5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Statek medyczny Taokang robił zdecydowanie mniejsze wrażenie niż Hairen, ale wydawał się sympatyczniejszy. Być może dlatego, że nikt z jego załogi nie próbował abordować się na Horizon, ani jej dziurawić. Yoongi jakoś nadal nie potrafił wybaczyć tego załodze niszczyciela, nawet jeśli nie była to do końca ich wina i takie były procedury. Dziura w Horizon to dziura i żadne przeprosiny mu tego nie wynagrodziły.

I mimo tego, że Taokang w jego nieoficjalnym rankingu nawet spoko statków, wciąż była całkiem wysoko i prezentowała się nieźle to wciąż była, tak naprawdę tylko i aż latającym szpitalem i z tego powodu, mimo usilnych próśb kapitana drugiego statku, Yoongi postanowił za wszelką cenę postawić na swoim i nie dać się przenieść na nic, co miało jakiś związek z medycyną. Po pobycie na Aningan miał dosyć. Nie to, że stała mu się tam jakaś krzywda, ale wolał trzymać się od szpitali z daleka tak długo, jak tylko było to możliwe.

- Możemy przeteleportować was na nasz statek - zaproponowała po raz kolejny, tym razem zupełnie wprost, Chunha, kapitan Taokang, która od razu po przedstawieniu się, przeszła do rzeczy. Yoongi odchylił się wraz z fotelem kapitańskim, mrużąc lekko oczy. 

- Wolałbym, żeby moja załoga została na Horizon - powiedział stanowczo. Było to dość irracjonalne i nie miał żadnego konkretnego argumentu, dla którego cała załoga powinna nie ruszać się ze swojego statku. To było jak próba sił, trochę dziecinna i naiwna z jego strony, ale nie potrafił się powstrzymać. Potrzebował chociaż złudzenia, że nad czymś panuje.

- Oczywiście - odpowiedziała po chwili wahania dziewczyna. - Maksymalnie ile osób zmieści się do waszej sali konferencyjnej? - zapytała, a Yoongi miał ochotę strzelić sobie w łeb.

Nie mieli sali konferencyjnej, oczywiście, i teraz wszyscy ci najbardziej eksperccy eksperci z Keplera i innych przebogatych planet, będą musieli jakoś się zmieścić na ich stołówce pomiędzy porozrzucanymi manualami Taehyunga, miskami Jonesy i tymi cholernymi kwiatkami Jina, które niedługo będą zajmowały całe pomieszczenie.

- Osiem - powiedział trochę mniej pewnie. Na upartego zmieściłoby się i dziesięć, ale wtedy wszyscy musieliby siedzieć naprawdę bardzo blisko siebie, a tego wolał uniknąć.

- W porządku - Chunha jeszcze przez chwilę wystukiwała coś na swoim tablecie, jakby prowadziła z kimś równoległą rozmowę. - Czy trzynasta, czasu keplerskiego, będzie wam odpowiadała? Profesor Kim powinien mieć wtedy dwie godziny przerwy; Jinnie wysłał już naszemu zespołowi całą dokumentację... - Yoongi przestał jej już słuchać. Zastanawiał się, kiedy Jinnie miał czas na przygotowanie i wysłanie jej czegokolwiek, i dlaczego właściwie Jinnie zna wszystkie ale to wszystkie wysoko postawione dziewczyny w prawdopodobnie całym kosmosie. A już na pewno wszystkie ładne, wysoko postawione dziewczyny.

To nie tak, że Yoongiemu to przeszkadzało, bo w żadnym wypadku nie była to jego sprawa. Jin nie musiał opowiadać mu o swoim życiu, swoich przyjaciołach, tylko że to było trochę przykre, bo Yoongi nie miał życia, o którym nie wiedziałby starszy chłopak. 

Niepewnie skinął głową, siląc się na przyjazny uśmiech. Wiedział, że pewnie i tym razem nie poradził sobie z tym zadaniem, bo uśmiechanie się na zawołanie nigdy mu nie wychodziło, ale dziewczyna nie skomentowała tego. Poprawiła tylko misterną koronę z plecionych, grubych, warkoczy na głowie i uśmiechnęła się do tabletu, który trzymała w dłoni. Musiała z kimś rozmawiać. 

- Z naszej strony na spotkaniu będzie obecny kapitan Heiran: Yoon Jisung - nabrała głęboko powietrza. - Kapitan Taokang, czyli ja, profesor Kim Minji, która będzie kierowała operacją,  Park Gyuri transplantolog, doktor Kim Seokjin, chirurg - zaczęła wyliczać. - Kogo mam dodać z waszej strony do listy spotkania? - Yoongi zamrugał. 

- Kim Seokjin jest moim załogantem - powiedział od razu. Na szczęście był na mostku sam, więc nie musiał bać się, że jeśli jego moc znowu zacznie szaleć i przez przypadek coś komuś zrobi. A poczuł ją, poczuł jej paskudny łeb, gdy tylko na chwilę skoczyło mu ciśnienie. Zacisnął mocno szczękę, starając się ją uspokoić. Wdech, wydech.  

- Proszę wybaczyć, ale Kim Seokjin jest obywatelem dziewiątego dystryktu Keplera, naszym agentem i przede wszyst...- Yoongi wszedł jej w słowo. 

- Kim Seokjin jest lekarzem na Horizon i tak, będzie uczestniczył w spotkaniu - powiedział. - Oprócz niego na spotkaniu będę ja, czyli kapitan Horizon oraz nasz drugi pilot, Kim Taehyung. Wyślę wam koordynaty naszego... pokoju konferencyjnego - dodał. Chunha patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby nie wiedziała jaką przybrać minę. Zaskoczoną, a może powinna się uśmiechnąć. Widać było, że przez moment walczy sama ze sobą. 

- Oczywiście, kapitanie Min - powiedziała wreszcie sztywno. - Taokang, bez odbioru - dodała. Ekran z jej twarzą zamrugał krótko i po chwili zgasł. Szklanka stojąca na skraju stacji Hosoeka, pękła sama z siebie i po chwili wylądowała na ziemi. 

***

Po tym jak części Ulyssesa zostały spakowane do skrzyń, zbrojownia Horizon wydała się raptem dziwnie pusta. Nawet echo, z jakiegoś powodu wzmogło się, chociaż nie miało prawa, bo wszystkie części normalnie były schowane za lasero-odpornymi szybami. Namjoon miał wrażenie, że znajduje się na dnie czarnej, ponurej studni, zwłaszcza, że diody podzespołów, ocalonych z wraku statku, nie mrugały co jakiś czas i jedynym źródłem światła były małe, przy-sufitowe lampy, które postanowiły dziś świecić jedynie na zielono.

- Dwadzieścia dziewięć - mruknął pod nosem, układając ostrożnie paczkę, przygotowaną dla niego przez Yoongiego, na anty-grawitacyjnym podnośniku. To, że kapitan postanowił oddać Triumwiratowi części i całą dokumentację badań jakie prowadził razem z Jinem, wciąż wydawało mu się dziwne, ale postanowił nawet nie kwestionować tej decyzji. Na początku może i nawet chciał się sprzeciwić, ale wiedział, że Yoongi i tak koniec końców zrobi, co będzie uważał za słuszne i nie zmieni łatwo zdania. Rozkaz, wydany przez niego na porannej odprawie, był krótki, stanowczy i wydany bez żadnego kontaktu wzrokowego, co zawsze powodowało, że mięśnie w karku Namjoona kurczyły się bezwiednie, powodując, że spuszczał potulnie głowę jak pies, którego właściciel nie jest dziś w najlepszym humorze. Nienawidził za to siebie. Może nie siebie, swoją mutację, która zawsze sprowadzała go do tego poziomu. Aż ścisnął mocniej rączkę grawitacyjnego podnośnika i kopnął w jego bok, sfrustrowany.

- Podobno ten sprzęt jest super ważny, ostrożnie z nim - Jihoon, rezydent, który przyleciał tu razem z załogą Hairen, odwrócił się w jego stronę, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Jego obecność w zbrojowni, która również była częścią porannego rozkazu, przyszła już później. Po odprawie i po śniadaniu, które jak zwykle, było dla wszystkich zebranych dość niezręczne. Tym razem Namjoon ją oprotestował. W formie tekstowej oczywiście, na komunikatorze, ale zostało to zignorowane przez Yoongiego, a może po prostu nie zdążył jej przeczytać, bo Namjoon napisał ją już po tym, jak Jihoon dołączył do niego dosłownie kilka minut temu. To, że chłopak był lekarzem i to w dodatku chirurgiem, ani trochę mu nie przeszkadzało, i skarga wysłana do kapitana, nie dotyczyła tego w żadnym stopniu. Może załoga Taokang akurat nie miała dodatkowej pary rąk na statku, która mogła mu pomóc w pakowaniu pozostałości Ulyssesa i chłopak był jedynym, który nie miał nic do roboty. Takie rzeczy się zdarzały cały czas na Hyperionie i Namjoona nawet nie zdziwiła obecność w ładowni, radosnej i promiennej twarzy Jihoona. To było ok, to było normalne. Chodziło o brak zaufania. To, że chłopak jednak miał mu towarzyszyć w tak prostej, wydawałoby się, czynności jak załadunek paczek na podnośnik, było wyraźnym sygnałem dla wszystkich, i nie tylko z Horizon, że Namjoon nie jest kimś, komu się ufa. Yoongi wolał dać mu niańkę, nawet z obcej załogi, niż zostawić go samego. Namjoon był zły chociaż starał się przekonać samego siebie, że tak nie jest.

Jihoon musiał coś zauważyć, bo uśmiechnął się do niego, odgarniając przy tym blond kosmyki, które co chwila wchodziły mu do oczu.

- Przecież nikt nie trzyma cię tu siłą - powiedział, opierając się o przeciwległą ścianę. - Chyba, że trzyma... co ja tam wiem? - dodał równie szybko. Namjoon odwrócił się w jego stronę.

- Jeśli masz mi coś do powiedzenia to zatrzymaj to dla siebie. Nie mam na to czasu - warknął. - Wasze dowództwo wydało rozkaz odwrotu i...- zerknął na zegarek w rogu ekranu na tablecie. - Macie dwie godziny zanim...- urwał gwałtownie, bo na ustach Jihoona wciąż błąkał się ten lekki uśmiech, który zaczynał działać mu na nerwy. - Co?

- Kapitan Min musi cię trzymać krótko. Tyle agresji...- westchnął i odsunął się od ściany. Złapał za pierwszą, lepszą skrzynkę i wrzucił ją na podnośnik. Nawet nie sprawdził naklejki z boku, która pokazywała, czy jest to jej góra, czy dół. Namjoon aż zazgrzytał zębami. Jin przez ostatnie kilka godzin, w jego obecności, naklejał je z pedantyczną precyzją, skrupulatnie zapisując ich zawartości. Przez tyle samo czasu, truł mu głowę o przepisach i regulacjach i o tym jak ważne są próbki w środku, a ten niepoważny dzieciak, może i był oddelegowany do tego zadania ze strony Taokang czy Hairen, ale miał jeszcze mniej szacunku do czyjejś pracy niż Jungkook. Namjoon w ostatniej chwili złapał skrzynkę i umieścił ją na anty-grawitacyjnym podnośniku w odpowiedni sposób.

- Serio? - powiedział, gromiąc Jihoona wzrokiem. - I nie; odpowiadając na twoje pytanie. Nie trzyma. W ogóle nic mnie nie trzyma.

- No to dlaczego tu jesteś? - pytał dalej chłopak. - Na tym statku w sensie. Nie jesteś częścią Federacji. Wiem, bo razem z resztą studentów obserwowałem twoją operację i widziałem twojego chipa na żywo. Trzymałem go nawet w szalce Petriego. - Namjoon wyprostował się. Nie musiał odpowiadać na to pytanie. Nie chciał tak naprawdę, ale gdy usłyszał je z obcych ust, a nie własnych, które szeptały je wieczorami przed zaśnięciem, to nie mógł się powstrzymać przed odpowiedzią.

- Nie wiem - odparł, szczerze co zdziwiło go tylko trochę. - Naprawdę nie wiem - spojrzał na chłopaka, który już nie uśmiechał się. Obserwował go za to uważnie, ściskając w dłoni tablet.

- Przyzwyczajenie? - spytał.

- To sugeruje wybór - odparł od razu Namjoon. - My go nie mamy, ja go nie mam.

- Horizon albo nic.

- Coś takiego - przyznał. Cała ta rozmowa wydawała mu się absurdalna i głupia. Niebezpieczna nawet, bo to brzmiało jak dezercja, a kolejna nie wchodziła w rachubę. Bo gdzie niby miałby zdezerterować? Na Epsilion, gdzie wszyscy łącznie z jego rodziną myślą, że zginął śmiercią bohatera? Do Federacji? Z powrotem na Hyperiona? Gdzie trzymaliby go godzinami w celi, przesłuchiwali i torturowali? Nie, nic z tego. Może i Horizon działała mu na nerwy swoją ciasnotą i brakiem prywatności, ale aż tak zdesperowany nie był. Ten kryzys, ten stan psychiczny, w którym się teraz znajdował, minie. Wiedział o tym. Jihoon podszedł bliżej. Może i wcześniej unosiła się nad nim aura sarkazmu i lekkiej kpiny, ale Namjoon nie widział jej już wcale. Raczej zmartwienie. Troskę, co było dziwne.

- Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest prawda ?- spytał niespodziewanie chłopak i zabrał mu z ręki tablet. Rzucił go za siebie, nawet nie patrząc na stertę skrzyń, które zahuśtały niebezpiecznie na podnośniku. - Zawsze jest jakaś opcja.

- Co niby? - Namjoon nie wytrzymał i wreszcie sam zaśmiał się. Kpiąco, bo cała ta sytuacja wydawała mu się coraz dziwaczniejsza. - Nawet się nie znamy, a zachowujesz się jakbyś mnie znał. Wtrącasz się w nie swoje sprawy, zadajesz pytania, których nie powinieneś zadawać...

- Jeśli myślisz, że kieruje mną troska o ciebie to mogę ci od razu odpowiedzieć: nie - odparł szybko chłopak. Jego twarz i cała postawa zmieniły się diametralnie i przypominał w tym momencie Jina, tak bardzo, że aż całe ciało Namjoona spięło się w sobie. Jeszcze nic go nie bolało. Jego kark wciąż był wyprostowany i miał nad nim władzę, ale sztywniał lekko. Zawsze tak się działo, gdy Epsilianie czuli jakieś zagrożenie. Wcześniej w zbrojowni, gdy Triumwirat zaatakował Horizon, otumaniony jakąś dziwną energią i złością, Namjoon nie czuł tego uczucia wcale, co nawet go zaniepokoiło. Jednak teraz, gdy zaczęło powoli, ślamazarnie wypełzać na powierzchnię, przyjął je z ulgą tak wielką, że aż westchnął na głos zadowolony. Ból nie pojawił się jeszcze, to było dopiero preludium, ale znaczyło, że wszystko było z nim jednak w porządku. -Triumwirat potrzebuje naukowców, a twoją specjalnością jest exo-astrobiologia. Mógłbyś się przydać. - zakończył równie szybko. Namjoon przez dłuższą chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć.

- Chcesz żebym...- powiedział, ale zatrzymał się w porę. - Myślisz, że to takie proste? - odepchnął wózek wyładowany skrzynkami w jego stronę. Jihoon złapał za jego brzeg jedną ręką i zatrzymał go, zanim ten odjechał na korytarz. - Że tak się da po prostu pójść do kapitana jakiegoś statku i dostać przydział?

- Nie jesteś nikim specjalnym, to prawda - odparł drugi chłopak. - I gdyby zależało to ode mnie to pewnie byś go nie dostał, ale nie takie rzeczy widziała nasza flota. - wzruszył ramionami. - Po prostu mówię ci, jak jest. Zrób z tą informacją co chcesz. - Jihoon odwrócił się i popchnął lekko wózek, który od razu włączył się i sam zaczął sunąć w stronę ładowni, bez jego pomocy. Gdy tylko zniknął za rogiem, krzesło odsunięte przez Namjoona zazgrzytało głośno.

***

- Teoretycznie akwaria regeneracyjne są przystosowane do tego, by przemieszczać je za pomocą transportera - zaczęła mówić Chungha, bawiąc się zawieszonym na szyi nieśmiertelnikiem. - Są wytwarzane z tworzywa, które pochłania działanie promieni trakcyjnych. Jednak... - zaznaczyła. - Mogę mówić tylko o transporterach Triumwiratu i tych, które wyprodukowano na Keplerze. Nie mam pojęcia o technologii produkcji stosowanej przez Federację.

- W takim razie zostają nam tradycyjne metody transportu - stwierdził Yoongi. - Całe szczęście, że mamy dziurę w statku - mruknął, starając się za wszelką cenę uniknąć spojrzenia dziewczyny, która w jakiś niezrozumiały sposób działała mu na nerwy.

- Jin? - spytała teraz zupełnie niepotrzebnie, odwracając głowę w kierunku lekarza, ignorując, przy tym zupełnie Yoongiego. - Jak myślisz? - prawdopodobnie chodziło o jej akcent; stwierdził Yoongi. Ciężki i twardy sprawiał,  że wydawała się niezbyt sympatyczna.

- To chyba będzie najlepsze wyjście - zdecydował Jin. - Można je odłączyć od zasilania, a baterie powinny podtrzymać system w środku akwarium przez kilka godzin. To znacznie więcej niż potrzebujemy. Ważne jest, żeby nie przerwać dostarczania prądu. Jedno spięcie, jeden spadek napięcia i żel w środku nadaje się do wyrzucenia. Tak będzie najbezpieczniej dla Jimina. Z Heiran będzie można go przetransportować na Taokang bez problemu. Mamy tę samą technologię. 

- W takim razie musimy zostawić przejście między Hairen i Horizon; przynajmniej na jakiś czas... Skoro raz udało się je połączyć bez rozszczelnienia i żadnych wypadków, to chyba będzie najbezpieczniejsze. Zgadza się pan na to, sir? - zwróciła się do Yoongiego, który wzruszył ramionami. Nie mógł się przecież nie zgodzić.

- Jaehwan będzie zachwycony - zauważył uprzejmie Jisung, wystukując coś na swoim komunikatorze.

- Jaehwan zawsze jest zachwycony - uśmiechnęła się Chungha, a atmosfera od razu zrobiła się luźniejsza, jakby ktoś powiedział własnie świetny żart, którego tylko Yoongi nie zrozumiał. I może też Taehyung, który przez całe spotkanie wyglądał, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. - Zajmiemy się tym - oświadczyła. - Nie musisz martwic się absolutnie niczym, co nie dotyczy spraw medycznych - zwróciła się z uśmiechem bezpośrednio do Jina, ignorując resztę zgromadzonych. I to nie tak, że Yoongi poczuł się pominięty. I to już nawet nie to, że wolałby, żeby ktoś go zapytał, czy nie ma nic przeciwko dziurawieniu jego własnego statku po raz drugi. Chodziło o czysty profesjonalizm. Tylko i wyłącznie.

- Nigdy nie martwi mnie absolutnie nic, poza tym, co leży w moich kompetencjach - odpowiedział uprzejmie Jin. Yoongi poczuł się trochę lepiej. Pewniej.

- Oczywiście - nawet jeśli Chunha poczuła się urażona komentarzem Jina, nie dała tego po sobie poznać. A może to był ich naturalny sposób komunikacji i Yoongi za bardzo wszystko analizował.

Zupełnie nieświadomie ruszył za tłumem opuszczającym kantynę i dopiero po wyjściu na korytarz zorientował się, że przecież wcale nie miał zamiaru się stamtąd ruszać. Miał w planach zrobienie sobie naprawdę bardzo słodkiej kawy i powrót na mostek.

Naprawdę słodka kawa była ostatnio jedyną rzeczą, która mu smakowała i Yoongi nie był w stanie stwierdzić, czy to ich replikatory są tak beznadziejne, czy jedzenie w gruncie rzeczy jest po prostu paskudne.

- Taehyungie, poczekaj - Yoongi cofnął się w głąb korytarza, kiedy usłyszał głos Jina przy samych drzwiach kantyny. Drzwi do pomieszczenia nie zamykały się do końca, żeby Jonesy miała stały dostęp do swojej miski, więc ze swojego miejsca mógł dojrzeć Taehyunga, który zatrzymał się, niechętnie odrywając wzrok od swojego tabletu. - Czy jest jeszcze coś, co chciałbyś wiedzieć? - zapytał łagodnie Jin.

Przez chwilę Taehyung wyglądał tak, jakby w ogóle nie zrozumiał tego pytania, aż w końcu przecząco pokręcił głową.

- Na pewno? - Jin nie dawał za wygraną.

- Na pewno. W końcu to nie jest takie skomplikowane - mruknął młodszy chłopak, wyraźnie niezadowolony. - Albo się uda, albo nie - Yoongi w tym momencie na pewno straciłby już cierpliwość.

Taehyung miał trudny charakter i każdy o tym wiedział. Wydawał się zawsze dość wyluzowany, ale nigdy nie dzielił się swoimi problemami, nie potrafił normalnie o nich rozmawiać i nagle albo wybuchał, albo zaczynał zachowywać się jak ostatni złamas.

- To prawda - przyznał Jin z tym samym spokojem, którego Yoongi kompletnie nie rozumiał. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że nawet, jeśli nam się uda, to Jimin... może nie być taki, jak był do tej pory? - Yoongi na moment wstrzymał oddech, obserwując nieruchomą, trochę przygarbioną sylwetkę Taehyunga. Sam nigdy wcześniej o tym nie myślał. Owszem, brał pod uwagę to, że Jimin może umrzeć i w jakiś sposób był w stanie się z tym pogodzić albo przynajmniej tak mu się wydawało. Jednak nawet przez chwilę nie brał pod uwagę tego, że Jimin może się zmienić. Nie do końca nawet rozumiał, co mogło to oznaczać.

- Tak - odpowiedział w końcu Taehyung.

- Daj mi znać, jeśli będziesz chciał pogadać - powiedział jeszcze Jin i przesunął się trochę, co uruchomiło sensor ruchu przy drzwiach do kantyny. Yoongi nawet gdyby o tym pomyślał, nie miałby czasu, żeby gdzieś się schować.

- Nie chciałem podsłuchiwać - zaczął, kiedy Taehung zniknął mu z pola widzenia. Czuł dokładnie takie samo zażenowanie, jak w szkole, kiedy któryś z nauczycieli przyłapał go na nie do końca legalnych praktykach.

- Oczywiście, że nie chciałeś - odparł Jin, przyglądając mu się uważnie, a Yoongi do końca rozumiał, co właściwie znaczyła jego odpowiedz. - W każdym razie... nawet dobrze się stało. Właściwie też powinieneś o tym wiedzieć - zawahał się, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie.

- To... dobrze się stało - Yoongi dawno nie czuł się tak niezręcznie. A już na pewno nigdy się tak nie czuł przy Jinie. Teraz miał wrażenie, że cokolwiek powie albo zrobi, będzie zupełnie nieodpowiednie. Jin uśmiechnął się lekko i wyminął go.

- Będę na Taokang, jakby co - powiedział tylko, zanim zniknął za rogiem korytarza.

Do tej pory Yoongi starał się niczego nie analizować. Ignorował również wszystkie natrętne i paranoiczne scenariusze, które co jakiś czas pojawiały się w jego głowie. Teraz jednak musiał przyznać, że jeden z nich chyba nie jest wytworem jego wyobraźni. Jin naprawdę go unikał.

I wychodziło mu to naprawdę dobrze. Na tyle dobrze, że sam Yoongi zauważył to dopiero po kilku dniach. 


A/N: chciałam przypomnieć tylko wszystkim, że mam też konto na twitterze - catonecstasy, na którym jestem w sumie aktywna 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro