47. Maybe someday you will help me, who knows?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Dziękuję — powiedział Louis, uśmiechając się do brunetki, która pomogła mu na ulicy. Cholernie się cieszył, że zwróciła na niego uwagę i wysiadła, bo mógłby skończyć źle.

— To okay, ale pamiętaj, aby mieć leki przy sobie... w razie czego — odwzajemniła uśmiech. — Współczuję ci teraz wysypki.

— Za kilka dni już jej nie będzie — machnął ręką, bo to rzeczywiście był najmniejszy problem.

— Brooke, jeśli chcesz podwózki, to musimy spadać, bo już i tak jestem spóźniony — odezwał się Jake, podchodząc do dwójki. — Chyba że dać ci pieniądze na taksówkę?

— Mam swoje, nie martw się — ujęła jego policzki w dłoń i dotknęła jego nosa swoim. — Leć, poradzę sobie.

— Oh i jeszcze... trzymaj się, kolego — skierował te słowa do Louisa, klepiąc go lekko po ramieniu, nim ruszył biegiem do wyjścia.

— Chodź, pojedziemy razem — zaproponowała dziewczyna. — Nie zasnę spokojnie, jeśli nie będę miała pewności, że dotarłeś bezpiecznie do domu.

— Nie musisz tego robić — powiedział, idąc z nią powoli przez korytarz szpitalny. — Muszę pojechać do pracy, zostawiłem tam telefon, a mój chłopak pewnie się martwi, że nie piszę od... nawet nie wiem, ile minęło.

— Więc pojedziemy razem do twojej pracy, nalegam — spojrzała na niego, całkowicie ignorując fakt, że powiedział, że miał chłopaka, co go ucieszyło; najwidoczniej była tolerancyjna.

— Okay — westchnął, kiwając głową. — Ale naprawdę nie chcę robić kłopotu, już i tak mi pomogłaś.

— Może kiedyś to ty mi pomożesz, kto wie? — wzruszyła ramionami.

Louis uśmiechnął się pod nosem, bo Brooke była naprawdę miłą osobą. Miał nadzieję, że poprosi go o numer albo da swój, bo fajnie byłoby mieć taką przyjaciółkę. Znaczy wiadomo, nie znał jej, a ocenił z góry, że była dobra, ale takie wywarła na nim wrażenie. Stare powiedzenie mawiało gdy się źle masz, wtenczas przyjaciela poznasz.

— Gdzie pracujesz? — spytała, gdy wyszli już z budynku i wyjęła telefon z torebki, aby zadzwonić  po taksówkę, bo jeśli miałaby jakąś teraz złapać z ulicy, zajęłoby to wiele czasu.

— BBC radio 1 — odpowiedział.

— Jesteś prezenterem radiowym?

— Chciałbym — parsknął śmiechem.

Droga minęła im właściwie bardzo miło. Dziewczyna zagadywała go i mówiła też o sobie, a gdy Louis mówił, słuchała go uważnie i to było cholernie miłe, bo nie każdy człowiek potrafił słuchać.

— Dziękuję jeszcze raz — powiedział, nachylając się, aby oprzeć dłońmi o drzwi samochodu.

— Nie ma sprawy — uśmiechnęła się. — Dbaj o siebie i unikaj orzechów, okay? Następnym razem może mnie nie być przy tobie.

— Obiecuję — przyłożył dłoń do klatki piersiowej, nim się odsunął i zmierzył do drzwi wejściowych. — Hej, tak właściwie, mogłabyś... — zaczął, odwracając się, ale taksówka już odjeżdżała. Kiwnął jedynie głową i wszedł do środka. Najwidoczniej nie było im dane być przyjaciółmi.

Przeszedł do windy, mijając kilka osób, z którymi się przywitał i wjechał na odpowiednie piętro. Nie wiedział, czy Nick był aktualnie zajęty, ale musiał odebrać swój telefon. Zdziwił się, gdy zobaczył go w środku razem ze Stylesem.

— Lou, martwiłem się — westchnął ciężko, nim go przytulił. — Jesteś już we wiadomościach i na twitterze.

— Jak to? — zmarszczył brwi, wtulając się w niego.

— Zrobiłeś niemałe zamieszanie na ulicy — wyjaśnił Nick. — Cholera, wiedziałem, żeby jechać z tobą!

— Już jest w porządku — zapewnił. Poczuł usta Harry'ego na swoim czole, przez co się uśmiechnął. Zdecydowanie teraz było w porządku.

Podniósł go i usiadł na fotelu, sadzając go sobie na kolanach, a Louis ciągle go przytulał, jakby świat miał się zaraz zawalić. Przymknął oczy, odpływając na moment gdzieś dalej. Cieszył się, że miał przy sobie H, ich relacja była dobra i taka... ożywiająca.

— Chcesz zobaczyć filmik? — spytał Grimshaw.

— Pokaż — mruknął, odwracając głowę w bok, aby zobaczyć coś oprócz klatki piersiowej loczka.

Podał mu telefon, a Lou spojrzał na tweeta, gdzie jakaś dziewczyna napisała „O MÓJ BOŻE, JAKIŚ CHŁOPAK WŁAŚNIE ZEMDLAŁ NA ŚRODKU ULICY??? NIE WIEM DOKŁADNIE, ALE TA DZIEWCZYNA MU POMAGA, MOŻE JEST JESZCZE JAKAŚ NADZIEJA NA LEPSZY ŚWIAT", przez co się zaśmiał. Otworzył filmik i zaraz zmniejszył głośność, bo dość nieprzyjemnie szumiało, prawdopodobnie przez wiatr i ruch uliczny. Widział siebie, jak szedł między samochodami, a niedługo później zasłabł; Brooke wysiadła i nagle usłyszał jakiś głos „czy on umarł?", na co otworzył szerzej oczy.

— Co się dokładnie stało? — mruknął Harry, całując go w policzek.

— Miałem wstrząs anafilaktyczny — odpowiedział, oddając telefon Nickowi. — Mam nosić przy sobie dwie ampułkostrzykawki... albo chociaż jedną — wyjął z kieszeni pudełko, w którym one były. — Muszę sprawdzać datę ważności, wymieniać je w szpitalu.

— Mogliśmy załatwić te leki już dawno temu — westchnął, obejmując go w talii.

— Przepraszam — wymamrotał, czując winę przez to, że go zmartwił. Złożył buziaczka na jego czole i odgarnął niesforne loki do tyłu. — Teraz będę uważniejszy.

Nick uśmiechnął się, patrząc na dwójkę. Jeśli to nie była prawdziwa miłość, nie wiedział, czym ona była. Przecież oni mieli tę miłość w oczach!

~*~

Louis wszedł do salonu, a jego wzrok automatycznie spoczął na szklanej ścianie, przez którą mogli obserwować miasto. Bardzo to kochał, mógł przy niej siedzieć latami, a i tak byłby zachwycony.

— Harry, co robisz? — zapytał głośno, aby go usłyszał, a następnie wyjął płytę winylową z okładki oraz koperty.

— Kończę sprzątać, a co? — odparł, wkładając talerze do zmywarki.

— Mam dla ciebie mały prezent — uśmiechnął się, kładąc płytę na tak zwanym talerzu gramofonu. Podniósł ramię za pomocą przycisku cue, przesunął tak, by igła znalazła się nad odpowiednim miejscem na płycie, a następnie opuścił ramię, również za pomocą cue. Silnik gramofonu się włączył, a po chwili dało się usłyszeć pierwsze dźwięki.

— Louis! — Harry opuścił szybko kuchnię i spojrzał na swojego chłopaka, który stał niewinnie obok gramofonu. — Czy to jest...?

— Tak — kiwnął głową z uśmiechem. Starszy podszedł do niego i objął w talii, zaraz podnosząc i tuląc do siebie, jakby nie widzieli się dziesięć lat. — Podoba ci się?

— Cholera, nawet nie wiesz jak bardzo — odpowiedział radośnie, składając buziaka na jego nosku. — Dziękuję, sweetcheeks!

— Czy to dobry album? Nie masz go, tak? — spytał dla pewności, gdy został odstawiony. — Miałem niemały mętlik, gdy byłem w muzycznym.

Harry uśmiechnął się nawet szerzej, patrząc w te piękne, sztormowe oczy i tak bardzo chciał, aby zawsze wyglądały na radosne, że powiedział, że nie miał jeszcze Wish You Were Here Pink Floyd w swojej kolekcji, mimo iż to było kłamstwo. Louis przytulił go mocno, ciesząc się z tego faktu, a to sprawiło, że on sam był szczęśliwy.

Przez jakiś czas słuchali muzyki, czując ją wewnątrz siebie i przytulając się na środku salonu, a po chwili zaczęli nawet tańczyć, jakby byli na balu. Wszystko było takie na miejscu... Lou właściwie był w stanie wyczuć dom w tym miejscu.

A może jego domem był po prostu Harry?

• • •

Kochani, zanim ktoś się przyczepi, ja wiem, że BBC radio 1 to brytyjskie radio i jest w Londynie, ale to fanfik, więc tutaj jest w LA!

Ciekawostka dnia: sweetcheeks to określenie sugerujące, że osoba ma atrakcyjne pośladki. Wiedzieliście czy was teraz oświeciłam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro