5. Would you like to go back to college?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Piszę rozdziały w nocy, gdy jestem już zmęczona, więc jeśli widzicie jakiś błąd, powiedzcie! Będę wdzięczna ❤️

• • •

Harry chciał, aby tę dobę przeżyli jak najlepiej. O siódmej rano zrobił śniadanie, a że nie wiedział, co lubił Louis, zrobił tego całkiem sporo. Poszedł do sypialni i zapukał, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, niepewnie wszedł.

— Przepraszam... śniadanie gotowe — oznajmił, podchodząc bliżej. Louis był piękny... — Obudź się, śpiochu — uśmiechnął się, dotykając jego ramienia.

Szatyn wymamrotał coś sennie, a następnie przeciągnął się na wygodnym, dużym łóżku, otwierając oczy. Westchnął ciężko, bo naprawdę nie miał ochoty się ruszać. Było mu miło i ciepło. Ale te myśli odsunął na bok, gdy tylko przypomniał sobie, że tak niewiele go dzieliło od spotkania Zayna.

Gdy tylko młodszy się ogarnął, przeszedł do jadalni, otwierając szerzej oczy, gdy zobaczył zastawiony stół.

— Masz gości? — spytał niepewnie, siadając.

— Nie, ale... chciałem, abyś miał wybór — Harry uśmiechnął się delikatnie, sprawiając wrażenie szczerego. — Smacznego.

— Smacznego — mruknął w odpowiedzi.

Przy stole spędzili jakieś pół godziny. Louis zjadł grzanki z dżemem, a później naleśnika i Harry był naprawdę szczęśliwy, gdy mu zasmakował.

— Harry... mogę cię o coś spytać? — zaczął szatyn, gdy już półtorej godziny później leżeli na plaży. Harry chciał, aby zrobili jak najwięcej, poza tym to była idealna pora na plażowanie, bo nie było tu teraz prawie nikogo. Było spokojnie i miło.

— Jasne, pytaj śmiało — podarował mu uśmiech, odwracając głowę w jego stronę, a okulary podniósł na włosy.

— Dlaczego ja? — zmarszczył brwi, podnosząc się na łokciach i lustrując dokładnie twarz milionera. — Dlaczego podszedłeś do mnie...? W kasynie były setki ludzi, a ty podszedłeś do mnie. Wyrzuciłeś sto tysięcy w błoto dla takiego kogoś...

— Dla takiego kogoś? — również się podniósł, aby spojrzeć w piękne, niebieskie tęczówki. — Jesteś bardzo wartościową osobą z cudowną duszą i jestem całkowicie szczery, mimo iż znamy się tak krótko. Jesteś wiernym, kochającym chłopakiem i mógłbym nawet pozazdrościć Zaynowi kogoś takiego, Lou... Rzadko spotyka się takie osoby.

Tomlinson uśmiechnął się delikatnie i zapadła cisza. Jego serce się radowało, że usłyszało tyle miłych słów i tak, otrzymywał podobne od swojego chłopaka, ale Styles był obcy i miał już wyrobione zdanie na jego temat... dobre zdanie.

— Jesteś trochę samotny, racja? — mruknął, nie wiedząc po jakim czasie. Może upłynęła minuta, a może dziesięć... Naprawdę nie wiedział.

— Trochę... tak — parsknął, kiwając głową.

— Byłem samotny na studiach, które i tak rzuciłem, nie mogłem się odnaleźć... Miałem wrażenie, że do nikogo nie pasuję — usiadł po turecku, posyłając uśmiech Harry'emu. — A później znalazłem Zayna i wszystko stało się łatwiejsze. Życzę ci, żebyś znalazł sobie kogoś takiego... ale nie proponuj ludziom pieniędzy za randki, dobrze? Ludzie powinni ubiegać się o twoje względy.

— To bardzo miłe z twojej strony, Louis — skomentował cicho. Wiedział, że znalezienie drugiej połówki było trudne, zwłaszcza dla bogatego człowieka, bo dużo ludzi po prostu chciało jego majątku, ale chciał zasmakować miłości... dzisiaj, jutro czy za dziesięć lat. Nieważne kiedy, po prostu chciał to przeżyć. — Dlaczego rzuciłeś studia?

— Z Zaynem chcieliśmy mieć... szalone życie — wzruszył ramionami. — Często opuszczaliśmy zajęcia, aby pojechać na jakiś festiwal, koncert. Może żałuję jedynie tego, że na początku jeszcze starałem się uczyć, zaliczać egzaminy czy sesje, straciłem wiele czasu.

— Nie mogliście poczekać do końca? — dopytał, sięgając po butelkę wody, aby się napić. — Kim chciałeś zostać, na kogo się uczyłeś?

— Chciałem zostać spikerem radiowym — pokręcił głową. — Wiesz... gadać do tysięcy, odbierać telefony i rozmawiać z nimi na różne tematy. Chciałbym mieć biuro w wieżowcu i... tak, to głupie — parsknął śmiechem. — Lubię życie, jaki mam.

— Wcale nie głupie, to ciekawa praca — oznajmił Styles. — Dzwoniłbym do ciebie na początku twojej kariery, gdy będziesz miał mało telefonów. Później to się pewnie nie dodzwonię — zaśmiał się melodyjnie.

— Ale rzuciłem to i żyję przygodą, miłością i... kasynem — Louis naprawdę kochał to, co miał, ale podczas tej rozmowy doszedł do wniosku, że razem z Zaynem byli przywiązani do kasyna... dosłownie. Byli tam codziennie, tracąc cały majątek, a czasem zarabiając nieco więcej. Nie wyobrażał sobie teraz, aby tak nie robili, to zaburzyłoby ich rutynę z tym związaną.

— Chciałbyś wrócić na studia, Louis?

— Nie — odpowiedział, patrząc prosto w oczy Harry'ego. — Nie chciałbym, bo... straciłem już wiele czasu. To nie dla mnie. Mam dobre życie, tak? — uśmiechnął się.

Zayn siedział właśnie na ławce w parku, obserwując dzieci, jak rysowały kredami po chodniku. Jeśli o niego chodzi, chciał zostać animatorem kultury, dlatego teraz tak się przyglądał tym dzieciakom. W końcu widząc, że ich matki były zajęte rozmową, podszedł do nich i poprosił o jedną kredę, po czym pomógł im w rysowaniu. Dorysował kilka detali, o których zapomnieli i zrobił sobie z nimi zdjęcie na tle chodnika, które wrzucił na swojego twittera, dodając #promowaniemłodychartystów. Czasami to po prostu tak wychodziło... sam nie wiedział, po co to robił.

— Hej! Co robisz? — zapytała jedna z matek, dostrzegając Malika. Jego wygląd był... odpychający. Wiadomo, był przystojny jak cholera, ale chodziło raczej o jego ciuchy, kolczyki czy tatuaże.

— Nic, pomagałem w arcydziele — odpowiedział, wstając z kolan, na których się podpierał.

— Odejdź od mojego dziecka — rozkazała. Śmieszne... gdyby teraz miał na sobie garnitur jak w kasynie, ta pewnie byłaby o wiele milsza. Ale był przyzwyczajony do takiego czegoś, bo tacy byli ludzie w dzisiejszym świecie.

Malik jedynie westchnął, a dzieci pomachały mu, gdy odchodził. Nie zamierzał tu zostawać, dopóki była tam ta kobieta.

Sprawdził telefon, ale nie otrzymał już żadnej innej wiadomości od Louisa. Miał jedynie nadzieję, że wszystko u niego było w porządku. Przeszedł się na stację paliw, bo tam były najlepsze kawy i szedł ulicą Las Vegas bez większego celu.

Prawdę mówiąc, cieszył się, że Harry zwrócił uwagę na Louisa, bo to naprawdę im pomoże. Obawiał się jedynie, że będzie chciał go dotknąć, a wtedy nie byłby już taki miły i kulturalny, nieważne kim był.

— Hej, przepraszam! — nagle zaczepił go jakiś chłopak, podając ogłoszenie, które zapewne zrobił sam. — Przepraszam, że przeszkadzam, ale... widziałeś ją gdzieś może? Szukam jej od weekendu i się martwię.

Zayn spuścił wzrok na kartkę i parsknął śmiechem, bo było tam zdjęcie cholernej fretki w czerwonej pelerynie. To miał być jakiś żart?

— Więc... widziałeś ją może? — dopytał nieznajomy.

— Jasne, tak... minąłem ją — kiwnął głową, oczywiście kłamiąc. — Na rogu ulicy Czekoladowych Pierogów, zaraz obok korporacji Pora Się Leczyć.

— Nie musisz być niemiły, po prostu staram się odnaleźć mojego zwierzaka, pieprzony dupku — zmrużył oczy, chcąc odejść, a wtedy Malik wywrócił oczami.

— Tak jej nie znajdziesz — westchnął. — To pieprzone Las Vegas, ona już prawdopodobnie nie żyje.

— Nie... jest mądra, nie dałaby się zabić tak szybko — pokręcił głową.

— Pogódź się z jej prawdopodobną śmiercią — posłał mu uśmiech, po czym odszedł, upijając nieco większy łyk gorącej kawy.

— Miłego dnia — usłyszał jeszcze za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro