15. ᴄʜᴄɪᴀᴌʙʏᴍ ᴡɪᴇᴅᴢɪᴇć ᴏ ᴛᴏʙɪᴇ ᴡsᴢʏsᴛᴋᴏ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nie odstąpi od ciebie~

Czas zapłaty za grzechy niewątpliwie się zbliżał. Czułam to w kościach i miałam nadzieję, że moje przeczucia tym razem miały się nie sprawdzić. Próbowałam odciągnąć od siebie czarne myśli i spożytkować energię w innym celu, niż ciągłe zastanawianie się nad swoim końcem.

Więc myślałam o czasie egzaminów. Nie byłam w stanie pojąć, dlaczego wszyscy tak bardzo się nim przejmowali. Nawet najwięksi ignoranci w całej szkole nagle próbowali się czegoś nauczyć. Mieli jednak bardzo mało czasu, ponieważ około dwa miesiące. Ja sama ucząc się regularnie od czterech lat, uważałam, że nie byłam do końca przygotowana do tych cholernych testów. Mimo tego raczej się nie przejmowałam, a przynajmniej starałam się sprawiać takie wrażenie. Marzyłam o dobrej przyszłości, więc przykładałam się do nauki i jakoś mi to wychodziło, z gorszym lub lepszym skutkiem. To musiało wystarczyć.

Dzień po spotkaniu ze znajomymi Reida postanowiłam na poważnie przysiąść do matematyki. Wolałam raczej przedmioty bardziej humanistyczne, lecz proste rachunki nie sprawiały mi większych problemów. Schody zaczynały się w momencie, w którym patrzyłam na przykładowe zadania z próbnych arkuszy rozdanych na początku roku przez nauczycieli. Jak dla mnie były niewykonalne. Nie przypominałam sobie, abym kiedykolwiek widziała coś podobnego. Tak jakby ktoś wymazał mi pamięć.

Okej, miałam pustkę w głowie, ale przecież musiałam to przerabiać. Gdzieś w moich zeszytach z pewnością miałam choćby jedną malutką wzmiankę o tym czymś. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać wszystkie swoje notatki. Po czasie zorientowałam się, że robiliśmy zadania opierające się na tej samej zasadzie, lecz o wiele łatwiejsze od tych egzaminacyjnych. Westchnęłam męczeńsko i wzięłam się za robotę.

Szło mi bardzo średnio. Cały czas wychodziły mi niepoprawne, wręcz absurdalne wyniki. Dlaczego nie pamiętałam tak wiele? Zbulwersowana przewróciłam kilka kartek w tył i spojrzałam na datę tej lekcji. Wszystko jasne.

Wróciłam do zadań z arkusza, ale już nie potrafiłam odpowiednio się skupić. W głowie miałam jedynie nieprzyjemne wspomnienia z tamtych dni. Widziałam ludzi ubranych na czarno, wszystkich współczujących mi z całego serca.

Prawie podskoczyłam, kiedy usłyszałam dosyć donośne pukanie do drzwi. Kogo nosiło o dziewiątej rano? Molly i Tony już dwie godziny temu zostali poinformowani, że mam zamiar się dzisiaj uczyć. To nie mogli być oni.

Reid. Oczywiście, że Reid lub ludzie mający z nim jakieś powiązanie. Michael. On i jego grupa. Tamci mężczyźni o srogich wyrazach twarzy.

Zbyt bardzo bałam się komukolwiek otworzyć. Byłam sama w domu. Nie chciałam nikogo wpuszczać, mogło się to bardzo źle skończyć.

Nie ruszyłam się ani o milimetr. Trwałam w ciszy i bezruchu. Zdawało mi się, że moją obecność zdradzać mogło jedynie zbyt szybko i zbyt głośno bijące serce.

Nagle usłyszałam dźwięk, który niesamowicie mnie przeraził. Coś jakby szczęk kluczy. Ktoś otworzył drzwi i dostał się bez problemu do mojego mieszkania. Tym razem nie mogłam już siedzieć cichutko w miejscu i czekać na rozwój wydarzeń. Trzęsącymi się dłońmi złapałam lampkę nocną stojącą na stoliku przy łóżku.

Słyszałam kroki. Wyraźnie czułam czyjąś obecność tuż za drzwiami mojego pokoju. Wstrzymałam oddech, obserwując jak ktoś powoli naciskał klamkę przy akompaniamencie skrzypiących zawiasów, by dostać się do środka. I się dostał. Już prawie wzięłam zamach, aby rzucić w intruza lampą, kiedy okazało się, że go znałam.

Reid. Tak jak myślałam.

Rozbawiony, wyluzowany Gavin Reid, który postanowił wtargnąć nieproszony do mojego mieszkania.

Powoli odłożyłam lampę na swoje miejsce i spojrzałam w oczy chłopakowi z heterochromią. Widziałam w nim złociste iskry, które tylko jeszcze bardziej wytrąciły mnie z równowagi.

- Jak się tu, do cholery, dostałeś?! - krzyknęłam zdenerwowana, wstając z miejsca.

- Otworzyłem drzwi - odparł, jakby od niechcenia. Wzruszył ramionami i szerzej otworzył oczy na znak, że nie powinnam się dziwić.

- Czym je otworzyłeś? Ukradłeś mi klucze? - Spróbowałam użyć nieco lżejszego tonu, choć nie byłam pewna, czy mi się to udało.

- Nieważne czym. Ważne, że jestem - Uśmiechnął się zadziornie i wsunął ręce do kieszeni swoich czarnych spodni. - No nie udawaj, że się gniewasz. Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

Prychnęłam. Blizna, która dzięki niemu powstała, zaczęła powoli dawać o sobie znać. Zawsze tak było, kiedy przebywałam w obecności tego nieobliczalnego człowieka.

- Od kiedy? - zapytałam, przekrzywiając nieco głowę w swoim zdziwieniu i oburzeniu.

- Od wczoraj - odpowiedział niewzruszony.

Zacisnęłam pięści. Nie mogłam powstrzymać złości, która we mnie wezbrała. Musiała jakoś ze mnie ulecieć.

- Kurwa! - krzyknęłam, pierwszy raz w życiu nie powstrzymując się ani chwilę przed wypowiedzeniem takiego haniebnego wyrazu. Byłam z tego w pewien sposób dumna. - Boże, jak ja się stoczyłam!

Wyrzuciłam ręce w górę i z powrotem usiadłam na swoim łóżku zagraconym zbyt dużą ilością kartek, karteczek i innych tego typu głupot. Nienawidziłam matematyki i tym razem potrafiłam się do tego przed sobą przyznać. Nawet jeśli czasami ją rozumiałam, a zdarzyło się to raczej nieczęsto, to i tak jej szczerze, prawdziwie i niepodważalnie nienawidziłam.

Szybko przypomniałam sobie o obecności Reida. Zawstydzona uniosłam głowę i zobaczyłam jego szeroki uśmiech. Wszystko bawiło go jeszcze bardziej, niż przedtem. No tak, powiedziałam mu przecież, że nie przeklinam. Od tamtego czasu chyba jednak trochę się pozmieniało.

- Przynajmniej przeproś - westchnęłam z pewnego rodzaju niemocą w głosie. To prawda, że obowiązywał nas od wczoraj trochę inny układ, ale i tak nie podobało mi się to, co zrobił. Wtargnął do mojego mieszkania bez ostrzeżenia i nie wiadomo jak otworzył sobie do niego drzwi.

Boże.

Mógł tutaj wchodzić. To on mógł zostawić w pokoju ojca tamtą karteczkę. Miałam według niego płacić za grzechy.

- Cóż, przykro mi to mówić, ale nie zamierzam - powiedział wyraźnie zadowolony z tego, jak reagowałam na jego zachowanie.

Pękłam.

- To ty! Ty mi grozisz! - krzyczałam, patrząc jak jego mina rzednie i on sam staje się bledszy. Wyglądał, jakby zupełnie nie wiedział, o czym mówię. - Jak śmiesz pomagać mi chwilę po tym, jak zaatakował mnie twój człowiek!

- O czym ty mówisz? - Zacisnął szczękę i zmrużył oczy. Bardzo dobrze maskował wszystko, co w sobie krył, ale tym razem chyba domyślałam się tego, co uważał.

Naprawdę nic z tego nie rozumiał.

- O niczym.

- Dokończ to, co zaczęłaś - nakazał mi surowym tonem, który brzmiał dla mnie zupełnie obco. Tak pusto, jakbym nigdy w życiu nie poznała człowieka, do którego należał ten okrutny, przeszyty nienawiścią do wszystkich i wszystkiego głos.

Bez słowa wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. On poszedł krok w krok za mną. Stanęłam nad koszem, w którym musiał znajdować się jeszcze tamten kawałek papieru. Z obrzydzeniem po niego sięgnęłam. Od razu wyczułam jego szorstką teksturę pod palcami. Podałam karteczkę chłopakowi obok, który z zapałem ją rozwinął i zaczął studiować.

- Znalazłam ją w mieszkaniu w ostatni czwartek - Kilka łez spłynęło po moich policzku, lecz starłam je z nich zbyt szybko, by chłopak mógł to zobaczyć. - W ten, w który mnie znalazłeś. Siedziałam tam, bo ktoś mnie nagle napadł. A wyszłam z domu, bo znalazłam to.

Reid nie pytał już o nic więcej. Wyciągnął skądś swój telefon i szybko wykręcił jakiś tylko sobie znany numer. Chwilę czekał, aż osoba, do której dzwonił, odbierze. Odebrała.

- Michael znów się chce do niej dostać. Będę u ciebie za chwilę i porozmawiamy. Ian, do kurwy, to ważne.

Po chwili się rozłączył, a ja patrzyłam na to, jak jeszcze raz przeczytał treść karteczki i ruszył bez słowa do drzwi.

- Nie idź - wyrwało mi się.

Odwrócił się tak spokojnie, jak tylko było to możliwe. Patrzył na mnie ze współczuciem, ale nadal trzymał klamkę. Nie zamierzał mnie posłuchać. Tak jak wcześniej nie chciał przeprosić.

- Muszę iść - powiedział smutno, jakby naprawdę zależało mu na moich słowach. Wyglądał niewinnie, delikatnie i po prostu czysto. Jakby nie był złym człowiekiem, który cały czas do mnie powracał i wszystko psuł.

- Nie chcę zostać sama - powiedziałam zdesperowana, a on do mnie podszedł. Spokojnie i czule objął moją twarz dłońmi po raz pierwszy, po czym zaczął głęboko wpatrywać się w moje oczy, jakby czegoś w nich szukał. Ponownie poczułam na policzkach łzy, lecz tym razem to on je z nich starł swoimi kciukami. Delikatnie się uśmiechnął.

- Wrócę tu - wyszeptał w sposób, który mówił, że właśnie to miało napełniać nadzieją. Że było natychmiastowym rozwiązaniem wszystkich moich problemów.

Puścił mnie, przez co poczułam nieprzyjemny chłód. Dziwiło mnie to, ale naprawdę chciałam, by dalej mnie tak obejmował. By trzymał mnie w ten sposób i nigdy nie puszczał. Wiedziałam już, że miał bardzo kojący dotyk.

Znów złapał za klamkę i tym razem faktycznie wyszedł, nawet się nie odwracając. Nie wróci. Nie ma mowy, że wróci.

Byłam smutna, zdenerwowana i zestresowana, więc postanowiłam dobić się jeszcze bardziej. Pobiegłam do pokoju, zabierając z niego telefon. Zadzwoniłam pod znajomy już numer i czekałam, aż mężczyzna odbierze.

- Halo? - Usłyszałam w słuchawce.

- Dzień dobry, dzwoni Mackenzie Margott. Chciałabym się dowiedzieć czegoś o stanie ojca. Coś się zmieniło?

- Oh, dzień dobry - przywitał się doktor, który chyba był trochę zaskoczony tym, że dzwoniłam. - Nadal nic się nie poprawiło, ale wszystko jest na dobrej drodze. Nie musi się pani martwić. Pomożemy mu w odpowiedni sposób i z tego wyjdzie.

Zagryzłam wargi. Musiał z tego wyjść. Nie wyobrażałam sobie żadnej innej alternatywy.

- Dobrze, dziękuję bardzo. Do widzenia - mruknęłam i gwałtownie się rozłączyłam. Nie chciałam słuchać jego dalszych zapewnień, że wszystko się ułoży, bo on sam nie był tego pewien. Brad Ross też był tylko człowiekiem.

Odłożyłam komórkę i opadłam bezsilnie na łóżko. Nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w tak sztywnej pozycji, ale z pewnością zgniotłam już ciałem prawie wszystkie kartki, które leżały porozrzucane na materacu. Zaczynał boleć mnie brzuch. Byłam okropnie głodna, ale nie miałam siły się ruszyć.

Ktoś otworzył drzwi. Wyraźnie to usłyszałam, chociaż wcześniej wydawało mi się, że nie dochodziły do mnie żadne bodźce. Pomyliłam się.

Wrócił.

Po odgłosie kroków zorientowałam się, że zmierzał do mojego pokoju. Po chwili już się w nim znalazł i nade mną stanął. Przyglądał się mojej wypranej z emocji twarzy, po czym skierował wzrok na wszystkie moje zapiski wokół.

- Uczyłaś się? - zapytał, lecz mu nie odpowiedziałam. Tak, uczyłam się zanim przyszedł i tylko to miałam dzisiaj robić, ale on zniszczył te plany.

Pozbierał większość rzeczy w kupę i po prostu wyciągnął dłoń w moją stronę. Zachęcał mnie do tego, bym wstała przyjaznym ruchem głowy, ale ja nie mogłam dać się przekonać. W końcu bez mojego pozwolenia pociągnął mnie za łokieć i siłą postawił do pionu.

Znajdowałam się zbyt blisko. Czułam bicie jego serca, słyszałam, jak przełykał ślinę, patrzyłam mu w oczy i próbowałam wykalkulować, co dokładnie mnie w nich urzekało.

Puścił mnie i tym razem posprzątał już wszystko. Poprzeglądał moje rzeczy i parsknął. Zachowywał się jak zawsze, a przecież kiedy wychodził, był zupełnie inny.

- Jesteś głupia, jeśli tego nie rozumiesz.

Mimowolnie prychnęłam. Potrafił rozmawiać ze mną o czymś tak błahym, jak głupia matematyka, kiedy wiedział, że codziennie mierzyłam się z o wiele gorszymi zmartwieniami.

- Dziękuję - mruknęłam, pociągając nosem.

Reid usiadł i jednym pociągnięciem za mój nadgarstek posadził mnie obok siebie. Zaczął mi coś tłumaczyć, kreślić jakieś linie, osie i inne układy współrzędnych. Przez chwilę naprawdę wiedziałam, o czym do mnie mówił, ale po chwili wskazał mi palcem zadanie, którego jeszcze dzisiaj nie robiłam. Zadanie z gwiazdką.

- Zrób to. Jest proste. Można to obliczyć w myślach.

Proste?!

Nie chciałam się kłócić, więc go posłuchałam. Raczej nie miałam innego wyjścia. Powoli zaczęłam rozpisywać sobie wszystko na wzór tłumaczeń Reida. Pragnęłam skupić się tylko na tym i jakoś znaleźć rozwiązanie. Chwilę główkowałam, aż pokazałam swojemu nowemu nauczycielowi wynik. Pokiwał z uznaniem głową.

- Dobrze? - zapytałam, niedowierzając. Jeszcze nigdy nie rozwiązałam żadnego zadania z gwiazdką.

- Też się tego nie spodziewałem, ale wychodzi na to, że tak - potwierdził, na co ja jeszcze szerzej otworzyłam buzię.

- Dziękuję - powiedziałam cicho. Jakiś czas temu nie podejrzewałabym siebie o to, że będę za coś dziękować samemu Gavinowi Reidowi. Ten jednak popatrzył na mnie, jakby miał to za nic, jakbym wcale nie była szczera. - Nie, naprawdę. Dziękuję ci. Jeszcze nigdy nie nauczyłam się niczego w pięć minut.

Reid machnął na moje słowa ręką i lekko się uśmiechnął.

- Przecież jesteśmy przyjaciółmi.

Przewróciłam oczami. Wiedziałam, że sobie żartował, ale po prostu nie mogłam tego słuchać. Nie w tej chwili. Przecież tylko udawał, że wszystko było w porządku, a jednak nawet on poniekąd martwił się tym, że Michael mi groził. Mogłam się od razu domyślić, że to był on lub jego ludzie.

- Nie jesteśmy przyjaciółmi - powiedziałam twardo, chcąc raz na zawsze go w tym uświadomić. - I nigdy nie będziemy.

Nie przejęło go to. Ani trochę nie poruszyły go moje słowa, lecz teatralnie złapał się za serce i zaczął udawać na twarzy grymas bólu.

- Ranisz.

Parsknęłam śmiechem, bo nie mogłam się powstrzymać. Był czasami dość zabawny i musiałam mu to przyznać. Zresztą w tej chwili i tak nie obchodziło mnie to, że miał jeszcze kilkaset innych osobowości.

- A ty nadal mnie nie przeprosiłeś za to, że tutaj wtargnąłeś - wytknęłam mu, nie spodziewając się tak wybuchowej reakcji, którą otrzymałam.

- Nie będę cię za nic przepraszać! - krzyknął bardzo głośno, lecz szybko zorientował się, że na za dużo sobie pozwolił. Spojrzałam na niego z wyrzutem. Nie miał prawa się tak do mnie odzywać. Już się go nie bałam. Byliśmy na zupełnie innym etapie znajomości. Tak przynajmniej mi się wydawało.

Wiedziałam, że właśnie taki był. Czasem czuły, innym razem delikatny, a momentami zdolny jedynie do krzyku. Ja jednak musiałam być od niego lepsza, więc pozostałam spokojna. Nie miałam powodów do bezsensownego awanturowania się.

- A mogę chociaż wiedzieć, dlaczego wcześniej przyszedłeś? - zapytałam, dbając o to, by zabrzmieć jak najbardziej nijako. Tylko tak mogłam z nim rozmawiać. Nie dało się inaczej.

- Bo tak - odpowiedział już spokojniej, lecz nadal był zdenerwowany. Dobrze to wyczuwałam, chociaż bardzo nie chciałam. Pragnęłam znów żyć bez świadomości, że w ogóle istniał ktoś taki, jak pieprzony Gavin Reid.

Milczeliśmy. Nie potrafiliśmy się do siebie odezwać, a tym bardziej zacząć ten najgorszy możliwy temat Michaela. Bo czego mógł ode mnie chcieć? Co mu zrobiłam, skoro tak bardzo chciał, abym płaciła za życia za grzechy?

Chłopak wstał, zostawił wszystkie moje rzeczy i bez słowa wyszedł z pokoju. Podejrzewałam, że poszedł do kuchni, więc tylko odłożyłam wszystko, co związane z matematyką na komodę i postanowiłam do niego dołączyć.

Obserwowałam go z korytarza i nie dowierzałam, bo ten chłopak naprawdę nie miał wstydu. Spokojnie plądrował sobie zasoby mojej lodówki i wyglądał na zniesmaczonego. Oczywiście, świeciły w niej pustki, a ja doskonale o tym wiedziałam. To jednak nie upoważniało go do czegokolwiek. To było moje mieszkanie, w którym to ja mogłam grzebać w mojej lodówce.

- Nikt cię nie nauczył, że nie tyka się cudzych rzeczy? - zapytałam, opierając się o ścianę i krzyżując ręce na piersiach.

Chłopak z hukiem zamknął drzwiczki urządzenia i krzywo na mnie spojrzał. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z rezerwą, aż ten zasiadł przy stoliku w rogu i z uśmiechem ponownie zaczął mi się przyglądać. Powolnie się do niego dosiadłam tak, że byliśmy idealnie naprzeciwko siebie.

- Co tutaj robisz? - zapytałam poważnie, próbując jeszcze raz coś z niego wyciągnąć. Była dość wczesna godzina, a on zdążył pojawić się tutaj już dwa razy.

- Muszę tutaj być - odpowiedział. - Michael i jego grupa prawdopodobnie na ciebie poluje. Nie spoczną, dopóki cię nie posiądą.

Wstrzymałam oddech. Chcieli mnie dopaść, lecz nie wiedziałam dlaczego. To wyglądało tak, jakby się na mnie mścili, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, czy może kiedykolwiek w życiu coś im zrobiłam. Czy jakoś ich skrzywdziłam, przez co teraz nie dawali mi spokoju.

- Ale są też pozytywy - mruknął Reid. - Uważają, że jesteśmy razem, a to poniekąd daje ci nietykalność.

Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. Nagle do mojej głowy napłynęły wspomnienia z dnia, w którym założyłam na siebie kurtkę Reida. Michael i jego grupa mnie wtedy widzieli.

Słyszysz, Reid?

Chwila ciszy przywróciła wszystko. Każdą sekundę, której wtedy nie doceniałam. Nie wiedziałam, jak wielki wpływ miały na to, co się teraz działo.

Twoja dziewczynka chce być samodzielna.

Każde wypowiedziane wtedy słowo powracało, lecz teraz brzmiało zupełnie inaczej. Miało więcej sensu i głębi.

Nie jest moją dziewczynką.

Nie potrafiłam spokojnie oddychać. Moja klatka piersiowa cały czas unosiła się i opadała zdecydowanie zbyt szybko. Byłam zbyt zdenerwowana, by próbować to poskromić.

Ta kurtka mówi sama za siebie.

Bolało mnie serce. Każdy inny mięsień był spięty. Miałam wrażenie, że za chwilę eksploduję. Spłynęło na mnie nagłe zrozumienie.

Nie próbuj jej chronić. Już jest za późno.

Reid sprowadził na mnie niebezpieczeństwo. Już wcześniej miałam problemy, a on dołożył mi ich jeszcze garstkę. Zaczynałam rozumieć, dlaczego tak właściwie mi współczuł.

Podpisałeś na nią wyrok.

To on był źródłem wielu problemów. Tak wielu, że nie potrafiłam sobie tego uzmysłowić. Nie mogłam tego znieść. Musiałam się przewietrzyć. Wyjść i już tutaj nigdy nie wrócić. Zostawić to za sobą, zniknąć i zacząć od nowa.

- Idę na spacer - rzuciłam i podchodząc do wieszaka z kurtkami, ściągnęłam z niego skórę, która jednocześnie ściągała na mnie kłopoty, ale też mnie chroniła. Sama już nie wiedziałam, czy powinnam była się jej wstydzić, czy może być dumna z tego, że ją posiadałam.

- Nie możesz wychodzić. Nie teraz, kiedy nie mogę za tobą pobiec - Zatrzymałam się. Musiał mieć rację, ale mnie to nie obchodziło. Mogłam zginąć nawet dziś. Miałam dość. - Zostań.

Chciałam odwrócić się w jego stronę i spojrzeć mu w oczy, ale wiedziałam, że jeśli to zrobię, zmięknę. Coś w środku mówiło mi, że postępuję głupio, lecz już nie potrafiłam inaczej. Byłam świadoma, że narażałam się na ogromne niebezpieczeństwo, skoro polowanie na mnie nadal trwało. Starałam się o tym nie myśleć. Nie mogłam o tym myśleć, jeśli chciałam pozostać przytomna.

- Nie jesteś moim strażnikiem.

- Ale czymś w tym rodzaju.

Wyszłam z mieszkania i z hukiem zamknęłam za sobą drzwi. Zbiegłam po schodach, by po chwili wdychać pełną piersią świeże powietrze. Powoli zmierzałam naprzód i oczyszczałam umysł. Musiałam wszystko sobie przemyśleć.

A kiedy nadjechał bordowy chevrolet, byłam absolutnie pewna, że postąpiłam zbyt pochopnie. Że mogłam posłuchać Reida.

Ktoś obniżył szybę. Spojrzałam w bok, idąc dalej. Samochód podążał za mną. Kierowcą był Michael. Obrzydliwy człowiek o obrzydliwym spojrzeniu.

Nie miałam żadnej opcji ucieczki. Byłam przerażona. Serce tłukło się niemiłosiernie w mojej klatce piersiowej, a nogi powoli odmawiały posłuszeństwa. Widziałam przed oczami mroczki. Bałam się, że zemdleję jeszcze zanim Michael zacznie sobie ze mną pogrywać.

Drzwi z tyłu auta gwałtownie się otworzyły. Dostałam czymś w głowę. Poczułam nagły, pulsujący ból. Wciągnięto mnie do środka. Straciłam przytomność. Nie rejestrowałem już niczego, a właśnie na tym im najbardziej zależało.

***

Obudziłam się dopiero w jakimś małym pomieszczeniu, gdzie nie było żadnego okna. Leżałam w aksamitnej pościeli i byłam otoczona dużą ilością drogich, drewnianych mebli. Chrząknęłam. Zdawało mi się, że straciłam głos, ponieważ tak bardzo zaschło mi w gardle.

Byłam związana mocnymi sznurami, które nie pozwalały mi nawet na najmniejszy ruch. Bałam się. Pamiętałam, co się stało i wiedziałam, przez kogo się tutaj znajdowałam. Przerażona krzyknęłam, rejestrując w rogu pokoju jakiś ruch. Dość duży pająk przechadzał się wzdłuż ściany naprzeciwko mnie. Urocze.

Wiedziałam, że ściągnęłam na siebie Michaela. Musiał słyszeć mój krzyk. Po chwili już znalazł się w pokoju. Usłyszałam szczęk kluczy, a później zobaczyłam jego ohydną twarz, której nienawidziłam.

- Co się dzieje, kochanie? - spytał, podchodząc bliżej. Usiadł obok mnie, a ja nie mogłam się odsunąć. Nachylił się nad moją twarzą i owiał miętowym oddechem skórę na szyi. Zadrżałam i dopiero wtedy zorientowałam się, że miałam mokre policzki. Łzy lały się z moich oczu, niczym wodospad, lecz mój oprawca nic sobie z tego nie robił.

Zaczął gładzić palcem wskazującym wszystkie słone miejsca, aż w końcu wysuszył je całkowicie. Chciało mi się wymiotować. Brzydziłam się tym, że dotykał mnie w taki sposób.

- Jesteś śliczna - Musnął swoim palcem czubek mojego nosa. Jęknęłam, czując, jak coraz mocniej napierał na mnie swoim ciałem.

Szeptał coraz więcej. Mówił, jak bardzo jestem piękna. Zachwycał się kolorem moich ust, odcieniem moich tęczówek, miękkością skóry, blaskiem włosów. Próbował wytłumaczyć mi, dlaczego tak bardzo mnie pragnął od pierwszej chwili, w której mnie zobaczył. Jak bardzo podobał mu się strach, który miałam wtedy w oczach. Przerażenie, którym sycił się także teraz.

- Zostaw mnie - zdołałam wykrztusić.

Na marne próbowałam się odzywać. Bez skutku wyrywałam się z jego objęć, kiedy on powolnie kreślił kółka przy więzach na moich kostkach. Rozwiązywał je. Czułam, jak odzyskiwałam czucie.

Mogłam uciekać, ale wiedziałam, że jeszcze nie miałam szans na wygraną. Byłam zbyt otumaniona.

Nie rozwiązał sznurów na moich nadgarstkach, lecz tylko pomógł mi wstać i zaczął gdzieś prowadzić. Zeszliśmy z krętych i stromych schodów, aż znaleźliśmy się na samym dole. Widziałam wiele stolików, bar, ludzi wyglądających bardzo nieprzyjaźnie oraz jeszcze inne schody. Zrobiło mi się niedobrze przez panujący tam zapach. Czułam smród spalenizny, dym tytoniowy i jeszcze jakąś nieprzyjemną woń.

Wszyscy obecni tam mężczyźni i kobiety spoglądali na Michaela z rezerwą. Przyglądali się mu, jakby był ich królem, przez co wywnioskowałam, że musiał być wśród nich tym najważniejszym ogniwem.

Poprowadził mnie do jednego z wolnych dwuosobowych stolików. Po chwili skąpo ubrana kelnerka przyniosła nam po kufle piwa. Skrzywiłam się, czując jego odrażający zapach. U Iana nie pachniało ono w taki sposób.

- Rozwiąż mnie, jeśli chcesz, żebym to wypiła - wychrypiałam, bojąc się własnego głosu. Nie poznawałam go, chociaż starałam się to ignorować i pozostawać przy zdrowych zmysłach. Musiałam stąd uciec i to jak najszybciej.

- Oh, w porządku - nie prostestował, po czym łatwo uporał się z krępującymi mnie więzami. Poniekąd byłam już wolna.

Korciło mnie, by uciec za pobliskie drzwi, ale wiedziałam, że to nie ma prawa się udać. Nie mogłam być naiwna i bezsensownie w to wierzyć. Na razie musiałam być posłuszna i niczym się nie zdradzać. A później się stąd wydostać.

- Cieszę się, że nie próbujesz uciekać ani nic z tych rzeczy. Cały budynek jest obstawiony moimi ludźmi. Wiedzą, że jesteś dla mnie bardzo ważna - powiedział, jakby rozmawiał ze mną o pogodzie i upił łyk napoju, na który nie ważyłam się nawet spojrzeć.

Rozglądnęłam się po ludziach siedzących przy innych stolikach. Wszyscy wyglądali podobnie do Michaela, a to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że nikt z nich mi nie pomoże. Zadrżałam. Oni też mogli mnie skrzywdzić i to jeszcze gorzej, niż Michael.

- Boisz się ich? - zapytał, czytając mi w myślach. - Spokojnie. Dałem im wszystkim do zrozumienia, że jesteś moja i tylko moja. Nie odważą się nawet na ciebie spojrzeć.

Zaniemówiłam. Ten człowiek był cholernie nieobliczalny. Jedyne, co mogłam zrobić, to zacząć inny temat.

- Dlaczego tu jestem? - zapytałam, powstrzymując łzy, które chciały wydostać się z moich oczu i zalać swoim majestatem moją zmęczoną twarz.

- Bo mnie urzekłaś - odpowiedział. - Tamtej nocy w twoim strachu było coś tak pociągającego, że nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc zacząłem węszyć. Znienawidziłem cię i dalej cię nienawidzę, ale mimo wszystko jest jeszcze coś.

Nie chciałam tego słuchać. Zamknęłam oczy. Objęłam rękami głowę i wstałam z miejsca. Prawie upadłam, lecz Michael zdążył do mnie podbiec i mnie podtrzymać. Zaprowadził mnie z powrotem krętymi schodami na górę, gdzie zamknął mnie z krzykiem w pokoju, który uznałam za swoją celę.

Siedziałam na ziemi i nie potrafiłam się z niej podnieść. Dopiero po jakimś czasie doczołgałam się do wielkiej komody i podpierając się na niej, wstałam. Zaczęłam przeszukiwać wszystkie jej szuflady. Nic w nich nie znalazłam. Przeszłam do szafy, półki i szafki z witryną. Bez skutku.

Wróciłam do wygodnego łóżka, które mimo wszystko mocno mnie obrzydzało. Milczałam i próbowałam poukładać sobie w głowie kilka kwestii. Nie udawało mi się. Nie mogło mi się udać, kiedy byłam w pieprzonej niewoli.

Spędziłam samotnie jakąś godzinę. Właśnie to mówiły moje głupie obliczenia. W czasie tej godziny liczyłam także ilość pęknięć w ścianach, pająków, drobinek kurzu unoszących się w powietrzu. W końcu usłyszałam trzask zamka drzwi, przez które do mojej celi wszedł uspokojony już Michael.

Siłą zaciągnął mnie z powrotem na schody i do tego samego stolika, przy którym wcześniej siedzieliśmy. Zabrano już z niego dwa kufle, z których unosił się tak obrzydliwy zapach.

- Uspokoiłaś się - zauważył Michael niesamowicie zaintrygowany czymś, czego nie mogłam w sobie dostrzec. - Nie martw się. Będę się tobą dobrze opiekował. Po prostu czasami mnie irytujesz, ale jestem pewien, że dojdziemy do porozumienia.

Nie zamierzałam się mu w żaden sposób sprzeciwiać. Pocieszało mnie jedynie to, że mnie nie zgwałcił, nie pobił i nie otumanił. Nie czułam żadnego bólu w głowie, więc nie martwiłam się tym, że dzisiaj mimo wszystko oberwałam.

- Masz bardzo wyjątkową urodę, więc idealnie do mnie pasujesz - zaczął, czym od razu zacisnął mi gardło. - Jeśli tylko będziesz mnie słuchać, razem doznamy prawdziwego szczęścia. Dam ci wszystko, czego tylko zapragniesz, przebaczę ci wszystkie winy. Tylko ze mną zostań. Obiecaj, że ze mną zostaniesz.

Nie mogłam nic z siebie wydusić. Nagle zaczęłam wyobrażać sobie siebie u boku takiego człowieka. Przypomniałam sobie twarze Molly, ojca, Tonego, Reida, Iana i Bonnie. Twarze wszystkich tych, którzy mimo wszystko zdawali mi się dobrymi, uczciwymi ludźmi, z którymi mogłam mieć choć trochę wspólnego. Jednak Michael był zły do szpiku kości. Nie taki, jak Reid. Tysiąc razy gorszy.

- Zostań moją żoną.

Spojrzałam mu w oczy. Miałam wrażenie, że wiedział, co odpowiem, ale nadal miał nadzieję i naprawdę wyglądał wtedy bardzo niewinnie, lecz wiedziałam, że to tylko fałszywa otoczka, którą siebie otoczył. Chciał mnie zdobyć, bo zawładnęła nim jakaś chora żądza. Ubzdurał sobie, że będzie czynił zło wraz ze mną.

- Nie - powiedziałam jedynie, a po kilku sekundach mężczyzna już ciągnął mnie za włosy. Krzyczałam ile sił w płucach, ale nikt nie chciał mi pomóc. Nikt nawet nie zawracał sobie mną głowy.

Michael dalej ciągnąc mnie za włosy, przetransportował mnie boleśnie po schodach na górę i znów zamknął w tamtym pomieszczeniu. Cieszyłam się, że zostawił mnie w spokoju, więc tylko siedziałam na ziemi i płakałam, ale on wrócił, więc płakałam jeszcze głośniej.

Podniósł mnie jednym ruchem i przycisnął do najbliższej ściany, po czym wcisnął swoją olbrzymią łapę pod moją kurtkę i bluzę. Dopiero wtedy zorientowałam się, że nadal miałam na sobie kurtkę Reida. Boże, jak bardzo chciałam cofnąć czas i go posłuchać.

Tchniona myślą, że Reid mógł mnie jeszcze cudem uratować, jakoś wyrwałam się z objęć napastnika i znacznie się od niego odsunęłam. Tak bardzo zmęczyłam się tą czynnością, że nie zauważyłam, iż Michael ponownie się do mnie zbliżył.

- Stój spokojnie! - krzyknął, więc w przerażeniu go posłuchałam. Czekałam na wyrok i po chwili już go otrzymałam.

Zaczął gładzić mój lewy bok. Kreślił na nim palcami malutkie kółeczka, ale ja nie potrafiłam strącić z siebie jego dłoni. Zbyt bardzo się go bałam. Mógł zrobić ze mną wszystko, co tylko chciał, a to najbardziej mnie w nim obrzydzało.

Zbawienny krzyk z dołu go ode mnie odciągnął. Ktoś wyraźnie go potrzebował.

- Zaczyna się! - Usłyszałam, więc Michael wybiegł z mojej celi i zdążył jedynie mnie w niej zamknąć.

Coś działo się na dole, a ja byłam od tego odcięta. Miałam nadzieję, że to Reid próbował jakoś się do mnie dostać, ale nie mogłam być tego pewna. W pojedynkę, czy nawet z Panem nie byli w stanie pokonać tyłu napakowanych, agresywnych gości, którymi sterował Michael.

Słyszałam krzyki, strzały i huki, lecz nic nie mogłam z tym zrobić. Jedynie drżałam samotna w kącie i czekałam, aż to piekło się skończy. Zbierałam siły na to, aby stąd wyjść, ale byłam jak sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć.

W końcu usłyszałam, że ktoś wbiegał po schodach. Znajomy głos obił mi się wyraźniej o uszy w całym tym zgiełku, który musiał panować na dole.

- Margott? Margott!

Reid.

- Tutaj jestem! - krzyknęłam, jakby w nowym napadzie siły, która cholernie mi się podobała. Wstałam i czekałam na to, jak chłopak przedostanie się przez zakluczone drzwi.

Zaczął kopać w płytę, która przez jakiś czas nie chciała ustąpić. Na chwilę przestał, lecz po około minucie z jeszcze większą siłą wymierzał precyzyjne kopnięcia. Drzwi wyleciały z zawiasów, a ja byłam wolna.

Stał przede mną i wpatrywał się w moją twarz, jakby widział ją po raz pierwszy. Uśmiechnął się łobuzersko w sposób, w jaki uśmiechał się praktycznie zawsze.

- Cieszę się, że cię widzę - mruknął i niedbale pociągnął mnie za rękę na dół, gdzie na szczęście trwał już spokój.

Wszystko ucichło. W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz skomlącego w kącie Michaela, który musiał zostać postrzelony. Poczułam, jak ciało Reida się spięło, po czym on sam zwrócił głowę w moją stronę.

- Skrzywdził cię? - zapytał, chociaż już po moim spojrzeniu wiedział, że tamten raczej nie traktował mnie zbyt dobrze. Zdenerwowany wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej kurtki broń i wycelował nią w kolano Michaela, który zawył z bólu. - Skurwiel.

Obydwoje wyszliśmy z tego paskudnego budynku. Reid objął mnie ramieniem, a ja całkowicie oddałam się ciepłu jego ciała. Na zewnątrz znajdowała się cała zgraja typów Michaela. Szczerze mówiąc, myślałam, że już wszyscy nie żyją. Sugerowałam się odgłosem tych wszystkich strzałów, które padały raz za razem.

Reid przeklął i mocniej przyciągnął mnie do siebie. Najwyraźniej dalej chciał sprawiać wrażenie, że byliśmy parą od samego początku. Przełknęłam nerwowo ślinę, bojąc się, że jakoś nas zdradzę. Zaciągnęłam się zapachem perfum chłopaka obok i zrozumiałam, że jeszcze nigdy wcześniej nie czułam ich tak wyraźnie.

- Szybko pozbierałeś się po Eve - powiedział któryś z otaczających nas mężczyzn. Miał na twarzy wiele kolczyków i tatuaży. Nie wyglądał przyjaźnie, jak cała reszta jego kolegów.

- Żadna dziewczyna nie może do ciebie należeć po tym, co jej zrobiłeś - dodał inny, na co Reid znaczniej się spiął. Nie śmiałam unieść głowy i popatrzeć mu w oczy, więc tylko trwałam w takiej samej pozycji i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń.

- To Eve źle mnie potraktowała - prychnął z udawanym rozbawieniem. - Gdybym mógł, to patrzyłbym z wielką przyjemnością na jej zwęglone ciało.

Nikt mu na to nie odpowiedział, jednak zaczęli się zbliżać. Byli zdenerwowani. Nie podobało im się hańbienie wizerunku nieznanej mi Eve. Chcieli dla niej walczyć.

Reid bez ostrzeżenia zaczął do nich strzelać. Kilku zabił. To na chwilę ich zatrzymało, bo znacznie się odsunęli i rozproszyli, ale później znów zaczęli napierać. Chłopak wyjął ze swojej kurtki drugi pistolet i bezwstydnie podał go mi.

- Zanim strzelisz, skup się - szepnął mi do ucha, a ja wiedziałam, że jestem w stanie zrobić coś takiego. Przemawiał przeze mnie instynkt i tylko jego chciałam się słuchać.

Razem z Reidem wyeliminowałam z gry większość naszych przeciwników. Reszta gdzieś się pochowała, lecz my nie mieliśmy na nich czasu. Wybiegliśmy gdzieś daleko, aż w końcu zobaczyliśmy przed sobą biały, znajomy samochód. W pośpiechu wsiadłam na przednie miejsce pasażera, a Reid usadowił się za kierownicą. Odjechaliśmy z tamtego obrzydliwego miejsca i po czasie znaleźliśmy się w miarę znajomej okolicy. Wiedziałam, że kiedyś tu byłam, więc poniekąd czułam się bezpieczna.

Reid zatrzymał się na którejś z kolejnych mijanych przez nas stacji benzynowych. Nie wiedziałam, dlaczego to zrobił, ale musiał mieć dobry powód. Siedziałam w spokoju na swoim miejscu, a on wysiadł z samochodu i wyciągnął coś z bagażnika. Następnie otworzył drzwi z mojej strony i zachęcił mnie ruchem głowy do pójścia za nim.

Po kilku minutach już znaleźliśmy się razem w damskiej toalecie, gdzie upchaliśmy się w jednej z kabin. Reid założył kosmyk moich włosów za ucho i kazał mi się odwrócić. Wykonałam jego polecenie, a po chwili poczułam, jak delikatnie przemywa moją ranę z tyłu głowy. Musiała być niewielka, ponieważ nie czułam zbyt dużego dyskomfortu. Później zaczął podwijać w górę moją kurtkę wraz z bluzą, lecz kiedy się wzdrygnęłam, zrozumiał, że tego nie chciałam. Obawiałam się jego dotyku tak samo, jak dotyku każdego innego człowieka. Michael zostawił po sobie zbyt mocny ślad, który tak naprawdę dopiero co powstał.

- Na pewno jesteś poobijana. Muszę.to przemyć - wyszeptał. - Nie chcę zrobić ci krzywdy. Obiecuję, że nic ci się nie stanie.

Niechętnie ściągnęłam z siebie jego kurtkę i swoją bluzę, po czym rzuciłam obydwie rzeczy na podłogę. Stałam przed nim jedynie w białym koronkowym staniku, lecz byłam odwrócona plecami. Ten powoli odganiał ode mnie ból pochodzący z małych, niepozornych zadrapań. Kiedy skończył, mimowolnie stanęłam do niego przodem. Nie patrzył na moje piersi, czy brzuch, ale skupiał się na oczach i tylko dlatego pozwoliłam mu przemyć jeszcze więcej ran, które znajdowały się z tej strony mojego pokiereszowanego ciała.

- Wykorzystali cię? - zapytał, kiedy skończył, więc zaczęłam się ubierać. Chwilowo nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie, ale też nie mogłam zamykać się w sobie. On sam wyrwał mnie z rąk Michaela i byłam mu za to cholernie wdzięczna, więc to było oczywiste, że chciał choć najmniejsze wyjaśnienia.

Gdybym tylko wcześniej go posłuchała...

- Nie, ale tak się czuję - powiedziałam drżącym, złamanym głosem.

Założyłam na ramiona kurtkę, a chłopak zamknął apteczkę, którą ze sobą wziął, lecz nadal nie wychodziliśmy z kabiny. Reid zacisnął pięści i głośno przełknął ślinę. Poruszał w dziwny sposób szyją, jakby chciał jakoś się rozluźnić, ale nic mu to nie dawało.

Nagle zapragnęłam czyjegoś dotyku, jak jeszcze nigdy wcześniej. Miałam potrzebę wtulenia się w kogoś, aby wreszcie zapewnić sobie prawdziwe bezpieczeństwo. Nie chciałam już niczego powstrzymywać. Chciałam tylko kogoś.

Przysunęłam się do Reida i mocno otoczyłam go ramionami. Nie myślałam o konsekwencjach, czy wstydzie, lecz po prostu trzymałam go przy sobie, bo zdawał się być dla mnie jedyną osobą na świecie, która mogła mnie obronić przed każdym niebezpieczeństwem.

Chłopak zsunął z siebie moje ręce i uniósł jednym ruchem mój podbródek tak, że patrzyłam mu w oczy. Zjeżdżał swoim spojrzeniem po moich policzkach, nosie i ustach, aż w końcu mnie puścił i wyszedł, ciągając mój rękaw.

Wróciliśmy do samochodu. Droga minęła mi bardzo szybko. W zasadzie tylko rozmyślałam nad tym, jak bardzo tego dnia wszystko zepsułam. Jak ściągnęłam niebezpieczeństwo na siebie i Reida, który przez moją głupotę musiał mnie ratować.

Cholera.

Kiedy zatrzymaliśmy się pod moim blokiem, czułam się wyprana z wszystkiego, co ludzkie i dotychczas moje. Nie byłam sobą.

- Michael będzie zbierał siły jakieś trzy tygodnie. Na razie mamy tyle spokoju, ale później wróci. Mogę cię zapewnić, że nie spocznie, dopóki cię nie dostanie. Jeszcze nie wiem, o co mu chodzi, ale to rozpracuję - obiecał. - Idź już.

Spojrzałam na niego z bólem, zagryzając wargi. Nie mógł tak po prostu mnie z tym wszystkim zostawić. Chciałam, by jego obecność wypełniała pustkę, w której tonęłam.

- Nie zostawiaj mnie - załkałam. - Nie zostawiaj.

Reid przetarł rękami twarz. Był zmęczony. Jeszcze bardziej zmęczony, niż ja, czego wcześniej nie mogłam zauważyć. Byłam zbyt wpatrzona w siebie.

- Nie zostawię.

***

Powolnie wyszłam z wanny i wypuściłam z niej wodę. Wzięłam głęboki oddech, nie chcąc spojrzeć w lustro. Moje ciało było dla mnie w tej chwili czymś zbrukanym. Nie miałam ochoty na nie patrzeć, więc w pośpiechu założyłam na siebie czyste ubrania, które wcześniej sobie przygotowałam.

Czułam spływające po moich policzkach łzy. Dotykał mnie w sposób, który cholernie mi się nie podobał. Mógł zrobić mi coś jeszcze o wiele gorszego. Zachowywał się bezkarnie, a ja nie miałam siły z nim walczyć.

Przetarłam palcami całą swoją twarz. Nienawidziłam skażenia swojego ciała, ale nie mogłam sobie pozwolić na płacz, kiedy za ścianą czekał na mnie sam Reid. Gdyby nie on, to pewnie już nigdy nie wróciłabym do domu. Boże. Co by się stało z tatą, gdybym... Nie. Stop.

Tamtej nocy w twoim strachu było coś tak pociągającego, że nie mogłem przestać o tobie myśleć, więc zacząłem węszyć.

Już tak dawno temu mnie szukał. Od dawna chciał mi zrobić krzywdę, kiedy ja bawiłam się z Reidem w kotka i myszkę. To nie on był potworem, którego należało się bać.

On mnie uratował. Uratował mnie i sprawił, że poczułam się bezpiecznie. Zresztą zawsze gdy się z nim spotykałam, czułam od niego tą jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną aurę. Nie mógł być złym człowiekiem. Nie mógł być kimś, za kogo miał go Tony. To po prostu nie trzymało się kupy.

Usłyszałam szybkie i krótkie pukanie do drzwi. Wyrwało mnie ono z dość długiego letargu. Nagle się uwolniłam.

- Wszystko w porządku? - zapytał chłopak, który musiał aktualnie przylegać do drewnianej płyty, która nas dzieliła. Podeszłam bliżej niej, po czym oparłam o nią głowę.

- Tak - odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć. Zamiast tego głośno pociągnęłam na nosie i tym samym zdradziłam, że nic nie było w porządku.

- Wiem, że ryczysz - odparł Reid, który najwyraźniej nie był aż tak głupi, by od razu mi uwierzyć.

Trzęsącą się ręką odkluczyłam drzwi i wyszłam z łazienki, uderzając przy tym drzwiami Reida. Podrapał się w niemalże zakłopotaniu po głowie, a następnie spojrzał na moje roztrzepane i mokre włosy. Musiałam wyglądać komicznie, ale chłopak nie był tym zrażony. Kiedy znów skrzyżowaliśmy spojrzenia, zorientowałam się, że to jego było prawie puste, a to moje przekrwione. Tak przynajmniej myślałam.

Podeszłam do kanapy, na którą luźno opadłam, a następnie zaczęłam zostawionym tam ręcznikiem osuszać delikatnie włosy płynnymi, regularnymi ruchami. Reid przysiadł się obok mnie. Ściągnął swoją skórzaną kurtkę i ułożył ją przy swoich udach. Teraz był w szarej, opinającej jego ciało koszulce z długim rękami. Obserwowałam zarys jego dobrze widocznych mięśni, aż w końcu się ocknęłam.

Milczałam wraz z chłopakiem i ani trochę mi to nie przeszkadzało. W końcu odłożyłam mokry ręcznik na bok i zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy Reid był dobrym kandydatem na słuchacza. Po chwili stwierdziłam, że mnie to nie obchodzi. Musiałam się komuś wygadać.

- Pierwszy raz zobaczyłam Michaela, kiedy miałeś odebrać Kevina. Miałam nie oddawać go w obce ręce i prawie to zrobiłam - wyszeptałam, dobrze wiedząc, że Reid wyraźnie mnie słyszy. - Dzisiaj powiedział mi, że tamtej nocy w moim strachu było coś pociągającego. Że go urzekłam. Że przebaczy mi wszystkie winy - Zrobiłam sobie dłuższą przerwę na oddech. Nie mogłam wydusić z siebie tego wszystkiego naraz. - Dotknął mnie dwa razy. On...

Przerwałam. Nie potrafiłam z siebie tego wykrztusić, chociaż brakowało tak niewiele. Nie wiedziałam, czy chcę to powiedzieć, ale wiedziałam, że muszę.

- On mi się oświadczył.

Spojrzałam na Reida. Zaciskał szczękę i mrużył oczy. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego, więc postanowiłam się więcej nie odzywać. Ten jednak zdecydowanie chciał, abym kontynuowała.

- Mów dalej - mruknął, nieco się do mnie zbliżając. Nie wiedziałam, jak należało to odebrać.

- Chciał, żebym z nim została.

Te wszystkie słowa ledwo przechodziły mi przez gardło, ale musiałam się ich pozbyć. Wyrzucenie ich z siebie było po prostu wskazane i nie obchodziło mnie to, że akurat Reid mnie wysłuchiwał. Dziwnym trafem nie chciałam, by robił to ktoś inny. Jemu chyba najbardziej ufałam, jeśli chodziło o Michaela. Bo chyba mogłam mu ufać, skoro tyle razy mi pomógł, a ja nawet tego nie rozumiałam. Michael najwyraźniej polował na mnie od dawien dawna.

- Wspominał coś o mnie? - zapytał, jakby nieobecny Reid. Poczułam, jak niechcący musnął swoimi palcami moje udo, przez co automatycznie je cofnęłam. Chłopak skierował na mnie swój nieco smutny wzrok i dalej czekał, aż odpowiem.

- Nie. Nic o tobie nie mówił.

Reid pokiwał głową i ponownie się zbliżył, chociaż miałam wrażenie, że tylko ja to zauważyłam. Przełknęłam ślinę i poczułam, jak mój oddech przyśpieszył.

- Masz zamiar komuś o tym mówić? Na przykład przyjaciółce?

Westchnęłam. Nie. Nie chciałam martwić Molly i wplątywać ją w to całe gówno. Już i tak wiedziała za dużo, a Michael mógł łatwo ją znaleźć, po czym zniszczyć. Nie chciałam patrzeć na to, jak wybierała złą drogę. Wystarczało to, że ostatnio znów dała mi pieniądze. Głupie papierki, które zdobywali jej rodzice. Zapewne rezygnowała dla mnie z całego swojego kieszonkowego.

Reid chyba znał po mojej minie odpowiedź. Nie musiałam zbyt wiele mu tłumaczyć. Zgadywałam, że jeśli byłby w podobnej sytuacji, to zachowałby się tak samo. Żaden człowiek nie chciał zguby dla swoich bliskich.

I dziwiło mnie to, że Reid nie chciał zguby dla mnie.

- Dlaczego nikt nie przyszedł po mnie wcześniej? - zapytałam, wracając do tego bolesnego i ohydnego tematu.

- Długo przeszukiwałem z Ianem potencjalne miejsca, w których mogli cię ukryć - odpowiedział chłopak, mając w swoich dwukolorowych oczach jakąś chęć walki, jakby ta wcale się nie skończyła. Jakby chciał po raz kolejny skonfrontować się z Michaelem. O ile ten w ogóle żył.

- Ian z tobą był?

Nie widziałam go ani nawet nie przypuszczałam, że mógł pomagać Reidowi, co w sumie po dłuższej chwili zastanowienia było logiczne. Nawet Gavin Reid w pojedynkę był na przegranej pozycji naprzeciw uzbrojonej grupie aż za bardzo napakowanych mężczyzn.

- Do momentu, w którym wjechaliśmy na teren Michaela. Wcześniej się rozdzieliliśmy.

Skinęłam głową i mimowolnie zagryzłam wargę. Ian nie chciał się w to mieszać, czy może Gavin nie chciał go w to mieszać?

- Skąd wiedzieliście, że to był Michael i jego ludzie? Równie dobrze mogli to być jacyś przypadkowi handlarze ludźmi.

- A czy wyglądasz, jakbyś miała zdrowe narządy wewnętrzne? - zapytał ironicznie chłopak, przez co zgromiłam go rozwścieczonym spojrzeniem. - Po prostu wiedzieliśmy. Już od dawna mieliśmy z nim na pieńku, a to wszystko w ostatnim czasie tylko się pogłębiło przez pewne niewygodne wydarzenia.

Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że za pewnymi niewygodnymi wydarzeniami kryła się niejaka Eve, której niedane było mi poznać. Wyglądało na to, że w przeszłości miała dość dużo wspólnego z Reidem, a teraz obydwie strony pałały do siebie nienawiścią. Dodatkowo tamtą dziewczyna miała poparcie jakiegoś pieprzonego gangu.

- Nie wiem, czy wypada mi to teraz powiedzieć, ale cholernie chcę zmienić temat. Brzydzi mnie wszystko, co związane z Michaelem i pewnie będzie mnie brzydziło do końca życia. I nie wierzę, że jako katoliczka to mówię, ale mam nadzieję, że dzięki tobie jest kaleką.

Reid szeroko się uśmiechnął, a ja zmarszczyłam brwi. W mojej pełnej desperacji przemowie stałam się potworem, który życzył bliźniemu złego. Ale dla mnie Michael już nie był bliźnim. Nie był w moich oczach człowiekiem i już go tak nie postrzegałam. Był okrutnym stworzeniem, którego nienawidziłam i które chciałam zniszczyć.

- Co? - parsknął śmiechem Reid, kiedy nadal nie zmieniłam wyrazu twarzy. Zacisnął usta i spojrzał na swoje dłonie, na których zobaczyłam kilka małych zadrapań. Musiał nabawić się ich dokładnie dzisiaj. Wyglądały jednocześnie na świeże, ale też lekko zabliźnione. - Więc o czym chcesz ze mną rozmawiać?

Wzruszyłam ramionami. Zaintrygował mnie. Chciałam więcej. Mógł mówić o wszystkim, o czym tylko chciał mówić. Podobało mi się to, że miałam możliwość słyszeć jego spokojny głos i w tej samej chwili czuć się bezpiecznie. To w dziwny sposób mnie satysfakcjonowało.

- Nie wiem - westchnęłam.

Pokręcił z niedowierzaniem głową i na chwilę ją spuścił. Kiedy uniósł wzrok, widziałam na jego ustach kpiarski uśmieszek, który z każdą sekundą przybierał na sile. Nagle obydwoje zachowywaliśmy się tak, jakby tego dnia nic złego się nie stało.

- Nie wiesz? - odparł, unosząc brwi.

Chociaż próbowałam powstrzymywać się przed tym, co czułam gdzieś tam w środku, to nie mogłam. Coś nienormalnego i toksycznego pchało mnie w jego stronę, a ja nie potrafiłam tego okiełznać. Bez żadnego powodu chciałam nagle rozmawiać z nim o absolutnie wszystkim.

- Mogłabym cię poznać - powiedziałam z niemałym uśmiechem na swojej zmęczonej twarzy. - To po prostu dziwne, że zaprzyjaźniłam się ze złodziejem i podobno najniebezpieczniejszym człowiekiem w Fairfield. Z Gavinem Reidem, który zaczął mi pomagać z syfem, w jakim dzięki niemu utkwiłam.

- Trafniej nie dało się tego opisać - przyznał poważnie chłopak, który chyba nie lubił, kiedy ktoś nazywał go złodziejem, czy też najniebezpieczniejszym człowiekiem w Fairfield.

Być może byłam zbyt szczera, ale po raz kolejny chciałam z siebie wyrzucić całą tą toksynę, która we mnie siedziała. Nie widziałam innego wyjścia, niż pokazanie jej światu.

- Dlaczego zacząłeś mi pomagać? - zapytałam. - Z początku to ignorowałam, ale to tylko dlatego, że niczego nie rozumiałam. Nadal nic nie rozumiem, ale przynajmniej próbuję. I chcę wiedzieć, co skłoniło cię do tego, że postanowiłeś się w jakiś sposób o mnie troszczyć.

Reid prawdopodobnie ani trochę nie chciał mi odpowiadać, więc milczał, a ja to uszanowałam. Nie chciałam go do niczego zmuszać, a tym bardziej kiedy zdawał się być kimś innym, niż tylko niebezpiecznym człowiekiem.

Nagle uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nigdy go nie znałam i nigdy go nie poznałam. Zawsze był dla mnie kimś nieznajomym, a ja próbowałam wmawiać sobie, że był złym manipulatorem i mordercą. Prawda była taka, że nie mogłam tego wiedzieć. Owszem, był złodziejem, ale wszystko inne odpowiedziałam sobie sama wraz z pomocą Tonego.

Cóż, w tej chwili nie znałam nawet siebie. Pistolet, który trzymałam dzisiaj w swojej dłoni, zdecydowanie mnie w tym utwierdzał.

Boże.

- Zabiłam kogoś? - zapytałam, patrząc tępym wzrokiem w ścianę naprzeciwko mnie i Reida. Chciałam wiedzieć, czy kogoś skrzywdziłam i dziwiło mnie to, że nie przejęłam się tym bardziej. Chyba byłam już na takim etapie w życiu, że bez względu na wszystko najpierw zajmowałam się sobą.

- Tak - wyszeptał chłopak. - Myślę, że kogoś zabiłaś.

Poczułam rosnące w moim gardle obrzydzenie do samej siebie. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że nazywałam się Mackenzie Margott i byłam tak złym człowiekiem. Doszczętnie zniszczoną osobą z wieloma traumami na koncie. Zaczęłam się trząść. Z moich oczu znów popłynęły dwa strumienie gorzkich łez.

Rozsypałam się po raz wtóry.

Reid zaczął mnie wyciszać. Chwycił moje dłonie i złączył je ze swoimi w sposób tak delikatny, o jaki w życiu nie mogłabym go posądzić. Zbliżył się, choć nie w ten sposób, którego się obawiałam.

- Porozmawiajmy o czymś innym. O kolorach. Jaki jest twój ulubiony kolor? Ja uwielbiam karmazynową zieleń. Jest spokojna, przyjemna dla oka i subtelna. Lubię też czerwony. I biały. Najbardziej jednak podoba mi się zwykła, klasyczna czerń. Wszystko byle nie różowy.

Przełknęłam wszystkie łzy, które napłynęły mi do ust. Parsknęłam przez płacz smutnym, lecz prawdziwym śmiechem, który spowodował, że w oczach Reida pojawił się uroczy błysk radości.

- Co masz do różowego? - Uśmiechnęłam się, po czym pociągnęłam nosem, który przetarłam zewnętrzną stroną prawej dłoni.

- Nic. Po prostu go nienawidzę. Jest zbyt cukierkowy - odpowiedział chłopak, po chwili puszczając moją nadzwyczaj zimną dłoń, która do tej pory pozostała w jego uścisku.

Nie wiedziałam, w którym momencie mojego życia pojawił się Reid, ale byłam pewna, że uczestniczył w nim z jakiegoś konkretnego powodu. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie było zdrowe, bo nasza relacja zaczęła się w bardzo zły sposób, lecz chciałam w to brnąć. Z każdą chwilą brunet wydawał się być coraz bardziej intrygujący. Chciałam odkryć każdą jego tajemnicę i dobrze go poznać, mimo że wszechświat zdawał się mnie przed tym powstrzymywać.

- W życiu nic nie jest cukierkowe. Nie wydaje mi się, aby kolor różowy stanowił wyjątek - mruknęłam, opierając swoje plecy o mało wygodne oparcie kanapy, którego szczerze nie znosiłam. Zawsze odciskało na moim biednym kręgosłupie poważne piętno, którego trudno było się potem pozbyć.

- W życiu jest zbyt wiele cukierkowych rzeczy, żeby je dostrzec.

Przewróciłam oczami, na co chłopak zareagował tym samym, śmiesznie mnie przedrzeźniając. Nie potrafiłam powiedzieć, czym się kierował, kiedy prawił mi morały o tym, jak bardzo nie doceniam życia, ale trochę mi się to podobało. Był przy tym taki pełen nadziei, której mi zdecydowanie brakowało.

- Na przykład?

- Uczucia - powiedział nieco niepewnie, lecz po chwili, spoglądając mi w oczy, otworzył się tak, jakby znał mnie od lat. Rozbłysnął jakimś nieznanym mi dotąd światłem i błyszczał, ukazując mi tą piękną część swojego umysłu. - Wszystkie uczucia, do jakich człowiek jest skłonny. Radość. Gniew. Smutek. Strach.

- Miłość? - wyszeptałam, zmuszając się do zachowania obojętnego wyrazu twarzy. Nie potrafiłam rozmawiać o tak delikatnych sprawach, nawet jeśli mnie nie dotyczyły. Po prostu nie byłam do tego stworzona i już dawno się z tym pogodziłam.

- Tak - Reid zacisnął przez chwilę usta, jakby nie mógł powiedzieć mi czegoś naprawdę istotnego. - Miłość też. Ale miłość każdy odczuwa inaczej. Właśnie dlatego nie jest ani trochę cukierkowa. Nigdy nie była i nigdy nie będzie.

- Smutek również nie jest ani trochę cukierkowy, a jednak wcześniej go wymieniłeś. To samo z gniewem i strachem - zauważyłam, nie wiedząc już nawet, skąd wzięła się ta bezsensowna rozmowa, która tylko wprawiała mnie w coraz większy dyskomfort.

- Smutek, gniew i strach na początku dają nam odpłynąć. Czujemy się z nimi dobrze, bo w końcu uwalniamy z siebie wszystkie toksyny siedzące dotychczas w naszym wnętrzu. Chwilowo nas koją, a dopiero później zamieniają się w okropne bagno, którego trudno wyjść. Właśnie na tym polega ich urok.

Miałam wrażenie, że nie rozumiejąc absolutnie nic z wywodu Reida, zrozumiałam wszystko. Postanowiłam przemilczeć cały chaos siedzący mi w głowie, bo tak naprawdę nie dało się opisać go słowami.

Atmosfera zgęstniała. Cisza, którą mieliśmy się karmić, zupełnie nam nie wystarczała, chociaż ani ja, ani Reid nie chcieliśmy jej przerywać. Czuliśmy się niezręcznie, ale mogliśmy to zmienić. Nie zrobiliśmy tego, aż w końcu chłopak postanowił to zniszczyć. To wszystko, nad czym tak długo razem pracowaliśmy.

- Powinienem już iść - powiedział na tyle cicho, że ledwo to usłyszałam.

Kiedy wstawał z miejsca obok mnie, odruchowo wyciągnęłam w jego stronę swoją wolną dłoń. Złapałam go za nadgarstek, a gdy odwrócił głowę, spoglądając mi w oczy, sama nie wiedziałam, dlaczego tak właściwie to zrobiłam. Zmieszana go puściłam i na chwilę zacisnęłam powieki. Boże, jaka ja byłam głupia.

- Zostań - wyszeptałam, nie poznając własnego głosu.

Chłopak lekko rozchylił usta i odetchnął. Coś go męczyło. Był zdziwiony.

- Chcesz, żebym został? - zapytał, na co pospiesznie kiwnęłam głową. Zdążyłam polubić jego obecność, a dodatkowo nie chciałam po tym wszystkim zostawać sama w mieszkaniu. - Nie boisz się mnie?

Jeszcze nie potrafiłam powiedzieć tego na głos, ale tak. Nie bałam się go, a to paradoksalnie mnie przerażało. Coś się we mnie zmieniało, a ja nie rozumiałam, co sprawiało, że tak bardzo inaczej postrzegałam świat. Robiłam rzeczy, na które nigdy wcześniej bym się nie odważyła. Zabijałam. Dosłownie i w przenośni.

Chłopak zrozumiał, że nie miałam zamiaru mu odpowiadać. Cieszyłam się z tego, choć ten nie zamierzał poprzestać na jednym pytaniu. Chciał więcej.

- Brzydzisz się mną - oznajmił, jakby wiedział, że było to najszczerszą prawdą, na jaką tylko było mnie stać. - Nienawidzisz mnie. Nie chcesz mnie tutaj, ale po prostu nie masz przy sobie nikogo innego. Nikt nie może ci pomóc. Tylko ja jestem w stanie cię zrozumieć i pocieszyć. I tylko dlatego tutaj jestem.

Zacisnęłam wargi w cienką linię i zmarszczyła brwi, czując zbierające się w kącikach moich oczu łzy. Mówił to wszystko tak, jakbym tylko go wykorzystywała. Jakbym cały czas go krzywdziła, sprawiała mu silny ból. Nie mogłam tego znieść. Chciałam mieć go obok, bo był Reidem. Niespodziewanie pragnęłam tego, aby ze mną rozmawiał. O kolorach, o uczuciach, czy o czymkolwiek innym. I nie potrafiłam tego wyjaśnić. Po prostu tak było.

- Nie - powiedziałam. - Nieprawda. Po tym, co dla mnie zrob-

- Za co jesteś mi wdzięczna, co?! - krzyknął. - Dlaczego chcesz mi dziękować, skoro jedynie cię skrzywdziłem?! Dołożyłem ci masy problemów. Nie wiedziałem, że... - westchnął. - Nie wiedziałem, że taka jesteś.

Prychnęłam. Nie znał mnie, a ja nie znałam jego. Chciałam to zmienić, ale on cały czas wszystko mieszał. Z początku się go bałam, to prawda, ale później zaczęłam dostrzegać w nim człowieka. Widziałam w nim bardzo wiele, a mogłam widzieć jeszcze więcej, jednak on musiał mi na to pozwolić.

- Jaka?

Wstrzymał oddech.

- Dobra.

Czas na chwilę się zatrzymał. Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować, więc nie reagowałam. Wpatrywałam się w obojętną na wszystko twarz swojego rozmówcy i zastanawiałam się nad sensem kontynuowania tego cyrku. Zaczynała boleć mnie głowa. Tego dnia wydarzyło się zdecydowanie za dużo.

- Nie boję się ciebie na tyle, żeby ci nie ufać - wykrztusiłam, krzywiąc się przez chrypkę, która nagle spowiła mój zazwyczaj łagodny głos. Chciał odpowiedź, więc ją otrzymał.

- Ufasz mi? - zapytał takim samym tonem, jakim zadawał poprzednie pytania. Tym razem jednak coś się zmieniło. Coś, czego nie umiałam nazwać.

- Nie wiem - odparłam szczerze. - Więc zostajesz?

Czułam się dziwnie, prosząc Reida o coś równie błahego, ale nie miałam już żadnego wyjścia. Musiałam być z nim szczera, jeśli tylko oczekiwałam tego samego.

- Powiedzmy - mruknął. - Ale mam lepszy pomysł - Szeroko się uśmiechnął. Posłałam mu zdziwione spojrzenie, które on po chwili obrócił w żart. - Zbieraj się. I to szybko, bo niedługo coś przegapimy.

Nie miałam siły się sprzeczać. Być może potrzebowałam pożądnej odskoczni od rzeczywistości.

- Jak mogłem zapomnieć - mruczał pod nosem chłopak, kiedy ja w pośpiechu zakładałam na siebie jego kurtkę. Poniekąd to ona ściągnęła na mnie jeszcze większe kłopoty, ale miałam to gdzieś.

Gorzej już i tak być nie mogło.

Mogło być mi zimno w takiej odsłonie, jaką aktualnie sobą prezentowałam, ale stwierdziłam, że to wytrzymam. Reid był już gotowy, a ja dalej paradowałam z mokrymi włosami. Chcąc iść do łazienki, zostałam mocno pociągnięta za nadgarstek w przeciwną stronę.

Wyszliśmy z mojego mieszkania i bloku, aż nagle znaleźliśmy się w jego samochodzie, którego wnętrze wypełniał ciekawy zapach tytoniu. Usłyszałam brzęk silnika, a maszyna ruszyła. Reid sprawnie wywijał kierownicą, przyśpieszając coraz bardziej. Dopiero kiedy zaczęło mocniej wgniatać mnie w fotel, spojrzałam na licznik. Pieprzone sto dwadzieścia kilometrów na godzinę.

- Dobrze się czujesz? - zapytałam, stresując się z każdą kolejną sekundą coraz bardziej. Reid przyśpieszał, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Bałam się, że za chwilę spowoduje wypadek.

- Oczywiście - burknął chłopak i delikatnie obrócił głowę w moją stronę, co przy takiej prędkości musiało być niebezpieczne.

- Droga! - krzyknęłam, więc ten obrażony faktycznie znów skupił całą swoją uwagę na jeździe. Cieszyło mnie to, gdyż byłam spokojniejsza, ale dalej się bałam.

- Boisz się? - zapytał Reid, gwałtownie skręcając w dzielnicę, której nie znałam. Zresztą nawet nie wiedziałam, czy dalej byliśmy w Fairfield. Podejrzewałam, że na obrzeżach. Wokół roiło się od starych budynków wybudowanych zdecydowanie zbyt blisko siebie, więc chłopak zwolnił.

- Teraz już nie - powiedziałam, spoglądając na licznik, który tym razem wskazywał trzydziestkę. - Ale okolica raczej mi się nie podoba.

Obserwowałam odrapane, brzydkie i okropne ściany, drzwi, okna i schodki. Wszystko kojarzyło mi się z brudem, a także skrajnym ubóstwem. Wulgarne graffiti co chwilę uwydatniało jedynie niezaprzeczalną wyjątkowość tego miejsca. Było dla mnie jakby inną rzeczywistością. Innym światem, czy wymiarem, którego jeszcze nie zdążyłam poznać.

Reid zatrzymał się w miejscu, które nie różniło się ani trochę od reszty tej nieco groźnej okolicy. Wysiadł, a ja w ślad za nim uczyniłam to samo. Zaciągnęłam się zapachem świeżego powietrza i rozglądnęłam wokół. Nie widziałam żadnych ludzi prócz Reida, lecz niewyraźnie ich słyszałam. Zadrżałam, zastanawiając się, dlaczego chłopak mnie tu zaprowadził. Czyżby chciał przedstawić mnie swoim szemranym koleżkom mieszkającym w tych okolicach.

Długo czekałam na jakiś jego ruch, lecz ten tylko jakby przywitał się z wszystkim, co niegdyś tutaj zostawił i zawiesił wzrok na przyczepionej ściany jednego z budynków, prowadzącej na dach drabinie. Po chwili już zaczął się po niej wspinać. W swoim zdezorientowaniu sama zaczęłam go naśladować. Reid pomógł mi dostać się na górę, a ja z czerwonymi policzkami skinęłam na ten gest głową.

Razem usiedliśmy na brzegu dachu, z którego mieliśmy idealny widok na zachód słońca. Obserwowaliśmy go w ciszy, a ja rozmyślałam nad tego sensem.

Prawdę mówiąc, każdy, kto próbował być romantyczny, oglądał te banalne zachody słońca, które wszystkich już dawno znudziły. Były nudne i zbyt standardowe, jak na jakikolwiek romantyzm. Nie pasowały mi do niego. Zresztą miałam dość wszystkiego, co romantyczne. Od dawna miałam czegoś takiego dość. Chciałam w końcu zaznać czegoś nowego. Nie o tyle innego od Reida, co Michael, ale czegoś czystego i pięknego. Wręcz niesamowitego.

Słońce zaszło na dobre. Zniknęło, a ja wiedziałam, że w najbliższym czasie już się nie pojawi. Czekałam jedynie na to, aż Reid da mi znak, że się zbieramy. Tego wieczoru mi nie zaimponował, co nie zmieniało faktu, że nadal czułam się w jego towarzystwie dosyć dziwnie. Zupełnie inaczej, niż zawsze.

- Po co dalej tu siedzimy? - zapytałam nieco poddenerwowana, ponieważ spodziewałam się czegoś innego. Sama nie wiedziałam czego. Po prostu w pewien sposób się zawiodłam. Wiedziałam, że nie powinnam mieć wobec tego człowieka żadnych oczekiwań, a jednak je miałam.

- Jeszcze nic się nie zaczęło.

Całe napięcie ze mnie zeszło. Jednak chłopak nie był, aż tak powtarzalny. Kryło się w nim coś wartościowego, a ja chciałam to mieć do tego dostęp. Przeniknąć między jego twardą skorupę, która dopuszczała go nawet do zabijania. Przełknęłam ślinę.

Intrygował mnie morderca.

Wypatrywałam czegoś, co miało się zacząć. Pierwotnego celu naszej podróży. Przez jakiś czas widziałam tylko ciemniejące niebo i coraz to nowsze konstelacje gwiazd, aż w końcu go dojrzałam. Księżyc. Czerwonokrwisty księżyc. Wisiał nad moją głową i krzyżował ze mną spojrzenie.

- Zaćmienie - wyszeptałam, nie mogąc pohamować rozpływającego się po całym moim ciele zachwytu.

Reid przekręcił głowę w moją stronę, a ja dalej wpatrywałam się w zjawisko, którego nie spodziewałam się nigdy zobaczyć. Nie potrafiłam zareagować tym samym. Nie mogłam oderwać wzroku od czegoś, czego nigdy wcześniej nie widziałam.

- Ziemia, Słońce i księżyc są w jednej linii - powiedział i znów utkwił spojrzenie w tym cudzie widniejącym tej nocy na niebie. - Kiedyś bardzo lubiłem przyglądać się niebu. Codziennie mnie zaskakiwało. Od zawsze kryło w sobie piękno i jeszczę więcej. Miało to coś, co najbardziej mnie przyciągało.

Na chwilę przymknęła oczy. Chciałam wsłuchiwać się w niski tembr głosu człowieka, który zdawał się marzyć o świecie, jakiego nigdy nie widział. Pełnego nadziei, szczęśliwego i spełnionego. Mówił jakby nie wiedział, że siedziałam obok i analizowałam każde słowo wydostające się z jego ust. Był w transie, a ja chcąc, nie chcąc, musiałam go z niego wybudzić.

- Dlaczego to robiłeś? - zapytałam, a chłopak oprzytomniał. Spojrzałam na niego, lecz już stracił tą swoją marzycielską osobowość. Jedną z wielu osobowości, które już poznałam i które dopiero miałam poznać.

Nie odpowiedział na moje pytanie, choć wcale mi to nie przeszkadzało. Nie zamierzałam nalegać, bo w zupełności odpowiadała mi zwyczajna cisza, którą w tej chwili się poiłam. Obserwowaliśmy razem prawdziwe zaćmienie księżyca i tylko to się liczyło. Tylko to wywierało na mnie jakieś wrażenie.

Nagle do głowy przyszła mi zgubna myśl o ojcu, która sprawiła, że część codzienności do mnie powróciła. Czy on również to wszystko widział? Czy jemu także tak bardzo się to podobało?

Spodobałoby się mamie. Stanowczo. Przyglądałaby się temu wszystkiemu z szerokim uśmiechem na ustach, leżąc pod gołym niebem na przypadkowym chodniku ze mną, ojcem lub nami obydwoma. Podziwiałaby Boga za to, co stworzył i cieszałaby się tym, że może uczestniczyć w jego dziele. Byłaby po prostu żywym arcydziełem o dobrej duszy i ciepłym sercu.

Poczułam na twarzy zimny wiatr, który uświadomił mi, że miałam mokre policzki. Starłam z nich łzy i pociągnęłam nosem. Było mi zimno, rozmyślałam o rodzicach, siedziałam z chłopakiem, którego do niedawna bałam się najmocniej na świecie, a nade mną widniał krwisty księżyc. Gorszej mieszanki nie mogłam już sobie zafundować.

Skrzyżowaliśmy z Reidem swoje posępne spojrzenia, które jednocześnie mówiły aż zbyt wiele, po czym trochę się do siebie zbliżyliśmy.

- O czym myślisz? - zapytał, kiedy zaczęłam szybkimi ruchami pocierać swoje ramiona, aby zaznać choć trochę ciepła.

- O Słońcu, Ziemi i księżycu - odparłam, przyłapując go na tym, że cały czas bezkarnie na mnie spoglądał. Przestałam próbować uzyskać mechanicznie jakiekolwiek ciepło. Podwinęłam nogi do piersi i westchnęłam, patrząc na dachy innych budynków, drzewa i miejsca, których nawet nie kojarzyłam. Moją uwagę przykuł obiekt najwyższy z wszystkich dookoła. Najwyraźniej blok mieszkalny, w którym w jednym z okien dalej paliło się światło.

- I to tak bardzo cię wzruszyło? - prychnął Reid, uśmiechając się w ten tak bardzo charakterystyczny dla siebie sposób.

- Nie wiem. Możliwe - Wzruszyłam ramionami, na co mój towarzysz cicho się zaśmiał. Podobał mi się ten dźwięk. - Co?

- Jesteś bardzo dziwna - odparł bez owijania w bawełnę. Uniosłam brwi, a następnie je zmarszczyłam. Nie mogłam uwierzyć w to, że chłopak był poważny.

- Mówią o tobie w mieście niestworzone rzeczy, jesteś jakimś pieprzonym gangsterem i królem Fairfield w tak młodym wieku. Zabijasz, kradniesz i każdego dnia zachowujesz się inaczej. Ludzie się ciebie boją, a ty prawdopodobnie czerpiesz z tego satysfakcję. Zdajesz się być nieustraszony, chociaż nie wiem, co się przed chwilą stało - wykrztusiłam, dławiąc się ilością słów, które z siebie wyplułam. Cholera. Mogłam mieć przez to kłopoty. Nie wiedziałam, jak Reid zareaguje, ale chciałam brnąć w to dalej. - I to ja jestem dziwna?

- Po pierwsze, plotki to nie wszystko i ty powinnaś o tym wiedzieć najlepiej - zaczął, a ja poczułam w gardle niezidentyfikowany ścisk. - Po drugie, nie jestem gangsterem i królem Fairfield, tylko kimś, kto znalazł się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Po trzecie, niektóre rzeczy muszę robić, chociaż tego nie chcę. Po czwarte, nigdy nie czerpię satysfakcji z ludzkiego strachu i zapamiętaj to sobie, a po piąte, dalej mnie nie znasz.

- A może chciałabym poznać - mruknęłam, nie wiedząc dokładnie, co tak naprawdę przeszło mi przez usta.

- To ja chciałbym poznać ciebie - złapał mój podbródek i obrócił w swoją stronę. Przełknęła nerwowo ślinę, zastanawiając się kiedy nasza przyjaźń przerodziła się w coś takiego i jakim cudem tak szybko się to stało. - Chciałbym wiedzieć o tobie wszystko. Nie wiem dlaczego, po prostu mam na to ochotę. Chciałbym wiedzieć, jak ty postrzegasz świat. Jak radzisz sobie z tym wszystkim, co codziennie cię męczy. Jak dalej nie znienawidziłaś wszystkiego wokół.

Znienawidziłam. Już dawno.

- Wróćmy do poprzedniego tematu.

Zadrżałam, czując na swojej twarzy jego oddech. Poczułam, jak stopniowo przyśpiesza mi puls. Chłopak badał każdy milimetr mojej twarzy. Uważnie przyglądał się każdemu najmniejszemu szczegółowi, który nie chciał mu umknąć. Podobał mi się sposób, w jaki na mnie patrzył. To, z jakim skupieniem to robił.

- Do Słońca, Ziemi i księżyca? - Uśmiechnął się, pokazując mi swoje śnieżnobiałe zęby. Mimowolnie również rozciągnęłam wargi w małym uśmiechu.

- T-Tak - wyjąkałam, czując po chwili na swoim policzku jego zimną dłoń.

To stało się nagle. Przyciągnął moją twarz w swoją stronę i wcisnął w moje usta mocny, stanowczy pocałunek, któremu całkowicie się oddałam. Zacisnęłam mocniej powieki, łapiąc chłopaka za kark. Nagle poczułam rozsadzające mnie od środka ciepło, którego nie potrafiłam się wyprzeć. Brnęłam coraz bardziej w grę Reida i pozwalałam na to, aby to on rozdawał karty.

Odwzajemniała wszystko, czym mnie karmił. Nie wiedziałam, co mną kierowało, ale nie próbowałam już nawet z tym walczyć. Nie chciałam przestawać i byłam tego w stu procentach pewna. Czułam motyle w brzuchu i pragnęłam wycisnąć z tej chwili wszystko, co się dało.

Po dość długiej chwili oderwaliśmy się od siebie, a ja zaczerpnęłam powietrza. Ciepło odeszło, a motyle zniknęły. Znów czułam się pusta, chociaż miałam obok siebie czynny wulkan buchający lawą na wszystkie strony.

- Chyba powinniśmy się zbierać - mruknął Reid, jakby zaskoczony tym, co się właśnie stało. Zgodziłam się z nim poprzez skinięcie głową.

Wstał jako pierwszy, po czym podał mi rękę, aby mi pomóc. Chwyciłam ją i stanęłam na nogi, więc razem ruszyliśmy na dół. Starałam się nie myśleć o wysokości, której często się bałam, dzięki czemu dość sprawnie pojawiłam się z chłopakiem na dole. Wsiedliśmy w jego samochód, a on włączył ogrzewanie i radio.

- Wybierz coś - powiedział, wskazując na dwie kasety leżące w schowku, który sprawnie otworzył jednym ruchem ręki. Złapałam je w dłonie i dokładnie się im przyjrzałam. Wsadziłam jedną z nich w odpowiednie miejsce, a do moich uszu dobiegła mniej popularna muzyka Queen, którą już od dziecka byłam oczarowana. Kochałam historię dwudziestego wieku całym sercem i zawsze wzruszała mnie, jak nic innego na świecie. Kochałam tych ludzi, te ubrania, tą kulturę, tą sztukę i muzykę.

- Miałam do wyboru Queen lub...

Chłopak szeroko się uśmiechnął, odwracając głowę w przeciwną stronę, jakbym mocno go rozbawiła. Wrócił wzrokiem na drogę i zagryzł dolną wargę, wjeżdżając na ulicę główną. W końcu znajdowaliśmy się w miejscu, które kojarzyłam. Tym razem prędkość jego samochodu nie za bardzo dawała mi się we znaki.

- Może kiedyś się dowiesz - prychnął i na chwilę skrzyżował ze mną spojrzenie, lecz szybko się odwrócił. Uniosłam jedną brew i z uśmieszkiem zaczęłam wpatrywać się w lusterko po swojej stronie, jakby to miało mi go zetrzeć z twarzy.

Po pewnym czasie zorientowałam się, że się zatrzymaliśmy. Staliśmy pod moim blokiem, a ja nawet tego nie zauważyłam. Zrozumiałam, że miałam już wysiadać, ale zanim to zrobiłam, głęboko westchnęłam.

- Boję się zostawać sama w mieszkaniu - jęknęłam, patrząc na drzwi prowadzące do budynku obok. Nie wiedziałam, po co to powiedziałam, ale było już za późno na cofnięcie się w czasie.

- Spokojnie. Nic nie ma prawa ci się stać - nieco uspokoił mnie brunet, przeczesując palcami swoje już i tak potargane przez wiatr włosy.

Chłopak zwrócił głowę w moją stronę i o jeden oddech za długo zatrzymał się wzrokiem na moich wargach. Szybko się otrząsnął i spojrzał gdzieś w przednią szybę samochodu, udając, że coś za nią zobaczył.

Z szybko bijącym sercem wysiadłam z auta i bez pożegnania zamknęłam za sobą drzwi. Kiedy byłam już przy głównych drzwiach swojego bloku, usłyszałam za sobą ten jeden charakterystyczny dźwięk, który chciałam usłyszeć. Otworzył drzwi i wysiadł z samochodu.

- Mackenzie! - krzyknął, na co powolnie się odwróciłam. - Codziennie patrzyłem na niebo, bo chciałem uciec od całego świata. Na chwilę oderwać się od rzeczywistości. I pofrunąć - zaśmiał się smutno, spoglądając na mnie zamglonym wzrokiem.

Przez chwilę toczyłam wewnętrzną walkę z samą sobą, ale na końcu się poddałam. Przegrałam ze swoim drugim ja, które ciągle nakazywało mi krzyczeć.

- Myślałam o swoich rodzicach. O tym wszystkim, co mogliśmy mieć, ale czego nigdy nie mieliśmy.

I zniknęłam w budynku, który miał być dla mnie chwilową kryjówką od jego przenikliwego spojrzenia.

* * * * *

Dobry wieczór.

W końcu udało mi się to napisać i jestem z siebie całkiem zadowolona. 10,5k słów. To dla mnie naprawdę spora liczba i właśnie z tego powodu nie mogłam się wyrobić. Już wiem, że tydzień nie starcza na takiego kolosa. Obstawiam też, że następny rozdział będzie krótszy, ponieważ moja wena nieco się wyczerpała. Nie oznacza to oczywiście, że rozdział będzie gorszy.

Chciałam Was jeszcze poinformować, że staram się na bieżąco poprawiać wszystkie rozdziały, więc w razie jakichkolwiek nieścisłości, proszę się nie martwić, bo zostaną skorygowane.

Dodatkowo na samej górze macie muzykę, której słucham przy pisaniu i będzie do niej dość sporo nawiązań. Po prostu uwielbiam tą piosenkę i musiałam się nią z Wami podzielić.

Na koniec zachęcam Was do aktywności w komentarzach i poprzez gwiazdki, bo cholernie zależy mi na tym, by to opowiadanie dotarło do jak największej ilości osób. Chodzi mi o sam fakt, iż ktoś to czyta. Sprawia mi to ogromną przyjemność i satysfakcję.

~ iz 54, 10

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro