7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Taehyunga obudził delikatny szelest kołdry na jego własnym łóżku. W pierwszej chwili chciał z niego wyskoczyć i sprawdzić, czy nie łazi po nim jakiś wielki, obrzydliwy pająk, ale rozbudzając się bardziej, doszedł do wniosku, że to niemożliwe. Przede wszystkim nie był już dzieckiem, nie mieszkał na Ziemi, a na statku kosmicznym znalezienie pająka we własnym łóżku było mało prawdopodobne.

- Myślałem, że śpisz - usłyszał gdzieś w okolicy swojego brzucha.

- Spałem - oznajmił zbolałym głosem, wznosząc oczy do sufitu, chociaż i tak nikt nie mógł widzieć jego cierpienia. - Obudziłeś mnie - dodał zupełnie niepotrzebnie.

- Nie chciałem - tym razem głos Jungkooka dobiegł go z wysokości ramienia. Przez chwilę znów było cicho i Taehyung czuł, że powoli zaczyna odpływać.

Aż sam się sobie dziwił, że w obecnej sytuacji potrafi być tak spokojny. Nie udawał spokoju, naprawdę był spokojny.

A może już przekroczył ten ostateczny próg stresu i nic więcej go w życiu nie ruszy? To byłoby nawet przydatne. Jak osiągnięcie nirwany, wiecznego chillu. A może faktycznie ma jednak charakter swojego ojca, może jest do niego bardziej podobny, niż zawsze mu się wydawało, dlatego nie obchodzą go inni i nie martwi się teraz tym, co stanie się z Jiminem. Jaki będzie, jeśli w ogóle uda im się go obudzić.

Taehyung wiedział, że nie należy do osób, które łatwo polubić. Nie był również z tych, które zyskiwały po dłuższym poznaniu, jak na przykład Yoongi. Yoongi tylko na początku wydawał się trochę chujowy, a właściwie był po prostu cichy. Taehyung za to miał chujowy charakter i nic nie było tego w stanie zmienić. A już na pewno nie było to bliższe poznanie.

- Kim Taehyung... myślałeś o tym, żeby sobie kogoś znaleźć? - nie musiał nawet odwracać głowy w bok, żeby wiedzieć, że Jungkook na niego patrzy. Przez chwilę nie bardzo wiedział, czego konkretnie dotyczy pytanie młodszego chłopaka. - No wiesz... dziewczynę.

- Nie interesują mnie dziewczyny - odpowiedział mechanicznie, czując że chyba jednak nie osiągnął tego magicznego progu stresu, za którym pojawia się nirwana. - Czemu w ogóle o to pytasz?

- Albo chłopaka... to w sumie wszystko jedno - JK podciągnął się na przedramionach i nie wyglądało na to, żeby miał zamiar skończyć rozmowę. - Jesteś już w odpowiednim wieku...

- A ty jesteś w odpowiednim wieku, żeby się zamknąć i pilnować własnych spraw - warknął Taehyung, zawijając się ciaśniej kołdrą.

- Pilnuję - odparł spokojnie młodszy. - Mam chłopaka, jakbyś chciał wiedzieć. Mam osiemnaście lat i to odpowiedni etap rozwoju, dlatego...

- W ogóle nie chcę wiedzieć - westchnął Taehyung, mając już całkowitą pewność, że jest wkurwiony i na pewno nie zaśnie tak łatwo. - Jungkook - zaczął, starając się mówić spokojnym tonem.

- Daniel. Mój chłopak to Daniel - odpowiedział JK, jakby kontynuując rozmowę, co brzmiało abstrakcyjnie i trochę przerażająco. - Poznaliśmy się na Aningan, pracuje na Heiran.

- To wspaniale, cieszę się twoim szczęściem - mruknął, zamierzając przynajmniej udawać, że chce mu się spać.

- Kim Taehyung, jesteś już stary... też powinieneś..

- Mam dwadzieścia trzy lata! - obruszył się Taehyung. - JK... - zaczął, siląc się na spokój. Przerwał na dłuższą chwilę, nie wiedząc dokładnie, co właściwie zamierza powiedzieć. Nikt nigdy nie kazał mu wyjaśniać jego statusu związkowego. - A przyszło ci do głowy, że mnie to po prostu w ogóle nie interesuje? Ani dziewczyny, ani chłopaki? Po prostu... ludzie. I nie tylko ludzie - dodał szybko, chcąc uniknąć niepotrzebnych i krępujących pytań. - Mam to gdzieś, ok? Nie chcę mieć absolutnie nikogo. Nigdy. Skończ ten temat - powiedział dobitnie, przekręcając się na drugi bok, jakby to miało zakończyć ich kretyńską rozmowę.

Kołdra na drugim łóżku zaszeleściła. W znajomych dźwiękach Taehyung rozpoznał miękkie ruchy Jonesy, która układała się do snu.

- Po prostu nie chcę, żebyś został sam - powiedział szeptem Jungkook, otwierając tym samym puszkę Pandory, która do tej pory leżała głęboko zakopana w taehyungowej podświadomości.

- Śpij już albo spierdalaj - warknął Taehyung z agresją, której się po sobie nie spodziewał. Od początku wiedział, że to musi do czegoś dążyć. JK nie prowadził przypadkowych rozmów, nawet jeśli mówił o pogodzie, to w jakimś celu. Taki już był. Jednak Taehyung nie był gotowy na ten temat. Na to, że może faktycznie zostać sam. Bez Jimina.

- Kim Taehyung - zaczął znowu Jungkook, przysuwając się trochę bliżej. - Wiem, że się boisz.

- Skąd możesz o tym wiedzieć - mruknął Taehyung.

Jednak to była prawda. Bał się, był przerażony samą myślą o tym, że coś może pójść nie tak. Mógł udawać przy wszystkich, że rozumie ryzyko wybudzenia Jimina i dokładnie przygotował się na wszystkie ewentualności i jeśli będzie trzeba, to podejmie takie decyzje, jakich wymaga sytuacja. Ostateczne decyzje.

Tylko tak naprawdę się nie przygotował. Nie miał nawet pojęcia, jak mógłby to zrobić. Dlatego wolałby przespać cały jutrzejszy dzień i obudzić się, kiedy już wszystko będzie jasne. Nawet bez względu na efekt. Po prostu nie myśleć o tym, nie być w jakikolwiek sposób zaangażowanym. Zwyczajnie zostać postawionym przed konkretnym rezultatem, bo podejmowanie decyzji zawsze go przerażało. A brak Jimina jeszcze to potęgował.

- Bo ja też się boję, Kim Taehyung.

****

Maź z akwarium antyseptycznego była takiej samej temperatury co ciało ludzkie, a to zawsze wydawało się Jinowi trochę obleśne. Nigdy do końca nie był pewien, czy to czego wciąż dotyka w akwarium było nią, a może jednak człowiekiem, a może jeszcze tym, co z człowieka zdążyło już wyjść. I nie miał na myśli tylko najróżniejszych ludzkich wydzielin, ale rzeczy, które powinny znajdować się na przykład w klatce piersiowej albo w czaszce. Możliwości było po prostu zbyt wiele.

Może i rękawiczki chroniły ręce i jego zmysł dotyku był stępiony, ale i tak nie mógł powstrzymać grymasu, gdy poczuł coś pod palcami, gdy razem z Jihoonem przyczepiali do podpór włożonych pod plecy Jimina taśmy, które zaraz wyciągną go ze środka. To była tylko stopa chłopaka, odetchnął z ulgą, patrząc jak maź rozstępuje się i z plaśnięciem wpada z powrotem do akwarium.

Niebieskawa galareta, w której od dłuższego czasu trzymali Jimina, była naprawdę dziwną substancją. Jednocześnie śliska i lepka, co było chyba jedną z jej dziwniejszych właściwości, a tych było sporo. Nie ważyła prawie nic, przepuszczała tlen i substancje odżywcze, miała niesamowitą wchłanialność toksyn i potrafiła je filtrować. Był to na pewno jeden z największych wynalazków ostatniego stulecia.

Niestety, gdy tylko otworzyło się chociaż raz akwarium, nadawała się do wyrzucenia. Galareta, gdy tylko odcięło jej się dostęp prądu, rozpuszczała się i zamieniała w wodę. Żel, który znajdował się na samym dnie akwarium, już powoli zaczął się rozwarstwiać i rozpuszczać. To nie był, co prawda, szybki proces, ale nie dało się go już zatrzymać. Mieli tylko jedno podejście; teraz albo nigdy.

- Dobra, gotowe - powiedziała kobieta stojąca u szczyty stołu operacyjnego.

Jin zerknął na nią szybko kątem oka i uderzył w przycisk podnośnika. Taśmy, do połowy zanurzone w akwarium, napięły się błyskawicznie, a ciało Jimina wyłoniło się z galarety niedługo potem. Miało lekki, niebieskawo-zielony kolor, od galarety, w której zanurzony był przez tyle czasu. Nawet naturalnie różowe włosy chłopaka zmieniły kolor. Były bardziej zielonkawe, z przebłyskami jasnych, prawie białych pasemek. Jihoon stojący obok Jina, aż zachłysnął się gwałtownie powietrzem. Widać było, że nie spodziewał się tego widoku.

- To normalne - powiedziała głośno jedna z lekarek i podeszła bliżej, chwytając za plastikową podporę. Bez problemu pociągnęła ją w swoją stronę i od razu skierowała w stronę jasno oświetlonego stołu operacyjnego. - Zejdzie podczas pierwszego albo drugiego prysznica - dodała uśmiechając się szeroko.

Jin wiedział, że ten nie był skierowany w jego stronę, tylko do Jihoona, który wciąż był w lekkim szoku, ale i tak go odwzajemnił. A raczej starał się, bo jego mina przypominała teraz bardziej grymas, które zazwyczaj robił Yoongi, gdy starał się być miły dla kogoś, za kim nie przepadał. Nie to, że Kim Minji mu coś zrobiła i nie lubił jej. Nie, kobieta była genialnym chirurgiem i od wielu, wielu lat służyła na dworach królewskich, wszystkich Keplerskich dystryktów, więc miał do niej pełne zaufanie. Chodziło bardziej o to, że była taka zrelaksowana i pewna siebie. Jin naprawdę chciał mieć tyle pewności, że wszystko się uda, co ona.

- Temperatura ciała spada - powiedział, patrząc na hologram, który zaczął wyświetlać się, gdy tylko Jimin, został opuszczony na stół operacyjny.

- To na co czekacie panowie, proszę ustawić podgrzewanie. Dwa miligramy rozcieńczacza dożylnie - rozkazała, odpinając przy okazji taśmy.

Dwaj chirurdzy, którzy do tej pory, stali gdzieś poza światłem, za jej plecami, zajęli miejsca obok przy stole i szybko zabrali się do pracy. Zanim Jin się obejrzał, Jimin był już podłączony do chyba wszystkich sprzętów, jakie znajdowały się na sali i jedyne co trzeba było zrobić, to operować.

Czekali tylko na niego. Z jakiegoś dziwnego powodu, wydało mu się to raptem niestosowne. Chłopak od dawna był jego pacjentem i nie była to dla niego coś nowego. Leczył go już wcześniej, wiedział co robić, ale teraz, gdy widział jego twarz, opuchniętą i pozbawioną życia, wstępowała w niego... panika.

Nie wiedział, czy tak może to określić do końca, ale na pewno było to coś, czego nie powinien teraz czuć. I na pewno było to coś o czym nie powinien teraz rozmyślać. Nad wspomnieniami związanymi z Jiminem, o Taehyungu czekającym za drzwiami sali operacyjnej, nie wspominając.

- Komputer - powiedział, siląc się na normalny i stanowczy ton. - Włącz hologram z mapą - Leżący na stole Jimin, prawie od razu został spowity niebieskim światłem projektorów zawieszonych przy suficie.

Intensywny rozbłysk trwał dosłownie sekundę, a może nawet krócej, bo komputer szybko się przekalibrował, dostosowując projekcję do pozycji, w której ułożony był chłopak i zmniejszył wiązkę światła do niezbędnego minimum. Siatka, którą teraz wyświetlał, pokazywała projekt Jimina. To chyba było najbliższe stacyjnemu słowu, którego nauczył kiedyś Jina Yoongi, chociaż Jin sam musiał przyznać, że nie w pełni oddawało jego sens. Projekt, mapa, schemat, plan - to były słowa Ziemian, które oznaczały coś stworzonego lub zbudowanego. Stacyjne słowo, które na standardowy można by przetłumaczyć jako klucz, miało więcej sensu i w pełni oddawało niuansy i emocje, które powinny być zawarte, gdy patrzyło się na niebieskie linie przecinające nagie ciało chłopaka. W nich i w liczbach wyświetlanych obok, kryła się sama istota Jimina. Jego dusza, jeśli wierzyło się w takie rzeczy.

- Aż trudno uwierzyć, że to prototyp - główna chirurg gwizdnęła cicho przez zęby. Jej nos był prawie na tym samym poziomie co nos Jimina. Oglądała go dokładnie, przez duży mikroskop, który zwisał ze ściany i zmieniał automatycznie kąt z każdym ruchem jej ciała. - Doktorze Kim, dobra robota - powiedziała, odrywając się od analizy na chwilę. - Akwarium było dobrym rozwiązaniem.

- Jest idealnie zachowany, nie licząc oczywiście obrażeń, których doznał na Orvandilu - wtrąciła się druga kobieta, która stała po jej prawej stronie i z równym skupieniem analizowała milimetr po milimetrze skórę Jimina.

Jin nawet nie musiał patrzeć w jej stronie, żeby stwierdzić, że była to Park Gyuri - wieloletnia współpracowniczka chirurg Kim. Jej specjalizacją była transplantologia, a w szczególności transplantologia astrobiologiczna i mężczyzna mógł dziękować tylko opatrzności albo szczęściu, że akurat znajdowała się na pokładzie Taokang.

- Trzeba będzie zdjąć jego skórę - powiedziała stanowczo i ruchem ręki zawołała jednego z asystentów.

- Całą? - Jin aż sam zdziwił się na dźwięk własnego głosu. Tego nie było w żadnych planach, o których dyskutowali przed operacją. Przeszczep skóry był równie ciężki dla ludzi jak i bio-androidów, nie było między nimi żadnej różnicy tak naprawdę.

Może i w teorii wydawało się, że bio-androidy takie jak Jimin, są w stanie wyłączyć zmysł dotyku i nie czuć bólu po operacji, bo są po części mechaniczne, ale nie było to do końca takie proste. Każdy bio-android różnił się od siebie i każdy reagował inaczej. Nigdy nie było wiadomo, co wyrośnie w szalce petriego i jak biologiczna tkanka połączy się z tą niebiologiczną i w jaki sposób będą na siebie wpływać. Czasem próg bólu bio-androidów był niski, czasem wysoki i trudno to było oszacować przed pełną dojrzałością danego osobnika. Nawet sam ojciec Taehyunga i Jimina, i tak naprawdę ojciec całego projektu bio-androidów, nie był w stanie tego określić i zaprogramować odgórnie.

Chociaż Jin po cichu podejrzewał, że nie była to prawda. Może i nie znał mężczyzny zbyt dobrze, ale z relacji innych, którzy mieli z nim kiedykolwiek do czynienia, wynikało, że profesor Kim był dość ekscentryczny.

Z jednej strony widać było, że kierowała nim naukowa ciekawość, ale z drugiej strony, cierpiał na coś na kształt kompleksu boga; burzyło to, co zbudowała ta jaśniejsza strona jego charakteru.

Jin naprawdę nie był w stanie uwierzyć w to, że naprawdę zależało mu na rozwiązaniu problemu, z którym tacy lekarze jak on sam, zajmowali się na co dzień. Dlatego bał się o Jimina. Chłopak nigdy nie powiedział mu, jaki ból jest jego maksymalnym progiem, a w jego karcie nie było o tym nawet wzmianki.

Ten przeszczep i ból z nim związany, mógł mieć równie tragiczne skutki jak spieprzenie defragmentacji pamięci chłopaka, którą musieli również przeprowadzić podczas tej operacji.

- Jego płuca są... - Jin zawahał się. - Tak naprawdę to ich nie ma - powiedział w końcu. - Czy jesteśmy pewni, że nie będzie to za duża ingerencja? W jego karcie nie ma żadnych danych o... - mówił dalej, ale chirurdzy na sali nie zwracali na niego uwagi.

Grafik operacji, wyświetlany na hologramie obok stołu operacyjnego, zmienił się i lekarze obecni na sali, błyskawicznie zmienili pozycje. Kroplówka została odłączona, laser operacyjny został zamontowany nad Jiminem i zaczął już pracę.

- Nie mamy wyjścia - odezwała się Minji. Naczelna chirurg jako jedyna nie zmieniła swojego miejsca i patrzyła na Jina z czymś w rodzaju troski w oczach, co nie pomagało mu w tym momencie ani trochę.

Panika, którą poczuł przelotnie na samym początku, znów ścisnęła mocno jego gardło. Minji ma wątpliwości, wewnętrzny głos Jina, był w tym momencie głośniejszy niż zwykle.

- Wie pan, co ma robić, proszę zająć pozycję - dodała, tym razem ciszej. Jin sam zdziwił się, że znalazł w sobie siłę, żeby jej przytaknąć, zignorować wszystkie sygnały alarmowe w swojej głowie i zaprowadzić swoje ciało do komputera, gdzie czekały na niego już sterowniki, którymi zaraz pokieruje stado nanorobotów, które uprzątną syf zostawiony przez pył z Orvandilskiej bomby. To była jego działka i jego odpowiedzialność. To było teraz najważniejsze, sygnał jego wewnętrznej syreny alarmowej musiał poczekać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro