3. I'd give anything to be in Britain again

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis czuł się trochę niepewnie, gdy szli schodami na dach. Czy Harry chciał tam spędzić z nim kolację? To było lekko przerażające i dopiero teraz o tym myślał.

— Mam pytanie — odezwał się, stając i odwracając się w stronę mężczyzny. — Czy jeśli poczuję się gorzej i zechcę przerwać, nie dasz mi pieniędzy?

— Nie wiem — wiedział; dałby. Ale nie powiedział tego, bo nie chciał, aby szatyn skończył ich dobę po godzinie czy dwóch. — Ale będzie super, zapewniam cię.

— Czemu idziemy na dach? Nie chcę tam iść — pokręcił głową, chcąc zejść, ale wtedy Harry ujął jego nadgarstek, a jego dotyk był naprawdę delikatny.

— Czeka na nas helikopter — wyjaśnił. — Musimy skądś wystartować, racja?

— Helikopter? — zdziwił się szatyn, a chwilę później nie mógł sobie darować, kpiąc z niego — Masz też prywatny odrzutowiec, który jest nieprzyjazny dla środowiska? Zdajesz sobie sprawę z tego?

— Nie mam odrzutowca — westchnął. — Louis, możemy już tam wejść? Nie będą czekać w nieskończoność, jest piętnaście po dziesiątej.

— Umiem się bić — oznajmił, wchodząc szybko po schodach, a brunet, chcąc czy nie, automatycznie spuścił wzrok na jego tyłek, który lekko podskakiwał i zagryzł dolną wargę. Idealnie dopasowane spodnie, jesteście najlepsze!

Gdy w końcu Harry się ocknął, wszedł szybko po schodach, a później razem wyszli na dach, gdzie było naprawdę zimno, przez co szatyn objął się ramionami, dodatkowo uruchomiony helikopter powodował większy wiatr.

Styles pomógł mu wsiąść i gdy także to zrobił, podał mu kurtkę, która była jego, a która wisiała tutaj i czekała na niego.

— Dzięki — mruknął L, zakładając ją. — Gdzie spędzimy tę dobę?

— Los Angeles — odparł. — Mówiłem ci o tym wczoraj, racja?

— Ale... nie mogę tak po prostu polecieć do Los Angeles — zmarszczył brwi, wpatrując się w budynek, od którego powoli się odrywali. — Harry, nie mogę.

— Możesz, to tylko kawałek drogi — wzruszył ramionami.

— Nie znam cię, do cholery, a ty zabierasz mnie do Los Angeles! — podniósł głos, a pilot słysząc to, chciał ponownie wylądować, ale to Styles mu płacił, więc wykonywał jego polecenia. — To całkowicie inny stan, całkowicie inne... wszystko!

— Hej, spokojnie, to tylko godzina lotu — przesiadł się, aby być bliżej Tomlinsona, po czym ułożył dłoń na jego udzie. — Daję ci słowo, że spędzisz bardzo przyjemnie te dwadzieścia cztery godziny, nie martw się, że akurat w Los Angeles. Co tutaj byśmy robili? To miasto kasyn, a ja chcę ci pokazać coś więcej.

— A co zamierzasz niby robić w Los Angeles? — spytał, już nieco spokojniej, a następnie odsunął się, aby ten go nie dotykał.

— Zjemy naszą późną kolację, później zatrzymamy się na noc w moim apartamencie, a następny dzień będzie niespodzianką — uśmiechnął się.

— Umiem się bić — przypomniał mu.

— Mówiłeś to kilka minut temu — zaśmiał się, jednak nie śmiał się z niego, to był raczej... przyjazny śmiech, taki odruch.

Podczas lotu nie rozmawiali wiele, ale Harry nie chciał być irytujący, dlatego pozwolił mu, aby podziwiał widoki miasta nocą, które powinno być objęte ramionami Hypnosa, jednak ono żyło pełnią życia. Tak to już było w Ameryce, zwłaszcza w takich miejscach, tutaj nie było snu.

Gdy tylko wylądowali, wsiedli do białego samochodu, który tym razem prowadził sam loczek. Louis był tutaj pierwszy raz, dlatego jego wzrok pochłaniał wszystko dookoła, mimo iż było ciemno.

— Na co masz ochotę? — spytał Harry po kilku minutach jazdy.

— Może być chińszczyzna, nie mam specjalnych wymagań — wzruszył ramionami, przenosząc na niego wzrok i dokładnie lustrując jego ostrą linię szczękę.

Nie dostał odpowiedzi, ale szczerze nawet jej nie oczekiwał. Dojechali na miejsce, a następnie weszli do restauracji, w której nie było teraz wielkiego ruchu, ale to akurat lepiej, bo starszy chciał spokojnie z nim rozmawiać bez ludzi naokoło.

— Byłeś kiedyś w LA? — spytał Harry, odsuwając mu krzesełko, aby usiadł.

— Nie, nigdy — odparł, siadając i zagryzając delikatnie wnętrze policzka, aby się nie uśmiechnąć na ten gest. — Ty pewnie zwiedziłeś cały świat, co?

— Nie zwiedziłem — parsknął śmiechem, zajmując miejsce naprzeciwko niego i cieszył się z tego, bo mógł podziwiać piękno młodszego. — Głównie podróżuję po Ameryce, ale to sprawy biznesowe, chociaż byłem też w Europie czy Australii, ale na krótko.

— Oddałbym wszystko, co tylko możliwe, aby ponownie znaleźć się na chwilę w Brytanii... — westchnął cicho, utwierdzając w tym Stylesa, że faktycznie był Brytyjczykiem. Miał przecudowny akcent, do którego jeszcze się przyzwyczajał, ale już uznawał go za najlepszy, jaki kiedykolwiek słyszał.

— Co dla was? — spytała dziewczyna z niebieskimi włosami. Miała na sobie specjalne ciuchy z logiem restauracji, a dłoniach trzymała notes z długopisem.

— Masz ładne włosy — wymsknęło się Louisowi, a następnie szybko przeniósł wzrok na kartę menu.

— Dziękuję — uśmiechnęła się. Ona także miała mocny akcent.

Po krótkiej konsultacji złożyli zamówienie, a dziewczyna odeszła do innego stolika, pytając, czy będą zamawiać coś jeszcze.

— Nie mówiłem tego wcześniej, ale wyglądasz pięknie — odezwał się, a niebieskie oczy przeniosły się na niego.

— Nie lubię nosić takich ciuchów — wyznał, stukając delikatnie palcem o szklankę z wodą, która była tu już postawiona.

— A jakie lubisz? — dopytał, uważnie go obserwując.

— Jeansy lub dresy i jakieś wygodne bluzy czy koszulki... tank topy — uśmiechnął się.

— Chciałbym cię takiego ujrzeć — kiwnął głową.

Kelnerka przyniosła im zamówienie, życząc smacznego, a oni podziękowali i wzięli się za jedzenie, bo obaj byli naprawdę głodni. W tle cicho leciała jakaś spokojna piosenka, która podobała się loczkowi, dlatego poruszał delikatnie stopą, jednak nie zwrócił uwagi na to, że Lou słyszał każdy jego ruch, ponieważ ten wciąż miał na sobie buty z obcasami. Postanowił się jednak nie odzywać, nie przeszkadzało mu to.

— Najadłeś się czy zamówimy coś jeszcze? — spytał Harry, gdy skończyli jeść. Nie wiedział, ile zazwyczaj tamten jadł.

— Najadłem się — kiwnął głową. Chociaż deser chętnie by zjadł.

— Pojedziemy teraz do Beverly Hills, chyba że chcesz iść na zakupy? — spytał. — W końcu już noc, a ty chyba nie chcesz spać w tych niewygodnych ubraniach.

— J-ja... nie mam przy sobie pieniędzy — myślał, że dostanie jakąś koszulkę do snu, a on chciał iść na zakupy? Mógł się jedynie domyślać, jak wiele ubrań miał Styles.

— Ja mam — uśmiechnął się, wstając, po czym podszedł do młodszego i wystawił dłoń z jego stronę.

— Nie chcę, abyś na mnie wydawał — ujął jego dłoń, podnosząc się z krzesła. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie miał jak zapłacić za kolację.

— Louis — westchnął, zostawiając kilka banknotów na stoliku. — To był mój pomysł, aby zaprosić cię do Los Angeles, więc nie martw się niczym, chcę trochę wydać.

— Mogę spać w bokserkach — mruknął cicho, aby nikt go nie usłyszał.

— A jak zwykle śpisz? — uśmiechnął się, prowadząc go do wyjścia, a kelnerka, która przechodziła obok, życzyła im dobrej nocy i zaraz przeszła do kuchni.

— W koszulce Zayna — odpowiedział, trochę dziwnie się czuł, że to powiedział, ale to była prawda.

— Mógłbyś spać w mojej czy idziemy jakąś kupić? — dopytał, otwierając mu drzwi samochodu.

— Nie chciałbym spać w twoich ubraniach, ale nie chcę, abyś na mnie wydawał — westchnął.

— Shh, koszulki nie są drogie — pospieszył go, aby wsiadł, po czym sam zasiadł za kierownicą.

Te dwadzieścia cztery godziny będą najpiękniejsze. Zdecydowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro