.

Moją uwagę przykuły śliczne, czarne pantofelki na niewysokim obcasiku. Niewiele myśląc weszłam do środka i odszukałam parę w swoim rozmiarze. Były cudne i naprawdę wygodne. Tylko strasznie drogie. A ja i tak potrzebowałam kozaczków.

Dla własnej przyjemności przymierzyłam kilka par. Ile ja bym dała, żeby któreś z nich mieć na własność!

W galerii nie byłam długo. Mój piesek w końcu czekał na zewnątrz i na pewno za mną tęsknił.

Wzięłam Dotty'ego na ręce i go przytuliłam. Lubiłam czuć jego mięciutkie futerko na swojej twarzy.

Piesek polizał mnie po buzi.

– Ej! – roześmiałam się, a Dotty powtórzył swoją czynność. – Też cię lubię.

Cały dzień spędziłam, siedząc pod schodami jakiegoś budynku z pieskiem na kolanach. Byłam głodna, zmarznięta i chciało mi się płakać.

Zawsze mogłam liczyć na wsparcie pani Hamilton. Była samotną mamą, wychowującą kilkuletnią dziewczynkę, Lily. Nie chciałam jednak nadużywać ich dobroci. W końcu byłam u nich na noc kilka dni temu.

– Dobra, Dotty – podniosłam się. – Szukamy noclegu. Bo inaczej znowu będziemy spać na zewnątrz.

*****

Noah

Był naprawdę zimny wieczór. Siedziałem przy kominku i bawiłem się ze swoimi psiakami – Lilo i Charliem.

W tle leciała cicha muzyka z płyty Elvisa Presleya. Na stoliku miałem gorącą herbatę i ciastka. Nic więcej nie potrzebowałem do szczęścia.

No dobrze. Może oprócz drugiej osoby.

Miałem tylko siostrę bliźniaczkę Jennę, która obowiązkowo przyjeżdżała raz w miesiącu i zostawała na kilka dni. Uprzedziła mnie jednak, że w tym miesiącu nie da rady. Było mi trochę szkoda. Jen była naprawdę zabawną osobą, młodszą ode mnie całe dwadzieścia minut. Była moją niższą, kobiecą kopią.

Ale brakowało mi teraz kogoś, z kim mógłbym porozmawiać.

Już od dawna marzyłem, żeby założyć rodzinę i mieć kilkoro dzieci. Ale lata mijały, a ja nadal nie miałem nawet dziewczyny. I chyba tak już miało zostać.

Rok temu przeszedłem kurs potrzebny do zaadoptowania dziecka. Wszystkich to dziwiło – metalowiec, w dodatku sam, chce wziąć do siebie dziecko. A pragnąłem tego całym sercem, chociaż nieco odwlekałem tę decyzję, aż wszystko będę miał pewne i ustabilizowane.

Gdy moje psiaki poszły zjeść, do drzwi ktoś zapukał. Liczyłem po cichu na Jennę. Nikt inny nie był w stanie przyjechać do mnie późnym wieczorem.

Jednak za drzwiami nie stała Jen, a... O mój Boże!

Dziewczyna! I to jaka piękna!

Była wysoka, ale mimo to bardzo drobna. Jej włosy były długie i jasne, a oczy zielone. Na nosie miała urocze piegi, a na policzkach rumieńce. Wyglądała jednak na zaniedbaną. Miała na sobie mocno zużyty płaszcz i podarte dżinsy. Zauważyłem, że jej stopy były bose. Wzdrygnąłem się i spojrzałem na śliczną twarzyczkę przybyłej dziewczyny.

– Ja... Ja tylko chciałam zapytać, czy... Czy mogłabym... Mogłabym tutaj przenocować? – wyjąkała. Jej głos był delikatny i wystraszony. W oczach miała łzy.

Zrozumiałem, że nie ma domu. Że nie chce marznąć. Że zależy jej na tym, żeby choć kilka chwil spędzić w cieple.

Dlaczego miałbym się nie zgodzić?

– I... Byłoby mi bardzo miło, gdyby mój piesek mógł wejść ze mną – dodała cichutko.

– Pod warunkiem, że go wykąpiesz, będzie mógł wejść.

– Dobrze.

– Wejdź, proszę – zachęciłem, usuwając się z przejścia.

Dziewczyna stanęła na korytarzu. Rozglądała się po całym mieszkaniu, a ja tymczasem poszukałem dla niej jakiegoś ubrania mojej siostry.

Podałem jej jakąś sukienkę.

– Proszę. Tam jest łazienka. Umyj się i ubierz w to. Nie zapomnij o włosach.

Na wszelki wypadek z nią poszedłem. Dałem jej mydło, ręcznik i szampon mojej siostry. Na szczęście, zawsze wszystko zostawiała.

Zamknąłem drzwi. Spojrzałem na pieska, który czekał na swoją panią.

– Jak się wabi twój piesek? – zapytałem.

– To Dotty – odkrzyknęła dziewczynka.

– No to chodź, Dotty, musisz się wykąpać, jak twoja pani – uśmiechnąłem się, biorąc psiaka na ręce.

*****

Lauren

Nie wierzę. Nie wierzę, że udało mi się wziąć porządną kąpiel.

Weszłam do wanny pełnej ciepłej wody. Zanurzyłam się w niej cała. Dokładnie się umyłam, jak to powiedział przystojny szatyn, nie zapominając o włosach. Dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że są naprawdę długie i ładne.

Gdy byłam już czysta i pachnąca, wyszłam z wanny, wytarłam się i założyłam sukienkę. Była na mnie za duża - ale przecież nie mogłam oczekiwać, że będzie pasować.

Wysuszyłam włosy i dokładnie je rozczesałam, po czym wyszłam z łazienki.

Mój piesek, równie czysty i pachnący jak ja, od razu na mnie skoczył, domagając się pogłaskania. Podeszły też dwa inne psiaki. W pierwszej chwili się ich wystraszyłam.

– To Lilo i Charlie. Spokojnie, nic ci nie zrobią – powiedział mężczyzna.

Odkleiłam się od zwierzątek i usiadłam na dywaniku przed kominkiem. I tak mogłam zasnąć.

Szatyn usiadł obok mnie.

– Jestem Noah Weaver – przedstawił się. – A ty?

– Lauren. Lauren Natalie Harrison Traynor – odpowiedziałam.

– Jak pięknie – uśmiechnął się Noah. – Ile masz lat?

– Osiemnaście.

– Długo się już tak błąkasz?

– Od czterech lat.

– Mój Boże...

Zaczęłam głaskać Dotty'ego.

Noah zrobił mi kanapkę i herbatę. Niesamowicie ucieszona się nimi posiliłam. Mojemu kochanemu psiakowi trafiła się karma dla psów.

– Daję radę – powiedziałam. – Ale zimą jest naprawdę ciężko.

Mężczyzna mnie delikatnie przytulił.

– To straszne... Wiesz co, Lauren... Zostań tutaj. Przynajmniej jakiś czas – poprosił. – Jesteś za młoda, żeby tak żyć. Powinnaś mieć teraz wielu przyjaciół, pasję, chodzić do szkoły...

– Mam Dotty'ego – przypomniałam. – On mi wystarcza.

– Rozumiem cię... Sam mam w końcu dwa psiaki i to w sumie moi najlepsi przyjaciele. Ale co ze szkołą?

– Skończyłam szkołę średnią. Na studia już niestety nie poszłam.

– To... Zobaczymy. Na razie tutaj zostań. Wydaje mi się, że damy radę się zaprzyjaźnić.

– Pewnie – powiedziałam cicho. Mój wzrok padł na gitarę i fortepian. – Jest pan muzykiem?

– Mów mi po imieniu. Tak.

– Podziwiam. Ja nie potrafię grać nawet na dzwonkach.

– Jeśli będziesz chciała, nauczę cię czegoś prostego na gitarze.

– Byłoby mi naprawdę miło – odkaszlnęłam.

– Jesteś chora, prawda?

– To chyba nic dziwnego... Tak.

Położyłam się na dywanie przy kominku. Patrzyłam na siedzącego obok mnie mężczyznę.

Absolutnie nie wyglądał na osobę, jakiej wrażenie sprawiał po rozmowie. Miał ciemne, potargane włosy, umalowane oczy, wytatuowaną szyję i ramiona, nosił kolczyki w nosie, wardze i w uszach... Był jednak elegancko ubrany, w białą, rozpiętą pod szyją koszulę i wąskie dżinsy. Wydał mi się całkiem przystojny, choć jego wygląd był dosyć... groźny, niecodzienny?

– Jak jesteś śpiąca to może lepiej pójdź do sypialni, co?

– A nie mogę tutaj?

– Nie sądzę, żeby było to dobrym pomysłem, zwłaszcza, że w nocy, gdy ogień się wypali, będzie tutaj zdecydowanie chłodniej. Zresztą, jak sobie chcesz. Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziałam i zamknęłam oczy.

Trzy liźnięcia po twarzy tylko przyspieszyły moje zasypianie.

*****

Noah

Lauren usnęła bardzo szybko. Jej piesek położył się na niej i przykrył ją jak kocyk. Pewnie tak było zwykle. Ale na pewno nie teraz.

– Zejdź, Dotty – szepnąłem. – Już nie musisz jej przykrywać. Jest jej ciepło, naprawdę.

Wziąłem dziewczynę na ręce. Była przeraźliwie chuda, czułem, jak jej kości wbijają mi się w przedramiona. Musiała naprawdę bardzo mało jeść.

Położyłem na łóżku w swoim pokoju. Nie miałem innego wyjścia, a nie chciałem, żeby spała na podłodze.

Miała drobną buzię, która zdawała się wręcz ginąć przy bardzo długich, gęstych włosach. Ostrożnie i delikatnie związałem je jej w warkocz, żeby nie przeszkadzały jej w spaniu. Długo na nią patrzyłem. Gdyby nie pewne zaniedbanie, mogłaby być naprawdę piękną dziewczyną. Kto wie? Może po jakimś czasie uda się z niej istotnie to piękno wydobyć?

Przykryłem ją kołdrą i kocem. Pies i tak wskoczył na łóżko. A ona przytuliła go przez sen, mrucząc: „Dotty, chodź do mnie".

Zrobiło mi się jakoś tak smutno. Miała tylko tego pieska. Lubiła go. On był do niej niesamowicie przywiązany.

Ciekawe, czy da radę tak samo polubić mnie?

Obiecałem sobie, że jutro Lauren będzie miała własne ubrania, akcesoria i kosmetyki. I, co najważniejsze - buty.

Wziąłem szybki prysznic i położyłem się obok dziewczyny, a potem ją pogłaskałem po jej długich, gęstych włosach. Uśmiechnęła się przez sen.

– Śpij dobrze, ślicznotko – szepnąłem, po czym delikatnie ucałowałem Lauren w czoło.

***

A więc, powrót do żywych zaczynam od małej korekty „Don't Let Me Be Gone”. Zobaczymy, jak długo wytrwam w postanowieniu pisania. Miłej lektury – Mignonette

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro