13. ᴢᴀᴘʀᴀsᴢᴀsᴢ ɴᴀs ᴅᴏ sɪᴇʙɪᴇ, ᴍᴀʀɢᴏᴛᴛ?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Wiara nie sprawia, że wszystko jest łatwe, sprawia, że wszystko jest możliwe~

Następny piątek znów miał wyglądać tak samo. Molly namawiała mnie do tego praktycznie cały czas, a ja nie chciałam się zgodzić. Zapierałam się rękami i nogami, nienawidziłam myśleć o piątkach. Tak jak niedziele były dla mnie niesamowicie ważne, każdy piątek zaczął przypominać mi prawdziwą mękę. Piekłem, które tworzył Ian.

Nie tylko on.

Zapatrzyłam się w okno. Padało. Ciemne chmury spowijały niebo nad Fairfield. Czułam w kościach ich negatywną energię, którą wręcz musiały wyładować na wszystkim wokół. Nie potrafiły tego tłumić w żaden sposób. Kierował nimi instynkt.

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Usłyszałam rozwścieczony głos przyjaciółki dobiegający z mojego telefonu. Gdyby nie jej stanowczy ton, nie mogłabym jej wyraźnie usłyszeć. W tle słyszałam prawdopodobnie dźwięki telewizora.

- Nie, bo wolisz oglądać po raz enty Pamiętniki Wampirów - Uśmiechnęłam się przelotnie na wspomnienie dnia, w którym zachwycałyśmy się razem pierwszy raz braćmi Salvatore.

- Gdybym oglądała Pamiętniki Wampirów, to byśmy teraz nie rozmawiały - powiedziała blondynka, po czym musiała zdecydowanie przyciszyć źródło irytującego dźwięku, bo przestałam je słyszeć tak bardzo wyraźnie. - To tylko jakiś głupi film o obrzydliwie bogatych dziwkach.

- Czyżbyś siedziała w takich tematach? - parsknęłam śmiechem i namoczyłam trzymaną w dłoni szmatkę letnią wodą z kranu. Z pomocą płynu do naczyń zaczęłam powoli zajmować się tragedią panującą w zlewie. Nienawidziłam tej czynności.

- A to już nie twoja sprawa - mruknęła blondynka, a ja od razu poczułam jej dosyć gwałtowną zmianę humoru. - Masz mi pomóc się na dzisiaj przygotować i nie wiem, jak to zrobisz, ale radzę ci po prostu do mnie przyjść.

Charakterystyczne pikanie zaczęła zatruwać mu głowę. Rozłączyła się. Ona naprawdę się rozłączyła.

Szybko odłożyłam mokrą szmatkę i wytarłam dłonie o swoją koszulkę. Wzięłam w dłonie telefon i wysłałam dziewczynie jedną, krótką wiadomość.

Mackenzie:

o której mam u ciebie być?

***

- Wyglądasz mi na więcej, niż milion dolarów - zapewniłam Molly, która setny raz pytała mnie o zdanie w sprawie jej nienagannego wyglądu, którego od zawsze jej zazdrościłam. Jej szczupła twarz nie równała się ku moim zaokrąglonym delikatnie policzkom. Szmaragd bił życiem, kiedy ciemny brąz powoli blaknął. Nie chciałam jednak zajmować się tym w tej chwili. Taka po prostu była kolej rzeczy. I tyle.

- Chyba ostatnio trochę przytyłam - zaskomlała dziewczyna, przeglądając się po raz ostatni w lustrze i w końcu od niego odchodząc. Nareszcie.

- Wydaje ci się - mruknęłam w odpowiedzi, by nie zaniżać jej samooceny. I to wcale nie było tak, że faktycznie przybrała na wadze. Po prostu nie zdążyłam jej się porządnie przyjrzeć, dlatego nie mogłam tego ocenić. Mimo to wydawało mi się, że Molly trochę przesadzała. Nawet kilka kilogramów więcej uczyniłoby ją tylko jeszcze piękniejszą.

Molly dalej była niepewna, więc bardzo chciałam przez pewien czas mocno jej schlebiać, lecz zbyt szybko usłyszałyśmy pukanie do jej drzwi.

Tony.

Przerażona na mnie spojrzała. Uśmiechnęłam się, by dodać jej otuchy. Nie miała powodów do stresu. W końcu nie po raz pierwszy piątkowy wieczór spędzała dokładnie w taki sposób. Cóż, oczywiście wiedziałam, że trochę bała się kontynuowania relacji z Phelpsem, ale jednocześnie byłam świadoma tego, jak wyjątkowo na nią patrzył. Wszystko komplikował, ale i tak coś do niej czuł. Coś, czego nie mógł od siebie odepchnąć. Ten mechanizm nie działał w ten sposób.

Otworzyłam mu drzwi. W tym czasie Molly założyła na ramię torebkę. Tony się z nami przywitał, wyglądał tak samo dobrze, jak zazwyczaj. Wiele rzeczy działo się później zbyt szybko. Dwójka moich przyjaciół była zbitnio zajęta sobą, aby mnie dostrzec, a ja z tego korzystałam.

Rozmyślałam. Nad wszystkim. Życiem i śmiercią. Bo czymże tak naprawdę się one od siebie różniły? Odbierały, czasami zyskując. Życie dawało nam sam fakt istnienia, egzystencję, rozum i wolną wolę. Odbierało nam jednak część pamięci, być może pewne możliwości, jakieś uczucia. A śmierć? Zabierała cierpienie, ból i nieszczęście, ale także radość, spokój, czy wiarę. Zyskiwaliśmy dzięki niej wolność, lekkość i swobodę. Czuliśmy się... z pewnością inaczej, niż za życia. Czy lepiej? Tego nikt nie był w stanie stwierdzić, opisać, racjonalnie udowodnić

Poczułam, że się zatrzymaliśmy. Burknęłam coś pod nosem i wyszłam z samochodu. Byłam względnie wolna. Musiałam pobyć trochę sama. Dlaczego męczyłam się obecnością bliskich mi ludzi? Byłam chorobliwie nieczuła.

Wpadłam do swojego mieszkania z chęcią do napisania do Reida. Czułam rosnące w moim sercu napięcie emocjonalne, które nakazywało mi wyciągnąć telefon i wysłać wiadomość do samego Gavina Reida. Tego samego człowieka, którego się bałam. Człowieka, który zrobił mi krzywdę, który sprawił mi ból, który pozostawiał mnie non stop bez żadnych wyjaśnień. Człowieka, który w dziwny sposób mnie nadzorował.

Wpadłam na dość dobry pomysł. Stwierdziłam, że napiszę tę głupią wiadomość, że nie będę się powstrzymywać. Cała mądrość mojego odważnego postanowienia polegała na tym, że wiadomość na zawsze pozostanie niewysłana.

Otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Zobaczyłam jego pustkę. Nie było w nim absolutnie niczego, co mogłabym w jakiś sposób przypisać. Wszystko zdawało się tak bardzo obce i odklejone. Nie pasujące do siebie.

Ignorując mętlik w głowie, usiadłam na łóżku, by zająć się kompletnie czymś innym. Zgodnie z własnym, chorym instynktem wzięłam w dłonie swoją komórkę. Kliknęłam w wiadomości, numer Reida i poszczególne literki uformowane po upływie chwili w słowa, których nie kontrolowałam.

Po ukończeniu swojej niemalże rozprawki nie chciałam jej czytać. Pragnęłam, by zniknęła mi jak najszybciej z oczu. Przechyliłam się do przodu, by głośno odetchnąć, zapominając, że taki ruch zdecydowanie nie pozwoli mi na utrzymanie równowagi. W ostatniej chwili złapałam urządzenie, które jako jedyne dawało mi tak wielki dostęp do świata.

Zadowolona z siebie spojrzałam po bliskiej katastrofie na jego ekran. Uśmiech spełzł mi z twarzy. Serce zaczęło bić bardzo, bardzo szybko. Wszystkie zmysły się wyostrzyły, chociaż wcale nie byłam w sytuacji zagrożenia. Mój organizm reagował bardzo gwałtownie. Mózg przesyłał do całego ciała sprzeczne sygnały. Odlatywałam.

Boże, ja naprawdę wysłałam mu wiadomość, której miał nigdy nie dostać. Wiadomość, która była skumulowaniem kilku moich emocji, chaosem złożonym w jedną całość. Czymś potwornie żenującym w swoim pochodzeniu i teksturze.

Nie mogłam cofnąć się w czasie, by nie popełnić tego błędu. Nie posiadałam żadnej mocy, która mogłaby pomóc mi w zmienieniu biegu wydarzeń. Po raz kolejny zrobiłam coś głupiego, a nawet skandalicznego. Pokazałam swojemu przeciwnikowi wszystkie karty, więc mogłam jedynie czekać na to, co on z tym zrobi. Pozwoli mi wygrać, czy może doszczętnie mnie zniszczy.

Musiałam zobaczyć, które części swojego wewnętrznego świata ujawniłam. Byłam wręcz zobowiązana do przyjrzenia się dosadnie swojemu upadkowi. Upadkowi złamanego człowieka z nie do końca zdrowym podejściem do czegokolwiek.

Mackenzie

dzisiaj nigdzie nie wychodzę, gdybyś zamierzał spytać, bo szczerze mówiąc mam już dość absolutnie wszystkiego i to od bardzo dawna, ale nie jestem pewna, czy powinnam w ogóle spróbować coś z tym zrobić, być może jestem skazana na porażki, ponieważ tak po prostu ma być. nawet nie wiem, dlaczego piszę, dlaczego tutaj i dlaczego to, bo przecież powinnam się lękać Gavina Reida, ale mnie nie obchodzi, co powinnam. chyba nie czuję tej nienawiści, która chce pochłonąć mnie od środka.

Wyłączyłam telefon. Nie byłam w stanie patrzeć na głupoty, które beznadziejny Gavin Reid przeczytał, czyta lub będzie czytać. Musiałam zrobić w tej chwili coś innego, by chociaż na chwilę zapomnieć o tym, jak bardzo się zbłaźniłam, jak bardzo straciłam honor i jak bardzo nie chciałam widzieć, słyszeć ani czuć reakcji Reida.

Moim priorytetem było w tej chwili zrobienie czegoś kompletnie innego, a przede wszystkim rozsądnego. Moja głupota wystarczająco długo odciągała mnie od zdrowego, trzeźwego myślenia.

Resztę wieczoru spędziłam na niczym. Snułam się po mieszkaniu, niczym duch i unikałam kontaktu z telefonem. Zresztą i tak nie miałam zbytnio powodów do wgapiania się w jego ekran.

O nie. Molly.

Mogła do mnie pisać, dzwonić, szukać pomocy, a ja nie odpisywałam, nie odbierałam i nie pomagałam. Wstałam z kanapy i pobiegłam do pokoju. W pośpiechu włączyłam telefon, który zareagował z małym opóźnieniem. Stary grat.

Napisała. Kilknęłam w powiadomienie sprzed pięciu minut.

Molly:

Jestem już w domu. Zwinęłam się z Tonym szybciej, bo przyjechała policja. Strasznie mnie dzisiaj rozkleił. Jutro opowiem ci wszystko na kamerce. Na razie idę spać, nawet się nie będę ogarniać, bo cholernie bolą mnie nogi. Nie, nie piłam. Kocham cię.

Westchnęłam. Czy wierzyłam dziewczynie, która zdawała się powoli zatracać w nałogu? Dziewczynie, która mi ufała, która mi pomagała, która mnie słuchała. Mojej przyjaciółce zakochanej w jednocześnie najbardziej głupim i najbardziej rozsądnym chłopaku w Fairfield. Oczywiście, że nie.

Mackenzie:

dobranoc

Kolejna nieodczytana wiadomość podświetlała się pod numerem Reida. Przymknęłam oczy, nagle widząc go przed oczami. Był rozluźniony. Uśmiechał się do mnie kpiąco. Otworzyłam oczy. Również się uśmiechałam. Dlaczego? Nie wiem.

Reid:

Czyżbyś dalej chciała mi pokazać, że potrafisz się napić?

Czułam się tak bardzo zażenowana na myśl o tym, co chciałam mu zaprezentować. Serce biło mi szybciej, niż zazwyczaj. Było mi wstyd. Nie miałam ochoty odpisywać. Bałam się jeszcze bardziej zbłaźnić. Zbyt bardzo mnie to wszystko krępowało. Czułam się nieswojo.

Musiałam odpocząć. Odłożyłam komórkę na szafkę i postanowiłam pójść się umyć. Poszłam do łazienki, gdzie stanęłam przed lustrem i wpatrywałam się w swoje odbicie. W twarz, która mimo mojego młodego wieku zdawała się być nieco pomarszczona. W oczy, które skrywały w sobie jedynie ból, troskę o ostatnią osobę, którą kochałam i strach. Strach przed praktycznie wszystkim.

Dość szybko spłukałam z siebie większość napięcia. Było mi dzięki temu lżej na sercu. Zapach świeżości mojego ciała przynosił mi znaczną ulgę.

Zaglądnęłam do pokoju taty, zobaczyłam, że zjadł wszystko, co mu przygotowałam na ten dzień. Od dawna tego nie robił.

Sprzątnęłam po nim, uważając na to, by się nie obudził i wróciłam do pokoju, gdzie od razu rzuciłam się na łóżko. Bardzo chciałam prędko zasnąć, ale już po kilku minutach zorientowałam się, że to wcale nie będzie takie proste.

Ojciec nie chciał się leczyć. Miał gdzieś swój stan, który można było jeszcze poprawić. Nie zależało mu na tym, chociaż prosiłam go o zmianę decyzji. Nie posłuchał mnie. Dalej trwał przy siedzeniu w domu, braku specjalistycznej, przeznaczonej dla niego opieki i niewygodzie. Czasami zastanawiałam się, czy tak bardzo wzbraniał się przed wszystkim, co dobre, bo chciał śmierci. Nie, nie mógł jej chcieć. Był na to zbyt bojaźliwy. Zbyt tchórzliwy.

Nagle usłyszałam krzyk. Przeraźliwy, głośny i przykry. Przerażał mnie, ale musiałam stawić mu czoła. Wstałam. Zmierzałam do pokoju obok, w którym cierpiała ostatnia mi bliska osoba. Cierpiała i nie chciała sobie tego oszczędzić.

***

Oparłam telefon o zagłówek swojego łóżka. Położyłam głowę na materacu i w dość dziwny sposób wykrzywiłam nogi. Spojrzałam na mały kwadracik w rogu ekranu urządzeniu, widząc w nim zmęczoną siebie. Bolały mnie oczy, były zaczerwienione. Pokazywały to, jak bardzo ciężką noc miałam.

- Może jednak przyjdę. Pewnie potrzebujesz pomocy - powtórzyła Molly, która miała już pół godziny temu zacząć opowiadać mi o sytuacji z Tonym, a zamiast tego zajmowała się moimi problemami.

- To była tylko zwykła gorączka. Zbiłam ją i czuje się lepiej. Tak powiedział - powiedziałam cicho, jakbym męczyła się mówieniem i oszczędzała w ten sposób głos.

- Wiele rzeczy mówił i rzadko okazywały się prawdą - przypomniała mi Molly, której w tej chwili za to nienawidziłam. Momentalnie nabrałam ochoty na spoliczkowanie jej, ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić, znajdując się fizycznie daleko od niej.

- Wiem - westchnęłam tylko z ogromną chęcią rozłączenia się.

Dziewczyna poprawiła włosy i uniosła w górę kubek z herbatą, którą zrobiła sobie jeszcze na początku naszej rozmowy. Wypiła trochę cieczy z prawdopodobnie ręcznie malowanego naczynia i głośno przełknęła ślinę. Wiedziała, że kłótnia wisiała na włosku, a ta rozmowa miała być dla nas obu czymś miłym. Poddała się, a to dało mi nadzieję na trochę bardziej przyjemny temat, niż choroba starego Margotta.

- Posunęliśmy się z Tonym trochę za daleko. O wiele za daleko - zaczęła, na co uniosłam ze zdziwienia brwi. - Powiedziałam mu, że nie jestem gotowa i przestał. Naprawdę przestał tak spokojnie i delikatnie, jakby nic się nie wydarzyło. On... - Wstrzymałam oddech. - On powiedział, że mnie k-kocha - wyjąkała dziewczyna z czerwonymi wypiekami na twarzy.

Kochał ją. Ona zapewne kochała jego, ale mogłam założyć się o wszystko, że mu tego nie wyznała. Nie miała wystarczająco dużo odwagi, nie w chwili, w której on się na to zdobył. Chcieli się ze sobą przespać, ale z tego zrezygnowali. Ona zrezygnowała, a on jej na to pozwolił.

Cóż, według mojej religii przedmałżeński seks był złem. Czymś niegodnym żadnej pochwały. Czymś nieodpowiednim, nieczystym. Lecz czy postrzegałam takie osoby jako złe i nieczyste? Oczywiście, że nie. Kościół od zawsze zalecał pobożną skromność. Pokorę.

Ludzie jednak już bardzo dawno temu nie zachowywali skromności. Żyli po swojemu i trudno było się temu dziwić. Nie byli maszynami. Robili to, na co mieli ochotę, ponieważ tego chcieli. Podejmowali świadome decyzje, często z miłości. Rozumiałam to. Naprawdę to rozumiałam.

- Mogłaś mu powiedzieć, że też go kochasz. Miałabyś to tak łatwo z głowy.

- Skąd wiesz, że mu tego nie powiedziałam? - zapytała Molly nieco podejrzliwie, jednocześnie przyznając się przede mną oficjalnie do swoich uczuć.

- Znam cię - mruknęłam, przypominając sobie wszystkie te momenty w naszej przyjaźni, kiedy zawsze wiedziałam o niej więcej, niż ona o sobie. Tak po prostu działał mechanizm, który razem stworzyłyśmy.

Zapadła pomiędzy nami cisza. Nie odzywałyśmy się do siebie, aż nagle obydwie podskoczyłyśmy na odgłos tłuczonego szkła. Coś się stało w domu Molly, a ona ukrywała to pod swoim niby niewinnym uśmiechem.

- Co się dzieje? - zapytałam, prosząc Boga o to, aby nie trzęsł mi się głos.

- Nic, tata chyba wrócił z pracy - mruknęła, biorąc w dłonie telefon, a potem rozłączyła się ze spanikowaną miną, odwracając gwałtownie głowę za siebie. Zaczęłam do niej wypisywać.

Mackenzie:

co się dzieje?

nie chcę, żebyś przede mną cokolwiek ukrywała, ja mówię ci o swoich problemach i oczekuję tego samego

nigdy nie mówiłaś, że twój tata zachowuje się w taki sposób

molly, proszę

zadzwoń, kiedy będziesz mogła albo chociaż odpisz

Rozbolała mnie głowa. Z trudem wstałam z łóżka i poszłam po tabletki przeciwbólowe, które szybko zażyłam w podwojonej dawce bez popijania. Musiałam się trochę znieczulić, choć odrobinę.

Weszłam do pokoju ojca. Wpatrywał się w okno, a ja nie zamierzałam mu w tym przeszkadzać. Musiał odpocząć po ciężkiej nocy, przynajmniej jadł.

- Potrzebujesz czegoś? - zapytałam cicho, a w odpowiedzi otrzymałam delikatne pokręcenie głową. Na szczęście niczego mu na razie nie brakowało.

Zamknęłam za sobą drzwi i powstrzymując szloch, udałam się do pokoju. Wzięłam w dłonie słuchawki, które założyłam w pośpiechu na uszy i telefon. Schowałam małe urządzenie w kieszeni, uprzednio odpalając swoją ulubioną playlistę. Musiałam wrócić do wieczornych spacerów. Wbrew pozorom naprawdę mi pomagały. Jeszcze przed momentem, w którym wszystko się zmieniło na jeszcze gorsze, jeszcze bardziej zakłamane i fałszywe.

Ubrałam się ciepło, zgarnęłam ze stołu klucze i wybrałam się na zewnątrz. Świeże powietrze uderzyło we mnie z ogromną siłą, a ja w końcu poczułam, że żyję.

Podążałam tą samą drogą, co zawsze, bojąc się, że znów stanie się coś złego. Że kolejny raz będę cierpieć przez przypadek, na który nie będę miała żadnego wpływu. Wiedziałam, że taka sytuacja doszczętnie by mnie wykończyła.

Wcale nie czułam się gorzej, myśląc o tym, co by było gdyby. Paradoksalnie było ze mną lepiej. Nie unikałam swojego zwyczaju przez strach. Nie uciekałam przed nim, ponieważ obawiałam się konsekwencji. Brnęłam w to, co już dawno stało się moją prywatną terapią i oczyszczeniem.

Przede mną ukazał się sklep, do którego jeszcze niedawna nie odważyłabym się wejść. Teraz jednak to zrobiłam. Weszłam do budynku, w którym zaczęłam rozglądać się za jakimiś przekąskami. Być może nie mogłam sobie na nie pozwolić, ale chwilowo miałam to gdzieś. Potrzebowałam czegoś niezdrowego.

W przypływie energii zgarnęłam z jednej półki paczkę chipsów paprykowych i jednolitrową coca colę. Podeszłam z moimi produktami do kasy. Ekspedientka wyglądała na przybitą, zapewne kradzież odbiła się również na jej pensji. Po chwili podała mi cenę, którą wtrąciłam w jej szorstką dłoń, po czym dziękując za darmowa torbę i obsługę, wyszłam.

Myślałam, że już wszystkie niebezpieczeństwa minęły, że teraz będę musiała tylko wrócić spokojnie do domu. Gavin Reid i Kevin skutecznie uświadomili mi, jak bardzo się myliłam.

Chciałam gdzieś uciec i się przed nimi schować z krzykiem uwięzionym w gardle. Bolało mnie serce, bo wstydziłam się Reida. Absolutnie każdy mój ruch był poddawany jego ocenie, a mnie to dekoncentrowało. Był złym człowiekiem, lecz widywano mnie z nim coraz częściej. Bałam się finału tej historii.

- Mackenzie! Cześć! - Usłyszałam donośne wołanie Kevina, który zaczął energicznie machać w moją stronę. To było z jego strony bardzo miłe, ale chyba jego brat nie podzielał entuzjazmu chłopca. Stał wyprostowany obok niego z założonymi na piersi rękami i unosił jeden kącik ust do góry. Spojrzenie miał puste, jak zawsze. Jego skóra na policzkach reagowała delikatnym zaczerwienieniem przez mroźną aurę wokół. Był ubrany dość nieodpowiednio do pogody. Czarna skórzana kurtka i tego samego koloru dresowe spodnie wraz z trampkami na nogach zdawały się nie ochraniać chłopaka przed zimnem.

- Cześć - Wysiliłam się na uśmiech, który miał zamaskować mój niepokój. Podeszłam bliżej do osób znających mnie przez mój błąd. Bardzo duży, kardynalny błąd. Obydwoje stali pod najbliższą latarnią, przez co ładnie oświetliła ich żółto-złota poświata.

- Napisałem o tobie w moim opowiadaniu! - krzyknął uradowany Kevin, na co wyszczerzyłam oczy. Nie byłam pewna, o co chodziło, lecz postanowiłam dla niepoznaki lekko się uśmiechnąć, by w razie czego nie zrobić chłopcu przykrości.

- A czego dotyczyło to opowiadanie? - Utrzymałam na twarzy zadowolony wyraz. Nie chciałam, by ludzie tworzyli sobie w głowie niestworzone fantazje na mój temat, zakrzywienia rzeczywistości.

- Miałem napisać o swoim autorytecie - Zaczerwienił się. - Chciałem dać Gavina, ale... - Reid popatrzył na chłopca w sposób, który skutecznie zamknął mu buzię na kłódkę. Ewidentnie nie chciał, aby ten kontynuował z wiadomych przyczyn.

- Nic o tym nie wiedziałem - powiedział niskim głosem, który był chłodniejszy od panującej pogody. Pogody, która w Kalifornii dręczyła ludzi przyzwyczajonych do ciepła.

- Ach, zrobiłem to tak dobrze. Opierałem się głównie na twoich problemach i... - Gavin znów zgromił brata groźnym spojrzeniem. - I musisz to kiedyś przeczytać.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, choć nie miałam więcej siły na udawanie. Chciałam już wrócić do domu i nigdy z niego nie wychodzić. Zaszyć się w swoim pokoju i trzymać się we własnej mydlanej bańce z dala od całej cywilizacji.

- Jeśli tylko będziesz chciał, to na pewno przeczytam - zapewniłam, czując na całym ciele gęsią skórkę, którą powodował Reid swoim złym, zdenerwowanym, rozedrganym spojrzeniem. Wzruszyłam ramionami na jego postawę, po czym postanowiłam kontynuować rozmowę z Kevinem. - Na pewno ładnie to napisałeś - pochwaliłam chłopca, bo mimo wszystko naprawdę był w porządku. Miał porąbanego brata, ale w żadnym wypadku nie był temu winny. Być może nawet trochę za nim tęskniłam. - Urosłeś.

Kevin lekko się zaczerwienił, co dodało mu uroku. Trochę mnie rozśmieszył swoją rekcją, więc się roźluźniłam na tyle, na ile pozwalała mi sytuacja. Nie chciałam zawstydzać chłopca jeszcze bardziej, więc kompletnie zmieniliśmy temat. Kiedy rozmawialiśmy, czas inaczej płynął. Przeszliśmy od książek do filmów, przez co dowiedziałam się, że młody uwielbiał Harry'ego Pottera i Gwiezdne Wojny. Zahaczyliśmy nawet o Tytanica, a dokładniej o Rose, która postanowiła po tej ogromnej katastrofie odciąć się od wszystkiego i spędzić życie tak, jak chciałby tego jej zmarły kochanek. Okazało się, że Kevin mimo swojego wieku znał się na literaturze i kinie. Imponowało mi to.

Nagle oboje usłyszeliśmy głośne chrząknięcie. Odgłos, który przypomniał nam o obecności jeszcze jednego człowieka. Popatrzyliśmy mu w oczy, które świeciły pustką. Zorientowaliśmy się, że badał prześmiewczo wzrokiem moją torbę z zakupami. Po chwili ciszy wyjął z niej paczkę paprykowych chipsów, obracając je powoli w dłoni.

- Potrzebujesz w życiu pikanterii? - mruknął, kiedy ja nie potrafiłam sklecić przez szok żadnego sensownego zdania. Głos ugrzązł mi w gardle na dobre, nie potrafiłam go na nowo z siebie wydobyć. I pomyśleć, że przed chwilą czułam się tak swobodnie.

Otrząsnęłam się, gdy zdenerwowany Kevin wyrwał Reidowi z ręki moją własność i wsadził ją do mojej torby, na jej właściwe, prawowite miejsce.

- Sam zjadłbym coś ostrego - powiedział chyba po to, by jakoś rozładować napiętą atmosferę, lecz zamiast tego ją zaognił.

- Ta - zaśmiałam się sztucznie. - Mogę kupić tego wszystkiego trochę więcej i zaprosić cię do siebie - Dolałam oliwy do ognia. Mogłam nie zmuszać się do fałszywej życzliwości, mogłam to przemilczeć.

- Oczywiście. Najlepiej już jutro - roześmiał się na dobre Kevin, co dało mi troszkę marnej nadziei.

- Zapraszasz nas do siebie, Margott? - Jak mam oddychać? - Wow, cóż za wyróżnienie.

Nie chciałam złamać się pod jego spojrzeniem. Zaczęłam nieracjonalnie myśleć.

- Może i tak.

Kierował mną impuls.

Rozbawiony Reid poklepał mnie po ramieniu i się odsunął. Kolejny raz krępowało mnie to, że mnie oceniał. Podczas każdej sekundy.

- W takim razie do zobaczenia.

Kevin zbył błagalne spojrzenie, które mu posłałam. Po chwili odszedł ze swoim bratem gdzieś, gdzie niedane mi było iść. Czułam jego uśmiech, cieszył się.

- Dla ulubionego gówniarza wszystko - wyśpiewał sarkastycznie Reid gdzieś dalej.

- Spadaj - odpowiedział mu podobny, lecz mniej dojrzały głos.

Zapewne nie miałam tego usłyszeć. Ale usłyszałam. Mimo to dalej stałam w tej samej pozycji i w tym samym miejscu, co podczas rozmowy z ludźmi, których już nie mogłam dostrzec. Musiałam się ruszyć. Musiałam wrócić do domu.

Droga mijała mi bardzo, bardzo powołanie. Ledwo doczołgałam się do drzwi swojego mieszkania, w których dziurkę włożyłam klucz. Po przekręceniu słysząc charakterystyczne kliknięcie, weszłam do środka.

Oni nie mogli tutaj przyjść. Nie na następny dzień. Nie w niedzielę, którą miałam spędzić w kościele. Nie, nie pozwolę im. Jeżeli nie pójdę do kościoła, moja ostatnia spowiedź będzie nieważna. Nieważna w tak prosty sposób.

***

Następny dzień. Niedziela. Deszcz. Dreszcz. Zimno. Zmęczenie.

Padało. Tak bardzo padało, a ja zobaczyłam na ekranie swojego telefonu wiadomość, którą napisał sam diabeł.

Reid:

Będę u ciebie z Kevinem za godzinę. Lepiej, żebyś miała te pieprzone chipsy i colę.

Nie, nie, nie, nie, nie. Nie.

Tak.

Zdesperowana w pośpiechu założyłam jak najcieplejszą kurtkę, biorąc w dłoń parasol. Wyszłam z mieszkania i popędziłam do sklepu. Wiatr tarmosił moje włosy, które wpadały mi do oczu. Policzki pokrywały czerwone rumieńce. Czułam suchość w gardle.

Kiedy tylko kupiłam dużo coca coli i chipsów paprykowych, byłam przerażona tym, że tego wszystkiego nie uniosę. Postanowiłam jednak jakoś wrócić do domu. I tak nie miałam wyboru.

W jednej ręce trzymałam wielką, przeładowaną zakupami torbę, a w drugiej powyginany na wszystkie strony przez wiatr, nieszczęsny, niebieski parasol. Poruszałam się bardzo powoli, więc bardzo kuszącą opcją było udanie się do domu boczną, ciemną uliczką. Bez większego zastanowienia wpakowałam się w nią, jak dziecko. Głupie, niedoświadczone i naiwne.

Najgorsze dzielnice Fairfield nie mogły przecież być aż tak bardzo złe, jak mówili. Nikt by tutaj nie mieszkał. Tak, na pewno tak było. Podnosiłam się na duchu, aż w końcu fizycznie nie wytrzymałam. Upuściłam zakupy, lecz dalej trzymałam parasol. Wiało coraz mocniej.

Stałam pośrodku niczego z ciężką torbą na ziemi, parasolem, który mógł w każdej chwili porwać wiatr i ogromnym strachem przed niebezpiecznymi typami z okolicy.

Nagle ujrzałam światło. Nadjeżdżał samochód. Było po mnie. Nawet nie ruszyłam się z miejsca. Modliłam się o wyjście z tego wszystkiego cało.

Rozpoznałam auto, które przystanęło obok mnie. Kierowca spuścił przednią szybę i przygryzł wargę, patrząc na mnie. Wyglądałam tragicznie. Z pewnością bardziej tragicznie, niż mogłam to sobie wyobrazić.

- Pomóc ci? - zapytał Gavin z przesadnie szerokim uśmieszkiem na swoich idealnych ustach.

- Nie - powiedziałam, wzbraniając się przed krzykiem. - Nie trzeba.

W tym momencie wiatr postanowił rozpędzić się jeszcze bardziej. Nie mogłam utrzymać parasolki, która odwróciła się do góry nogami. Trzymałam ją z całej siły, ale ta po chwili wydała z siebie dźwięk, który zwiastował tylko jedno: złamała się. Mimo tej drobnej skazy nadal nie chciałam odpuścić, lecz w końcu czarna rączka wyślizgnęła mi się z rąk. Parasol pofrunął gdzieś bardzo daleko, a ja pozostałam bez żadnej osłony. Mogłam jedynie błagać Reida o pomoc.

- Wsiadaj! - Usłyszałam przytłumiony głos Kevina, po czym zapominając o zakupach, wsiadłam na przednie miejsce pasażera. Oj, nie przemyślałam tego.

Kevin wyskoczył z auta i włożył moją torbę do bagażnika. Wrócił na swoje miejsce i ruszyliśmy. Chciałam magicznie znaleźć się obok niego byle tylko nie siedzieć przy Reidzie. Znów czułam się przed nim upokorzona.

Jechaliśmy dość wolno. Droga najwidoczniej była śliska, więc nawet sam Gavin Reid wolał nie przesadzać. Kierował z rozwagą, przyglądał się wszystkiemu wokół, jakby to coś znaczyło. Być może znaczyło. Cóż, nie byłam kierowcą.

- Nie prosiłem cię o to wszystko - zaczął chłopak rodzicielskim tonem, który brzmiał w jego ustach bardzo dziwacznie - Tym bardziej o to, żeby fundowała sobie zapalenie płuc i okazję do tego, żeby ktoś cię zgwałcił.

Czyżby się martwił? Och, jakże to urocze.

- O nic nie prosiłeś - przypomniałam mu głośnym prychnięciem, które miało mu przypomnieć, że byliśmy wrogami. Bo przecież byliśmy, prawda?

Nie odpowiedział, lecz jechał dalej. W ciszy upłynęła cała reszta tej niezwykle krępującej przejażdżki. Gdy chłopak zaparkował pod moim blokiem, poczułam się jeszcze gorzej. Nie wiedziałam, z której strony to wszystko ugryźć. Bałam się ruszyć, ponieważ spodziewałam się masy błędów. W tym wypadku niewybaczalnych błędów.

Kevin jako pierwszy wysiadł z samochodu. Podszedł do bagażnika i go otworzył, biorąc do ręki moją torbę. Gavin szybko zaciągnął ręczny i wysiadł za nim, co po chwili również zrobiłam. Reid odebrał bratu ciężar i skarcił go poważnym spojrzeniem.

- Podźwigałbyś się.

Kevin wyglądał, jakby był urażony. Postanowiłam wszystko przemilczeć i po prostu podeszłam do drzwi budynku znajdującego się przede mną. Słyszałam za sobą kroki dwóch osób, ale zaniepokoił mnie jeden, na pozór nieciekawy fakt.

- Nie zamykasz samochodu? - zapytałam Reida, wchodząc na pierwsze stopnie ogromnych, starych i zniszczonych schodów.

- Nie mam takiej potrzeby - Usłyszałam za plecami i w żaden sposób na to nie zareagowałam, choć zdziwienie zapewne pokryło rysy mojej twarzy. Przynajmniej nikt tego nie widział.

Skierowałam swoje towarzystwo do mojego mieszkania. Doskonale je znali. Wiedzieli, gdzie się znajduje, ale i tak udawali, że przebywali tutaj pierwszy raz. Pierwszy raz z mojej własnej woli miałam ich u siebie ugościć.

Gavin wszedł jako ostatni. Zamknął za sobą drzwi i położył zakupy na blacie aneksu kuchennego. Kevin zaczął wszystko rozpakowywać, pomogłam mu wraz z Reidem.

- Jak prawdziwa rodzina - westchnął Kevin, którego śmiech zadźwięczał mi w uszach, jak echo. Miłe, lecz nietypowe. Krępujące.

W trójkę postawiliśmy wszystko na stoliku w rogu pomieszczenia. Kevin bez żadnych ceregieli wziął jedną z paczek chipsów i z entuzjazmem usiadł na kanapie obok, by delektować się ich smakiem. Gavin się do niego przysiadł, więc z westchnięciem zrobiłam to samo. Absolutnie wszystko było tak bardzo sztuczne i wymuszone.

Wzięłam do rąk butelkę coca coli. Otworzyłam ją zamaszystym ruchem i zaczęłam chłeptać smak nektaru. Mogłam być pewna, iż pieniądze wydane na coś takiego będą mi w najbliższym czasie potrzebne. Wtedy uświadomię sobie, że straciłam je bezpowrotnie przez taką głupotę. Cóż, tak miała wyglądać przyszłość, a ja znajdowałam się w teraźniejszości. I zamierzałam to jak najlepiej wykorzystać.

Gavin również powolnymi ruchami sięgnął po gazowany napój. Obserwowałam drgania jego krtani, kiedy przełykał płyn. Za każdym razem próbowałam się przed tym powstrzymać, ale nie potrafiłam. To było silniejsze ode mnie. I naprawdę próbowałam to ukryć, ale Reid prawdopodobnie nie zawracał sobie mną głowy. Wyglądał, jakby był myślami zupełnie gdzieś indziej. Gdzieś z dala od Fairfield. Z dala od cywilizacji. Z dala od tego całego chaosu. Był tak bardzo spokojny. Tak bardzo opanowany. Patrzył przez okno. I trwał.

Z zamyślenia wyrwał mnie szelest paczki Kevina. Skończył jeść. Zmiął ją w dłoniach i wyrzucił do kosza, który musiał zauważyć już wcześniej. Był bardzo pewny w ruchach, jakby tutaj mieszkał. Trochę mnie to przerażało. Po chwili wstał, poprawił koszulkę i poszedł do łazienki. Zostałam z Reidem sam na sam.

- Najebałaś się w piątek? - zapytał niskim głosem, który wywołał u mnie ciarki na całym ciele. Ciarki, których nie potrafiłam w żaden sposób zdefiniować.

- Nie - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, przełykając ciężko ślinę. Widział wiadomość. Przeczytał ją i zamierzał o tym ze mną rozmawiać.

- Naprawdę tak myślisz?

Pokiwałam głową. W tamtej chwili byłam całkowicie trzeźwa. Świadoma swojej rzeczywistości. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Prawie.

- Tak - dodałam jeszcze po chwili ciszy na potwierdzenie swoich słów. Czułam, jak mocno pociły się moje dłonie. Było mi gorąco. Ze wstydu, skrępowania i nie wiem czego jeszcze.

- Cóż, ja też się ciebie nie boję - zaśmiał się Reid. Szczerze, bez żadnej ironii ani kpiny w głosie. Pierwszy raz od momentu, w którym go poznałam. To... brzmiało pięknie.

Zawtórowałam mu. Ja, Mackenzie Margott, naprawdę śmiałam się właśnie w swoim mieszkaniu z Gabinet Reidem, człowiekiem, którego zaprosiłam w swoje progi. Człowiekiem znanym w moim mieście z bardzo złej reputacji.

Nasze śmiechy ucichły. Zamieniły się w ciszę. Cichą ciszę o mocnym napięciu.

- Wiesz, chyba to dość dziwne - powiedziałam drżącym głosem, starając się to jak najbardziej zatuszować.

- Co dokładnie? - zapytał Reid i nieco się do mnie zbliżył. Zrobił to w pełni naturalnie. Nie drgnęła mu przy tym powieka. Był po prostu w swoim żywiole i poniekąd obydwoje o tym wiedzieliśmy.

- Siedzę tutaj - powiedziałam cicho. - Z tobą - dodałam, jakby to miało wyjaśnić absolutnie wszystko. Czułam pieczenie na bliźnie, którą stworzył chłopak obok mnie. Którą stworzył jego papieros.

- Cóż, nie pomyślałbym o tym w ten sposób - odrzekł Reid, jakby siedział w mojej głowie już od dawna i chciał wyrzucić z siebie to wszystko, co tam zobaczył. Wypluć truciznę znajdującą się w środku.

- Oczywiście, że nie.

Nie wiedział, jakim go widziałam. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo sprzeczne uczucia dawały o sobie znać, kiedy go obserwowałam. Nie mógł pojmować tego wszystkiego.

Przysunął się jeszcze bardziej. Przechylił delikatnie głowę i zmrużył oczy. Musiał wyraźnie słyszeć bicie mojego przerażonego serca. I prawie posunął się do wypowiedzenia jakiegoś zdania, lecz przeszkodził mu w tym jego brat.

Wrócił z toalety z niesmaczną miną. Widział część przedstawienia, którego reżyserem był Gavin, którego główną bohaterką byłam ja. Chłopiec oblał się rumieńcem. Nie chciał na to patrzeć.

Reid parsknął śmiechem, odsunął się ode mnie i zrobił miejsce Kevinowi, który usiadł między nami. Wyciągnął Gavinowi telefon komórkowy z kieszeni i coś na nim puścił. Nie zwracał uwagi na nasze spojrzenia. Gavina, mocne, stanowcze i ogarnięte pustką. Moje, słabe, kruche, wątłe i niedowierzające. W końcu jednak uniósł głowę.

- No co? Czekałem na to cały tydzień.

Po tych słowach doskonale wiedziałam, że dzieci były ludźmi zupełnie innymi od dorosłych. Właśnie to było w nich najpiękniejsze i najbardziej wartościowe. Żaden dziesięciolatek nie przejmował się swoimi problemami, które praktycznie zawsze były tymczasowe i szybko przemijały. Ich zmartwieniem były często bardzo błahe sprawy. Na przykład takie, jak głupi filmik w internecie.

Ja i Reid trwaliśmy obok Kevina w ciszy, którą w pewien sposób można było określić jako intymną. W niezidentyfikowanym czasie Kevin ułożył się w taki sposób na naszych kolanach, że jego głowa spoczywała na moich udach, a tułów i reszta ciała na udach Reida. Starszy chłopak popatrzył na zegarek znajdujący się na jego lewym nadgarstku i westchnął.

- Już późno - wyszeptał, by nie obudzić Kevina, którego delikatnie podniósł. Dotknął przy tym zewnętrznej części moich nóg, ale ja byłam zbyt zdezorientowana, by jakoś na to zareagować. Po prostu poczułam ciepły prąd, który zbyt szybko mi uciekł.

Reid wstał i z bratem na rękach podszedł do drzwi. Prowizorycznie okrył brata kurtką i sam założył na siebie tą swoją. Uniósł wzrok, a wtedy ja mogłam przez chwilę podziwiać jego zielono-niebieskie spojrzenie.

- Cześć - pożegnał się i odwrócił, a ja mogłabym przysiąc, że przez chwilę na jego twarzy zamajaczył szczery, prawdziwy uśmiech. I wyszedł, zostawiając mnie samą.

Byłam tak bardzo głupia. Co ja sobie myślałam? Że przyjdzie tutaj, spędzimy miło czas i wyjdzie, zapowiadając następną wizytę? Że sprawi, że jakoś zapomnę o swoich problemach? Że odetnie ode mnie to wszystko, co ostatnio mocno zamieszkało mi w głowie? Zamiast tego znów pokazał mi swoją kolejną osobowość.

A mi wstyd było przyznać się do tego, że w głębi serca ją uwielbiałam.

W samotności zjadłam całą paczkę chipsów. Nie smakowały mi, ale ciągle pakowałam je sobie do buzi. Po tym niesamowicie wartościowym przeżyciu poczułam się okropnie. Grubo i źle. Mimo to zajrzałam jeszcze do pokoju ojca i z uśmiechem na twarzy odkryłam, że zjadł wszystko, co miał zjeść tej niedzieli. Niedzieli, w której nie byłam w kościele, którą spędziłam w towarzystwie Reida, którą unieważniłam moją ostatnią spowiedź.

Wróciłam na kanapę, na której jeszcze jakąś godzinę temu spał mały, bezbronny, niewinny Kevin. Zachciałam być, jak on. Zapragnęłam jego życia. Chciałam znów martwić się jedynie nieistotnymi sprawami, śmiać się w krępującej ciszy, po prostu być dzieckiem.

Zasnęłam na niewygodnej kanapie, na niczyich kolanach. Obudziłam się w środku nocy. Obwiniałam przez to ból w kręgosłupie, ale jednak chodziło o coś innego. Drżałam. Po chwili kichnęłam. Czyżby chłód postanowił przerwać mój słodki sen?

Miałam katar. Doskonale mogłam się go spodziewać. W końcu ulewa dała mi się mocno we znaki. Wszystko wyschnęło na mnie zbyt szybko, jeszcze w samochodzie Reida. Przeziębiłam się. Och, tylko tego mi brakowało.

Wstałam i poszłam do swojego pokoju, gdzie czekało na mnie idealnie zaścielone łóżko. Wślizgnęłam się pod białą kołdrę, by zaczerpnąć choć trochę ciepła, którego tak bardzo pragnęłam. Wiedziałam, że nie zasnę od razu, więc wzięłam do rąk telefon, który znalazłam gdzieś w pobliżu. Chyba podświadomie liczyłam na jakąś wiadomość od osoby, która przedstawiła mi dzisiaj swoje kolejne ja. Nie znalazłam jej, więc mogłam tylko tłumaczyć to sobie jako nic wielkiego. Z tą myślą zasnęłam ponownie.

***

Następnego dnia nadal byłam przeziębiona, ale też zmęczona. Czułam się, jakby sen nic mi nie dał. Z samego rana wzięłam na pusty żołądek kilka tabletek, które miały wspomóc mnie w walce z chorobą. Najchętniej wzięłabym jakieś leki nasenne i zapomniała o poprzednim dniu, ale nie mogłam aż tak lekceważyć pospolitego, znienawidzonego przez wszystkich poniedziałku.

Nie byłam w kościele, ale spotkałam się z Reidem i jego bratem. Robiłam wszystko, by ich zadowolić. Co ze mną było nie tak?

Wszystko.

Czułam się, jak największą idiotka tego świata. Nie. Byłam największą idiotką tego świata i to nie podlegało żadnym wątpliwościom.

Napisałam do Molly, żeby się nie martwiła. Nie zamierzałam przychodzić do szkoły w takim stanie.

Mackenzie:

dzisiaj mnie nie będzie, chcę pobyć trochę sama

Nie chciałam wdawać się w szczegóły. Skoro Molly czuła coś do Tonego, to zapewne sądziła o Reidzie to samo, co on. Musiałam zataić część prawdy. Zgrzeszyć. Dla jej własnego dobra. Z pewnością nie chciała widzieć mnie w takim stanie. Nie mogłyśmy ponownie się o coś pokłócić.

Molly:

W porządku, gdybyś chciała, żebym przyszła, to daj mi znać.

Wiedziałam, że nie dam jej znać. Planowałam spędzić ten cały dzień z telefonem w ręku, który zdecydowanie potrzebował ładowania. Jak dobrze, że miałam kontakt blisko łóżka.

Ostatkiem sił posnułam się trochę po mieszkaniu i przygotowałam wszystko ojcu. Niestety nie spał, co bardzo ułatwiłoby mi zadanie.

- Idź spać - powiedział, patrząc na moje wory pod oczami, które były wyczuwalne wręcz przez dotknięcie palca. - I zostań w domu.

Nie mógł mną rządzić. W tym domu to ja panowałam nad nim. Zajmowałam się nim, dbałam o dom i środki do życia. Próbowałam oszczędzać pieniądze i żyć skromnie, by jednocześnie zaznać choć trochę wygody, ale też mieć za co pójść na studia. To ja wszystko scalałam w jedną, spójną całość. Tym razem musiałam jednak zrobić to, co mówił. Sama wcześniej podjęłam taką decyzję.

Pół godziny później w pokoju, pod kołdrą, z herbatką w kubku na szafce nocnej zajmowałam się czytaniem horoskopów. Lubiłam takie rzeczy, chociaż nie zgadzały się z moją religią. Nie wierzyłam bezgranicznie w astrologię, ale mimo to odnajdywałam tam siebie. Sprawiało mi to przyjemność, więc mogłam tylko korzystać.

Nagle dostałam wiadomość. Tą wyczekiwaną już dużo wcześniej.

Reid:

Jakże uroczo wyglądałaś, stojąc samotnie w deszczu.

Przestałam oddychać. Myśleć. Zatrzymała się moja akcja serca. Zupełnie nie wiedziałam co odpisać. Polubiłam jego najnowszą osobowość, ale przecież nadal był złym człowiekiem.

Boże, dlaczego ja w ogóle wpuściłam go do domu?

Kim dla mnie był? Manipulatorem, złodziejem i mordercą.

* * * * *

Ostatnim razem zdecydowanie zbyt długo czekaliście na rozdział, więc mam nadzieję, że teraz chociaż trochę Wam to wynagrodziłam. Postaram się być w najbliższym czasie bardziej regularna w tym, co tutaj tworzę.

Cóż, boję się, że te wszystkie rozdziały są bardzo monotonne i po prostu nudne, ale wolę tak nie myśleć, więc codziennie piszę dalej, ponieważ naprawdę chcę to robić. Wierzę, że wszystkie słowa, które tutaj zostawiam, są przez kogoś doceniane.

~łk 1, 37

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro