•••

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(a/n: Ogólnie, to nie bardzo umiem w angst xD Zapewne jest tu masa powtórzeń i literówek, ale naprawdę nie chce mi się nic poprawiać ;-; A, no i one-shot jest, co zresztą widać, mocno inspirowany koreańskim ff KillerJK, który znajduje się na Twitterze.)

Głośny huk wystrzału rozdarł nocną ciszę, a młoda kobieta padła na ziemię, rozbryzgując wokół swojego martwego ciała szkarłatne plamy, które odcięły się makabrycznym kontrastem od bieli roziskrzonego śniegu. Młodzieniec, dzierżący w ręku jeszcze parujący z lufy pistolet, opuścił powoli broń, przyglądając się trupowi bez cienia jakichkolwiek emocji. Poprawił tylko króliczą maskę na swojej twarzy, gdyż zsunęła się nieco z jego tajemniczego oblicza. Ukrył pistolet w pochwie przy swoim pasie i ruszył szybkim krokiem po zaśnieżonym chodniku, celowo dreptając po śniegu, by chodź trochę zmylić nieunikniony pościg. Bardzo nie lubił zimy. Wtedy wszystkie ślady były bardziej widoczne i trudniejsze do ukrycia, a biały puch był nieprzyjemnie chłodny. I mimo że młodziak w masce królika był przystosowany do wszelkich warunków, to wyjątkowo nie przepadał właśnie za śniegiem.

Skręcił w kolejną wąską uliczkę, słysząc już w oddali policyjne syreny. Mimowolnie przyśpieszył, zerkając sobie przez ramię. Jego zmysły wyostrzyły się, jak zwykle przy wykonywaniu pracy. Będąc już w okolicy centrum, młodzieniec ukrył się w cieniu bloku, a potem zwinnie wspiął się na parapet okna parterowego. Z niego przeskoczył na zardzewiałą drabinkę, której raczej nikt nie odważyłby się używać, by wdrapać się na dach budynku. Stąd droga była już prosta.

Jedyne, czego chciał chłopak, to odłożyć broń do schowka pod deskami mieszkania i ruszyć na spotkanie z V. Bo nic tak nie uszczęśliwiało Jungkooka, jak pochwała widoczna w oczach tego pięknego blondyna i jego dłoń głaskająca czarne włosy Jeona.

•••

Stąpał ciemnym korytarzem, który znał już za dobrze. To tu się wychował, to tu spędził większość swojego życia, to tu dostał pierwszą pracę i to tu poznał V. A dopiero po jego poznaniu życie Jungkooka nabrało sensu. Doskonale wiedział, że jest dla V jedynie narzędziem, którym należy się zajmować i pielęgnować, by dobrze działało. Jungkookowi taki stan rzeczy jednak nie wadził. Bo i dlaczego by miał, skoro tylko takie życie znał?

Jak zwykle do gabinetu V wszedł bez pukania, bo blondyn tego od niego nie wymagał. Można by powiedzieć, że Jungkook był dla Kim Taehyunga kimś... specjalnym. Od zawsze uważał go za swoją własność i poniekąd nie wyobrażał sobie nie mieć przy sobie tego dzieciaka, który tak ufnie wpatrywał się w oczy V, oddając całe swoje istnienie w jego ręce.

Taehyung uniósł oczy na wchodzącego nastolatka i zaraz uśmiechnął się nikle na widok króliczej maski, wsuniętej na czubek głowy. To on podarował ją Jeonowi. Nie chciał bowiem, żeby tak wierny podwładny został schwytany, bądź zabity. Chociaż... czy tu chodziło tylko o użyteczność Jungkooka?

— Witaj z powrotem, Jungkookie. — odezwał się blondyn, chłonąc widok uroczej buźki dzieciaka. — Jak mniemam zająłeś się tym, o co cię prosiłem.

— Tak, hyung. — Brunet skinął głową, również przyglądając się Kimowi. Automatycznie klęknął przed nim.

Czekał na te kilka magicznych słów, które umilą mu resztę wieczoru. I po kilkunastu sekundowym wpatrywaniu się w siebie nawzajem, Taehyung w końcu wstał ze swojego skórzanego, obrotowego fotela, wyminął biurko i również przyklęknął przed chłopcem. Wyciągnął rękę, by zaraz wsunąć palce w czarne włosy Jungkooka, gładząc je nieśpiesznie.

— Dobrze się spisałeś, Jungkookie.

Serce Jeona natychmiast przyśpieszyło, tak samo oddech, ale nie poruszył się ani o centymetr. Chciał nacieszyć się bliskością V najdłużej, jak tylko mógł.

•••

Jungkook, poza życiem jako najbardziej poszukiwany morderca w kraju, prowadził też życie kończącego szkołę licealisty. Nie przepadał za szkołą, sto razy bardziej wolał spędzanie czasu z V na sali treningowej, ale rozkazom Taehyunga nie mógł się sprzeciwić, a blondyn wyraźnie powiedział, że Jungkook musi ukończyć podstawową edukację. Nie miał tam przyjaciół, nie potrzebował ich. Od dawna wszystkim, czego potrzebował był V.

Tego dnia, Jungkook miał za zadanie wyeliminować kilku ludzi, którzy naprzykrzali się Taehyungowi. Jeon z chęcią przyjął tę pracę, bo bardzo lubił usuwać przeciwników jego hyunga.

Przemieścił się szybem wentylacyjnym do pomieszczenia, gdzie cała czwórka mężczyzn zebrała się, aby coś ze sobą przedyskutować. Kratka, przez którą nastolatek zaglądał do pokoju mieściła się dokładnie nad stołem, nad którym pochylali się mężczyźni. Przekręcił się w szybie tak, by jego nogi znajdowały się na kratce, ujął w obie dłonie dwa pistolety maszynowe i w myślach policzył do dziesięciu. Dopiero po tym z impetem kopnął obiema nogami w kratkę i wpadł do pomieszczenia, lądując centralnie na zawalonym papierami stole.

Cała akcja nie trwała nawet minuty. Trzech zdążył zastrzelić, a jednego postrzelić w nogę. Nie ucieknie mu. Powoli zbliżał się do spanikowanego, przerażonego do granic możliwości faceta, który rozpaczliwie próbował doczołgać się do drzwi. Gdy był już niecałe dwa metry przed swoją ofiarą, mężczyzna wydarł się nagle:

— Pierdol się, jebana kurwo V! I tak ktoś w końcu zapierdoli twojego szefuncia, a ciebie nie będzie, żebyś mógł mu uratować jego skurwielską dupę! — I splunął Jungkookowi pod nogi. — Wszystkich was po prostu zajebie-

Nie dane mu było dokończyć, bo Jeon w ciągu sekundy przyłożył lufę pistoletu do czoła tego żałosnego człowieka i po prostu nacisnął spust. Krew opryskała jego białą koszulkę i fragment maski, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

— Nikt nie będzie obrażać hyunga.

•••

Tym razem nie wracał do kwatery głównej z takim entuzjazmem, co ostatnio. Obraźliwe słowa mężczyzny ciążyły mu na sercu i nie, nie przejmował się tym, że nazwano go „jebaną kurwą V". Bardziej godziło go to, jak koleś wyraził się o Taehyungu. Nienawidził, kiedy ktoś nie okazywał mu szacunku.

Standardowo V, na wieść o zleceniu zakończonym powodzeniem, pochwalił Jungkooka i pogłaskał go po głowie, lecz jego uwadze nie umknęło roztargnienie i przygnębienie chłopca. Zmarszczył brwi, po czym ujął twarz Jeona w dłonie, dzięki czemu od razu otrzymał jego pełną uwagę.

— Coś się stało, Jungkookie? — spytał, a ciepły oddech blondyna owionął twarz nastolatka, co wywołało niezwykle przyjemny dreszcz na jego plecach.

Jungkook musiał pozbierać myśli, żeby jakoś logicznie się wypowiedzieć, bo ta niebezpieczna bliskość działała na niego w dziwny i niezrozumiały dla niego sposób.

— Nic, po prostu... bardzo nie lubię, kiedy ktoś źle o tobie mówi, hyung. — wyszeptał, wpatrując się w starszego, jak w obrazek. — A podczas tej pracy ktoś powiedział, że-

Urwał, kiedy poczuł kciuk Taehyunga, przejeżdżający po jego dolnej wardze. Natychmiast serce dzieciaka ruszyło do galopu, podobnie, jak tempo nabierania powietrza do płuc. Takie gesty ze strony V zawsze wywoływały w nim niezrozumiałe uczucia, których mimo to pragnął coraz bardziej.

— Nie przejmuj się takimi głupotami, Jungkookie. — wymruczał Kim, obserwując duże, wypełnione oddaniem oczy młodszego spod wachlarza długich rzęs. — Ludzie mogą mówić, ale słowa nie mają znaczenia, póki nie zostaną zastąpione czynami.

I wtedy docisnął swoje usta do rozgrzanego policzka Jungkooka po raz pierwszy, powodując w jego głowie jeszcze większy zamęt, niż kiedykolwiek.

•••

Taki stan rzeczy utrzymywał się. Po każdej wykonanej akcji Taehyung nie ograniczał się już jedynie do głaskania włosów Jeona, ale obdarowywał różne części jego głowy pojedynczym cmoknięciem. Czasami na czole, czasami na skroni, a czasami na kusząco zarysowanym obojczyku. Jungkooka za każdym przechodziły te przyjemnie podniecające dreszcze i zaczął starać się jeszcze bardziej, byleby V obdarzył go tą z pozoru niewielką czułością.

Inni podwładni Kima doskonale wiedzieli o tym, ile ten czarnowłosy dzieciak znaczy dla ich szefa, dlatego nawet nie próbowali się do niego zbliżać, czy z nim rozmawiać. Taehyung bardzo nie lubił, gdy ktokolwiek poza nim samym miał styczność z Jungkookiem i był gotów nawet zabić osobę, która posunęłaby się w kontaktach z jego oczkiem w głowie za daleko. A coś takiego zdarzyło się na jednym z bankietów, który urządził Taehyung w swojej gościnnej posiadłości. Nigdy nie sypiał w tym budynku, większość czasu spędzał w kwaterze głównej, gdzie czuł się bezpieczniej. Zazwyczaj Jungkook nie uczestniczył w tego typu uroczystościach, bo i nie miał ochoty i za bardzo nie mógł. Dla większości współpracowników V, Jeon wciąż pozostawał anonimowym mordercą w masce, który zabijał na zlecenie Kima i blondyn bardzo chciał, by tak pozostało.

Mimo to, Jungkook zjawił się na bankiecie, ubrany w garnitur i wyglądający naprawdę pociągająco. Nie mówił nic swojemu hyungowi, bo wiedział, że ten nie pozwoliłby mu tu przyjść. Był to pierwszy tak poważny akt niesubordynacji z jego strony i szczerze powiedziawszy, czuł się przerażony tym, co zrobił. I to nie konsekwencji tego występku się obawiał, bo jego umysł już dawno zakodował, że V może zrobić z nim, co tylko zapragnie, a przyczyny. Nie znał wtedy za dobrze pojęcia „nastoletniego buntu".

Miał zamiar tylko trochę się rozejrzeć, pozwiedzać i zaraz wrócić do swojego pustego, ciasnego mieszkanka, ale niefortunnie wzrokiem wyłowiła go właścicielka największego w mieście domu publicznego. Szturchnęła w ramię stojącą obok niej młodą dziewczynę, która dopiero zaczynała swoją „przygodę" z prostytucją.

— Widzisz tego przystojniaczka tam? — Starsza z kobiet wskazała na kręcącego się przy szwedzkim stole Jungkooka. — Spróbuj go wyrwać. Wygląda na łatwego, a na pewno dużo zapłaci.

Dziewczyna zmierzyła spojrzeniem swój nowy cel i stwierdziła, że nie jest najgorzej. Może nawet właśnie lepiej, bo nie musiała spać z jakimś starym, grubym bogaczem, tylko z młodym, wysokim słodziakiem. Od razu ruszyła w jego stronę, kołysząc kusząco biodrami, okrytymi obcisłym materiałem sukienki.

Jungkook wyczuł, że ktoś na niego patrzy już w momencie, kiedy starsza z kobiet wskazała go młodszej, ale uznawszy je za nieszkodliwe, zignorował ich wzrok. Dopiero, gdy dziewczyna zaczęła się do niego zbliżać, stukając wysokimi obcasami, wszystkie jego mięśnie mimowolnie się spięły. Nie lubił kontaktów z ludźmi (oczywiście pomijając V), nie lubił ludzi i nadal nie wiedział, po co, do cholery, w ogóle tu przyszedł. Teraz pluł sobie w brodę.

— Cześć, cukiereczku. — Usłyszał nad uchem kobiecy głos. Machinalnie odsunął się na bezpieczną odległość, nie zaszczycając dziewczyny nawet spojrzeniem. — Och, no nie bądź taki zimny... Jestem Mina, a ty?

Ale Jungkook nie odpowiedział. Postanowił szybko się ulotnić, by przypadkiem emocje nie wzięły nad nim góry i nie zabił tej wstrętnej dziewuchy widelcem. Natychmiast zniknął w tłumie, a nawoływania młodej prostytutki cichły coraz bardziej w odgłosach gwaru.

Jeon skierował kroki do wyjścia z sali głównej i zaczął wspinać się po schodach na piętro. Miał nadzieję, że tam będzie mniej ludzi. Dzięki Bogu, była to prawda. Całe pierwsze piętro składało się z korytarzy i pokoi, urządzonych jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Szybko znalazł się za drzwiami jednego z nich i podszedł do okna, skąd widoczna była panorama Seulu. Piękny widok, ale dla Jungkooka zupełnie bezwartościowy.

Brunet zastygł, gdy usłyszał znajomy dźwięk obcasów, które kierowały się w stronę tego pomieszczenia. Nastolatek instynktownie rozpoczął błyskawiczną analizę wnętrza pokoju, w poszukiwaniu drogi ucieczki innej, niż przez drzwi. Niestety, niczego nie znalazł i pogodził się z myślą, że jeśli ta cała Mina tu wejdzie i znów zacznie mu się narzucać, to Jeon skończy z kolejną ofiarą na koncie.

Jego obawy potwierdziły się, bo zaraz drzwi otworzyły się i stanęła w nich ta sama szatynka, co wcześniej. Była widocznie zadowolona, że udało jej się odnaleźć swój cel.

— Dlaczego mi uciekłeś, cukiereczku? — zagruchała, zbliżając się do zastygłego w bezruchu Jungkooka, który całą siłą woli hamował swoje mordercze zapędy. — Nie chciałbyś się trochę rozerwać? Jestem dla ciebie dostępna przez calutką noc, możesz zrobić ze mną, co tylko zechcesz, spełnić wszystkie fantazje... — szeptała uwodzicielsko, opierając dłonie na klatce piersiowej chłopaka.

Jeon chętnie spełniłby wszystkie swoje „fantazje" na temat tej dziewczyny, między innymi to, jak cicha i nieirytująca by była jako trup, najlepiej z wnętrznościami na wierzchu.

W momencie, gdy dłonie prostytutki wsunęły się pod rozpiętą marynarkę bruneta, a on chciał już rzucić dziwkę na podłogę i zmiażdżyć jakąś jej kość pod butem, rozległ się huk wystrzału. Bezwładne ciało szatynki padło na posadzkę u stóp Jungkooka, który bez przejęcia wodził wzrokiem po martwej kobiecie. Można nawet powiedzieć, że poczuł ulgę, ale zaraz skierował wzrok na drzwi. Stał w nich jego hyung z pistoletem w ręku, wbijając przepełnione furią spojrzenie w zwłoki. Zaraz wzrok przeniósł na spokojnego, choć lekko przestraszonego Jeona, podszedł do niego i uderzył w twarz tak mocno, że dzieciak zatoczył się lekko.

Jungkook nie był zaskoczony. Wiedział, iż zasłużył na karę, ale i tak coś zakuło go w sercu na ten cios. Od razu padł na kolana przed Taehyungiem, spuszczając głowę i czekając na słowa potępienia, które nadeszły zaraz potem.

— Czy ciebie popierdoliło, Jungkook?! Doskonale wiesz, że masz pierdolony zakaz pojawiania się gdziekolwiek bez mojego pozwolenia! Co ty sobie, kurwa, myślałeś przyłażąc tutaj?! — warczał wściekle, ale nie podniósł więcej ręki na młodszego. — I jeszcze jakaś jebana dziwka przypierdala się do ciebie na moich oczach, a ty jej na to pozwalasz. Pieprzona kurwa. — Splunął w stronę ciała. — Należysz do mnie, rozumiesz?!

Jungkook jedynie skinął głową. Wolał się nie odzywać, dopóki wybuch złości V nie dobiegnie końca. Nie zdarzały się one często, ale gdy już miały miejsce, blondyn mógł posunąć się do drastycznych czynów.

Trwali tak w ciszy dobre kilka minut, podczas których Jeon kontemplował pieczenie na swoim lewym policzku i połykał krew w ustach, a Taehyung się uspokajał. W końcu starszy odetchnął głęboko, już w pełni opanowany.

— Wstań, króliczku. — rozkazał, a brunet natychmiast wykonał polecenie. — Nie rób mi tego więcej, dobrze? Nie mogę patrzeć, jak ktoś cię dotyka. Jesteś mój. Tylko mój. Na zawsze.

— Jestem — zgodził się od razu Jungkook.

Taehyung niespodziewanie odwrócił młodszego tyłem do siebie, objął w pasie jedną ręką, a drugą zasłonił mu oczy. Nastolatek omal nie jęknął, gdy poczuł te miękkie wargi na swoim karku. Westchnął trochę spazmatycznie, nie mogąc normalnie nabrać powietrza. Puls momentalnie przyśpieszył, a fala gorąca uderzyła w ciało. Nigdy nie czuł tego wszystkiego tak intensywnie. Zaraz doznania się nasiliły, bo V zaczął składać mokre pocałunki na karku i szyi Jungkooka, jeżdżąc językiem po gładkiej skórze i wytatuowanych, szkarłatnych literach, układających się w napis „mors sola"*. Blondyn z satysfakcją odnotował nierówny oddech dzieciaka oraz delikatnie wyginające się pod wpływem przyjemności ciało. Bardzo podobała mu się taka wersja króliczka.

— Więc Jungkookie... do kogo należysz? — zamruczał brunetowi do ucha, którego płatek zaraz polizał.

Kolejna fala satysfakcji zalała go, gdy oddech Jeona na ten gest się załamał.

— D-do ciebie, hyung. — jęknął, mową ciała prosząc o więcej tych przyjemnych gestów. — H-hyung, p-proszę, nie przestawaj...

Jak Taehyung mógłby odmówić swojemu króliczkowi, który do tego znajdował się w takim stanie? Więc nie przestał. I to była ich pierwsza, wspólna noc.

•••

Po tej pamiętnej nocy relacje Jungkooka i V uległy dość znacznym zmianom i to głównie ze strony starszego, bo Jungkook nadal pozostawał psio wiernym małolatem, który zabijał kolejnych ludzi w ramach pracy. Kim bez krępacji dotykał nastolatka, sadzał go na swoich kolanach, przytulał, głaskał i ogólnie pieścił. Nie można było powiedzieć, że Jeonowi się to nie podobało, wręcz przeciwnie, czuł się szczęśliwszy, niż kiedykolwiek. Chciał, by tak było już zawsze.

Od tygodnia blondyn planował większą akcję, która miała na celu zniszczenie wrogiej organizacji i w tym już wydarzeniu Kim Taehyung brał udział osobiście. Co prawda Jungkook próbował protestować, ale szybko został spacyfikowany, kiedy wargi hyunga docisnęły się do tych jego. Zapomniał wtedy, o czym w ogóle rozmawiali i przy okazji, jak się nazywa.

Cały plan był dopięty na ostatni guzik. Jeon ubrał się jak najwygodniej, czyli w białą koszulkę i ciemne spodnie. Na uda przypiął kabury, a w rękach dzierżył karabin maszynowy. Jego dziecięcą nadal buźkę obowiązkowo skrywała królicza maska.

Na początku wszystko szło gładko. Bez problemów dostali się do wnętrza kwatery, wybijając wszystkich po drodze. By skuteczniej pozbywać się wrogów, rozdzielili się – Jungkook samotnie pognał korytarzem, perfekcyjnie trafiając z karabinu w najczulsze ludzkie punkty, a Taehyung pobiegł wraz z resztą ludzi Kima w drugą stronę.

Brunet samodzielnie oczyścił cały parter, a gdy dotarł na piętro, jego hyung stał ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, patrząc z wyższością i gniotąc podeszwą buta tchawicę głowy wrogiej organizacji.

— Naprawdę myślałeś, że nie dowiem się o tych wszystkich donosach na mnie? Jesteś aż tak głupi? — Docisnął bardziej but do gardła duszącego się mężczyzny.

Jungkook przystanął jakieś trzy metry od V, wiedząc, że kolejna misja została zakończona sukcesem, zwłaszcza w momencie, gdy blondyn chwycił za pistolet.

Ale wróg był szybszy.

Nie zważając na zbyt długi brak tlenu w płucach, wyjął zza pasa broń, wycelował prosto w klatkę piersiową Taehyunga i wycharczał:

— Powiedz „papa", skurwielu.

I strzelił.

Tego dnia Jeon Jungkook zginął, osłaniając Kim Taehyunga własną piersią, którą przeszył śmiertelny pocisk, a ostatnim, co pamiętał przed zatopieniem się w chłodnej czerni, był rozpaczliwy, pełen furii krzyk blondyna.

•••

Miesiąc później nadszedł kwiecień. Wszystko kwitło, wszędzie było kolorowo, a od pięknych, słodko pachnących kwiatów aż się roiło. Można by powiedzieć, że przy takiej aurze wszystkie chęci do życia wracają ze zdwojoną siłą. Ale nie w przypadku Kim Taehyunga.

Bowiem V od trzydziestu dni był wrakiem. Po prostu, wrakiem. Zardzewiałym, bezużytecznym wrakiem. Nie pogodził się ze śmiercią Jungkooka i czuł, że nie zrobi tego do końca swoich dni.

Siedział w zaciemnionej sypialni, pijąc szóstą szklankę whisky z rzędu i obracając w dłoniach zwykły, czarny pistolet. Dokładnie tak wyglądał każdy wieczór blondyna odkąd odebrano mu najważniejszą osobę w jego życiu. Doskonale pamiętał, co się stało, gdy ten skurwiel wykonał śmiercionośny strzał w stronę jego króliczka.

Kiedy Jeon padł na podłogę, okolony kałużą krwi, Taehyung, wrzeszcząc, jak opętany masakrował martwe już ciało tego, który ośmielił się wymierzyć w Jungkooka. Zaraz potem dopadł do bruneta, zalewając się łzami i błagając, by go nie zostawiał. Ale to było na nic. Strzału prosto w serce nie był w stanie przeżyć nikt.

Od tamtego dnia wszystko straciło sens, znaczenie, a nawet kolory. Nic nie było w stanie załagodzić tego palącego bólu i uczucia pustki w sercu, jaka zagościła po stracie Jungkooka. Sam Kim był teraz tylko pustą skorupą.

Obrócił pistolet po raz kolejny, a potem uśmiechnął się lekko, by po chwili przyłożyć lufę do swojej skroni. Zamknął oczy.

Jungkookie... Króliczku... Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.

A potem śmiało i bez najmniejszego wahania pociągnął za spust.

Jeon Jungkook zginął tak, jak zawsze zginąć chciał – chroniąc sens swojego istnienia, jakim był Kim Taehyung. Kim Taehyung zaś zginął, gdy swój sens bezpowrotnie utracił.

*mors sola – może oznaczać coś w stylu „póki śmierć nas nie rozłączy". Dosłownie oznacza „tylko śmierć". Niektóre osoby grawerują sobie te słowa na obrączkach w myśli o przysiędze małżeńskiej. Jungkook dostał ten tatuaż od V jako potwierdzenie, że zostaną razem, póki któryś z nich nie umrze.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro