11. ʟᴜᴅᴢɪᴇ ᴀż ᴛᴀᴋ ʙᴀʀᴅᴢᴏ sɪę ᴄɪᴇʙɪᴇ ʙᴏᴊą?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Jezus mu odpowiedział: Ja jestem drogą, prawdą i życiem~

Następnego dnia starałam się nie myśleć o tym, co mi się przytrafiło. W mojej głowie wciąż kłębiła się masa pytań, na które nikt nie chciał odpowiedzieć, a to niesamowicie mnie irytowało. Dodatkowo miałam na nogach mnóstwo siniaków, a do tego dochodziło jeszcze miejsce wypalone przez niego.

Bałam się, że Reid z rana lub nawet w nocy przyjdzie do mojego mieszkania, upominając się o swoją kurtkę, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Jego czarna skóra wisiała na wieszaku przy drzwiach i nadal nim pachniała. Czułam te perfumy całą wczorajszą drogę do domu i starałam się cały czas nie dopuszczać do siebie myśli, że wcale nie pachniały mi tym okrucieństwem, do którego był zdolny ich właściciel.

Gdy weszłam do szkoły, przestałam zastanawiać się nad tym, co się wydarzyło i powróciłam do teraźniejszości. Był głupi poniedziałek, a ja nie mogłam nigdzie dopatrzeć się Molly. Zawsze już po kilku minutach od mojego wejścia do szkoły się widziałyśmy. Po prostu tak wychodziło, a mi nie chciało się wierzyć, że dziewczyna specjalnie zaczęła mnie ignorować przez naszą sobotnią kłótnię.

Na starcie tygodnia już miałam go dość. Skoro w szkole miałam być bez Molly przy boku to tak, jakby w ogóle mnie nie było. Zwyczajnie bez niej nie istniałam ani w szkole, ani nigdzie i najbardziej bolało mnie to, że ona już istniała beze mnie.

Weszłam do odpowiedniej klasy z nietęgą miną, a następnie zasiadłam w ławce, w której zwykle przypadało mi siedzieć. Nie spodziewałam się nigdzie dopatrzeć Molly, ponieważ dziewczyna miała mieć teraz zupełnie inny przedmiot, niż ja. Jakoś przecierpiałam swoją samotność i wiedziałam, że na drugiej lekcji będę w takiej samej sytuacji, jak teraz.

Na przerwie postanowiłam udać się do biblioteki, ponieważ i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Spacerowałam wzdłuż różnorodnych regałów zapełnionych starszymi i nowszymi książkami, wiedząc, że każda z nich kryje w sobie inną historię. Patrzyłam na ich tytuły i nazwiska autorów, ale większości zupełnie nie kojarzyłam. W końcu dotarłam do najbardziej oddalonej półki, do której ciężko było mi sięgnąć. Zobaczyłam w niej czerwoną, starą książkę, którą kojarzyłam, choć zupełnie nie wiedziałam skąd. Po wielu próbach dostania się do niej w końcu mi się udało. Okazało się, że trafiłam na Hamleta Williama Shakespeare'a. Nagle zorientowałam się, że tak samo wyglądającą książkę czytał wczoraj nie kto inny, jak Reid. Szybko otworzyłam dzieło na przypadkowej stronie i przeczytałam jego kawałek.

Stoję, wahając się, co mam wprzódy czynić. I nic nie czynię.

Uśmiechnęłam się lekko na przeczytaną przeze mnie frazę i szybko powędrowałam z książką do najbliższego wolnego stolika. Dziwiłam się, że Reid w ogóle trzymał coś takiego w dłoniach, ale cały czas dopuszczałam do siebie myśl, że przecież to nie musiała być konkretnie ta pozycja. Nikt jego pokroju nie mógł czytać czegoś takiego, to po prostu nie grało ze sobą w parze. Wiele książek musiało mieć przecież czerwoną, starą i twardą okładkę, prawda?

Całą przerwę spędziłam na czytaniu, niestety dalej nie mając powodów na drugiej lekcji do wypatrywania w rozstawionych po całej sali ławkach Molly. Znów jej plan zajęć nie pokrywał się z moim, ale wiedza, że na trzeciej lekcji już powinnam ją zobaczyć, w pewnym sensie dodawał mi sił. Czas niesamowicie mi się dłużył, ale ja cały czas cieszyłam się z każdej upływającej żmudnie minuty, która zbliżała mnie do zobaczenia się z przyjaciółką.

Przerwa znów upłynęła mi na czytaniu, czym zaskakiwałam samą siebie, bo przecież jedyne, co dotąd chętnie czytałam było Biblią. Tylko tam widziałam coś wartościowego i godnego uwagi. Raczej nie czytałam szkolnych lektur, bazując na szczegółowych streszczeniach, które zazwyczaj podsuwała mi Molly właśnie z tego powodu. Nie sądziłam, że mogą być piękne i nawet nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Bo przecież Biblia górowała w moim mniemaniu wśród wszystkich innych ksiąg tego świata.

Po przerwie nastał hiszpański. Lekcja, na której dziewczyna musiała się pojawić. Zbyt bardzo lubiła ten przedmiot, aby zarobić sobie na nim nieobecność. Powoli docierało do mnie, że grubo się pomyliłam. Dziewczyna wcale nie zamierzała przyjść tego dnia do szkoły i byłam pewna tego, że to moją winą.

Całą lekcję po głowie krążyły mi głupie myśli, które uświadamiały mnie tylko w tym, że zepsułam naszą przyjaźń. Że zniszczyłam ją tak konkretnie, iż nie dało się już naprawić tych szkód. Miałam ochotę rozpłakać się w obecności tylu ludzi, ale jakoś to wytrzymywałam. Nie chciałam im pokazywać, że jestem tak bardzo samotna bez tej jednej, głupiutkiej dziewczyny, która pozwalała praktycznie wszystkich swoim urokiem osobistym.

Nagle w momencie, który miał za jakieś pięć minut zwiastować dzwonek, usłyszałam za sobą szept pełen pogardy i cynizmu.

- Walker nie przyszła tak samo, jak ostatnio Henderson. Być może też dostała pierdolca i podpaliła swój dom - powiedział do któregoś z kolegów Fred, który z pewnością chciał, abym go usłyszała.

Zacisnęłam bardzo mocno dłonie w pięściach i obiecałam sobie, że wytrzymam do upragnionej przerwy. Musiałam być silna.

- Jest tak samo pojebana, jak Margott i pewnie pójdzie w ślady Mayelli. Zrobi ją w chuja już niedługo, zobaczysz - odszepnął ktoś chłopakowi, a ja poczułam niemalże każde naczynie krwionośne pod moją skórą i przez rozpierającą mnie złość uderzyłam z całej siły prawą pięścią w stół.

Popatrzyłam ze wstrętem na nauczycielkę, która odwzajemniła w zupełności moje spojrzenie. Miałam wielką ochotę zwyzywać ją oraz dwójkę tych palantów, którzy plotkowali sobie w najlepsze za moimi plecami.

- Wstań - poleciła mi kobieta, a ja nie zmieniając wyrazu twarzy, posłuchałam jej - To twój ostatni rok w tej szkole, Mackenzie. Ten czas powinnaś poświęcić na naukę, ponieważ zapewne marzysz o wyrwaniu się z tej swojej zapyziałej dziury i pójściu na jakiekolwiek studia.

Doskonale wiedziałam, jak gospodarować swoim czasem, ale postanowiłam oszczędzić sobie krtań na bezsensowny potok słów, którym niczego nie wskóram.

- Więc następnym razem zastanów się, czy pokazywanie nam wszystkim swojej złości i to jeszcze w taki sposób jest tego warte - dodała jeszcze, a następnie jeszcze przez chwilę patrzyła na mnie w sposób mówiący o tym, że planuje mnie w najbliższym czasie zamordować. - Możesz usiąść.

Wykonałam zdenerwowana jej polecenie, myśląc naiwnie, że skończyła już się nade mną znęcać. Och, oczywiście musiała jeszcze trochę mnie pomęczyć. Szczególnie w momencie, w którym Molly nie mogła mnie przed nią jakkolwiek obronić swoją charyzmą, ładną buźką i tymi wszystkimi innymi rzeczami, których ja nie posiadałam.

- Następnym razem wyślę cię do dyrektora. Mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy - mruknęła i zapisała coś w swoim małym czarnym kalendarzyku czerwonym długopisem. Zapewne właśnie wpisywała mi uwagę. Świetnie.

Boże, czemu to wszystko mnie tak strasznie denerwowało. Wszyscy byli irytujący i to na taką skalę, że nie potrafiłam w to uwierzyć.

Po chwili kompletnej ciszy w sali całą klasą usłyszała dzwonek, więc uradowana pobiegła w pośpiechu do drzwi. Ja z trochę mniejszym entuzjazmem zebrałam swoje rzeczy i najzwyczajniej w świecie opuściłam zapyziałe pomieszczenie, poprawiając przy tym lekko włosy.

Następne lekcje były istnymi torturami, ale przerwy umilałam sobie oczywiście czytaniem. Kilka razy zaczepiała mnie jakaś grupa szkolnych dziwaków, a ja za każdym razem odmawiałam ich towarzystwa. Książka w zupełności mi wystarczała. Delektowałam się nią bardzo powolnie, aż w końcu zorientowałam się, że następnej przerwy już nie będzie, bo pójdę do domu.

Przy wychodzeniu ze szkoły upewniłam się, że mam w plecaku egzemplarz Hamleta, który wypożyczyłam z biblioteki i bez żadnych ceregieli ruszyłam w stronę domu. W stronę tej mojej zapyziałej dziury.

Sunęłam płynnie przez parking i nagle usłyszałam za sobą ryk silnika jakiegoś samochodu, więc posłusznie usunęłam mu się z drogi. Zdziwiona, że nie pojechał dalej, obejrzałam się za siebie. Cały czas jechał za mną, więc spojrzałam na miejsce kierowcy.

Zajmował je oczywiście Gavin Reid. Fantastycznie. Kolejna świetna informacja tego dnia.

Zdenerwowana postanowiłam iść dalej, a kiedy usłyszałam dźwięk opuszczanej szyby, przybrałam na twarz najbardziej obojętny wyraz, na jaki było mnie stać. Obróciłam twarz w stronę chłopaka, który siedząc w swoim czarnym mercedesie z bodajże lat osiemdziesiątych, wyglądał dość... władczo.

- Wsiadaj - rozkazał, ale ja nie zamierzałam go posłuchać. Nie po tym, jak moja niedziela została tak brutalnie zbezczeszczona właśnie przez niego.

Przez chwilę w głowie pojawiła mi się wizja Reida robiącego mi krzywdę przez to, że przywłaszczyłam sobie jego kurtkę. Boże, przecież on na pewno to zauważył. Nie był głupi. Możliwe nawet, że dużo mądrzejszy i sprytniejszy ode mnie.

- Wsiadaj, kurwa, dla swojego własnego dobra - warknął głośniej, a po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Głęboko westchnęłam i otworzyłam drzwi od strony pasażera, po czym wykonałam polecenie Reida. - Wreszcie.

Miałam o tym zapomnieć. Skoro ja nie pamiętałam, to on nie miał prawa mnie nękać.

- Skąd ta troska? Moje dobro jeszcze wczoraj się dla ciebie nie liczyło - powiedziałam na tyle spokojnie, na ile potrafiłam, choć było to o wiele bardziej trudne, niż początkowo myślałam. Powstrzymałam się przed uśmiechnięciem się do siebie dzięki swojej odważnej postawie, bo mogłam przez to źle skończyć, ale naprawdę byłam z siebie dumna. Odezwałam się. To dobrze.

- Czyli wychodzi na to, że mam złe zamiary - wychrypiał, a ja poczułam, jak wszystkie moje pokłady odwagi ulatują ze mnie, jak powietrze z przekłutego balona. - Na twoim miejscu zacząłbym teraz przeklinać i krzyczeć.

Przełknęłam nerwowo ślinę, decydując się mimo wszystko na otwartą, i inteligentną walkę.

- Nie przeklinam.

- Nie interesuje mnie to - uśmiechnął się sztucznie, trzymając nonszalancko jedną dłoń na skrzyni biegów, a drugą na kierownicy. - W każdym razie wjebałaś się w straszne gówno, a teraz masz pretensje do całego świata o to, że ktoś cię ratuje - powiedział, patrząc cały czas na drogę. - Ja naprawdę nie musiałem tutaj dzisiaj przyjeżdżać.

Więc dlaczego to zrobił?

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy. Świetnie radzę sobie sama. W nic się nie wplątałam.

Moje słowa miały brzmieć pewnie i stanowczo, ale przez to, iż mój głos załamał się jakieś cztery razy podczas ich wypowiadania, to na pewno wybrzmiałam żałośnie. Tak bardzo chciałam wierzyć w to, że faktycznie mówiłam prawdę, a Reid nie miał racji nawet w jednej setnej w tym, co mówił. Ale jeśli tak właśnie, by było, to czy chłopka w ogóle zawracały sobie głowę? I jaki on ma interes w tym, aby mi pomagać? Ktoś mu tak nakazał, grożąc śmiercią? Och, nie. To przecież słynny Gavin Reid miał w Fairfield przywilej grożenia ludziom. Zapomniałam.

- Powiedz to swojemu ojcu - parsknął.

- Przepraszam, co? - zapytałam, chcąc wiedzieć, czy chłopak w ogóle orientuje się w tym, kim jest mój ojciec.

Nie, nie, nie. To niemożliwe. On był chory i nie mógł niczego zrobić. Leżał cały czas w łóżku, w swoim pokoju. Nie mógł zrobić kompletnie nic, co mogłoby nam w jakiś sposób zaszkodzić. Zresztą, co on mógłby zrobić? Zaciągnąć kredyt, podać nasze dane, zobowiązać się komuś do czegoś? Niby jak?

- Gówno. Wysiadaj - zarządził Reid, a ja zorientowałam się, że właśnie zaparkował pod moim blokiem.

Nienawidziłam go. Nie znosiłam go z całego serca. Niszczył mi cały czas życie i pojawiał się w nim zupełnie znikąd. Nie chciał zniknąć. Był, jak mój cień, chociaż ja wcale tego nie chciałam. Pragnęłam tylko się go pozbyć. Jakoś go wyrzucić, usunąć. Być może nawet cofnąć czas i zmanipulować nim tak, aby nigdy nawet nie usłyszeć jego nazwiska.

- Miałam zapomnieć - powiedziałam, walcząc ze łzami kłębiącymi się pod moimi powiekami. Nie chciałam płakać. Nawet nie miałam do tego prawdziwych podstaw. Zwyczajnie się bałam.

Tak, potrzebowałam czyjejś pomocy. Nie, nie radziłam sobie sama. Nie wiem, czy się w coś wplątałam. Być może tak, może nie.

- Nie będę się powtarzał - zirytował się i poprawił sprawnym i szybkim ruchem swoje włosy, które niesfornie opadały mu na czoło. - Żegnam.

Gniew. Czysty gniew i zero jakichkolwiek innych emocji. Otworzyłam z dużą mocą drzwi samochodu Reida i wysiadłam z jego samochodu. Trzasnęłam drzwiami i pobiegłam w stronę drzwi do mojego bloku. Z klatki schodowej szybko przebiegłam pod moje drzwi. Przez drżenie rąk nie mogłam wcisnąć do ich dziurki klucza, ale kiedy w końcu mi się udało, poczułam niewyobrażalną ulgę. Zamknęłam za sobą drzwi, oczywiście na klucz, i szybko sięgnęłam do swojego plecaka po egzemplarz Hamleta. Tak, to był dobry wybór.

Poszłam do swojego pokoju, aby poczytać. Tylko wtedy mogłam zapomnieć o otaczającym mnie świecie. Otworzyłam książkę na stronie, na której ostatnio się zatrzymałam i zagłębiłam się w lekturze. Z początku miałam lekkie problemy z czytaniem ze zrozumieniem, ale po jakimś czasie uspokoiłam się na tyle, że naprawdę przestałam myśleć o tym, co się wydarzyło. Starałam się czytać powolnie, aby delektować się każdym świetnie dobranych słowem i w ten sposób dopiero późnym wieczorem przypomniałam sobie o całym bożym świecie. Wepchnęłam książkę do plecaka i szybko poszłam do łazienki, aby zmyć z siebie dzisiejszy dzień.

Zimna woda utrzymywała mnie w pełni świadomości, co tylko pozwalało mojemu umysłowi na zamęczanie się kolejnymi przykrymi myślami. Beznadziejność opanowywała mnie z każdą sekundą coraz bardziej. Oplatała mnie swoimi ramionami na tyle ciasno, abym nie potrafiła się z nich wydostać. Bo kolejny raz okazało się, że ludzie oceniali mnie pod pryzmatem tego, gdzie mieszkałam. Obchodziło ich tylko moje pochodzenie, charakter i samą mnie spychali na drugi, nieistotny plan. Do tego jeszcze doszedł Reid, który postanowił dosyć brutalnie powiadomić mnie o tym, że miałam jakieś problemy, o których nawet nie wiedziałam, a ich powodem mógł być mój tata.

Opatuliłam ręcznikiem swoje umyte ciało, które pokryła gęsia skórka. Stanęłam rozstrzęsiona przed lustrem i zaczęłam przyglądać się swojemu odbiciu tak, jakbym widziała je po raz pierwszy. Okrągła zmęczona twarz, ciemno-brązowe oczy, gęste i często puszące się włosy tego samego koloru, nos w miarę smukłej budowy, niepełne, różowe oraz popękane usta, a także trądzik na policzkach i wiele blizn, które mi zafundował. Och, jak dziwnie było spojrzeć na siebie po takim upływie czasu od ostatniego razu.

Spuściłam wzrok i zajęłam się swoją twarzą. Dokładnie ją umyłam i zrobiłam jeszcze tysiąc innych skomplikowanych rzeczy, które podobno miały uczynić mnie piękniejszą. Ta, jasne.

Poszłam do pokoju i położyłam się w swoim łóżku w wyraźną ulgą. Boże, ten dzień był okropny.

Moje myśli zmierzały w stronę Reida. Bolała mnie od tego głowa, zresztą tak samo, jak wszystkie siniaki na moim ciele. Czego on ode mnie chciał? Skoro miałam zapomnieć, to musiał zostawić mnie w spokoju. Czemu mnie ratował i przed czym? Co z tym wspólnego miał mój ojciec?

Wzięłam głębszy oddech, aby się uspokoić. Nie wyszło. Zakopałam się w kołdrze i przymknęłam powieki. Przed oczami stanął mi obraz zdenerwowanego chłopaka, który nakazał mi opuścić jego samochód. Szybko otworzyłam oczy

***

Następnego dnia nawet nie łudziłam się, że zobaczę Molly. Nastawiłam się na całodzienne czytanie i samotność, do której po części przywykłam.

W ten sposób wtorek był identyczny, jak poniedziałek, ale po wyjściu ze szkoły nie czekała na mnie żadna niechciana niespodzianka. Cieszyłam się z tego i naprawdę zaczęłam doceniać ten dzień. Od razu wszystkie kolory stawały się bardziej wyraziste i jaśniejsze. Nie pałałam do Reida sympatią, a zapewne z jego strony wyglądało to tak samo.

Wróciłam powolnym spacerem do domu, starając się nie myśleć za dużo o Molly, Reidzie, ojcu, czy kimkolwiek innym. Miałam nadzieję, że w jakiś sposób oczyszczę swój umysł, choć wiedziałam, iż będzie to kompletnie niemożliwe w moim stanie psychicznym. Za dużo poszczególnych czynników składało się na moją porażkę, a wiedziałam, że ona prędzej, czy później i tak nastąpi. Nie próbowałam nawet opierać się żadnej pozytywnej myśli. Wszystkie z nich były złudzeniem, słodkim kłamstwem, które mogło zniszczyć mnie jeszcze bardziej.

Weszłam do pokoju. Otworzyłam okno, aby wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza i usiadłam wraz z telefonem na swoim łóżku. Widząc nową wiadomość, dostałam nagłego napadu stresu, ale postanowiłam go zignorować, więc kliknęłam w małą ikonkę.

Tony:

Wiesz może, czy z Molly wszystko w porządku? Co się z nią dzieje?

Moje serce zaczęło bić trochę wolniej, ale nadal nie mogłam powiedzieć, że czułam się wyluzowana. Wiedziałam, że w końcu ktoś mnie o nią zapyta. Chyba jako jedyna mogłam wiedzieć, co się z nią dzieje podczas nieobecności w szkole. Dziewczyna nie dopuszczała do tej swojej głębszej powłoki byle kogo. Nawet chłopaka, który jej się podobał.

Mackenzie:

Też chciałabym to wiedzieć. Pokłóciłyśmy się.

Czekałam jeszcze kilka minut z włączoną konwersacją na odpowiedź chłopaka, ale ten postanowił mi nie odpisać. Możliwe, że nie wiedział, jak ma zareagować na moje słowa, więc to zostawił, a ja nie miałam zamiaru domagać się już odpowiedzi. Włączyłam YouTube'a i zaczęłam oglądać jakiś filmik o mitologii greckiej, którą zainteresował mnie dzisiaj plakat wywieszony na jednej ze ścian szkoły.

W końcu po dłuższej chwili relaksu poczułam się odprężona, więc ustawiłam telefon na tryb cichy, a następnie popadłam w wir zadań, nauki i zajmowania się ojcem. O dziwo szło mi to wszystko dość dobrze i sprawnie, aż w końcu nastała godzina osiemnasta, więc postanowiłam trochę zwolnić. Nalałam sobie wody do szklanki i wypiłam ją niemalże z prędkością światła, po czym odłożyłam puste naczynie na blat. W tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi.

Nie. Tylko nie Reid, który miał się dzisiaj nie pojawiać. Proszę, tylko nie on.

Podeszłam do drzwi i zdenerwowana otworzyłam je drżącymi rękami. Na szczęście nie zobaczyłam Reida, co tylko wyrównało moje ciśnienie. Phelps zdecydowanie był lepszą opcją, choć zdecydowanie był zdziwiony widokiem moich brudnych spodni dresowych i starej, szarej koszulki z długim rękawem. Cóż, w domu nie musiałam wyglądać dobrze, bo byłam na swoim terenie.

- Przecież do ciebie pisałem - powiedział dziwnie zmieszany, a ja otworzyłam szerzej oczy. Pisał, ale co z tego?

Bez słowa wpuściłam go do środka, bo uznałam to za stosowne, a następnie szybko pomknęłam do swojego pokoju po komórkę. Wzięłam ją w dłoń i wróciłam do Tonego, który czekał na mnie z rękami w kieszeniach. Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem, a później zorientowałam się, że ponownie miałam nieprzeczytaną wiadomość od niego, ale tym razem sprzed pół godziny.

Tony:

Zbieraj się. Jedziemy do Molly. Nie możecie przekreślać takiej przyjaźni przez jedną kłótnię. Potem idziemy wszyscy na imprezę. Przeniosła się na dzisiaj i nie obchodzi mnie to, co sobie w tym momencie myślisz. Po prostu mnie posłuchaj.

Jeszcze raz przeleciałam tekst wzrokiem, bo nie mogłam uwierzyć w to, że chłopak serio wyszedł z inicjatywą zamiast mnie. Jednak byłam beznadziejną przyjaciółką. Mimo to musiałam podjąć tym razem odpowiednią decyzję, aby faktycznie tego nie przekreślać. I dlaczego ja nie wpadłam na to wcześniej?

- Ian wie, że będę na tej imprezie? - zapytałam pewna tego, co powinnam zrobić.

- Tak. Pewnie tak - odpowiedział, dziwiąc się, że w ogóle przyszło mi na myśl takie pytanie. - Skąd jakiekolwiek wątpliwości? Przecież się znacie.

- Wiesz... - zaczęłam. - Nie wydaje mi się, żeby on... mnie polubił.

Prawda była taka, że chciałam odciąć się od niego i od Reida, ale w tej sytuacji chyba nie mogłam postąpić inaczej. Musiałam się narazić, aby odzyskać Molly, a to było najważniejsze. Jaka ja byłam głupia! Mogłam od razu zacząć coś robić w tym kierunku. Kretynka.

- No coś ty. Bardzo cię lubi - odparł z przekonaniem, co miało mi chyba dodać w jakimś stopniu otuchy.

Może jeśli miałam zapomnieć, to właśnie o to chodziło. Miałam żyć tak, jakbym nigdy nie spotkała Reida w takich okolicznościach. Iana poznałam przez Tonego, nie z inicjatywy jego kolegi. Czy właśnie w tym tkwił sekret?

- Czyli idziesz? Pomimo tego, że jest wtorek - powiedział Anthony z chytrym uśmieszkiem na twarzy, który raczej do niego nie pasował. Miał zbyt delikatną urodę.

- No i co z tego, że jest wtorek? - bąknęłam, a następnie pobiegłam do swojego pokoju, zatrzaskując się w nim i dobierając do ubrań - Daj mi chwilę! - krzyknęłam, aby Tony wiedział, że właśnie zamierzam się przebrać i w razie czego nie próbował otwierać drzwi.

Zaczęłam zastanawiać się nad sukienką, ale szybko ten pomysł okazał się być ogromną porażką, ponieważ zapomniałam o siniakach. Gdybym tylko je pokazała, to mogłabym mieć ogromne problemy. Miałam zapomnieć i tyle.

Założyłam na siebie golf oraz spodnie dżinsowe, których dawno nie ubierałam. Rozpuściłam włosy i delikatnie je rozczesałam. Postanowiłam się nie pomalować, bo nie widziałam takiej potrzeby. Chodziło tylko o Molly.

Wyszłam z pokoju, wpakowałam telefon do tylnej kieszeni spodni wraz z kluczami do domu i wparowałam do pokoju ojca. Sprawdziłam, czy wszystko z nim w porządku, a kiedy byłam pewna, iż faktycznie tak było, to powróciłam do Tonego. Dalej stał w tym samym miejscu i w tej samej pozie lekko spięty, lecz szybko się rozluźnił, gdy mnie zobaczył.

Razem opuściliśmy moje mieszkanie i pojechaliśmy jego samochodem do domu mojej przyjaciółki. O wiele za szybko, niż powinniśmy, dotarliśmy do naszego celu. Wysiadłam, a czas trochę zwolnił. Stres przyszpilił mnie do ziemi i nie chciał puścić. Pokracznie stanęłam przed drzwiami Molly, bojąc się nacisnąć dzwonek. Zrobił to za mnie Tony, który pojawił się obok mnie zupełnie znikąd. Po chwili stanął za mną, a przed nami ukazała się bardzo podobna do mojej przyjaciółki kobieta.

Mama Molly była wyraźnie niezadowolona, patrząc na naszą dwójkę, a ja podejrzewałam, że domyślała się, iż to ja sprawiłam jej córce jakąś przykrość.

- Nigdy nie widziałam jej w takim stanie - powiedziała, nie witając się ze mną ani z Tonym w żaden sposób. Zaniemówiłam, a kiedy przez dłuższą chwilę wokół panowała jedynie cisza, Tony sprzedał mi kuksańca w plecy, który nieco mnie pobudził.

- Chciałabym z nią porozmawiać. Pozwoli mi pani?

Kobieta przez chwilę zastanawiała się nad tym, co zrobić, ale w końcu ustąpiła i ze skwaszoną miną wpuściła mnie do środka. Z tego, co zarejestrowałam, to Tony wrócił do samochodu, więc pozostało mi zmierzyć się z tą sytuacją samotnie.

Cały dom Walkerów pachniał kawą. Zresztą tak, jak zwykle, ale tym razem ten zapach znaczył dla mnie jeszcze więcej, niż dotąd. Otrząsnęłam się z transu, w który wpadłam, a następnie skierowałam się na schody prowadzące do pokoju Molly. Jej mama poszła do kuchni, a ja stanęłam przed drzwiami do pokoju przyjaciółki i zapukałam. Robiłam to po raz pierwszy w życiu, ponieważ zawsze wpuszczała mnie tam bez żadnych ceregieli, ale tym razem było inaczej. Gorzej.

Otrzymałam ciszę. Głuchą, nieprzyjemną i beznadziejną. Ponowiłam swoją próbę, która tym razem przyniosła efekt.

- Co?! - usłyszałam pretensjonalny głos Molly. Była tam. Mogła mnie usłyszeć, zrozumieć. Tak mało brakowało do tego, abyśmy mogły wrócić do tego, co było.

- Wiem, że mnie nienawidzisz, ale chcę tylko z tobą porozmawiać - powiedziałam, starając się powstrzymywać łzy. Nie mogły się jeszcze wydostać. Było na to zdecydowanie za wcześnie.

Po raz kolejny otrzymałam ciszę. Nie liczyło się to, że panicznie tęskniłam za głosem tej dziewczyny. Ani to, że żałowałam tego, jak ją potraktowałam. Nawet to, że miałam ochotę jakoś ukarać się za słowa, które skierowałam w jej stronę. Nic się nie liczyło.

I nagle nastąpił przełom. Szczęk klucza. Otworzyła drzwi. Zobaczyłam jej czerwoną, zapłakaną buzię i oczy, które były w jeszcze gorszym stanie. Powoli weszłam do jej pokoju, a następnie obserwowałam, jak dziewczyna zamyka z powrotem drzwi i kładzie się na swoim łóżku. Usiadłam sztywno obok niej. Och, zasłużyłam sobie na to.

- Pewnie nie chcesz mnie znać - westchnęłam. - Ostatnio wyrzuciłam cię nawet z domu, ale musisz wiedzieć, że jestem na tyle słaba psychicznie, iż naprawdę nie mogę znieść choćby słowa na temat Mayelli. I ojca. Doszło jeszcze do tego całego napadu na tamten sklep, a ja to wszystko widziałam. Za jakiś czas mogę dostać list z sądu. Dodatkowo Reid i Kevin... Przez to, co teraz powiem możesz mnie uderzyć, znienawidzić i usunąć ze swojego życia, a ja będę to w pełni rozumiała. Nikt mi w tym wszystkim nie pomógł i nie pomaga. Nawet ty.

Nie chciałam płakać. Tak bardzo nie chciałam, ale jednak kilka pojedynczych łez potoczyło się po moich policzkach.

- Przepraszam - wyszeptała, co spowodowało jedynie jeszcze więcej łez. Ich niekończącą się falę, która cały czas nie dawała mi za wygraną. Próbowałam stawiać wobec niej jakikolwiek opór, ale po dłuższej chwili zrozumiałam, że był bezsensowny.

Poddałam się.

Zrezygnowałam z wszystkiego. Siebie i swoich problemów. Swoich sukcesów i porażek. Wokół mnie była jedynie pustka. Ja byłam pustką.

Dziewczyna mnie przytuliła, mocno przyciskając mnie do siebie w sposób, który tak bardzo kochałam. Długo mnie nie puszczała, a ja nie próbowałam nawet drgnąć. Uścisk Molly mógł mnie naprawić. Mógł przywrócić mi wszystko to, co utraciłam. Mógł zacząć nowy etap w moim życiu.

Ale tak się nie stało.

Odsunęła się ode mnie, a ja uczyniłam to samo. Patrzyłyśmy sobie w oczy, próbując czytać sobie w myślach, co po części nam się udawało. Ona była zmęczona, a ja zmarnowana. I obydwie potrafiłyśmy się w tej chwili do tego przyznać.

- Wiesz co? - zaczęła moja przyjaciółka stworzona dla mnie na nowo. - Przyniosłaś mi tutaj jakiś dość specyficzny zapach.

Nie zrozumiałam do końca sensu wypowiedzi dziewczyny, ale postanowiłam to zostawić. Dałam jej znak skinieniem głowy w taki sposób, aby wiedziała, że może kontynuować. Uśmiechnęła się do mnie, a ja sama nabrałam na to ochoty. Boże, jak ja za nią tęskniłam.

- Zapach mężczyzny.

Reid.

Nie chciałam myśleć po raz kolejny o rozmowie z człowiekiem, który mógł mnie skrzywdzić w najgorszy możliwy sposób, choć cały czas zasłaniał się swoim bohaterstwem. Nie rozumiałam tego i nie chciałam zrozumieć. Mogłoby to tylko przysporzyć mi więcej kłopotów.

- Nie rób takiej miny! - Molly roześmiała się na dobre, co zdezorientowało mnie jeszcze bardziej, niż jej wcześniejsze słowa. - Śmierdzisz Tonym!

No tak. Już zaczynała być o niego zazdrosna, chociaż podobno byli pokłóceni i to w dodatku przeze mnie.

- Przywiózł mnie tutaj.

Wyraz twarzy blondynki zdecydowanie się zmienił. Spoważniała i trochę zbladła. Wiedziałam, że w jej głowie formowały się właśnie jakieś niestworzone historie o mnie i jej niedoszłym chłopaku, więc szybko postanowiłam to wyprostować.

- Wcześniej do mnie napisał. Chciał zorientować się w tym, co się z tobą dzieje. Teraz czeka przy swoim samochodzie i zastanawia, czy udało mi się przekonać ciebie na dzisiejszą imprezę u Iana.

- Jaką... - zaczęła, lecz ja nie pozwoliłam jej dokończyć, ponieważ ta decyzja była dla mnie od początku klarowna.

- Musimy się wyluzować. Razem.

Molly uśmiechnęła się szeroko po raz kolejny tego dnia. Wstała z miejsca i zaczęła z prędkością światła wertować niemalże swój cały pokój w poszukiwaniu kosmetyków i ubrań. Przyglądałam się temu, jak się przebierała, co nie było dla mnie nowością. Tym razem postawiła na bardzo klasyczną, ciemną i obcisłą sukienkę, która dobrze na niej leżała. Dziewczyna zasiadła do swojej toaletki, zmyła ślady po rozmazanym tuszu do rzęs pod oczami, a następnie nadała swoim powiekom nowy wyraz. Kiedy podczas tego procesu spojrzała na mnie, szybko wszystko odłożyła i ciągnąc mnie za ramię, wypchnęła mnie ze swojego pokoju.

Widziała mnie w rozsypce, a nie chciała specjalnie się wyróżniać. Wiedziała, że nie będę chciała mieć na twarzy absolutnie nic nowego. Nie kosztem czasu, który Molly mogła spędzić na imprezowaniu. Nawet w gronie ludzi, którzy napawali mnie niepokojem.

Zbiegłyśmy razem na dół, dziewczyna pożegnała się szybko ze swoją mamą, ignorując jej sprzeciw, a następnie po ekspresowym ubraniu kurtki wyszła z domu wraz ze mną.

Wsiadłyśmy z uśmieszkami na twarzach do samochodu Tonego, który nie zdawał się być jednakowo odprężony jak my. Fakt, że Molly w żaden sposób się z nim nie przywitała, zdecydowanie odgrywał tutaj główną rolę. Dziewczyna po prostu dała chłopakowi do zrozumienia, że pomiędzy nimi nadal nic nie było w porządku.

Tony nie ruszał z miejsca, co byłoby mi obojętne gdyby nie matka Molly, która prawdopodobnie właśnie ubierała kurtkę, aby nas dopaść. Wiedziałam, że tutaj chodziło o uczucia i resztę tych wszystkich bzdur, ale Molly musiała dotrzeć na tą imprezę. Tym razem jej mama nie miała nic do powiedzenia, ponieważ to prawie dorosłe dziecko potrzebowało wyluzowania.

Czy ja też potrzebowałam czegoś takiego?

- Cześć - powiedział po dłuższej ciszy Phelps, sprawiając tym blondynce przyjemność. Tak, znałam to rozanielone spojrzenie.

- Cześć - odpowiedziała tak, jakby wcale nie ignorowała go ostatnio dzień w dzień. Od razu na jej twarzy zajaśniało zrozumienie. Och, nie chciała mu odpowiadać.

Zapewne skarciła się za taką wpadkę w myślach, bo coś do siebie szeptała, ale ja stwierdziłam, że chyba lepiej będzie na chwilę zostawić ją w jej własnym świecie.
Phelps odpalił silnik i ruszył do przodu, a ja wlepiłam wzrok w widok za oknem. Być może moje życie nie było jednak takie nudne.

Mijające nas samochody jechały z dość małą prędkością, co pozwalało mu na przyglądanie się ich pasażerom. Tylko to pozwalało mi powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem. Bardzo nie chciałam tego robić, aby nie zawstydzać jeszcze bardziej już całej rumianej Molly.

Z czasem samochodów i ich pasażerów było po drodze coraz mniej. To znaczyło, że zbliżaliśmy się do celu. Z każdą kolejną sekundą stresowałam się coraz bardziej. Serce próbowało wyskoczyć z mojej klatki piersiowej i zdawało mi się, że to właśnie jego bicie sprawiło, że Tony zaparkował w tak dziwny sposób.

Wysiadłam. To samo zrobiła Molly i oczywiście Phelps. Wokół nas było już jakieś kilkanaście samochodów, co jednoznacznie ukazywało mi powagę tej sytuacji. Boże, ja naprawdę właśnie byłam na prawdziwej imprezie i szczerze jej chciałam.

Miejsce, które on napiętnował, niespodziewanie zaczęło mnie piec bez żadnego szczególnego powodu. Syknęłam cicho z bólu, ale na szczęście kroki moich przyjaciół zdominowały ten odgłos. Znaleźliśmy się pod drzwiami Iana. Tony bez większych ceregieli je otworzył, a pozostałe na moim ciele siniaki sprawiły, że moje nogi stały się w jednej chwili obolałe.

Po przejściu przez próg domu, którego nienawidziłam, uderzyło we mnie to wszystko, czego ludzie poszukiwali zazwyczaj na imprezach. Smród papierosów, zapach alkoholu i odór potu zebranych wszem i wobec ludzi. Rozbrzmiała muzyka. Ktoś włączył kulę dyskotekową. Uniosłam brwi, aby przyglądnąć się temu wszystkiemu tak, jak należy, ale nic z tego nie wyszło. Przewróciłam na siebie oczami.

Przestań wszystko analizować.

- No dobrze. Skoro jesteście tutaj razem, to was zostawiam, bo właśnie zobaczyłem dawnego znajomego - odezwał się Tony i już po chwili zniknął gdzieś w tłumie, który oczywiście zmierzał w kierunku różnego rodzaju alkoholi. No tak, mogłam się tego spodziewać po tym, co wydarzyło się dzisiaj w samochodzie. Nie tylko Molly przeżywała w trakcie jazdy swój prywatny dramat.

- Chodźmy zatańczyć - zagaiła, patrząc na skaczącą dziko chmarę dzikusów przed nami, którzy jakimś cudem dalej byli świadomi. Pokręciłam głową kilka razy. Nie było na to mowy. - Nie daj się prosić.

I w ten sposób już po piętnastu sekundach ruszałam się w rytm muzyki wraz z Molly przy swoim boku.

Trwało to nieokreśloną ilość czasu. Musiałam przyznać, że straciłam poczucie czasu. W jakiś dziwny sposób nagle znalezłyśmy się z blondynką w salonie. Innym ludziom tańczącym przy nas to nie przeszkadzało, ale my byłyśmy lekko zdezorientowane. Molly jednak postanowiła to zignorować, ale ja nie mogłam.

Mój wzrok utkwił przez sekundę w niejednorakich tęczówkach, których się bałam. Mimo to wirowałam dalej. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że Reid mi się przyglądał, ale otoczenie nie pozwalało mi w żadnym wypadku na ucieczkę. Chłopak siedział na kanapie i zwyczajnie przyglądał się tańczącym, pijanym ludziom. I najgorsze było to, że znajdowałam się w ich tłumie, co oznaczało, iż mocno się wyróżniałam.

Nagle zakręciło mi się w głowie. Nogi ponownie stały się ciężkie, a piętno Reida zaczęło szczypać. Zatrzymałam się. Molly również.

- Co się stało? - zapytała zmartwiona, a po chwili syknęła, ponieważ ktoś uderzył ją przez przypadek łokciem w bok.

- Muszę chwilę odpocząć. Pójdę sama - odparłam i szybko zaczęłam przeciskać się przez imprezowiczów, którzy co kilka chwil uderzali we mnie swoimi biodrami, rękami lub nogami. Molly miała niewyraźną minę, ale najwyraźniej pozwoliła mi pobyć na chwilę w samotności.

Znowu sprawiłaś, że ma wyrzuty sumienia.

Nie odwracałam wzroku. Czułam na sobie spojrzenie Reida i byłam go pewna, więc patrzenie na niego absolutnie wykluczyłam.

Kiedy dotarłam do miejsca z wszelkimi rodzajami alkoholu, które stawały się dla wielu z tutaj obecnych priorytetem, zatrzymałam się. Raczej wolałam napić się wody lub jakiegoś soku. Zaczęłam wyostrzać wzrok. Nie mogłam znaleźć niczego bez procentów.

- Cześć! - usłyszałam za sobą, więc automatycznie odwróciłam się w stronę bardzo dobrze wyglądającego Iana.

I tak nie zapomniałam tamtego pijackiego bełkotu.

Nie. Byłam w jego domu, na jego imprezie. To logiczne, że chciał się przywitać.

- Hej - odpowiedziałam nieco mniej entuzjastycznie, a następnie zerknęłam na jego złoty zegarek. Wyglądał... poważnie.

- Pomóc ci w czymś?

On naprawdę mnie o to zapytał, czy może dalej śniłam. On, który współpracował z Reidem. Prawdopodobnie się z nim przyjaźnił.

Ale to już było nieważne. Miałam zapomnieć.

- Gdzie mogłabym znaleźć trochę wody?

I wtedy nastała pomiędzy nami cisza, choć wszędzie wokół trwał stan dobrej zabawy. A po ciszy nastał śmiech. Ustał, kiedy Ian zorientował się, że nie żartowałam.

- Nie spodziewałem się tego, że ktokolwiek będzie chciał dzisiaj wypił coś bezalkoholowego i chyba nie mogę ci pomóc. Jeśli koniecznie chcesz się napić, to musiałabyś pójść mojego pokoju na górę. Tam powinno być kilka butelek wody.

Zrozumiałam, że było mu wstyd. Cóż, ja również w takiej sytuacji nie byłabym z siebie zbytnio zadowolona.

Uśmiechnęłam się niezręcznie do chłopaka i cicho podziękowałam mu za taką pomoc w znalezieniu czegoś do picia. Cały czas patrzyłam w podłogę i nie odrywałam od niej wzroku, aby Ian sobie poszedł. Ten po krótkiej chwili faktycznie to zrobił, a ja odetchnęłam.

Zostałam sama z wielkimi zasobami wódki, wina i piwa przy sobie, co nie za bardzo mi schlebiało. Czułam się z tym źle, ale z drugiej strony podobało mi się to, jak wszystko zorganizowano. Ian musiał mieć naprawdę ciekawe życie.

Z obojętnością przyglądałam się wszystkim butelkom i wtedy ktoś znów się na mnie uwziął. Przekręciłam głowę, kolejny raz przyłapując na czymś takim Reida. Stał przy jednej ze ścian i po prostu patrzył. Był kompletnie wyluzowany, ale jednak zaciskał szczękę. Jego wzrok znów był pusty, utkwiony we mnie.

Musiałam uciec. Szybko ruszyłam się z miejsca. Zamierzałam zniknąć chłopakowi z pola widzenia, aby w końcu zostawił mnie w spokoju i sobie odpuścił. Niechcący wpadłam w pośpiechu na jakieś lekko grubego, przysadzistego i obleśnego mężczyznę. Przeprosiłam go oczywiście cichutko za swoją niezdarność i już chciałam iść dalej, ale on złapał mnie za ramiona i przycisnął z całą swoją siłą do ściany obok.

Przerażona popatrzyłam mu w oczy. Miał rozszerzone źrenice. Próbowałam go odepchnąć, ale był zbyt ciężki. Kilkukrotnie uniemożliwił mi kopnięcie go w krocze. Nie potrafiłam się w żaden sposób obronić. Byłam bezbronna i nikt nie chciał mi pomóc.

Napastnik na chwilę przekręcił głowę w prawo. Coś przykuło jego uwagę na dłużej. Nie wydawał się już tak bardzo na mnie napierać. Tak jakby stracił swój cały wigor i siłę. Spojrzałam w ten sam kierunek, co on i zupełnie mnie wmurowało. Reid.

Ten sam Reid, którego chciałam zgubić, opierał się o tę samą ścianę, do której zostałam przygwożdżona i miażdżył wzrokiem mojego napastnika.

Chłopak zaczął bardzo powoli kiwać głową na boki, co powodowało, że mężczyzna stopniowo mnie puszczał, oddalał się i wtapiał w tłum. Czułam to, ale nie widziałam. Patrzyłam tylko na Reida, który po dłuższym czasie przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Obserwowaliśmy się nawzajem w ten sposób, a ja pomimo tych kolorowych świateł wokół widziałam dokładnie jego dwukolorowe, urzekające tęczówki, w których dało się utonąć. Wydawało mi się, że jeżeli za chwilę czegoś nie zrobię, to już nigdy nie odzyskam tchu.

Reid mimo wszystko nie postanowił mnie przed tym ostrzec. Ułożył swój wskazujący palec prawej ręki na ustach.

To znaczyło, że nasza umowa dalej nas obowiązywała. Miałam milczeć. I zapomnieć.

Odszedł i wpadł w tłum w tak sprawny sposób, że nie potrafiłam go odnaleźć. Gdzieś zniknął, a ja musiałam się z tym pogodzić i jakoś wrócić do rzeczywistości.

Ledwo unormowałam oddech i od razu zrozumiałam, że musiałam już wracać do domu. Nie mogłam spędzać tyle czasu poza domem, w którym cały czas siedział mój chory ojciec.

Okropna, wyrodna córka.

Potrzebowałam przy sobie Molly. Nie tylko jej. Tony nas tutaj przywiózł, więc tym razem musiał nas odwieźć.

Znalazłam ich dość szybko. Byli razem. Ocierali się o siebie w ten sposób. Oni... całowali się. Ta scena wyglądała tak bardzo namiętnie, że nie miałam psychiki do tego, aby im przerywać. Och, musiałam się przewietrzyć i to jak najszybciej, aby wybić sobie z głowy ten jednoznaczny obraz. I tak tytoń, alkohol i pot wszędzie wokół był maksymalnie męczący.

Trudno było mi oddychać. Weszłam w tłum, który zamiast poprowadzić mnie do drzwi, zepchnął mnie w przeciwną stronę. Płynęłam z jego prądem, bo nie miałam siły się mu opierać i o dziwo wyszło mi to na dobre. Znalazłam inne drzwi. Były przeszklone i prowadziły najwyraźniej do ogrodu Iana.

Bez zastanowienia szarpnęłam za klamkę i znalazłam się na zewnątrz. Usiadłam na jednym z trzech schodków, które łączyły ogródek z wnętrzem domu i zaczęłam wpatrywać się w wielki basen przed sobą. Nie spodziewałam się czegoś takiego tutaj, a tym bardziej w zimie.

Wyobraziłam sobie, co by się stało, gdybym nagle znalazła się w wodzie. Od razu poczułam na całym ciele dreszcz, który mną potrząsnął. Oddychałam bardzo głęboko i cieszyłam się zimnem. Nie potrzebowałam właściwie kurtki. Tak było dobrze, powietrze wokół nie było zatrute. Zamknęłam na chwilę oczy, lecz szybko je otworzyłam, kiedy usłyszałam, że ktoś otworzył drzwi, przez które przed chwilą przeszłam.

- Dałbym ci swoją kurtkę, gdybyś mi jej nie zajebała.

Zadrżałam z zimna, ale też ze strachu. Jak mogłam myśleć, że nie zwrócił uwagi na to, że ukradłam mu kurtkę? Musiał być bardzo zły, a mimo wszystko mnie uratował. I tym razem zrobił to, ponieważ znalazło się przy mnie realne niebezpieczeństwo.

- Jednak zauważyłeś - odpowiedziałam lekko zdziwiona, ponieważ mógł wspomnieć coś o kurtce, na przykład gdy ostatnio przyjechał pod moją szkołę. Może zapomniał...

Boże. Czy ja właśnie traciłam zmysły? Co się ze mną działo? Z kim ja w ogóle rozmawiałam i dlaczego się nie bałam? Byłam przekonana, że powoli mi odbijało. Nie mogłam zawracać sobie głowy kimś takim. Zachowywałam milczenie i zapominałam, a właśnie to miałam robić. To miało mu wystarczyć.

Ale nigdy nie wystarczało.

- Trudno byłoby nie zauważyć - mruknął z cynicznym uśmiechem na ustach i usiadł obok mnie, co nawet mi się spodobało.

Przecież niczego dzisiaj nie wypiłam. Nawet wody, w której można było coś rozpuścić. Co się ze mną działo?! To nie mogło być prawdą. Śniłam?

Pospiesznie uszczypnęłam się w przedramię i poczułam rzeczywisty ból. Byłam w swoim świecie. Tym, który faktycznie istniał. Niczego sobie nie ubzdurałam. Z pewnością nie śniłam.

Czy oby na pewno byłam trzeźwa?

Mimo wszystko absurdalnym było dla mnie to, że siedziałam wraz z Reidem w kompletnej ciszy przed domem Iana, w którym odbywała się pokaźnych rozmiarów impreza.

- Dlaczego to zrobiłeś? - wyrwało mi się. Nie było już niestety odwrotu. Gavin spojrzał mi w oczy, więc ja zrobiłam to samo. Patrzyliśmy na siebie, jak zaczarowani.

- Co?

Doskonale wiedział, że mówiłam bardzo ogólnikowo o jego dzisiejszym zachowaniu. Nie odpowiedział, ale postanowiłam go za to nie winić. Być może sam nie wiedział, co nim kierowało.

- Jestem ciekawa jak odciągnąłeś ode mnie tamtego faceta, nawet się do niego nie zbliżając - zaczęłam, aby w jakiś sposób dociągnąć naszą rozmowę do końca. - Ludzie aż tak bardzo się ciebie boją?

- Ty też powinnaś - odpowiedział od razu.

W jego postawie nie zmieniło się absolutnie nic. Nadal był jednocześnie wyluzowany, ale też spięty, a jego oczy spowijał szary mat. Tym razem jednak zaszła delikatna zmiana na jego twarzy. Z jego nosa ściekała powolnie krew.

Chciałam jakoś mu to powiedzieć, ale za bardzo się tym krępowałam. Wpatrywałam się w to miejsce, ale chłopak nie zamierzał nic z tym zrobić. Miał to głęboko w poważaniu. Wyciągnął z kieszeni swoich spodni lekko pogniecione papierosy i zapalił jednego z nich. Sprawił, że ten zapach znów dostał się do moich nozdrzy, ale postanowiłam tego nie skomentować.

Wypalił pierwszego papierosa i wyrzucił niedopałek gdzieś w dal. Następnie wyciągnął paczkę w moją stronę, ale ja odmówiłam szybkim ruchem głowy. Nie zamierzałam popadać w nałóg i śmierdzieć tym świństwem, aż do momentu rzucenia.

- Zbyt grzeczna, aby zapalić, co? - rzucił chłopak bezczelnie, mając już krew na górnej wardze. Przetarł obszar pod nosem rękawem swojej koszulki i nadal trzymał przed moim nosem paczkę pełną trucizny.

Po prostu nie paliłam i tyle. Nie świadczyło to o mnie kompletnie nic, a jeśli już, to tylko fakt, że byłam o wiele rozsądniejsza od większości nastolatków w moim wieku i nie tylko. Planowałam długie życie, więc nie mogłam niepotrzebnie psuć sobie zdrowia. Taki był mój wybór i nic nikomu do tego. Nawet Gavinowi Reidowi.

- Słuchaj, trochę o tobie wiem i naprawdę miałbym na twoim miejscu pierdoloną potrzebę, żeby zapalić - powiedział, ale kiedy znowu nie uległam, wyciągnął jeden papieros z opakowania, które wsadził do kieszeni i nagle zdecydowanie się do mnie przysunął. Nasze nosy delikatnie się stykały, a oddechy mieszały. Oddychałam o wiele szybciej, niż zazwyczaj. Chłopak wsadził moje włosy za uszy, powoli poruszając dłońmi, a następnie dotknął mojego policzka. Przez chwilę obserwował moją cerę, a później wetknął mi za lewe ucho swojego szluga. I odszedł.

Zostałam sama na zimnym dworze z mętlikiem w głowie. Byłam po raz kolejny przegraną w jego chorej grze. Być może właśnie na tym polegał jej sekret. Miałam czuć wiele bardzo sprzecznych emocji. W istocie tak było, ale raczej się tego nie bałam. Gavin Reid oficjalnie mnie nie obchodził.

Kim dla mnie był? Manipulatorem, złodziejem i mordercą.

* * * * *

Ostatnio poprawił mi się warsztat, kochani. Dodatkowo trochę się zadziało na początku każdego rozdziału...

Cóż, warto było czekać?

~ ewangelia jana 14, 6

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro