9. Nie mówcie nikomu o tym, że wychodzę, w porządku?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Wkrótce nadeszła noc. Harry przez kilka godzin opiekował się Louisem, robiąc wszystko, aby ogrzać jego ciało i to naprawdę pomagało. Z czasem szatanowi zaczęło przechodzić i zasnął, leżąc pod kilkoma kołdrami, kocami naprzeciwko kominka. Styles nie pozwolił zbliżyć się blondynowi do brata, który był kłębkiem nerwów. Wiedział, że była to jego wina, był zbyt zazdrosny o swojego brata. Nie chciał, żeby ktoś mu go odebrał. Był jego wszystkim, wszystkim co miał. Żałował tej kłótni, ale niebieskooki okłamał go i król naprawdę nie wiedział, jaki był tego powód.

   Dochodziła druga nad ranem, a Horan krążył po zamku, nie potrafiąc zasnąć. Wsłuchiwał się w wichurę, panującą za oknem i rozmyślał nad tym wszystkim. Chciał pomóc bratu, chciał, aby to wszystko skończyło się dobrze. Nigdy nie chciał go zranić, nigdy nie celowo.

  Góry.

  Usłyszał, na co zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła.

  — Halo? Jest tu ktoś? — spytał niepewnie.

  Góry.

  Usłyszał ponownie, na co się lekko przeraził. Co to miało, kurwa, być? Kto to mówił? Wziął wdech, a następnie pociągnął się za włosy. Przeklął, widząc, jak jego rękawiczki pokrywają się lodem. To samo stało się dzisiejszego ranka, kiedy... właśnie! Nialla nagle olśniło.

  — Góry — powtórzył do siebie, biegnąc do swojego pokoju. Zamknął za sobą drzwi, a następnie otworzył te balkonowe, wychodząc na zewnątrz, pozwalając, aby chłód i śnieg wpadły do jego pokoju. Podszedł do barierki, nie zwracając uwagi na panujące warunki pogodowe — Góry, tak? — powtórzył do siebie, mrużąc lekko oczy i spoglądając w dal. Kiedy po chwili dostrzegł migoczące niebieskie światełko przygryzł dolną wargę. Czy to tam właśnie powinien się udać? Do miejsca, przed którym niegdyś ostrzegała go jego mama? Czy to możliwe, aby... coś, chciało pomóc mu uratować Louisa? Zawsze ufał swojej intuicji, zawsze wiedział, że był wyjątkowy i wyróżniał się od reszty społeczeństwa, więc... to nie mógł być przypadek ani zwykłe wariacje. To tam powinien się udać, aby pomóc bratu.

  Tak więc postanowił zrobić. Przed tym jednak przeszedł do pokoju, gdzie spali Harry i Louis. Rozczulił go widok, jaki zastał. Byli wtuleni w siebie pod wieloma kołdrami. Ale wciąż się bał i nie umiał przestać. Napisał list do brata, przy którym uronił kilka łez, ale wiedział, że było to słuszne. Uratuje go, a wtedy wszystko wróci do normy, tak? Była to jego wina, jego i jego cholernej mocy i braku kontroli. Dlatego wyruszy w te pieprzone góry już teraz w tę pieprzoną zamieć i... po prostu zapłaci, za to co zrobił. Musiał zaufać sobie.

  — Kocham cię, Lou — szepnął, wychodząc cicho z pomieszczenia. Ten chłopak naprawdę był dobry dla jego brata, może naprawdę powinien dać mu z nim odejść? Na tę myśl pokręcił głową. Teraz musiał skupić się na czymś o wiele ważniejszym.

  Wrócił do swojej komnaty, zabrał kilka potrzebnych drobiazgów, a następnie chwycił kurtkę i szalik. Nie wiedział, ile jego organizm wytrzyma - to że władał lodem nie oznaczało, że był niezniszczalny. Ubrał się i podszedł do drzwi wyjściowych.

  — Zajmijcie się zamkiem, kiedy mnie nie będzie — poprosił straż — Nie mówcie nikomu o tym, że wychodzę, w porządku? Nic nie wiecie — dodał, a mężczyźni skinęli głowami.

  Zayn, stojący na schodach, zmarszczył brwi, przyglądając się młodszemu. Gdzie on, kurwa, wychodził? Pobiegł szybko do swojego tymczasowego pokoju i ubrał się tak ciepło, jak tylko był w stanie i również wyszedł, nie odzywając się nawet do straży. Musiał dogonić blondyna, zanim zamieć sprawi, że nie będzie widział już zupełnie niczego.

  — Hej, wiedźmo! — krzyknął, biegnąc do niego, co było naprawdę ciężkie w tę okropną zimę.

  — Nie no, kurwa, chyba właśnie sobie ze mnie kpicie — mruknął sam do siebie, słysząc ten przeklęty głos. Wyruszał właśnie na bohaterską misję w pojedynkę, a on akurat musiał się przylepić? Dlaczego nie spał o tej porze?

  — O kurwa, jak piździ — warknął, stając obok młodszego. — Gdzie ty, kurwa, idziesz?

  — Wracaj do zamku — warknął na niego — Dlaczego za mną wylazłeś?!

  — Uspokój się, koleś — zmarszczył brwi. — Doceń to, że nie jesteś samotny, masz teraz mnie.

  — Wracaj do zamku — westchnął — Zayn, wróć do zamku i idź spać. Ja idę tylko coś sprawdzić i też zaraz wracam — skłamał.

  — Nie wierzę ci, kochanie — uśmiechnął się, a następnie zaczął iść przed siebie. — Już zadecydowałem!

  — Zayn, wracaj do zamku w tej chwili! — westchnął zirytowany.

  — Zmuś mnie, kotku — prychnął, idąc dalej.

  Niall zdjął rękawiczki i włożył je do kieszeni. Skupił się na nogach Malika i sprawił, że jego buty pokrył lód, przez co przymarzł do ziemi. Horan podszedł do niego i pstryknął go w nos.

  — W takim razie noc spędzisz właśnie w tym miejscu.

  — Pojebało cię, Horan — warknął. — Pstrykaj palcami i ruszajmy dalej! Pomogę ci w twojej samotnej podróży.

  — Albo wracasz na zamek albo zostajesz tutaj, co wybierasz? — uniósł brew.

  — Niall — westchnął, patrząc w jego błękitne oczy. — Nie możesz być teraz sam.

  — Mogę — parsknął — Ja wszystko mogę, jestem królem i jestem ponad wszystkich. Nie potrzebuję zbędnego ciężaru — wzruszył ramionami.

  — Słucham? Też jestem królem i to nawet większego królestwa niż twoje — wywrócił oczami. — Nie używaj swojej mocy na mnie, bo zrobisz mi to samo co L... — uciął, odwracając wzrok. — Pstrykaj palcami, idę z tobą.

  — Świetnie, będziesz ciągle wykorzystywał ten fakt przeciwko mnie? — uniósł brew — Wracasz na zamek — pstryknął palcami, pchając go zaraz w zaspę śnieżną, samemu zaczynając jak najszybciej odchodzić. Może w ciemnościach go zgubi?

  Zayn wkurzył się, postanawiając obrać nieco inną grę.

  — Niall! Auć — jęknął głośno. — Coś mi się stało, pomóż mi!

  Horan zatrzymał się, wzdychając ciężko. Jak nie zawróci to będzie miał wyrzuty sumienia, a jeśli zawróci to ten debil znowu się przyczepi i nie da mu odejść. Czas tykał, nie miał czasu na zabawy do cholery.

  — Proszę, to mocno boli! — dodał brunet. Kurwa, zaraz zamarznie.

  Blondyn przeklął, odwracając się i podbiegając do chłopaka. Kucnął przy nim.

  — Co cię boli?

  — Kolano — odpowiedział, wystawiając dłonie w jego stronę.

  Niall pomógł mu się podnieść z ziemi, układając dłoń na jego talii, aby nie stracił równowagi.

  — Możesz stać? Boli cię teraz?

  — Troszeczkę — odpowiedział, oczywiście kłamiąc. — Rozruszam je i będzie lepiej.

  — Idziemy do zamku, pomogę ci — mruknął, ruszając z nim do budynku.

  — Ochujałeś? — spytał brunet. — Idziemy tam, gdzie chciałeś, Niall. Kurwa, będzie ze mną dobrze. Po prostu pozwól mi też iść, a Hazz zajmie się Louisem.

  — Zayn, wracasz do pieprzonego zamku i tam siedzisz, nie mam czasu na użeranie się z tobą! — warknął — Tylko mnie spowolnisz.

  — Zamknij się, do chuja! — warknął Malik, ujmując jego twarz w dłonie i mocno go pocałował, aby już tylko nie słuchać jego głosu. Niech przestanie się opierać, kurwa mać, ileż można.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro