19. Zaryzykuję

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael

Aaliyah wyzdrowiała zaskakująco szybko, uszczęśliwiając mnie, pielęgniarkę i Lauren. To oznaczało, że nie musieliśmy wokół niej zbyt dużo biegać. Znaczy, ja nadal musiałem, ale w takim stopniu, do którego byłem przyzwyczajony.

Ze względu na to, że miałem zaplanowane nagranie z Bulletami, ilość czasu, jaki byłem w stanie poświęcić Aaliyah była znacznie ograniczona, dlatego zmuszona była przesiedzieć cały poranek w studio, patrząc jak ogarniam sprzęt. Nie było tego dużo, ale sprawdzałem wszystko kilkukrotnie. Nie ukrywając, naprawdę się stresowałem. Wcześniej nie nagrywałem tam absolutnie nic. Dzisiaj dopiero miałem się dowiedzieć, czy wszystko zadziała zgodnie z oczekiwaniami. Jeżeli tak – nagrania będziemy już prowadzić regularnie.

– Daj spokój, Michael – mruknęła w końcu Aaliyah. – To nieużywany sprzęt. Jeżeli coś będzie miało się spieprzyć, to dopiero podczas nagrań. Teraz naprawdę nie ma sensu. Zająłbyś się może czymś bardziej pożytecznym.

– Na przykład? – podpytałem, włączając komputer.

– Nie wiem, mógłbyś mnie choćby wyjąć z tego czegoś albo zwrócić na mnie chociaż najmniejszą uwagę.

– Gdybym nie zwracał na ciebie uwagi, nie odpowiadałbym ci teraz – odparłem. Odszukałem na pulpicie odpowiedni program i uszykowałem go, żeby był w gotowości do obróbki nagrania.

– Dobra. Nieważne. Po prostu zostaw ten sprzęt. O której zespół ma przyjść na nagrania?

– Około dwunastej. Będę starał się później wyrobić z nimi jak najwcześniej, ale w najgorszym wypadku trzeba przyjąć, że zejdzie do ósmej wieczorem.

– Myślę, że na spokojnie dacie radę szybciej. Wydają się dosyć zorganizowanym zespołem.

– Na pewno są lepsi niż muzycy Weavera – odparłem. – Nie żebym coś do nich miał, ale jak jeszcze raz usłyszę „Czy ktoś mógłby mi nastroić gitarę?” z ust jego basistki, to osobiście wykopię ją na zewnątrz.

Aaliyah się roześmiała.

– Rebeccę? Tę słodzinkę? Nie dałbyś rady. Zresztą, nie zapominaj, że gitarzystą tam jest jej chłopak i na pewno nie pozwoli zrobić jej krzywdy.

– No i tylko to mnie od tego póki co powstrzymuje – poszedłem w jej ślady wstałem od biurka. – Dobrze, LeeLo. Możemy już sobie stąd iść, skoro tak bardzo ci się nudzi.

To mówiąc, wziąłem dziewczynę na ręce i złożyłem pocałunek na jej czole i wraz z nią zszedłem na dół, do salonu, gdzie posadziłem Ally na sofie, a sam przeszedłem do kuchni, skąd przyniosłem szklankę soku dla Aaliyah i lampkę czerwonego wina dla siebie. Przy chorobie Ally nie było wskazane, żeby piła alkohol.

Włożyłem szklankę do uchwytu w wózku i odpowiednio ustawiłem słomkę, żeby dziewczyna nie miała żadnego problemu z sięganiem do niej. Z lekką zazdrością wpatrywała się w trzymany przeze mnie kieliszek.

– No co? Tobie nie proponowałem, bo tobie nie wolno – wytłumaczyłem od razu, upijając łyk alkoholu.

Jej spojrzenie stało się nieco bardziej zdziwione.

– Tego nikt nie powiedział – zauważyła, na co znów pospieszyłem z wyjaśnieniem.

– Alkohol ma negatywny wpływ na mięśnie, a w twoim przypadku niewskazane jest, żeby się pogarszało, bo chyba nie po to bierzesz te wszystkie leki i nie po to siedzimy codziennie po godzinę i razem ćwiczymy... Chyba cel mamy nieco odwrotny.

– Nie mamy celu – usłyszałem w odpowiedzi. – Michael, obudź się w końcu. Leki mogą powstrzymać chorobę, ale jej nie cofną. Nie będzie nigdy lepiej, niż jest teraz. Wręcz przeciwnie, może być tylko gorzej.

– Otóż, mała, jesteś w błędzie – oświadczyłem, odkładając alkohol na stolik. – Trochę o tym czytałem. Nawet trochę dużo. I wiem, że jest lek, który może ci pomóc, a którego działanie jest potwierdzone. Zgodnie z tym, co czytałem, chorzy odzyskują samodzielność po około roku...

– Nusinersen. Wiem o tym – odpowiedziała dziewczyna. – Ale nie zamierzam się poddawać leczeniu. Wyobraź to tylko sobie. Co cztery miesiące, do samego końca mojego życia, tracilibyśmy prawie sto tysięcy dolarów. Nie mam pojęcia, jak aktualnie wygląda stan mojego czy twojego konta bankowego, nie mam też pojęcia, jakie będziesz miał zarobki z tytułu prowadzenia prywatnego studia, ale i tak, nawet jeżeli możemy pozwolić sobie na to teraz, nie wiemy, czy za rok, dwa, dziesięć, nadal będzie nas na to stać... To cholernie dużo pieniędzy!

– Ale dla ciebie byłoby to szansą na normalność. Pomyśl tylko sobie. Byłabyś w stanie sama jeść, robić podstawowe czynności, grać na pianinie... Z czasem może znów zaczęłabyś chodzić... Nie musiałabyś być zdana tylko na mnie i na Lauren...

– Już przestało mi to przeszkadzać. Nie chcę, żebyśmy tracili tyle pieniędzy na mnie.

– Nie sądzę, żeby to było stratą pieniędzy. W końcu byłabyś zdrowa...

– Nie chcę, żebyś wydawał na mnie tyle pieniędzy. Tym bardziej, że ja nie jestem w stanie dołożyć nawet centa.

– Mogłabyś znów przytulić mnie czy kogokolwiek z naszych znajomych. Mogłabyś znów chodzić na spacery gdzie tylko masz ochotę, nie zdając się na mnie. Nie musiałabyś mnie co chwila wołać o największe pierdoły. Za kilka lat moglibyśmy się wtedy zdecydować na maleństwo. Myślę, że to uczciwa cena za przywrócenie ci sprawności.

Aaliyah popatrzyła na mnie.

– Bardzo chciałam zostać w przyszłości mamą i gdybym tylko mogła to ziścić, robiłabym wszystko, żeby wyzdrowieć i móc to osiągnąć...

– Masz tę szansę, o czym cały czas ci mówię...

– Nadal nie rozumiesz. SMA jest chorobą dziedziczną. Jeżeli zdecydowalibyśmy się na dziecko, ono też byłoby chore, a nie chcę, żeby cierpiało jak ja. Mówiłam ci to kiedyś, ale się powtórzę. Nigdy nie będziemy rodzicami.

– Tutaj też się mylisz – uśmiechnąłem się. – O tym też czytałem. Szanse na to, że dziecko będzie chore, byłyby niemal równe zeru. Mogłoby być nosicielem tej choroby, ale niemal na pewno nie będzie chore. Większe jest prawdopodobieństwo, że będzie zupełnie zdrowe.

Aaliyah otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Chyba już podważyłem wszystkie jej argumenty.

– Pomyśl nad tym, mała – poprosiłem. – Ja tylko chcę ci pomóc.

Nie zdążyła odpowiedzieć, bo usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Miałem podejść otworzyć, ale stwierdziłem, że Matt zaraz i tak to zrobi bez mojej pomocy.

Nie myliłem się. I o ile reszta zespołu kulturalnie weszła do środka, rozglądając się tylko po domu (jeszcze jakby było co podziwiać...), tak Matt wbiegł do środka, zatrzymując się na przeciwko mnie.

– Mam dwie informacje. Jedna od Lolly, druga od nas obojga. Jedna zła, druga dobra. Co chcecie usłyszeć najpierw?

– Najpierw chcielibyśmy usłyszeć „Cześć, przepraszam, że znowu wszedłem tu jak do siebie” – odpowiedziałem. – Mów po kolei.

– Lauren prosiła mnie, żebym wam przekazał, że nie będzie już do was przyjeżdżać każdego wieczoru, żeby wam pomóc. Zresztą, zastanawiamy się nad tym, żeby stąd na jakiś czas wyjechać...

– Nie... – szepnęła Ally. – A ta dobra wiadomość?

Tutaj Matt się uśmiechnął.

– Mamy ku temu powód. Kolejny mini-ja jest w drodze i przyjdzie na świat w przeciągu najbliższych ośmiu miesięcy.

– O kurczę, to wspaniała wiadomość, gratuluję – powiedziałem, próbując ukryć ogromne zaskoczenie. Dopiero co zaczęli chodzić...

– Nie planowaliśmy tego – przyznał muzyk – ale i tak bardzo się cieszę i już nie mogę się doczekać, aż po raz drugi zostanę tatą. Ale dobra. Więcej na ten temat, jak wpadnę tu z Lauren. Teraz zajmijmy się tym, po co tu jesteśmy.

– Jasne – przyznałem, po czym zwróciłem się do Ally. – Zostajesz, czy mam cię zabrać na górę?

– Lepiej weź mnie ze sobą – poprosiła dziewczyna, a ja wyciągnąłem ją z wózka i wziąłem na ręce. Matt, nie czekając na moją prośbę, wziął wózek i wniósł go na górę.

Ku memu wielkiemu zdziwieniu, gdy weszliśmy do studio, muzycy nie chcieli robić żadnych prób. Od razu ustawili się przy mikrofonach i założyli słuchawki, a Matt skinął mi, żeby zaczynać nagranie. Ucieszyłem się. Brak prób oznaczał znacznie szybsze wyjście z tego miejsca.

Włączyłem nagrywanie, modląc się, żeby wszystko okazało się działać. Włożyłem w to w końcu tyle czasu i pieniędzy...

I działało! Lepiej, niż mogłem pomyśleć! W dodatku Matt, zapewne z powodu wiadomości, jaką przekazał nam chwilę temu, brzmiał tak czysto, że nagranie wokalu zrobiliśmy tylko jedno, ale naprawdę dobre. Z wielką radością po czterech godzinach pracy zapisywałem utwór w folderze „LP6-BFMV”. W międzyczasie zespół zdążył wyjść, w studio byłem tylko ja i moja Ally.

– Michael? – zagadnęła w pewnym momencie.

– Tak, LeeLo?

– Chyba pozazdrościłam Lolly – uśmiechnęła się. – Zaryzykujmy z tym leczeniem. Nie oczekuję wprawdzie cudów, ale coś mi mówi, że będzie warto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro