51. Damn, it feels like you're my soulmate

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tak bardzo płakałam, że musiałam zrobić przerwę w pisaniu tego rozdziału...

• • •

Louis co chwilę czuł na sobie wzrok Nicka, ale starał się go ignorować i dokończyć robotę, jaką zaczął jakieś osiemdziesiąt minut temu. Ameryka huczała od wieści, że Camille Rowe trafiła do więzienia, a firma Harry'ego znowu miała miodowe dni; czuł się o wiele lepiej, gdy wypłacał pensje i był pewien, że nikogo zwalniać nie musiał.

— Wrócicie za niedługo na Maltę, racja? — zaczął w końcu starszy, nie mogąc znieść ciszy, którą jedynie czasem przerywała muzyka.

— Nie wiem, co zamierza Harry, ja lecę do Brytanii — wyjaśnił, wzruszając ramionami. Grał wyluzowanego, a nawet obojętnego, bo nie chciał znowu płakać, nie teraz i nie tutaj.

— Z jakiego powodu? — zmarszczył brwi, przysuwając fotel do Lou, aby być bliżej niego.

To mój dom, a teraz mam okazję wrócić... nie byłem tam od lat i cholernie tęsknię — spojrzał na mężczyznę, uśmiechając się delikatnie, ale chyba obaj wiedzieli, że był to wymuszony uśmiech.

— Tak, ale... w przyszłym tygodniu jest Święto Dziękczynienia — przypomniał mu delikatnie. — Zdążysz wrócić? Chciałem was zaprosić.

— To dziesięć dni, Nick, na pewno zdążę — zapewnił, choć nie był pewien, czy w ogóle chciał wracać... Kochał Harry'ego, oczywiście, że tak, ale nie miał magicznych mocy, nie potrafił tak po prostu wyłączyć myślenia. Wyobrażał sobie Camille i jej uśmiech, gdy ten ją... okay, stop, bo zaraz zwymiotuje. Nie lubił szmaty.

— W porządku, więc kiedy wyjeżdżasz?

— Nie wiem, może za dwa dni... sprawdzę dzisiaj loty.

Grimshaw kiwnął głowa, klepiąc go po ramieniu w koleżeńskim geście, a następnie wyszedł, bo zaraz miał przeprowadzać wywiad, a nie mógł się spóźnić. Lou został sam, więc na chwilę odsunął się od biurka i spojrzał na ekran swojego telefonu, jakby oczekiwał jakiejś wiadomości, choć wiedział, że i tak nikt nie napisze.

Powrót do domu będzie cholernie trudny, prawie zapomniał, jak wyglądał... Czy ten dzieciak dwie ulice dalej, Matthew, wciąż interesował się piłką nożną i chciał skończyć w Doncaster Rovers? Czy Calvin, jego dawny przyjaciel z liceum, tęsknił za nim? Z drugiej strony... gdyby tęsknił, napisałby. Czy Stan wciąż był dupkiem i gdy teraz Lou był rozpoznawalny, unosił się ponad innymi, bo kiedyś byli razem? Czy Mark chciał go widzieć czy może lepiej, jak zatrzyma się w hotelu?

Powrócił do pracy, chcąc ją skończyć jak najszybciej, a następnie opuścił budynek radia, jadąc do apartamentu. Potrzebował ciszy, samotności i spokoju... Chciał mieć jakiś dowód na to, że Harry go nie zdradził, wystarczyłyby chociaż jego słowa: przypomniałem sobie, kochanie, nie zdradziłem cię, a ta suka kłamała. Tylko tyle potrzebował, aby poczuć się lepiej.

Zdjął buty w przedpokoju i włączył płytę winylową zespołu Sleeping At Last, oczywiście się dobijając, bo to, kurwa, uwielbiał. Zrobił sobie na szybko zapiekankę i jedząc ją, przeszedł do sypialni, wykładając z szafy dużą walizkę. Chciał, aby wszystko było ponownie piękne... czy to zbyt wiele?

— Louis, jesteś?! — usłyszał znany głos, a następnie spojrzał na otwarte drzwi. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale on wciąż siedział na podłodze z rozpiętą walizką; nie spakował jeszcze niczego, będąc zbyt zamyślonym i pochłoniętym muzyką.

— Tak — odpowiedział głośno, ale nie tak głośno jak on, bo nie miał siły, aby krzyczeć.

— Um... wiem, że nie powinienem niczego planować podczas obecnej sytuacji — zaczął Harry, wchodząc do sypialni, a następnie zmarszczył brwi na widok walizki — ale Taylor nalega, abyśmy spędzili razem Święto Dziękczynienia...

— Nie będzie mnie tu, przekaż, że mi przykro — pokręcił głową.

— Gdzie zamierzasz być? Już wyjeżdżasz do Doncaster? Nie możesz być sam w takiej chwili — stwierdził, czując, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi i zgniótł w pięści.

— Harry — westchnął, spuszczając wzrok. — Nie mogę zostać... nie wiem, co mam robić.

— W jakim sensie? — mruknął, siadając obok niego na podłodze.

— Nie wiem, czy jestem w stanie być przy tobie... ciągle w głowie mam wyobrażenie ohydnych rzeczy, jakie prawdopodobnie robiłeś z Camille — wymamrotał, czując wokół szyi niewidzialny drut kolczasty, przez co trudno było mu mówić, ale mimo to kontynuował. — Chciałbym wierzyć, że tego nie zrobiłeś, ale... Camille na ciebie leciała od samego początku, a ty nie pamiętasz nawet cholernej rzeczy.

— Wiem, że spieprzyłem, Lou... — kiwnął głową, ujmując jego mniejszą dłoń. Splótł ich palce razem, chcąc się uśmiechnąć, bo ich dłonie po prostu idealnie do siebie pasowały. — Ale chcę walczyć o twoją miłość, bo... cholera, czuję, że to ty jesteś moją bratnią duszą.

Tomlinson uniósł na niego wzrok i wzmocnił uścisk na jego palcach, jakby upewniając się, że był prawdziwy. Nie wiedział, co miał odpowiedzieć, więc milczał... Patrzyli na siebie z widocznym smutkiem w oczach, a łzy usilnie próbowały się z nich wydostać.

~*~

Louis spojrzał na śpiącego Harry'ego i zagryzł dolną wargę. Czuł się przytłoczony tym wszystkim, chciał znać całą prawdę, aby podjąć właściwą decyzję. W jego oczach od kilku minut były kłujące łzy, a serce biło nieco szybciej niż normalnie.

Uniósł drżącą dłoń i dotknął dwoma palcami jego policzka. Tęsknił... owszem, mieszkali razem, widywali się codziennie, ale on tęsknił; za jego obecnością, bliskością i wspólnymi momentami.

Podniósł się do siadu i zakrył usta dłonią, aby nie obudzić starszego. Spojrzał na walizkę, która wciąż była pusta, a wtedy zaczął płakać jak bobas. Na chwiejnych nogach opuścił łóżko, musiał wyjść z sypialni, potrzebował się wypłakać, miał ochotę krzyczeć i wywracać stoły.

Czy jeśli będzie już w Doncaster, to będzie łatwiejsze? Czy będzie w stanie trzeźwiej myśleć? Czy będzie mógł się do kogoś przytulić i nie mówić ani słowa? Czuł się samotny, mimo iż wiedział, że mógł liczyć na Taylor czy Nicka, a nawet Hailee! Nie wiedział, czemu to się działo... Ludzi spotykały gorsze rzeczy i jakoś się tak nie mazgaili. Czuł się tak bezsilnie i tak słabo.

Z jego ust wydobył się szloch, gdy przechodził do drzwi i potknął się o coś, sam nie wiedział o co, bo było ciemno... może po prostu nogi go zdradziły? To było całkiem możliwe. Upadł na kolana, sunąć dłonią w dół drzwi i nie mógł dłużej wytrzymać; zaczął szlochać, a nawet uderzył piąstką o podłogę, budząc Stylesa.

Starszy nie wiedział, co się działo. Rozejrzał się dookoła i uchylił usta, widząc ciemną posturę Lou na podłodze. Zaraz do niego podszedł i objął, przyciągając do siebie, po czym odgarnął jego karmelowe włosy z czoła i spytał delikatnym głosem:

— Co się dzieje?

— Nie wiem — odpowiedział, kręcąc głową i zaraz krzyknął, a Harry przeraził się, ale wciąż go obejmował. Serce mu się łamało na widok tak załamanego Louisa... chyba jeszcze nigdy go takiego nie widział.

— To w porządku, kochanie — szepnął, pozwalając mu się wykrzyczeć i wypłakać, aby to z siebie uwolnił. Przesuwał dłonią po jego plecach i chciał go tak uspokoić, ale nie wiedział, czy mu się to udawało, ponieważ Tomlinson wciąż szlochał i nie wyglądało na to, aby zamierzał przestać.

Oba serca były wystawione na próbę, ile jeszcze wytrzymają.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro