34. Pora wracać do domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Michael

Moment powrotu do domu okazał się wcale nie być dla nas jakoś szczególnie trudny. Zaczynaliśmy tęsknić za znajomymi i nawet poniekąd za pracą. Na dłuższą metę na plaży nie było co robić, Ally już nawet nie wychodziła tak często na zewnątrz. Najprzyjemniejszym punktem każdego dnia był wieczorny spacer, za dnia nie było już tak naprawdę co robić.

W samolocie moja Liyah postanowiła się zdrzemnąć, z głową na moim ramieniu. Objąłem ją ramieniem i pocałowałem w czoło. Właściwie to zrozumiałe, spaliśmy krótko, a Ally wyjątkowo bardzo odczuwała niewyspanie.

Miałem wrażenie, że wracała ze mną inna osoba, niż ta, którą dwa tygodnie temu zabrałem z Nowego Jorku. Ta dziewczyna miała w sobie więcej życia, energii, i tryskała radością na odległość.  Nie miała już kredowobiałej karnacji i sinych ze zmęczenia oczu. Jakby nagle wróciły do niej wszystkie chęci do życia, które stopniowo z niej uciekały przez ostatnie lata. Utwierdzało mnie to w przekonaniu, że warto było się trochę wyłożyć na te wakacje. Jakby to już kategorycznie zamknęło rozdział jakiejkolwiek zależności Aaliyah ode mnie. Teraz już wystarczyło tylko pamiętać o lekach. A z tym problemu nie było.

*****

Ledwie wróciliśmy do domu, Liyah rzuciła się na... fortepian.

– Dziecko moje kochane, jak ja tęskniłam... – pisnęła, siadając na stoliku przed instrumentem.

– Zagraj coś – poprosiłem. – Wieki nie słyszałem ciebie grającej na klawiszach.

– To było tak dawno, że sama nie wiem, czy cokolwiek potrafię – zaśmiała się dziewczyna, ale rzuciła okiem na stojące na pulpicie nuty. – Dobra. Spróbuję.

Zagrała pierwszy akord. Sprawiała wrażenie, jakby chciała zagrać szybciej, niż pozwalały jej na to umiejętności. Zaklęła, przerywając. Westchnęła i zaczęła z lekkim poddenerwowaniem mocno i stanowczo naciskać klawisze. Zaśmiałem się. Wyglądało to zabawnie, ale wszystko wskazywało na to, że działało.

Mimo bardzo długiej przerwy, jaką miała Aaliyah, radziła sobie świetnie. Zapewne sporym ułatwieniem był fakt, że grała własny utwór, a przecież nigdy nie skomponowałaby czegoś, co wykraczałoby poza jej umiejętności. Chociaż kiedyś jej całodzienne rzępolenie doprowadzało mnie do szału, teraz słuchałem jej z ogromną przyjemnością. Bo była tutaj i potrafiła grać. Jeszcze jakiś czas temu jedno albo drugie to uniemożliwiało.

Gdy skończyła, z pewnym zdziwieniem popatrzyła w nuty.

– Naprawdę ja to skomponowałam? – zapytała ze śmiechem.

– Na partyturze jest twoje nazwisko, na to wygląda – odpowiedziałem, całując dziewczynę w skroń.

– Beznadziejne – oceniła. – Kiedyś to trochę pozmieniam.

– Mi się podoba – uśmiechnąłem się. – Dopisz tylko tekst.

Aaliyah posłała mi zdziwione spojrzenie.

– Dziwne. Do tej pory raczej kazałeś mi przestać walić w klawisze, ledwie usiadłam do grania. Coś ci się odmieniło? – zapytała.

– Doceniłem to, że jesteś i potrafisz grać – wyznałem. – Pod twoją nieobecność jedyna osoba, która zagrała na tym fortepianie, to był Noah, gdy go o to poprosiłem. Naprawdę, zdążyłem się stęsknić za twoim graniem.

– Noah? Czyli moje maleństwo było w dobrych rękach – dziewczyna z czułością odwróciła wzrok w stronę instrumentu.

– Maleństwo? – zdziwiłem się.

Normalni ludzie w salonie mają duży stół, krzesła, żeby móc ugościć jak największą liczbę osób. My mogliśmy pozwolić sobie ledwie na stolik kawowy, bo, cholera, pół naszego salonu zajmował bielutki fortepian koncertowy. A salon wcale nie był mały.

– Maleństwo – przytaknęła Ally. – To moje dzieciątko... Sama na niego zarobiłam, sama go wybrałam, sama się nim zajmuję...

Pamiętałem to aż za dobrze. Pracowaliśmy już wtedy razem, ale Ally zaraz po skończeniu zmiany spędzała długie godziny, zazwyczaj u Noah. A to dlatego, że posiadał on fortepian, na którym grało jej się znacznie przyjemniej, niż na cyfrowym pianinie w domu. Kompletnie nie oddawało ono uroku klasycznego instrumentu. I trwało to... Rok, może dwa?

– Michael? Pożyczyłbyś mi samochód?

Przysięgam, że w tym momencie myślałem, że się przesłyszałem. Ally wtedy nie miała własnego auta, twierdziła, że jej nie jest potrzebne... A ja miałem wtedy auto marzeń, jeździłem czerwonym Mustangiem...

– A w życiu! – odparłem. – Gdzie chcesz jechać? Zawiozę cię.

– Do sklepu muzycznego. Potrzebuję własnego fortepianu.

– A to tutaj, to co to jest? – wskazałem na pianino stojące w kącie.

– To się nie powinno nazywać tak, jak się nazywa – mruknęła. – Sprzedam to coś, mam sporo kasy, kupię sobie fortepian. Ale nie nowy, spokojnie. Znajdę ładny, używany instrument, w miarę dobry jakościowo...

– Aaliyah, do cholery, gdzie ty chcesz w tym domu postawić fortepian... I jak zamierzasz go wnieść?

– Tutaj, w końcu jest dużo miejsca. Przez drzwi balkonowe powinien się zmieścić...

Słuchałem jej z niedowierzaniem.

– Jesteś szalona.

– Wiem – uśmiechnęła się Liyah. – Ale niedługo Noah mnie bezceremonialnie wyrzuci, jak będę zakłócać mu spokój w jego własnym domu.

– No dobra – zgodziłem się. – Chodź. Pojadę z tobą.

Zawiozłem ją i nawet razem z nią wszedłem do sklepu. I to była miłość od pierwszego wejrzenia.

Jeden, jedyny, biały fortepian. Jeden z większych instrumentów w całym sklepie. Aaliyah od razu do niego podbiegła i usiadła przy nim, od razu układając palce na klawiaturze.

Zagrała jakiś krótki utworek, nie zważając na obecność innych ludzi, z których nagle większość zaczęła jej słuchać, czasem z podziwem kręcąc głową.  Już byłem pewien, że to właśnie ten instrument zamówi, choć nie próbowała żadnego z innych.

– O tak – szepnęła. – Chcę dokładnie ten.

Odnalazła pracownika sklepu, wypytała o wszystko i umówiła się, że instrument trafi do nas następnego dnia w godzinach przedpołudniowych. Od razu zapłaciła, chociaż mi zrobiło się słabo, ledwie usłyszałem cenę.

Nie miałem pojęcia, że z momentem postawienia tego czegoś w salonie, moje spokojne życie dobiegnie końca.

– Tak, kochanie, a ja i Noah ci go tutaj wnieśliśmy, żebyś mogła od tamtej pory codziennie spędzać przy nim całe dnie – dodałem.

– I za to będę was obu kochać do końca życia i jeszcze jeden dzień dłużej – Aaliyah pocałowała mnie w policzek.

– Oczywiście, miłość do Noah jest tylko platoniczna – zaśmiałem się i objąłem ją w talii.

– Bynajmniej ja nic nie wiem o tym, jakobym leciała na dwa fronty – odparła dziewczyna i zagrała jedną ręką prostą melodyjkę. – Właśnie. Jen na pewno już wróciła z pracy. Noah, o ile nie jest z tą swoją, też na pewno nie ma nic do roboty. Może się do nich przejdziemy? Chętnie zobaczyłabym się z Jennie...

Chwilę pomyślałem.

– A ja z jej bratem, więc właściwie to nie widzę przeciwwskazań – zgodziłem się, wstając i mocno prostując plecy. Coś dosyć głośno w nich przeskoczyło, aż Liyah się obejrzała.

– Chyba powoli zaczynają wychodzić konsekwencje całodziennego noszenia mnie na rękach – zachichotała, również wstając. – Chodźmy.

*****

Nie uprzedziliśmy Jenny i Noah,  że zaszczycimy ich swoją obecnością. Byliśmy niemal pewni, że zastaniemy ich w domu, co zresztą potwierdziły dwa samochody stojące na podwórku, sportowy McLaren Noah i o wiele bardziej niepozorne, małe miejskie autko należące do Jen. Chociaż zasadniczo, obecność auta Jenny miała niewielkie znaczenie, nieraz byłem świadkiem, jak Noah, nawet jeżeli Jen nie pytała o pozwolenie, rzucał siostrze kluczyki od swojego auta. Ufał jej pod tym względem o wiele bardziej niż ja Ally. Jennie była znacznie lepszym kierowcą niż Liyah.

Ally zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Natychmiast usłyszeliśmy czyjeś kroki, zbliżające się do wyjścia...

– Aaliyah! – pisnęła Jenna, ledwie otworzyła drzwi. Mocno przytuliła moją dziewczynę.

Dopiero po chwili wyciągnęła ręce w moją stronę. Również ją przytuliłem i pocałowałem w policzek na powitanie. Za chwilę przybiegł jej brat.

– A wy już tu? Źle wam było bez nas? – zażartował. – Cześć.

Wpuścili nas do środka. Chwilę na siebie popatrzeli, jakby chcąc coś ustalić telepatycznie. W końcu zgodnie kiwnęli głowami, po czym Noah wyciągnął z barku butelkę dobrego wina, a Jenna cztery kieliszki. Zaczęli się z siebie śmiać, a Noah ucałował siostrę w czoło. Usiedliśmy razem przy stoliku.

Noah zaczął rozlewać alkohol do kieliszków. Liyah jednak go zatrzymała.

– Nie, ja dziękuję. Coś średnio się czuję i mam wrażenie, że jakbym się jeszcze napiła, to bym nie zdążyła dobiec do łazienki – zażartowała.

Spojrzałem na nią. Faktycznie, znów jej cera stała się blada, ale nie wyglądała jakoś szczególnie źle.

– Wszystko w porządku, Lee? – zapytałem z troską. – Wcześniej nic nie mówiłaś.

– Bo wcześniej było w porządku – wytłumaczyła. – Dopiero gdy szliśmy, zaczęło mi się robić słabo. Ale bądź spokojny, nie ma tragedii.

– Powiedz, jeżeli byłoby gorzej – poprosiłem, obejmując ją ramieniem. Przytaknęła i lekko się we mnie wtuliła.

Zmuszeni zostaliśmy opowiedzieć Weaverom ostatnie dwa tygodnie. Raczej skupiliśmy się na opowiedzeniu szczegółów  samego wypoczynku. Nie poruszaliśmy tematu tego, co dodatkowo umiliło nam te wakacje. Ten ostatni poziom bliskości, jaki osiągnęliśmy w dniu przyjazdu. Coś, co sprawiło, że przestałem widzieć w Liyah nieporadną dziewczynkę, której trzeba pomóc, którą trzeba się opiekować, a zacząłem dostrzegać piękną, młodą kobietę, którą kochałem. Te wakacje dowiodły też, że Ally była już zupełnie samodzielna. Jeżeli po coś mnie wołała, to już tylko i wyłącznie dlatego, że jej się nie chciało czegoś robić czy dlatego, że była zmęczona, co przy jej chorobie zdarzało się szybko i często.

– Cóż. Dobrze w końcu was widzieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro