22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Transporter był wyjątkowo cichy i stabilny, więc gdyby nie zmieniający się widok za oknem i fakt, że pilotował to Taehyung nie byłby pewien, że pojazd w ogóle się porusza.

Gdy prowadził Horizon albo Selene, statki wydawały się mieć własną osobowość i trzeba było z nimi walczyć o władzę nad sterem, słychać było dźwięki, czuć przeciążenia, a ten mikry, zaledwie dwuosobowy transporter naziemny, najnowszej keplerskiej produkcji, ślizgał się po tafli czerwonego jeziora lekko, bez żadnego problemu. Żadnych dźwięków, szmerów, ani zmian ciśnienia.

Taehyung był tym trochę zirytowany. Jego palce same bezwiednie, mocniej łapały za stery, spodziewając się sprzeciwu, ale ten nie następował. Wszystko działało gładko i bez problemu. Mechanicznie. Chłopaka aż korciło, żeby opuścić swoją stację tylko po to, by zobaczyć, co się stanie. Czy transporter zmieni kurs? Zapikuje w dół i rozbiją się na setki maleńkich kawałków, a może jednak będzie trzymać trasę, aż do wyrastającej z mgły wyspy, która wydawała się lewitować nad wodą.

Jimin siedzący na miejscu pasażera podskoczył, gdy metalowy dach jednej z wielu budowli na wyspie odbił światło, a potem mgła zaczęła rozrzedzać się, ukazując śnieżnobiałe, strzeliste wieże, które wybijały się na tle fioletowego nieba, gasnącego powoli wraz z dwoma słońcami sunącymi coraz niżej za horyzont.

Taehyung musiał przyznać, że laboratorium ojca wyglądało imponująco, ale nigdy, nawet pod groźbą śmierci, nie powiedziałby tego na głos. Czerwone jezioro kontrastowało z budynkami i soczystą zielenią drzew zasadzonych dookoła i im bliżej byli, tym bardziej było jasne, że wyspa jednak lewituje nad wodą. Gigantyczny cień jaki rzucała, był tak ciemny, że wydawało się, iż w dolnych jej partiach, dawno zapadła już noc. Wrażenie potęgowały tylko lampy, które powoli zaczynały zapalać się w przystani i niższych partiach kompleksu. Ich złotawe światło wyglądało jak skrzący się brokat.

- Wow! - Jimin aż się pochylił, starając się zobaczyć jak najwięcej. - To miejsce jest gigantyczne i zobacz! Zbudowali je w miejscu zaburzonej grawitacji - gadał dalej, ale Taehyung skrzywił się tylko w odpowiedzi. Bardziej zajmował go teraz monitor obok sterów, który włączył się i sam zaczął autoryzację bez komendy głosowej. Zawsze irytowało go, gdy komputer robił coś bez jego rozkazu.

- Dokowanie rozpoczęte - powiedział komputer pokładowy, gdy byli już prawie u celu. - Kim Taehyung, Kim Jimin. Autoryzacja zakończona pomyślnie.

- Super, dzięki - burknął pod nosem. Transporter zwolnił, a potem podskrzydłowe silniki uruchomiły się, wyrównując ich kurs. Taehyung złapał za stery, ale te nie ruszyły się nawet o milimetr. - Nienawidzę tego statku - mruknął pod nosem. - Jimin, zobacz- powiedział głośniej do chłopaka, który był teraz zajęty podziwianiem widoków. Klepnął go lekko w przedramię i puścił ster.

- Co ty... - zaczął szybko Jimin, ale urwał w połowie zdania. - O, tryb automatyczny - zauważył ze zdziwieniem. Transporter wciąż utrzymywał stabilny tor i mimo że Taehyung nie trzymał sterów, unosił się do góry, aż do drugiej przystani, przy której dokowały właśnie inne, większe jednostki.

- Nienawidzę keplerskiej technologii.

- Nienawidzisz, gdy nie masz nad czymś kontroli - odparł od razu Jimin. - I naprawdę nie wiem, co ty masz z tym trybem automatycznym. To normalna część systemu i to każdego statku. Niezależnie od wielkości i funkcji, i ... - zaczął tłumaczyć, chociaż odbywali tę konwersację chyba z milion razy.

- Dobra, skończ już. Nagraj to sobie - przerwał mu chłopak, ucinając temat. Jimin westchnął sfrustrowany, na co Taehyung założył ręce na piersi.

Transporter zacumował sam w przystani. Był to tak gładki i subtelny ruch, że nie było nawet czuć, kiedy się zatrzymał. Dopiero, gdy delikatna bryza zawiała do środka kabiny, obaj zorientowali się, że gródź znajdująca się za nimi, otworzyła się bezszelestnie, wnosząc ze sobą mocny zapach soli. Taehyung uderzył ze złością w stery.

- No nie powiesz mi, że keplerskie transportery to nic więcej jak ziemskie taksówki! Po cholerę to gówno ma w ogóle funkcję pilotażu? - dodał jeszcze głośniej i prawie zerwał z siebie pasy, które po uderzeniu w guzik znajdujący się na piersiach chłopaka, szybko i sprawnie schowały się w siedzeniu. Taehyung wstał z fotela dysząc ciężko. - Jestem pilotem! To moja praca! Mam prawo się irytować, mam prawo... - kontynuował swoją pozbawioną sensu przemowę.

- Obaj wiemy, że wcale nie chodzi ci o transporter - wtrącił Jimin, stając obok niego. Taehyung przez chwilę mierzył go wzrokiem. - Hej, będzie ok - dodał ciszej, głaszcząc chłopaka po przedramieniu. - Godzina i wracamy. Nie musisz nawet z nim gadać, jeśli nie chcesz.

- Nie wiem, jak sobie to wyobrażasz - chłopak pokręcił energicznie głową.

- Tu chodzi o mnie, nie o ciebie - odparł Jimin. - Wiesz, jaki jest tata. Pewnie nawet nie zauważy, że tam jesteś - Taehyung skrzywił się nieznacznie.

Jimin miał rację, wiedział o tym, ale na samo wspomnienie wszystkich innych spotkań, robiło mu się niedobrze. Ojciec rozmawiał z nim tylko wtedy, gdy czegoś chciał i miał wrażenie, że i tym razem tak właśnie będzie. Zacznie się jakaś dziwna konwersacja, ojciec o coś poprosi, o jakąś przysługę, o jakieś dane, które normalnie nie trafiłyby w jego ręce i jak zwykle Taehyung nie będzie potrafił mu odmówić. Zawsze tak było, za każdym razem. Chłopak doskonale zdawał sobie sprawę, skąd brał się u niego ten brak samokontroli i mówienia "nie", a co najgorsze ojciec też i doskonale wiedział, sprawę jak podejść Taehyunga, jaki gest wykonać i co powiedzieć, żeby dostać to, co chciał. Chłopak czasem nienawidził siebie za to. Zwykła pochwała i sam fakt, że ojciec patrzył mu w oczy, była jednak tego warta.

- Pewnie... pewnie masz rację - powiedział cicho, zgadzając się z bratem.

- Chodź - Jimin złapał go za rękę i wyciągnął na zewnątrz. - Nawet nie zauważysz, że... och! - krzyknął głośniej i od razu zaczął kaszleć.

Dopiero po chwili Taehyung zorientował się, co się stało. W porcie, przy stacji dokującej, stał wysoki różowo-włosy mężczyzna, który, gdy tylko chłopak złapał jego wzrok, machnął do niego ręką. Taehyung od razu przestał dziwić się reakcji brata; gdyby był na jego miejscu pewnie zareagowałby podobnie, bo nie codziennie spotyka się swojego doppelgangera. Była to zupełnie normalna reakcja. On sam pewnie dodałby jeszcze przekleństwa.

- O kurwa - zaklął na głos, bo wiedział, że Jimin tego nie zrobi. Facet ukłonił im się i zaczął iść w ich kierunku, zupełnie nie zwracając uwagi na tę reakcję.

- Witamy w Eden. Nazywam się Hyeongjun - przedstawił się, podając im szybko dłoń do uściśnięcia. - Jestem asystentem doktora Kima - dodał błyskawicznie, uśmiechając się przy tym szeroko.

Taehyung przekrzywił głowę w bok. Jednak nie byli podobni. On i Jimin. Co prawda jego brat, był równie elegancki w swoim sposobie chodzenia, ale nie był tak wysoki jak Hyeongjun, ani nie miał tak wysokich kości policzkowych. Twarz Jimina można było raczej określić jako pulchną, małą, ale niezbyt ładną, była zupełnie inna niż faceta, który szczerzył się do nich tak mocno, jakby zależało od tego jego życie, co może i nawet było prawdą. Znając upodobania swojego ojca, Taehyung podejrzewał go o wszystko co najgorsze. Według niego ludzie powinni być mili, uczynni, łagodni i podatni. A najlepiej głupi, bo takimi łatwiej jest kierować. Powinni też się dużo uśmiechać, bo uśmiech z jakiegoś powodu był bardzo ważny dla starego Kima, chociaż sam nie uśmiechał się wcale.

- Kim Taehyung, mój brat Jimin - mruknął w odpowiedzi Taehyung, a twarz mężczyzny rozpromieniła się jeszcze bardziej. Wyglądał teraz jak karykaturalna, wyrośnięta wersja Jimina.

- Doktor już na was czeka - Hyeongjun pokazał na południową wieżę, nad którą powoli zapadała noc. - Wolicie wziąć windę, a może teleporter?

- Winda! - krzyknęli obaj w tym samym czasie. Jimin raczej wyszeptał głośno, ale Taehyung liczył to jako krzyk. Wszyscy na Horizon po ostatniej awarii teleportera nie pałali do nich miłością i każdy starał się ograniczyć ich używanie do minimum. Mężczyzna widząc ich zgodną reakcję, zaśmiał się głośno.

- Niech będzie winda - pokiwał głową i zaczął prowadzić ich w stronę jednej z wielu rozsianych po placu stacji transportujących. Co jakiś czas biała kapsuła wysuwała się z ziemi i otwierała bezszelestnie, zabierając ze sobą kolejnych pasażerów. Hyeongjun zatrzymał ich przy jednym z podestów. - Jedziemy na samą górę - powiedział, gdy winda wyłoniła się z podłogi i sam wszedł pierwszy do środka. Gestem ręki przywołał pozostałą dwójkę.

- No oczywiście, że tak - mruknął Taehyung pod nosem, stając zaraz obok mężczyzny, który dalej, uparcie się uśmiechał. I robił tak aż do ostatniego piętra, kiwając lekko głową na boki i nucąc coś pod nosem.

- Jesteśmy! - powiedział wesoło za windą, która też poinformowała ich, że byli już u celu. Hol, który zobaczyli po otwarciu drzwi, był gigantyczny i im bardziej Taehyung się po nim rozglądał, tym bardziej dochodził do wniosku, że był większy niż sama Horizon, a może nawet i dwie. Wysokie pomieszczenie było podparte na cienkich kolumnach, które wydawały się nie podpierać nic tak naprawdę, bo wszędzie gdzie tylko było można architekt zdecydował, że użyje szkła. Było na suficie, na ścianach, a nawet podłodze, pod którą z jakiegoś powodu zrobiono akwarium. Zaraz naprzeciwko windy stała pluszowa, biała kanapa, a po jej lewej stronie znajdował się korytarz zakończony gigantycznymi, jasnymi drzwiami, które w zachodzących promieniach słońca zdawały się lśnić dziwnym złotawo-zielonym światłem, wychodziłącym z marmurkowego wzoru przecinającego je w poprzek. Hyeongjun nie musiał nawet mówić co się tam znajduje, ale i tak to zrobił. - Gabinet profesora - powiedział. - Ja poczekam tutaj i zaprowadzę was po spotkaniu do waszych pokoi.

- Dobra - odparł Taehyung mechanicznie, zrobił pierwszy krok w kierunku drzwi, ale zaraz się cofnął. - Zaraz, co? Pokoi?

- Zostajecie na noc - powiedział zdziwiony mężczyzna. - Droga do stolicy...

- Nie, nie... Nie zostajemy.

- Daj spokój - wyszeptał cicho Jimin. - Nie ma co, chodź...

- Nie zostajemy na noc - Taehyung prawie krzyknął. Gdy tylko usłyszał, jak jego głos niesie się po pustym korytarzu, od razu go ściszył. - Nie zostajemy - Hyeongjun uśmiechnął się lekko.

- O tym zadecyduje profesor - pokazał na drzwi gestem dłoni. Taehyung przez chwilę mierzył go spojrzeniem, ale wiedział, że to i tak nic nie da, więc od razu skierował swoje kroki w stronę gabinetu. Nie czekał na brata, chociaż Jimin wołał go kilka razy prosząc, żeby zwolnił. Chciał mieć to już za sobą.

- Poczekaj - młodszy chłopak nie poddawał się, ale Taehyung tylko pokręcił głową. W tym samym momencie jasne drzwi na końcu korytarza otworzyły się. Dopiero to zatrzymało go w połowie kroku.

- Ugh...- zniesmaczone warknięcie samo wydobyło się z jego ust.

- Oddychaj - szepnął Jimin, stając obok niego. - Będzie dobrze.

- Nie będzie i dobrze o tym wiesz. Nie zostajemy tu dłużej niż sześćdziesiąt minut. Tak, jak ustaliliśmy - odparł również szeptem, bo widział już sylwetkę ojca, która odbijała się od szklanej podłogi. Mężczyzna szedł pewnym siebie krokiem, a echo jego obcasów niosło się po korytarzu. Taehyung widząc to, uśmiechnął się sztucznie i od razu poprawił swoją posturę. Musiał rozluźnić ramiona, zrelaksować się. Ojciec wyłapywał takie rzeczy.

- Długo tam będziecie stać? - głos Kim Jinyounga był donośny i Jimin, aż podskoczył w miejscu. - Hmmm? - spytał, wyłaniając się zza załomu.

Taehyung uśmiechnął się szerzej, aż bolały go policzki. Ojciec wyglądał zupełnie inaczej niż go zapamiętał i chłopak przez moment nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Ostatni raz, gdy się widzieli, czyli jakieś pięć lat temu, Jinyoung wyglądał jak duch. Chudy i przygarbiony, z siwizną, która atakowała jego gęsta bródkę i włosy, był wręcz chodzącym stereotypem szalonego naukowca. Ten Jinyoung, który zgarnął właśnie silnym ramieniem śmiejącego się głośno Jimina, wydawał się być zupełnie inną osobą. Lekka opalenizna, charakterystyczna dla wszystkich mieszkańców Keplera, służyła mu, a jego jasno-beżowe oczy wydawały się jeszcze jaśniejsze. Gdyby nie kruczoczarne włosy, można by go pomylić z rodowitym mieszkańcem tej planety. Nie było śladu po siwiźnie, nie było śladu po niczym, co zapamiętał chłopak. Jinyoung był potężny i wysoki. Wyglądał dokładnie tak samo jak, gdy miał czterdzieści lat. Taehyung wydał z siebie kolejne zniesmaczony dźwięk.

***

Apartament Yongsun znajdował się trochę na uboczu, poza tą modną częścią miasta i poza tą historyczną, w której mieściły się wszystkie najważniejsze ośrodki funkcjonowania nie tylko stolicy, ale i całego państwa. No i ich rodzinny dom, gdzie nikt nigdy tak naprawdę nie mieszkał. Ogromny dziedziniec z kompleksem wielu długich budynków połączonych zewnętrznymi korytarzami, z których można było wchodzić do wysokich, ciemnych pomieszczeń. Jedynie największy z nich, w którym mieściła się oficjalna, królewska komnata wyróżniał się na tle całego kompleksu. Reszta drewnianych, zbudowanych z zielonego drewna keplerskich karaganów, budynków wyglądała praktycznie tak samo i najbardziej traumatycznym dla Jina wspomnieniem z dzieciństwa było znalezienie tego właściwego, do którego właśnie powinien się udać. Przeważnie był bardzo zgubiony i jeszcze bardziej spóźniony, co nigdy nie uchodziło uwadze jego matki.

W kompleksie pałacowym nikt nigdy nie mieszkał, a przynajmniej nie za życia rodziców i dziadków Jina. Pałac królewski służył im za dom jedynie podczas świąt i ważnych, keplerskich uroczystości. W dawnych czasach podejmowano w nim również ziemskie i federacyjne delegacje, by w taki sposób udowodnić im potęgę i niezależność Keplera, jednak teraz już nikomu nie zależało na uznaniu federacyjnych delegacji. Federacyjni wysłannicy z biegiem czasu stracili dla nich wartość i nikomu już nie zależało na tym, by zabiegać o ich względy. Jin tak naprawdę nie pamiętał, kiedy pałac był otwarty dla gości.

Droga do domu Yongsun trwała długo i Jin żałował trochę, że nie zjadł wcześniej śniadania, a nie mógł zatrzymać się w żadnej z mijanych po drodze restauracji, bo nie żył. Przynajmniej oficjalnie. Nie bardzo wierzył w to, że ktoś mógłby go rozpoznać, bo od kiedy zaczął naukę na Hyperionie, nie był częstym uczestnikiem królewskich obrzędów. A nawet gdyby było inaczej, bycie członkiem rodziny królewskiej na Keplerze nie równało się posiadaniu jakiegoś nadzwyczajnego zainteresowania ze strony mediów czy zwykłych ludzi. Tylko, że Jin oficjalnie nie żył, co mogło trochę skomplikować sytuację.

Skręcił, kiedy nawigacja zasugerowała objazd centrum. Przełączył na autopilota i napisał do Yoongiego kolejną wiadomość. Jego wcześniejsza została odczytana, jednak nie otrzymał jeszcze odpowiedzi. Nie to, że się spodziewał. Yoongi był najgorszą osobą do komunikowania się przez wiadomości tekstowe, bo albo w ogóle ich nie odbierał, albo zostawiał przeczytane. Rzadko odpisywał. Jednak tym razem Jin trochę liczył na jakąś wiadomość, nawet z pretensjami, bo wtedy przynajmniej wiedziałby, na czym stoi, a tak mógł się tylko zastanawiać. A do głowy nie przychodziło mu nic szczególnie optymistycznego.

Rozsiadł się wygodniej w fotelu, uchylając okno, przez które do pojazdu wpadła poranna bryza. Zaczynała się wczesna wiosna. Ostre, pachnące solą powietrze wypełniło mu płuca. Droga prowadziła między wzgórzami pokrytymi niebiesko-fioletowymi kamasjami, ale wiedział, że znajdują się bardzo blisko morza. Słyszał jego szum i przez chwilę miał ochotę zamknąć oczy, by wsłuchac się w dźwięk fal i trochę odpocząć, ale znajdował się zbyt blisko celu, by ucinać sobie drzemkę.

Pojazd powoli zaczął zwalniać, by zatrzymać się przed niepozornym budynkiem. Jin przysunął się bliżej szyby, by ułatwić systemowi bezpieczeństwa skanowanie swojej twarzy. Miał nadzieję, że Yongsun nie skasowała go z bazy danych. Na szczęście brama otworzyła się z cichym kliknięciem i mógł wjechać do środka.

Nie musiał nawet pukać, bo drzwi wejściowe były otwarte na oścież, zablokowane przed zamknięciem plecakiem. Ominął go i wszedł do środka. Przez chwilę czekał, aż jego wzrok przyzwyczai się do półmroku, który tam panował.

- Hej - usłyszał zbliżający się do niego głos Moonbyul. - Yongsun jest w kuchni, robi kawę, więc pewnie się załapiesz - dziewczyna wyszła na korytarz i wspięła się na palce, żeby cmoknąć go w policzek. - Muszę już lecieć do laboratorium, nie wypada mi się spóźnić - uśmiechnęła się i zniknęła za drzwiami, nie dając mu nawet czasu na jakąkolwiek odpowiedź. Jin niezbyt często bywał w mieszkaniu siostry, dlatego teraz kierując się bardziej instynktem, niż pamięcią, podążył w stronę kuchni. Prawie udało mu się znaleźć ją od razu i praktycznie od razu zrozumiał, czemu jego siostra wybrała takie odludzie na miejsce swojego zamieszkania.

Za zajmującym prawie pół pomieszczenia, narożnym oknem rozciągał się widok na zatokę i ciemny, wilgotny las.

- Nie wiedziałam, że przyjedziesz sam - powiedziała na przywitanie, nalewając wodę do wielkiego dzbanka, a aromat kawy już po chwili wypełnił całe pomieszczenie.

Jin powstrzymał się przed rzuceniem się na napój. Przez te wszystkie lata naprawdę, ale to naprawdę tęskni za prawdziwym jedzeniem. Takim, które trzeba zrobić; wybrać składniki, przygotować je i odpowiednio przyrządzić. To miało sens i już nie mógł się doczekać, aż będzie mógł podzielić się tym doświadczeniem z Yoongim.

- A z kim miałem? - zapytał, siadając na długiej, drewnianej ławie i wyciągając rękę po kubek.

- Z Yoongim, na przykład - odpowiedziała siadając naprzeciwko i zakładając za ucho długi kosmyk. Włosy strasznie jej urosły. Kiedy się ostatnio widzieli, sięgały Yongsun może do ramion, a teraz spokojnie zakrywały jej połowę pleców.

- Yoongi jest w szpitalu - mruknął niechętnie Jin, bo nie do końca podobał mu się kierunek, w którym zmierzała ich konwersacja. - Chciałem mieć pewność, że bycie na planecie jest dla niego bezpieczne - dziewczyna pokiwała tylko głową.

- Rozmawiałeś z nim? Kiedy wylądowaliście, wydawał się trochę... zaskoczony - powiedziała powoli, dokładnie dobierając słowa. Ostrożnie.

- Jeszcze nie.... chcę dać mu trochę... przestrzeni - Jin sięgnął bo dzbanek, chociaż wiedział, że kawa nie zdążyła się jeszcze zaparzyć. Po prostu chciał się czymś zająć, żeby nie pokazywać siostrze, jak bardzo się denerwuje całą sytuacją z Yoongim. Przecież miało już być dobrze.

- Jemu czy sobie? - zapytała wprost. Po latach lawirowania między uprzejmymi i dyplomatycznymi ominięciami niewygodnych tematów i półsłówkami, które nigdy nie dotykały istoty problemów, Jin zapomniał trochę, jak prowadzi się otwarta i szczerą rozmowę. - Bo wydaje mi się, że jemu bardziej zależałoby na odpowiedziach.

- Jemu... chcę to zrobić dobrze, żeby się nie denerwował.

- Na pewno fakt, że zostawiłeś go samego w szpitalu, na obcej planecie w tym pomoże - powiedziała z przekąsem i uśmiechnęła się promiennie. Jin westchnął i przewrócił oczami. Niespecjalnie tęsknił z posiadaniem starszej siostry, która zawsze musiała mieć rację. - Jinnie...

- Chyba nie o tym chciałaś ze mną rozmawiać - przerwał jej, starając się zachować spokój.

- Nie tylko o tym - podkreśliła Yongsun, nalewając sobie kawy. Jin od razu pożałował, że sam zrobił to wcześniej. Płyn w jego kubku miał zdecydowanie za jasny kolor i smakował bardziej jak woda. - Ale... o tym też. Uważam, że powinieneś załatwić swoje prywatne sprawy, zanim zaczniesz rozwiązywać inne problemy. Inaczej wszystko się może spieprzyć, a tego nie chcemy - kiwnął niechętnie głową, nawet nie chciał sobie wyobrażać konsekwencji, które kosztowałoby ich nawet małe potknięcie. Już nie mówiąc o tym, że cały ten czas, który spędził w Akademii, zostałby zmarnowany.

- Nie chcemy - powtórzył po niej jak echo, czując jakąś zupełnie niespodziewaną złość. Może źle zrobił przychodząc tutaj, może faktycznie powinien najpierw porozmawiać z Yoongim albo w ogóle nie zostawiać go w szpitalu. Jednak lista tego, co powinien zrobić zaraz po lądowaniu, stała się niesamowicie długa i przytłoczyła go na tyle, że w pierwszej chwili nie potrafił ocenić priorytetów.

- Federacja planuje wysłać oficjalną wiadomość o Eksodusie Ziemi - zaczęła Yongsun wolno, stukając jednym palcem w tablet, co wyglądało trochę, jakby prowadziła z kimś konwersację, albo ją ignorowała. - Co oznacza, że niedługo będą chcieli również przepchnąć Akt Przejęcia Keplera, prawdopodobnie będzie miejsce na negocjacje i oficjalnie nadal Kepler zachowa względną niezależność, ale...

- Realna władza będzie należała do nich - spojrzał na dziewczynę, która kiwnęła lekko głową i nadal oblizywała swoją łyżeczkę z kawowej pianki. - Czy... czy znane są już jakieś daty? Terminy?

- Prawdopodobnie rok... może dwa. Ich flota nie jest na tyle liczna, by przerzucić wszystkich cywilów, a nie chcą wykorzystywać do tego statków militarnych w obawie przed atakiem Oriończyków, przynajmniej takie jest moje zdanie - zdjęła z pobliskiej półki misę z owocami salaki. - To ich opóźnia, a cokolwiek ich opóźnia jest dla nas dobre - Jin pokiwał głową. Mimo wszystko rok, nawet dwa to bardzo krótko. - Nie przejmuj się, to nie tak, że się tego nie spodziewaliśmy - dodała uspokajająco, jakby nie rozmawiali o potencjalnym wypowiedzeniu wojny i końcu obecnie panującego porządku.

- Czy... - zaczął ostrożnie, starając się, by jego słowa nie brzmiały definitywnie. - Czy do tego czasu królowa chce ogłosić niepodległość?

- Zdecydowanie - Yongsun podsunęła mu świeżo obrany owoc. - Chce to zrobić jak najszybciej, ale nie mamy jednomyślności we wszystkich planetach układu - westchnęła, a Jin wstrzymał oddech. Negocjacje z zarządami innych planet zawsze były trudne, jednak Jin podświadomie bał się, że to jego planeta robi jakieś problemy. To było dziecinne, bo przecież nie był odpowiedzialny za decyzje zarządu i królowa nie mogła go za to winić. Wziął kawałek obranej salaki, nigdy za bardzo nie przepadał za jej smakiem słodkim i lekko cierpkim jednocześnie. Podobno to kwestia wieku, może nawet i była to prawda, bo teraz owoc wydawał mu się całkiem smaczny - Kepler7 i 6.

Jin odetchnął, nad żadną z tych planet nie sprawował zwierzchnictwa.

- Czy Kepler7 nie należy do Moonbyul? - zapytał, chociaż znał odpowiedź. Kepler7 z zależnymi od niego dwiema mniejszymi planetami zawsze przechodził we władanie żony bądź męża królowej.

- Na razie to nic nie należy do Moonbyul - rzuciła szybko Yongsun, a Jinowi przeszedł po plecach nieprzyjemny dreszcz. Związek Yongsun i Moonbyul zawsze należał do raczej udanych, mimo że ich małżeństwo zostało zaaranżowane zanim jeszcze się urodziły. Jego rozpad mógłby zniszczyć przymierze, które Glise i Kepler zawarły wieki temu. Przymierze, które było głównym gwarantem ich przyszłej niepodległości.

- Czemu tak mówisz? - zapytał ostrożnie.

- Bo to prawda - odparła krótko, dolewając sobie kawy. - Nie gadam z nią, parszywa zdradziecka świnia - mruknęła, bawiąc się nadal tabletem. - Jin nie do końca rozumiał, bo Moonbyul, kiedy mijał ją w drzwiach nie wyglądała na kogoś, kto przeżywa jakikolwiek stres, a gdyby jego ktoś nazwał parszywą, zdradziecką świnią, na pewno nie miałby najlepszego humoru. - Obejrzała beze mnie następny odcinek serii, którą razem oglądaliśmy, nie przerywaj mi - zapowiedziała od razu, kiedy chłopak już otwierał usta, by coś jej powiedzieć. - A potem udawała, z marnym skutkiem, że widzi go po raz pierwszy. Myślała, że się nie zorientuję - parsknęła. - Wybaczę jej, nie od razu... dzisiaj albo jutro, zwłaszcza że widziałam tę serię już do końca. Nic specjalnego. - wzruszyła ramionami.

To faktycznie nie był jakiś poważny konflikt. Jin chciałby mieć takie problemy, ale niestety po tylu niedomówieniach, które w dużej mierze nie były jego winą, trudno wyjść na prostą i kłócić się o jakiś serial.

- Nadal... dopóki nie weźmiemy ślubu, Kepler7 nie ma tak naprawdę zwierzchnictwa, więc nie bardzo można ich do czegoś zmusić.

- Przekonać - podsunął Jin, chociaż w tym wypadku "przekonać" i 'zmusić" miało właściwie takie samo znaczenie. - Nadal... pewnie byłoby łatwiej niż Keplerem6 - oparł głowę na ręku.

Kepler6 był najstarszą planetą Królestwa, jako pierwszy zasiedlony przez przybyszy, stanowił główny i tak naprawdę jedyny obecnie ośrodek wydobywczy benitoitów.

Tam również znajdowała się ambasada Federacji i wszystkie oficjalne urzędy związane ze współpracą z organizacją. W razie akcji zbrojnej byli najbardziej prawdopodobnym celem, więc Jin niespecjalnie się im dziwił. Najwięcej ryzykowali.

Nie tylko dlatego, że posiadali drogocenne zasoby, do których Federacja nie chciała stracić dostępu, ale też znajdowali się najbliżej jej granicy. Byli pierwszym celem. I to celem, który Królestwo dość chętnie użyłoby jako przynętę. Flota Keplera, ta nieoficjalna, o której nie wiedziała Federacja, już od dawna nie używała benitoitów, a przynajmniej nie w takim stopniu, że strata kilku kopalni mogłaby jej zagrozić. To znowu nie podobało się zarządowi Keplera6 i tu zaczynał się konflikt interesów, które ciężko było pogodzić. Jin nie potrafiłby namówić ich do poświęcenia w imię większego dobra.

- Pewnie tak, chociaż... trudno zrozumieć, o co im właściwie chodzi - Yongsun wydawała się dość mocno zniechęcona, prawdopodobnie negocjacje z poszczególnymi planetami trwały już dostatecznie długo, a pierwszy entuzjazm zdążył już opaść.

- W jaki sposób tłumaczą swoją decyzję? - zapytał, chociaż zdawał sobie sprawę z prawdziwej przyczyny impasu. Brak zwierzchnictwa kogoś z rodziny królewskiej nad planetą. Niby takie zwierzchnictwo nie miało większego znaczenia politycznego, wszystkie decyzje należały tak naprawdę do zarządców, jednak liczył się prestiż i świadomość przynależności do czegoś większego, posiadanie własnego miejsca i oficjalnego reprezentanta.

- Moralnością - Jin spojrzał na nią zaskoczony. Moralność zdecydowanie nie była czymś szczególnie istotnym dla Keplerczyków, oczywiście nie znaczyło to, a przynajmniej nie powoływano się na nią w kwestii relacji z Federacją.

- Moralnością - powtórzył chłopak. - Szkoda, że Federacja nie pomyślała o moralności, kiedy 'przesiedlano' - zrobił palcami nawias - Serenity, albo kiedy testowano broń biologiczną na Orionie - mruknął, wyraźnie zły. - Albo kiedy...

- To może ty byś się z nimi spotkał, Jinnie? - przerwała mu siostra i wtedy trochę pożałował, że podszedł do tego tak emocjonalnie. Zdradzanie emocji zawsze oznaczało kłopoty albo dodatkowe zobowiązania, których Jin starał się unikać. Za wszelką cenę starał się również unikać wszelkich oficjalnych spotkań, na których musiał pełnić jakąkolwiek aktywną rolę. - Wiem, że nie lubisz - dodała szybko, jakby wyczuwając, o czym teraz myślał.

- Przecież oni nie wiedzą nawet, że żyję - zaczął się bronić, jednak wiedział, że na to może być już za późno. Yongsun wydawała się przekonana do tego pomysłu w stu procentach, a wtedy trudno było ją nakłonić do zmiany zdania.

- Tym lepiej - powiedziała twardo - Federacja nasłała na was dwa gigantyczne, statki bojowe, żeby ukryć chipowanie kolonii, jeśli to ich nie przekona, to jestem pewna, że masz znacznie więcej argumentów za tym, że Ferderacja pierdoli jakąkolwiek moralność - dodała ze spokojem. - Moonbyul może do ciebie dołączyć, warto ich przyzwyczaić do jej widoku, no i pokazać oczywiście, że Glise w pełni popiera naszą sprawę - Jin westchnął, cokolwiek miałby teraz do powiedzenia, nie miało żadnego znaczenia. Yongsun już zdecydowała. - Pogadam z nią o tym, ale nie dzisiaj... dzisiaj jeszcze nie.

- Może faktycznie mógłbym się z nimi spotkać, ale musieliby utrzymać naszą obecność w pełnej tajemnicy.

- Myślę, że z tym nie będzie problemu, uprzedzę ich o tym i dam ci znać, na kiedy uda się zaplanować spotkanie - ekran tabletu Yongsun rozbłysnął zielonkawym światłem, kiedy dziewczyna wystukiwała coś na klawiaturze. - Lepiej będzie urządzić normalne spotkanie, zamiast holograficznego, żeby mieli pewność, że nie użyliśmy jakiegoś hologramu i naprawdę żyjesz.

- Mogę do nich polecieć - zaproponował Jin, chociaż średnio miał na to ochotę. Samo spotkanie z zarządcami, których nie znał, wydawało mu się straszne, a przy bezpośrednim spotkaniu trudniej by mu było ukryć stres. Zdecydowałby się jednak, by to zrobić, gdyby to miało pomóc.

- Nie, bez przesady, niech sobie nie myślą, że są aż tak ważni - zmarszczyła nos, nadal nie odrywając wzroku od monitora. - Poza tym nie powinieneś zostawiać swoich gości, żeby ich dodatkowo nie stresować - dodała zupełnie od niechcenia. Jin westchnął, bo wiedział do czego nawiązuje jego siostra. Faktycznie powinien to lepiej rozegrać, ale było już za późno na tego typu rozważania. Stało się.

- Powinieneś jechać do szpitala, Cheonsu - powiedziała po chwili, jakby od niechcenia.

- Może tak zrobię - mruknął, chociaż już wcześniej postanowił odwiedzić szpital po drodze do domu. - I nie nazywaj mnie tak - z jakiegoś powodu jego królewskie imię zawsze go denerwowało.

- Mogę tego nie robić - odparła spokojnie, patrząc na niego wnikliwie. - Ale to nadal jest twoje imię. Nic z tym nie zrobisz, czy ci się to podoba, czy nie.

a/n: powodzenia na pozostałych maturach, no i sesji!

A tutaj, proszę, na szczęście wklejam Wam fotki Bena i Holly :)

Ben:


Holly:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro