Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwójka mężczyzn już którąś godzinę leżała w ciszy, będąc tak blisko siebie, jak to tylko możliwe i, szczerze, było to całkowicie w porządku. Obaj myśleli o tym, jak powinna wyglądać ich relacja teraz, po tym wszystkim. Nic nie zostało wyjaśnione, po prostu się ze sobą przespali, ale to niczego nie rozwiązało. Chcieli wierzyć, że możliwie to pomogło, byli blisko siebie, a to przecież się liczyło.

Starszy przesuwał dłonią po delikatnej skórze Louisa, obaj wciąż byli nadzy, po prostu nie mieli siły wstawać. To ich wykończyło, wszystkie ostatnie problemy i emocje dźwigane na barkach. Pragnęli, aby cisza wszystko załatwiła, aby nie musieli otwierać ust i magicznie znowu będą szczęśliwi... razem.

Ale wiedzieli, że tak nie będzie.

— Chcę to kontynuować — szepnął cicho, a jego głos był lekko zachrypnięty, przez co sprawił, że Lou dostał dreszczy na ciele.

— Wiem — odparł, nawet na niego nie spoglądając. Nie miał tyle odwagi, aby spojrzeć w te oczy, aby w ogóle ukazać swoje emocje poprzez kontakt wzrokowy. To było zbyt wiele.

— Co z tobą? — spytał, mając nadzieję, że odpowiedź go zadowoli. W końcu teraz powinno być lepiej. No właśnie, powinno, ale co powinno, a co będzie to dwie różne rzeczy.

— Co chciałbyś, abym powiedział? — mruknął, powoli i delikatnie sunąc palcem po jego wytatuowanym torsie. Złożył motyli pocałunek na jego skórze, zachwycając się nią w duchu.

— Prawdę... tylko i wyłącznie — przeniósł dłoń na jego karmelowe włosy, aby odgadnąć je nieco z twarzy i mimo iż Lou wciąż patrzył w dół z policzkiem na jego torsie, poczuł się lepiej z faktem, że mógł podziwiać chociaż w minimalnym stopniu tę opaloną buźkę.

— Zdradziłeś mnie... i to boli, wiesz? — zaczął powoli, wiedząc, że był mu winien te kilka słów. — Nie byłem w stanie wybaczyć Zaynowi, a każdy jego późniejszy dotyk sprawiał, że czułem się brudny... ale wiesz co? Jeszcze bardziej boli mnie życie bez ciebie, bo cię kocham, głupcze... Nie potrafię przestać, moje serce jest przywiązane liną do twojego, a jeśli jesteś daleko... rozrywa się, bo lina nie jest wcale taka długa. Nie wiem, jakim cudem leżę teraz przytulony do ciebie, ale... nie chcę, abyś odchodził i ja też nie chcę odchodzić.

Harry uśmiechnął się, a następnie podniósł delikatnie ukochanego, aby siedział na jego biodrach i gdy tylko spojrzał w te sztormowe oczy, które teraz wydawały się takie spokojne, jasne... jak bezchmurne niebo, poczuł ciepło rozlewające się po całym organizmie.

Sprawa ze zdradą nie była jeszcze wyjaśniona, więc młodszy miał prawo myśleć, że ten faktycznie go zdradził, Styles nawet nie mógł zaprzeczyć, ale w tym momencie to już nie było ważne. Ujął w dłonie jego buzię i podniósł się do siadu, aby go ucałować.

— Możesz mi obiecać, że już nigdy mnie nie zranisz? — szepnął szatyn, składając krótkie buziaki na jego ustach.

— Obiecuję i przepraszam z całego serca, Lou — odszepnął, obejmując go w talii. — Nawet nie wiesz, jak bardzo się bałem, że już nigdy cię nie przytulę.

Tomlinson uniósł kąciki ust ku górze i nie odzywając się już, po prostu schował twarz w zagłębieniu jego szyi, wtulając się w niego, jakby był najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. I tak właściwie był, był jego domem.

Zaufali sercom, gdy morza ogień ogarnął i żyli miłością, choć gwiazdy pędziły wspak. Uhonorowali przeszłość, ale witali przyszłość z otwartymi ramionami.

Niewiele się odzywali, bardziej po prostu cieszyli się swoją obecnością. Już za trzy dni urodziny Louisa, które spędzą razem, czyli tak jak powinni, a gdy skończą się święta, wrócą na Maltę, aby kontynuować wspólną przygodę.

~*~

Ojczym Tomlinsona poznał się ze Stylesem i powitał go w rodzinie; to było takie... nowe, a jednak dobre. Nigdy nie przypuszczał, że poczuje tak ogromną radość z tak błahego powodu, a jednak tak właśnie było. Zjedli wspólnie kolację, podczas której opowiadali o sobie, a co najlepsze, o planach na przyszłość. Gdy Lou zanosił ostatnie talerze do kuchni, w której urzędowali mężczyźni, sprzątając, podsłuchał kawałek rozmowy. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie moment, w którym usłyszy pytanie: chciałbyś zostać moim mężem? Nie dał po sobie poznać, że to usłyszał, bo w końcu wszystko by tym zepsuł, a naprawdę chciał się ustatkować i mieć wszystko poukładane. Zaręczyny postawiłyby sprawę jasno, zajęliby myśli czymś całkowicie innym, zaczęliby następny rozdział.

We dwójkę udali się do pokoju szatyna, a tam okryli się kołdrą i przytulili do siebie, jakby zaraz mieli się rozlecieć na milion kawałeczków. Uspokajało ich jedynie to, że teraz znowu byli razem i wszystko się układało.

Cichą rozmowę o bzdurach przerwał im telefon Harry'ego. Westchnął, sięgając po niego, a następnie powrócił do obejmowania Lou i odczytał wiadomość od blondynki.

Taylor: mówiłam to wtedy i mówię to teraz, nie zdradziłeś Louisa

— Możemy przestać o tym gadać? Zapomnijmy po prostu... — uciął, gdy starszy otrzymał drugą wiadomość, a dokładniej filmik. Brunet zmarszczył brwi i otworzył go, zaraz widząc jakiś korytarz... chwila, znał ten korytarz. — Gdzie to jest?

Styles nie odpowiedział, a jedynie oglądał dalej nagranie. Zaraz wszystko się wyjaśniło, szedł razem z Camille do pokoju, był już trochę podpity, ale nie chwiał się na nogach, więc nie było źle... do czasu. Gdy rozebrał marynarkę i poszedł do toalety, aby się ogarnąć, kobieta nalała do kieliszków wina, do jednego z nich dodając czegoś jeszcze. Wykorzystała go? Czy naprawdę była w stanie? To okropne, do czego się posunęła, aby zniszczyć jego szczęście!

— Jestem już zmęczony, nie mam ochoty pić — wymamrotał, jak tylko opuścił łazienkę.

— Daj spokój, ostatni kieliszek za nasz duet, który zmiecie z rynku wszystkie inne — odparła, podając mu go.

— Ostatni, później idę spać — westchnął.

Napili się, rozmawiając o sprawach biznesowych, było zwyczajnie, dopiero później widział widoczną zmianę u siebie. Do końca nagrania dwójka ukochanych się nie odzywała, jakby bała się tego, ale Rowe, na szczęście, nie wykorzystała go seksualnie, chociaż nie oparła się rozebraniu go...

— Więc mnie nie zdradziłeś — szepnął szatyn. — Skąd jest to nagranie? Dlaczego TayTay je ma? — zmarszczył brwi, podnosząc się do siadu, a wtedy usłyszał, jak jego ojczym zaczął go wołać.

Podniósł się z łóżka, gdy Harry mruknął pod nosem, że już dzwoni do kobiety. Opuścili pokój, schodząc schodami na parter. To wszystko jeszcze do nich docierało; owszem, to bardzo dobra rzecz, ale dlaczego nie mogło się to wyjaśnić wcześniej? Niepotrzebnie wylali tyle łez, niepotrzebnie się rozdzielali i tak kurewsko tęsknili, chociaż z drugiej strony... Louis cieszył się, że pogodził się z ojczymem i Calvinem, że w ogóle zdecydował się na powrót do Wielkiej Brytanii, bo gdyby nie to, że chciał uciec od problemów, prawdopodobnie nie byłby w tym miejscu, na pewno nie w tym roku.

— Co jest? — spytał, naciągając rękawy świątecznej bluzy na swoje dłonie.

— Masz gościa — odpowiedział krótko.

Styles zatrzymał ukochanego, włączając tryb głośnomówiący; jego gość poczeka, to była ważniejsza sprawa! Swift wyjaśniła, że początkowo podała redaktorowi pewnego magazynu informacje o tym, że sławna para, która była uwielbiana przez innych, rozpadła się, o Lou nie było informacji, bo zniknął, ale podkoloryzowała stan H, a to sprawiło, że młody pracownik hotelu poczuł się źle i przyszedł do niej z ukradzionym nagraniem, tym samym łamiąc dane słowo, że nic nikomu nie powie.

— Oh... to brzmi aż surrealistycznie — skomentował cicho szatyn, spoglądając w szmaragdowe oczy.

— Cóż, wcześniej obiecałam pieniądze, może to też nakłoniło go do tego — odparła. — Skoro wszystko jest teraz super, przyjedziecie do mnie, Hailee i Nicka? Chociaż na Sylwestra! Musimy świętować.

Na pewno tak, a teraz wybacz, zadzwonimy później — oznajmił Harry, unosząc lekko kącik ust na wspomnienie swojej sekretarki; widocznie się ze sobą dogadywały.

Lou zmarszczył brwi, idąc w końcu do przedpokoju, aby zobaczyć, kto był jego gościem. Ta cała sprawa wydawała mu się wciąż... dziwna. Mógł tak to określać? Cóż, nie był pewien, ale nie potrafił znaleźć odpowiedniejszego słowa. Może po prostu za dużo rozmyślał? Powinien się cieszyć.

Otwierając drzwi, zdał sobie sprawę, że wszystko naprawdę było na sprzedaż.

— Zayn?

— Cześć, mały motylku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro