12. Nie płacz, Mickey

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael

To ty pomagałaś mi oddychać pod wodą
Kiedy inni chcieli, żebym utonął
Ty byłaś światłem, które prowadziło mnie w ciemności
A teraz jestem ślepy, bo nie ma cię obok

(Bullet For My Valentine – Breathe Underwater – piosenka w mediach)

Matt, który od jakiegoś czasu przesiadywał ze mną całe dnie oprócz momentów, gdy szedłem do szpitala tudzież byłem w pracy (choć tam często dotrzymywał mi towarzystwa nie tylko jako klient, ale i jako pomoc), właśnie siedział na moim łóżku, w ręku trzymał moją gitarę i podśpiewywał sobie ten utwór. Uwielbiałem go. Mocny, zachrypnięty głos wokalisty świetnie brzmiał w tej balladzie, choć Matt śpiewał bardzo cicho.

– Możesz śpiewać normalnie – powiedziałem. – Lubię ten utwór.

Matt na mnie popatrzył, jakby chciał się jeszcze upewnić, że dobrze usłyszał. Zaraz pokręcił głową na „nie”.

– Nie zrobię tego, bo czuję, że mi się tu popłaczesz, a nie mam ochoty pocieszać dorosłego faceta.

– Zresztą – odebrałem wokaliście gitarę. – Sam sobie zaśpiewam.

– Ty potrafisz śpiewać? – mężczyzna posłał mi zdziwione spojrzenie.

– Tak, i nieskromnie dodam, że jestem w tym całkiem niezły – odpowiedziałem, grając pierwsze akordy. Właściwie to improwizowałem, nie znałem oryginalnych akordów, dobrałem je na słuch.

Zaśpiewałem pierwszą zwrotkę i refren. Trochę skojarzyło mi się to z tym, jak czułem się przez ostatnie półtorej miesiąca. Jasne, miałem przyjaciół, ale po Ally pozostała największa pustka. Fizycznie – najbardziej niepozorna, najdrobniejsza i najdelikatniejsza z nas wszystkich. A dla mnie była cenniejsza niż ktokolwiek inny. Nagle nie widziałem nic. Skupiałem się tylko na tym, że nie było jej. Mojej najlepszej przyjaciółki.

Matt uważnie mnie słuchał. Czekałem, aż wyda jakąś opinię, w końcu on miał większe pojęcie o wokalistyce niż ja.

– Do chórków bym cię nie chciał – ocenił.

– Gdyż...? – dopytałem.

– Twój głos wyróżniałby się bardziej od mojego – na jego twarzy pojawił się miły uśmiech. – No, może trochę przesadziłem, ale generalnie jak na osobę, która nie zajmuje się śpiewem, było naprawdę dobrze.

– Dzięki – odpowiedziałem, oddając mu gitarę. – Jak zostawię cię w moim domu samego na jakieś dwie godziny, to będę miał do czego wracać?

– Tego nie mogę ci obiecać, ale zrobię, co w mojej mocy – obiecał wokalista, w związku czym rzuciłem mu klucze.

– W takim razie pilnuj. Ja zabieram swoje auto i jadę do szpitala.

– Możesz wziąć moje, jeżeli chcesz – zaoferował Matt.

Spojrzałem przez okno, skąd doskonale było widać oba samochody. Matt jeździł dużym, czarnym BMW. Obok niego stał kompletnie niepozorny, znacznie mniejszy sedan, srebrny Chevrolet należący do mnie i do Ally. Nie widzieliśmy sensu kupować dwóch samochodów, dlatego – z racji iż Aaliyah nie była zbyt dobrym kierowcą – zdecydowaliśmy się na średniej wielkości samochód. Marzyłem o czymś większym, ale odwlekałem tę decyzję, zwłaszcza, że aktualne auto miałem od niedawna. Samochód Matta byłby spełnieniem tego marzenia, ale...

– Przecież to jest anglik – zauważyłem, dostrzegając kierownicę po prawej stronie.

– No tak, przecież jestem Brytyjczykiem, tutaj przebywam tylko tymczasowo – Matt wzruszył ramionami. – Jakiś problem?

– Pojadę swoim. Będę się pewniej czuł.

Matt również wyjrzał przez okno. Zachichotał.

– Proszę cię. Ja bym się wstydził tym czymś wyjechać.

Udałem obrażonego.

– Odwal się. Wybierałem go z Ally, a że ona, delikatnie mówiąc, jeździ beznadziejnie, nic większego nie wynegocjowałem. Zresztą. Jeździmy nim jakieś dwa lata i ani razu nie byłem z nim w serwisie, więc nie mam powodu do narzekań. Dobra. Ja jadę, ty siedzisz w domu – poleciłem, wsuwając do kieszeni portel i telefon. Do ręki wziąłem kluczyki od samochodu.

Pożegnałem się z Mattem, który zamknął za mną drzwi i wsiadłem do samochodu. Właściwie nie miałem do powiedzenia Ally nic. Chciałem chwilę przy niej pobyć, po prostu. Nie łudziłem się nawet, że usłyszę jakieś dobre wiadomości. Spodziewałem się tego, co codziennie – „jest stabilnie”. Może i oznaczało to, że mogło być gorzej, ale gdy słyszy się jedno i to samo od ponad miesiąca, traci się nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie lepiej.

Z dnia na dzień wprawdzie przyzwyczajałem się do tego, że jej nie ma, ale cholernie za nią tęskniłem. Wchodząc do domu, wiedziałem, że jej tam nie ma, ale niczego nie pragnąłem tak bardzo, jak usłyszeć najprostsze, zwyczajne „cześć, Michael”. Fortepian od ponad miesiąca stał nieużywany, zastanawiałem się, czy nie zdążył się przez ten czas rozstroić. Chciałem znów zobaczyć, jak Ally siada przy nim i całymi dniami gra – czasem lepiej, czasem gorzej, czasem tworząc nowy utwór, co w początkowych fazach szczególnie działało mi na nerwy, a z perspektywy czasu nagle zaczęło mi tego brakować.

I sama Aaliyah. Jej obecność. Jej łagodny, delikatny, ale wysoki głos. Jej wsparcie i pomoc na każdym kroku. Jej dotyk, ilekroć przychodziła, ot, tak, przytulić się. Spojrzenie jej pięknych, zielonych oczu. Uroczy uśmiech. Tak dawno nie mogłem tego zobaczyć. Widziałem ją wychudzoną, bladą i śpiącą, a jedyne, co było jakąś oznaką życia, było to, że mogła lekko zacisnąć palce, gdy trzymałem ją za rękę. Niezmiennie od tak dawna...

Na samą myśl o tym chciało mi się ryczeć, ale zanim do tego doszło, włączyłem muzykę, żeby się nieco rozproszyć. Od dawna w końcu wiadomo, że nic tak nie odwraca uwagi muzyka, jak dochodząca skądkolwiek muzyka.

Zaparkowałem samochód na przyszpitalnym parkingu, upewniłem się, że go zamknąłem i wszedłem do budynku. Sam nie wiedziałem, czy bardziej towarzyszyła mi nadzieja, czy już jednak rezygnacja. Mimo to szedłem prosto do sali, gdzie leżała Aaliyah.

Akurat wychodził stamtąd lekarz. Na mój widok otworzył usta.

– Tak, wiem, bez zmian – wyprzedziłem go. Lekarz mi przytaknął i pozwolił wejść do środka.

Oprócz mojej przyjaciółki była tam pani Martha, jej pielęgniarka. Siedziała przy łóżku i głaskała śpiącą dziewczynę po policzku, coś do niej mówiąc.

Już odkąd tylko ta kobieta przydzielona została Aaliyah, zrozumiałem, że była właściwą osobą we właściwym miejscu. Nie traktowała LeeLo jak kolejnego pacjenta, a jak podopieczną, nawet mógłbym śmiało rzec, że jak kogoś bliskiego.

Usiadłem po drugiej stronie łóżka.

– Cześć, mała – powiedziałem, spoglądając na Ally i lekko ująłem jej dłoń. Była sucha i chłodna.

– Zostawię was samych – pielęgniarka po raz ostatni pogładziła dziewczynę po włosach i wstała, wychodząc do swojego pomieszczenia.

Nie odezwałem się ani słowem. Chciałem tylko chwilę pobyć przy Aaliyah, popatrzyć na nią... Wyglądała tak spokojnie... Nie wiedziała, że tuż obok byłem ja i każdego dnia z niecierpliwością wyczekiwałem momentu, żeby móc zobaczyć ją przytomną, żebym mógł z nią porozmawiać...

Znów do oczu zaczęły napływać mi łzy. Otarłem je wierzchem dłoni i zszedłem z łóżka. Poprawiłem kocyk, którym przykryta była dziewczyna, a sam usiadłem na stojącym obok stołku. Wciąż trzymałem Ally za rękę, którą zbliżyłem do ust i czule ucałowałem. Sam nie zauważyłem, w którym momencie zacząłem szlochać. Przez tyle czasu zero poprawy. Zero kontaktu z LeeLo. Żyła, ale zdawała się jednak być już gdzieś indziej...

– Nie płacz, Mickey...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro