1. ᴀʟᴇ ᴊᴀ ʀᴏʙɪę ᴅʟᴀ ɴɪᴇɢᴏ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Błogosławiony człowiek, który znosi próbę, bo gdy zostanie wypróbowany, otrzyma koronę życia, którą obiecał Pan tym, którzy go miłują~

Poprawiłam pościel swojego na nowo zaścielonego łóżka i przygładziłam jej materiał chudymi palcami. Obejrzałam po raz kolejny swoją pracę, a następnie niezadowolona z efektu wszystko zburzyłam tylko po to, aby ponowić tę czynność.

Często wpadałam w taki stan odrętwienia. Odbierało mi wtedy zdrowy umysł i całe otoczenie wydawało się zaniedbane, brudne i nieczyste. Splamione i zbrukane. Pojmowałam też wtedy wiele rzeczy zupełnie inaczej. Większość informacji do mnie nie docierała, a oddech stawał się z każdą sekundą coraz bardziej płytki i nieregularny.

Powodów dla moich ataków było mnóstwo. Każdy, choćby najmniejszy czynnik stanowił małą cząstkę mojego poddenerwowania i nagłego zastrzyku perfekcjonizmu. Wystarczyło kilka gorszych stopni w szkole lub czas, w którym trzeba było zapłacić rachunki. Najczęściej jednak miewałam takie ekscesy, gdy ojciec czuł się coraz gorzej. I tym razem właśnie ten największy czynnik uwalniał we mnie tą chorą i mdłą część mnie.

Kiedy już pościeliłam łóżko po raz szósty, stwierdziłam, że jestem spragniona, a to było dla mnie pewnym zbawieniem. Szybko wybiłam się z transu na myśl o kilku łykach słodkiej wody i szybko wybiegłam ze swojego pokoju.

W kilku krokach znalazłam się w naszej malutkiej kuchni. Zbliżyłam się do szafki, w której trzymaliśmy kubki, miski i inne tego typu rzeczy, a następnie wyjęłam z niej zwykłą i niewyróżniającą się niczym szklankę. Sięgnęłam po butelkę wody na blacie i odkręciłam zakrętkę. Napełniłam naczynie po same brzegi, aż w końcu przyłożyłam usta do jej brzegu. Ciecz powoli rozlała się po mojej jamie ustnej, a ja z przyjemnością ją połknęłam. Odstawiłam szkło na blat i przetarłam zwilżone usta rękawem.

Nie było mi dane jednak odetchnąć ze spokojem jeszcze chwilę, bo momentalnie zobaczyłam w drzwiach wejściowych Molly, która wyglądała, jak istny huragan. Jej złote włosy były dzisiejszego dnia potargane i rozpuszczone, co nie zdarzało się często, a wyraz twarzy nie wyrażał nic oprócz troski.

- Mac - powiedziała cicho i od razu wpadła w moje ramiona, czego nie do końca się spodziewałam.

Molly zawsze przeżywała wszystko dziesięć razy bardziej, niż ja. Stresowała się moimi egzaminami, denerwowała się moim prawem jazdy i załatwiała mojemu ojcu darmowe środki przeciwbólowe. A przynajmniej dla mnie darmowe, bo nigdy nie chciała ode mnie żadnych pieniędzy. Nawet nie wiedziała, jak bardzo się tego wstydziłam.

- Co się stało? - zapytałam, dalej nie oddając jej uścisku, który swoją drogą był na miarę dosyć masywnego i postawnego mężczyzny.

Molly ścisnęła mnie jeszcze mocniej, a następnie zaczęła mnie powoli puszczać, jakby trochę się uspokajając. Po kilku minutach oddychała jakoś lżej, więc sama poczułam się o wiele lepiej. Dziewczyna odsunęła się ode mnie i zaczęła wpatrywać się w moją twarz tymi swoimi szmaragdowymi oczami, które w tamtym momencie prześwietlały mnie na wylot.

- Tony mówił, że twój tata ma bardzo złe wyniki - odparła, a ja zacisnęłam obydwie pięści i na nowo przypomniałam sobie o tym wszystkim, czego się dzisiaj dowiedziałam.

Moje serce zaczęło wybijać nieregularny rytm, a pod pachami zebrał się pot. Do mojej głowy zaczęły wpadać obrazy z samochodu Anthonego, w którym czekaliśmy na wyjście mojego ojca z ogromnego, białego budynku zwanym szpitalem.

Odsunęłam się od niej i podeszłam do małego stolika w rogu pomieszczenia, po czym usiadłam na jednym z krzeseł. Zaczęłam stukać palcami po blacie, a następnie dołączyłam do tej kompozycji podeszwę mego buta. Spędziłam w ten sposób dosyć dużo czasu, kompletnie zapominając o przyjaciółce. Nie wiedziałam dokładnie ile, ale byłam pewna, że Molly już zdążyła zastanowić się nad planem działania, dzięki któremu mogłaby mi jakoś pomóc przy doborze odpowiednich słów.

- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale musimy mu pomóc - odezwała się w końcu, więc tylko prychnęłam głośno na jej bezwartościowe słowa.

Molly Walker nie wiedziała kompletnie nic o Edwardzie Margott. Nie znała go i nie przeżywała wszystkiego, co go spotkało razem z nim. Nie miała pojęcia, jak się czuł, co lubił, czego nienawidził. Ta dziewczyna żyła w przekonaniu, które mówiło jej, że swoimi słowami uda jej się wskórać więcej niż mi, kiedy ja starałam się codziennie robić dla ojca, jak najwięcej.

- Nie potrafisz udzielać rad - odparłam w miarę spokojnie, po czym wstałam z krzesła, głośno szurając nim o podłogę.

Zobaczyłam Molly, jak stała przede mną w nieładzie i wpatrywała się w moją zapewne bardzo bladą twarz. Serce prawie podskoczyło mi do gardła. Nie mogłam zachowywać się tak w stosunku do żadnego człowieka. Nie chciałam taka być. A w szczególności dla Molly.

Nie mogłam doszczętnie zobojętnieć.

- Przepraszam - burknęłam do dziewczyny, spuszczając głowę w dół, lecz ona nie zwróciła na to uwagi.

Zaczęła chodzić w kółko po moim mieszkaniu, jakby musiała zrobić w taki sposób określoną liczbę kroków. Podeszwy jej balerinek odbijały się od posadzki i stanowiły hipnotyzujący dźwięk. Strój dziewczyny, jakim była dziewczęca sukienka w kwiatki cały czas wirował i okręcał się na jej idealnym ciele. Był ciekawym elementem, który przez dłuższy czas skupiał całą moją uwagę. Kiedy jednak dziewczyna usiadła na krześle, na którym jeszcze przed chwilą siedziałam ja i zaczęła owijać jeden ze swoich kosmyków włosów wokół palca wskazującego, wiedziałam, że intensywnie nad czymś myśli.

Nie chciałam na nią patrzeć, gdy grzebała w swoim umyśle i próbowała podać mi swoje kilka argumentów, które pokażą mi, co mam robić, więc podeszłam do blatu i wzięłam z niego swoją szklankę, po czym ponownie ją napełniłam. Jej zawartość bardzo szybko znalazła się w moich ustach, a jeszcze szybciej w przełyku. Westchnęłam i odstawiłam szkło, które nagle było dla mnie o wiele za ciężkie do udźwignięcia. Miałam już popadać w zadumę i kolejny raz podczas osiemnastu lat mojego życia zastanawiać się nad jego sensem, ale uniemożliwił mi to głos przyjaciółki.

- Pomogę ci. Będziemy więcej dla niego robić i cały czas się nim opiekować. Wyjdzie z tego - powiedziała, a ja powstrzymałam się przed wyśmianiem jej, bo przecież chciała dobrze.

Nie mogłam uwierzyć, że dziewczyna naprawdę myślała przez ten czas o tak banalnym rozwiązaniu. Być może najłatwiejsze sposoby były najlepsze, ale zdecydowanie nie w tym przypadku. Nie teraz.

- Ale ja robię dla niego wszystko - wyszeptałam, jakby do siebie, a następnie poczułam pod moimi powiekami wzbierające łzy.

Momentalnie usłyszałam zgrzyt krzesła i kroki blondynki. Później poczułam jej niemal matczyne ramiona, które otoczyły mnie, niczym macki. Czułam się w tej chwili kochana. Słony płyn, który wylewał się z moich oczu na jej ramię, zdawał się nikomu nie przeszkadzać. Wiedziałam, że Molly zasługiwała na coś więcej, niż osoba ciągle użalająca się nad sobą i swoim ojcem.

Ale może teraz było trochę lepiej, niż wcześniej. Kiedyś codziennie myślałam o tym, jak bardzo jestem niepotrzebna. Zawsze stawałam wtedy przed lustrem w samej bieliźnie i przypisywałam sobie wiele okrutnych epitetów, które wcale nie powinny przychodzić mi do głowy. Na szczęście teraz miewałam bardzo mało takich myśli. Podejrzewałam, że byłam po prostu zbyt zajęta wszystkim innym.

- Wiesz, że powinnaś być teraz na jakiejś imprezie, na której wypiłabyś bardzo dużo wódki i świętowała to, że jest piątkowy wieczór, prawda? - zapytałam. Dziewczyna, która zawsze odpowiadała mi na takie pytania tak samo i tym razem mnie nie zawiodła.

Odsunęła się ode mnie i złapała mnie z odległości za ramiona. Patrzyła mi prosto w oczy, a ja już nawet nie wstydziłam się swoich łez, które niegdyś były dla mnie rzadkością. Pokręciła głową, a ja wyobraziłam sobie, jak do tego otrzymuję od niej szczery uśmiech. Jednak to był zbyt pozytywny scenariusz, jak na moje życie.

- A czy ja kiedykolwiek robię to, co powinnam? - odpowiedziała swoją ulubioną frazą i już nic do tego nie dodała. Ja również tego nie zrobiłam.

Patrzyłyśmy na siebie z dużym dystansem. Nie mogłam się przyzwyczaić do takiego stanu rzeczy, ale mimo to stwierdziłam, że mi pasuje. Był spokojny, klasyczny, cichy i nie siał zamętu.

Nie kusił, nie atakował i nie był kłamstwem.

Krzyk mojego ojca wszystko zepsuł. Czar prysnął, a ja musiałam wrócić do marnej rzeczywistości i pozostać w niej już na zawsze.

Źrenice Molly znacznie się powiększyły, a ja ściągnęłam jej ręce z mojego ciała, po czym ruszyłam do pokoju ojca. Wparowałam tam w przeciągu kilku sekund i z ulgą stwierdziłam, że spał, a te krzyki to tylko wynik strasznych koszmarów. Snów, które nie były rzeczywistością i nie mogły się spełnić. Były innym wymiarem, w który wpadaliśmy tylko i wyłącznie we śnie. Nie mogliśmy przedostać się tam fizycznie ani wskazać tego miejsca na mapie. Po prostu śniąc, byliśmy gdzieś indziej. Przebywaliśmy długą podróż i czasami dzieliliśmy ją z kimś innym.

Po cichu wyszłam z małego, sterylnego pokoju, a kiedy tylko domknęłam drzwi, usłyszałam głośne westchnienie Molly, która już miała tego wszystkiego dość.

- Damy radę - odrzekła, a ja ją zignorowałam i ruszyłam do mojego skromnego azylu.

Kiedy już miałam zamykać za sobą drzwi, zobaczyłam przed sobą wahającą się przed czymś dziewczynę. Powstrzymałam się przed głębokim westchnięciem i postanowiłam wpuścić ją do środka.

- Chodź - zachęciłam przyjaciółkę energicznym ruchem głowy, lecz dziewczyna nadal nie wydawała się zbytnio przekonana.

Bawiła się swoimi palcami i miała na twarzy lekkie rumieńce, które dodawały jej urody oraz tworzyły ją jeszcze bardziej delikatną. Po chwili nudnego wgapiania się we mnie w ciszy, założyła swoje włosy za uszy i w końcu zaczęła się tłumaczyć.

- Miałam nadzieję, że spędzę czas z Tonym. Cały dzień dzisiaj jeździł od szpitala do szpitala - powiedziała, a we mnie zagotowała się krew.

W ostatniej chwili powstrzymałam się przed zaciśnięciem pięści lub rzuceniem czymś o ścianę lub w dziewczynę przede mną. Właśnie dlatego tak ważnym było trzymanie emocji dla siebie.

Uczyłam się tego przez całe życie.

- Przypominam ci tylko, że ja też tam byłam, a w dodatku jeździliśmy cały czas w kółko. Nie tylko ciebie to zmęczyło - mruknęłam z wyrzutem, lecz gdy zobaczyłam na twarzy blondynki niemy smutek, zrobiło mi się jej szkoda. - Leć.

Chyba nie mogła uwierzyć w to, co powiedziałam. Zachowywała się tak, jakbym od zawsze trzymała ją przy sobie na smyczy, a teraz nagle wypuściła ze swych diabelskich sideł. Czułam się z tym źle, ale kolejny raz nie dałam tego po sobie poznać. Po prostu nie mogłam tego zrobić. Ani sobie, ani jej. Przeżyłyśmy już razem wystarczająco dużo.

- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, to pisz - rzuciła jeszcze na odchodne i zatrzasnęła za sobą główne drzwi.

Szczęśliwa z chwili dla siebie postanowiłam popatrzeć na swoje dzisiejsze notatki szkolne. Niechętnie wyciągnęłam ze swojej torby wiele zeszytów i książek, po czym zaczęłam robić jakieś zadane ćwiczenia. Kiedy było już po wszystkim, a mój mózg błagał o chwilę wytchnienia, poczułam nagłą ochotę poczucia na swoim ciele chociaż krzty zimna.

Czegokolwiek.

Bez zastanowienia otworzyłam okno na oścież i zaczęłam wdychać orzeźwiające zimowe powietrze, które dawało mi się tyle razy we znaki. Teraz jednak było czymś przyjemnym i prawdziwym. Pozwalało na jakiś czas zapomnieć o mętnej rzeczywistości i głupiej grze, jaką było moje życie. Stanowiło bodziec, który przypominał mi o tym, że jeszcze żyłam.

Nagle nabrałam ochoty na mały spacer po okolicy, który przecież był moim rytuałem. Otulał mnie prawie codziennie swoimi chłodnymi ramionami i wchłaniał wszystkie toksyny, jakie we mnie przesiadywały. Zapobiegał rozprzestrzenianiu się zarazy, która wiła się w moim ciele. Walczył z moim nieczystym sumieniem, które błagało o kojące oczyszczenie.

I w ten sposób decyzja została podjęta. Wzięłam w ręce telefon, klucze do mieszkania oraz bezprzewodowe słuchawki, po czym wybiegłam co sił z bloku.

* * * * *

I oto pierwszy rozdział mojej trylogii. Naprawdę już nie miałam siły do trzymania tych rozdziałów przy sobie. Ten napisałam już bardzo dawno temu, a chciałabym jednak pójść już do przodu. Więc tak, wracam na wattpada.

Generalnie ten cały tekst przedstawia obecną sytuację bohaterki. Jej uczucia, trochę problemów i stany, w które popada. Mam nadzieję, że całość nie wyszła wcale mdło ani mało zrozumiale. Napiszcie proszę swoją opinię o tym, co tutaj stworzyłam.

~ list jakuba 1, 12

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro