17. ᴘᴏᴢᴡóʟ ᴍɪ sᴛąᴅ ᴜᴄɪᴇᴄ.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

~Choćby płacz trwał przez noc, rankiem nastanie radość~

Mozolnie otworzyłam oczy, starając się nie zamknąć ich z powrotem. Cholera. Nie spałam w swoim łóżku. Nie byłam nawet w żadnym pomieszczeniu, a nad brzegiem jeziora, w którym kąpałam się z Reidem zeszłej nocy. Nie potrafiłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. To wszystko było tak nieprawdopodobne....

Gavin przyciskał mnie do swojej piersi, a ja leżałam na jego torsie i obciążałam własnym ciałem jego falującą klatkę piersiową. Uniosłam lekko głowę, chcąc jeszcze wnikliwiej przestudiować otoczenie. Byliśmy okryci kocem, który musiał przynieść z samochodu, kiedy już zasnęłam. Czułam na ciele gęsią skórkę, ale mimo niej było mi w miarę ciepło. Koc i chłopak obok ratowali sytuację.

- Reid - Szturchnęłam go w ramię, aby się obudził. Pierwsza próba nie dała żadnego efektu. - Reid, obudź się - spróbowałam ponownie, lecz moje starania znów poszły na marne. - Gavin, do cholery!

Dopiero gdy podniosłam ton do krzyku i nazwałam go po imieniu, lekko zadrżały mu powieki. Po chwili otworzył oczy, krzywiąc się na widok otaczającego nas świata. Jednak nie widziałam w jego spojrzeniu żadnego zdziwienia. Nawet to, że na nim leżałam, było mu obojętne.

- Dlaczego mnie obudziłaś? - zapytał śmiertelnie poważnie, jakbym właśnie zrobiła mu krzywdę. Miałam ochotę jakoś na to zareagować, ale zbyt mocno przejęłam się poranną chrypą, której używał. Boże, brzmiała tak doskonale.

- A co miałam zrobić?

- Zostawić mnie w świętym spokoju - mruknął i ściągnął swoją dłoń z moich pleców. Czy miałam prawo być o to zła? Nie. Czy byłam o to zła? Tak, jak najbardziej.

- Reid - zaczęłam, ale zdążył przerwać mi zbyt szybko.

- Coś ci wczoraj powiedziałem.

Zmrużyłam powieki, a on zrobił to samo. Musieliśmy wyglądać w takiej pozycji przekomicznie, ale w tym momencie liczyło się tylko to, że obydwoje chcieliśmy wygrać bez poddawania się. Westchnęłam. Wychodziło na to, że musiałam pożegnać się ze starymi przyzwyczajeniami, aby przynajmniej na teraz dał mi spokój.

- Okej, Gavin - zaakcentowałam, kiedy chłopak powolnie podniósł się do siadu, automatycznie sprawiając, że musiałam zrobić to samo, żeby nie złamać swojego biednego kręgosłupa.

Opieraliśmy się o siebie wzajemnie, chociaż miałam wrażenie, iż wcale tego nie odczuwaliśmy. Po prostu istnieliśmy blisko siebie i w pełni to akceptowaliśmy. Nie przeszkadzała nam żadna bliskość. Jedynie ubrania układające się w dziwny sposób na naszej skórze, dawały znać o tym, jak spędziliśmy ostatni wieczór.

- Powiedz, że wszystko jest między nami w porządku - dokończyłam.

Popatrzył na mnie jak na wariatkę. Nie dziwiłam mu się. Obydwoje gubiliśmy się w tym, co nas łączyło. Ja jednak próbowałam jeszcze ustalić bezpieczny grunt, jakieś granice, zakazy, nakazy i wszystkie inne aspekty takiej relacji, które zdawały się być jej podstawą. Chłopak był głuchy na moje starania, a ja nie zamierzałam niczego wciskać mu na siłę. Wielokrotnie mi pomógł, nawet uratował mnie przed gwałtem i naprawdę byłam mu wdzięczna. Chciałam, żeby o tym wiedział.

- Między nami? - spytał, po czym zmarszczył brwi i ziewnął. W takim wydaniu wydawał mi się być wręcz bezbronnym chłopcem o pięknych oczach i nie mogłam go za to w żaden sposób ukarać. Taki po prostu był.

- Nie wydaje ci się, że wszystko, co robimy jest takie... dziwne?

Wzruszył ramionami. Stwierdziłam, że może nie wiedzieć, o co mi chodzi. Pragnęłam przybliżyć mu swój tok rozumowania, lecz on wydawał mi się na to oporny.

- No wiesz, czasami rozmawiamy, innym razem skaczemy sobie do gardeł, później sobie pomagamy, a na koniec i tak dochodzi do pocałunku. Nie rozumiem tego.

Ranek nie był idealną porą do stawiania mu takich zarzutów, ale miałam to głęboko w dupie.

- Nie musisz tego rozumieć - odparł i spojrzał w moje pełne niezadowolenia oczy, z których wręcz wylewała się złość. - Ważne, że ci się podoba.

Szelmowski uśmiech niestety nie schodził mu z twarzy. Miałam ochotę go uderzyć i utopić w jeziorze obok, ale z drugiej strony nie widziało mi się spędzenie połowy życia w więzieniu. Wzięłam głęboki oddech i zaczekałam na to, aż się uspokoi.

Kiedy już wystarczająco zrzedła mu mina i nastąpiła przyjemna dla uszu cisza, mogłam chwilowo odetchnąć od jego nowej wersji siebie. Musiałam chwilę poczekać, aby wrócił wczorajszy Gavin. Teraz był tylko Reidem. Nie tym kimś, kogo szczerze uwielbiałam.

- A tobie się podoba? - podpuściłam go, więc przygryzł dolną wargę, powstrzymując uśmiech.

Zbliżył się jeszcze bardziej i owiał swoim zimnym oddechem moją szyję.

- Wydaje mi się, że w innym wypadku by mnie tutaj nie było - wyszeptał mi wprost do ucha, po czym bezszelestnie się odsunął.

- No właśnie, Gavinie - powiedziałam, modląc się w duchu o to, aby z emocji nie zadrżał mi głos. - Pojawiasz się i znikasz. Teraz jesteś, a za chwilę cię nie ma.

Pokręciło z politowaniem głową i napiął mięśnie. Przez bliskość, która nas łączyła, wiedziałam, że przez jedną krótką chwilę szybciej zabiło mu serce. Czułam się dzięki temu tak, jakbym przyłapała go na gorącym uczynku.

On odczuwał emocje. On odczuwał emocje. On odczuwał emocje.

- To chyba normalne - zauważył nieco rozkojarzony. - Każdy z nas kiedyś się pojawia. I znika.

Miał cholerną rację.

- Tak - przyznałam.

Chcę zniknąć.

- Boję się życia - wymamrotałam, przypominając sobie o tym, co miało mnie czekać właściwie na dniach. - Nie mam żadnego planu na siebie.

- Brak planu też jestem planem - Reid szturchnął mnie w ramię i spróbował się roześmiać. Średnio mu się to udało, ale przynajmniej miał dobre chęci.

- Czasami po prostu zastanawiam się, czy pójście do college'u ma jeszcze jakiś sens. I może to źle, ale naprawdę nachodzą mnie takie myśli. Oczywiście chciałabym mieć jak najwyższe wykształcenie, ale czy to w ogóle coś mi da?

- Zależy - odpowiedział tonem eksperta, na co zmarszczyłam brwi. Nie wydawał mi się być osobą, która mogła pomóc mi w akurat tej kwestii, ale wiedziałam, że warto będzie go wysłuchać. - Jeśli będziesz gotowa na budowanie wiedzy, to ktoś wybuduje ją w twojej głowie za ciebie. I nawet tego nie spostrzeżesz. A później wszystko stanie się nagle prostsze. Lecz jeśli nie będziesz gotowa na takie życie, to mocno dostaniesz od niego po dupie.

Nie chciałam wzdychać, więc jedynie ziewnęłam, zakrywając dłonią usta. Nie wiedziałam, czy chłopak mówił mądrze, czy nie, ale zupełnie mnie to nie obchodziło. Liczyło się tylko to, że mówił. Że słyszałam jego głos i że mogłam zatracić się w wypowiadanych przez jego usta sylabach.

- Skoro rozmawiamy już na temat twojej przyszłości... - zaczął niepewnie, jakby nie wiedział, czy stąpa po lodzie, czy może kolejny raz otwiera własnym, uniwersalnym kluczem moje zaryglowane serce. - Kim chcesz być?

Prychnęłam. Bo kim niby mogłam być? W tak młodym wieku nie miałam już praktycznie na nic siły, a dodatkowo z czasem przestawałam się uczyć. Cóż, zabawne. Im bliżej były egzaminy, tym mniej się do nich uczyłam. Zresztą, i tak wszystko robiłam na opak. Nie mogło być wyjątków.

- Nie wiem - odparłam szczerze. - Na tym polega problem, wiesz. Bo przez całe życie planuję mieć dobrą pracę, dobry zarobek, dobrych znajomych, dobrego partnera i dobre życie, kiedy nic z tego nie wychodzi. I co z tego, że się staram, skoro i tak zawsze coś musi się spieprzyć.

Poczułam na policzku kilka słonych łez, które momentalnie starłam. Miałam już wszystkiego dość. Wyczerpywał mnie ten skomplikowany świat. Chciałam tylko odpocząć od marnej rzeczywistości i zatopić się w świecie marzeń. W świecie, w którym istniało tylko dobro i zło - nic pomiędzy.

- Boże, Gavin! - krzyknęłam, przypominając sobie o tym, że po prostu byłam złym człowiekiem i prawdopodobnie miałam już tego nigdy nie zmienić. - Zabiłam człowieka!

Czym zawiniłam?

- Ja też - mruknął w odpowiedzi.

Nie podobał mi się jego wyprany z emocji ton wypowiedzi, bo miałam wrażenie, że wychodzę na jakąś psychiczną histeryczkę, która za dużo w życiu przeszła. A może po prostu byłam taką osobą?

- Wiem, że to co teraz powiem, może cię w żaden sposób nie pocieszyć, ale chcę tylko przypomnieć, że nie zabiliśmy nikogo wartościowego.

Nie potrafiłam znieść tej lekkości wypływającej z jego wnętrza. Jakby w ogóle nie przejmował się tym, że odebrał komuś życie. Jakby wiedział, że dzięki temu przysłużył się światu. Jakby zachwycało go to, że mógł coś takiego zrobić. Jakby na swój sposób był z tego dumny.

- Skąd wiesz? - burknęłam, łapiąc się na kolejnych łzach. Nie wiedziałam, dlaczego postanowiły wypłynąć akurat teraz. Cholernie się ich wstydziłam.

- Musisz wiedzieć, że absolutnie nie żałuję, że zabiłem jakiegoś mordercę, ćpuna bijącego rodzinę, alkoholika, gwałciciela, czy oszusta! - Zdenerwował się. - Nie obchodzi mnie to, że byli ludźmi i posiadali życie jako cholerny dar. Mam to w dupie, a wiesz dlaczego? - Wskazał na mnie palcem, żebym jeszcze dosadniej przyjęła jego ostre słowa. - Bo na to zasłużyli. I może nie jestem teraz, według twojej wiary, dobrym człowiekiem, ale nie muszę nim być. Nie zależy mi na tym i będziesz musiała to zrozumieć. Nie wierzę już od dawna.

Dopiero kiedy skończył mówić, zorientowałam się, że przez chwilę nie oddychałam. Po prostu zaniemogłam, bo tak bardzo zaintrygował mnie wybuch chłopaka. Moje serce wybijało nierówny rytm, a głos się buntował - nie chciałam, by drżał.

- W takim razie powiedz mi o tym coś więcej.

Popatrzył mi z pobłażaniem w oczy, lecz nie pozwoliłam sobie na przegranie tej bitwy. Tym razem mieliśmy być na równi. Jednakowo źli, dziwaczni, beznadziejni, bezwzględni i samolubni.

- Po prostu nie wierzę. I tyle. Nie wydaje mi się, aby po śmierci miało mnie czekać coś specjalnego. I choćbym chciał, nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie będzie żadnej drugiej strony. Zgasną wszystkie światła i pozostanie pustka. Bo to właśnie do tego człowiek został stworzony. Żeby przez jakiś czas istnieć, a potem bezpowrotnie zniknąć i już nigdy się nie pojawić.

Uniosłam brwi. Jego rozumowanie nie do końca zgadzało się z moim, chociaż nie mogłam go przez to oceniać. Sama miałam inne poglądy, ale i tak robiłam złe rzeczy, więc nie mogłam zacząć go tak nagle nawracać. Byłam na to zbyt słaba duchowo.

- Interesujące - bąknęłam, aby cokolwiek odpowiedzieć. Teraz już obydwoje byliśmy spokojni.

Spojrzałam w niebo. Chmury układały się w różnorakie wzorki na niebieskim tle, a mi chciało się płakać. Kiedy się zmieniłam? Kiedy nabrałam innych barw? Kiedy zaczerpnęłam innego powietrza?

- A ty?

- Co: ja? - zapytałam, dziwiąc się, że chłopak jeszcze czegoś ode mnie chce. Myślałam, że teraz będziemy już tylko siedzieć pod tym jego kocem i przyglądać się wszystkiemu wokoło. Tak byłoby prościej.

- Jak to wszystko postrzegasz? Uważasz, że istnieje życie po śmierci?

Uważałam wszystko to, co mówiła moja wiara. Ale czy do końca? Być może Reid miał w swoim wywodzie nieco prawdy. Tak właściwie nie mogłam tego wiedzieć.

- Myślę, że tak - westchnęłam. - Niezależnie od mojej wiary mówię ci teraz, że coś tam musi być. Po prostu musi, bo inaczej nie widziałabym w tym świecie żadnego sensu.

Reid tylko się uśmiechnął i westchnął.

- Można i tak - parsknął, a po chwili wstał, zostawiając koc mi i zaczął rozciągać sobie wszystkie obolałe kończyny.

- Idziemy już? - zapytałam, chcąc jedynie bardziej opatulić się kocem, który pachniał jego perfumami.

- Już? - Szczerze się roześmiał, więc zmarszczyłam brwi. - Spaliśmy pod gołym niebem całą noc, a ty dalej nie chcesz stąd iść.

Mogłam powiedzieć, że w pewien sposób chłopak wyglądał na zaintrygowanego, kiedy mówił o mnie, używając takiego specyficznego tonu. Jakbym wydawała mu się inna od wszystkich. Oczywiście, że chciałam, aby tak było, ale jego spojrzenie nic mi mówiło. Nie mogłam rozszyfrować tego niemoralnego człowieka, a jego to satysfakcjonowało.

- Podoba mi się tu - odetchnęłam, przyznając się bez bicia, że to miejsce po prostu było idealnym zaciszem dla zbłąkanych dusz. Dla takich jak my.

- Nie wątpię - mruknął i pociągnął mnie za rękę tak szybko, że sama nie zdołałam określić, kiedy dokładnie postawił mnie do pionu.

Zgromiłam go rozgniewanym spojrzeniem, ale nic sobie z tego nie robił. Zaczął zagłębiać się w las, a ja brnęłam w to z nim. W końcu znaleźliśmy się przy jego samochodzie. Doskoczyłam do drzwi, lecz po szybkim szarpnięciu się nie otworzyły.

- Jeszcze raz go tak potraktujesz - Reid zaczął grozić mi palcem, jednocześnie wyciągając kluczyki. - a urwę ci głowę.

Kiedy otworzył samochód, wcisnęłam się do środka, nie bacząc na jego surową minę. Wsiadł za mną i bez słowa ruszyliśmy do Fairfield. W końcu jednak musiałam przerwać panującą pomiędzy nami ciszę. Nie mogłam jej znieść.

- Dalej czekam na to, aż urwiesz mi głowę - wyśpiewałam, cicho się przy tym śmiejąc. Popatrzył na mnie, jakby naprawdę zamierzał zrobić mi krzywdę.

- Grabisz sobie - odparł tylko i ponownie skupił się na drodze. Nie podobało mu się to, że się tak zachowywałam i dobrze o tym wiedziałam. Po prostu chciałam zasmakować tej lekkości, z jaką mogłam z nim rozmawiać o poważnych tematach.

- Cieszy mnie to.

Wzruszyłam ramionami, lecz on nie odwrócił głowy. Dostrzegłam już tylko czający się gdzieś na jego ustach uśmiech, którego najwyraźniej nie był w stanie ukryć. Nawet trochę mu przez to współczułam. W końcu miałam przewagę.

Nie chciał się już do mnie odezwać, więc postanowiłam ściągnąć na siebie jego uwagę siłą. Otworzyłam schowek, który znajdował się przede mną i ujrzałam w nim masę paczek papierosów, zapalniczek, trochę słodyczy i małą czapkę z daszkiem, która musiała być na niego za mała, więc zapewne należała do Kevina.

- Zostaw to.

Cieszyłam się, że zareagował, ale nadal pragnęłam jeszcze czegoś. Miałam wrażenie, że powinien unieść się bardziej, powiedzieć więcej i po prostu być obok mnie inaczej.

Aby go rozgniewać wzięłam do ręki jedną z paczek szlugów i włożyłam jeden z nich do ust. Następnie głośno go odpaliłam i zaciągnęłam się najmocniej, jak tylko potrafiłam.

- Posłuchaj - zaczął, a ja już wiedziałam, iż po części osiągnęłam swój cel. - Jestem zajebiście dumny, że palisz, ale kupuj sobie własne papierosy. Nie zamierzam przez to wydawać na ciebie majątku.

Wypuściłam z płuc dym, a ten wylądował idealnie na jego pięknej twarzy. Cóż, pamiętałam, kiedy sam mi tak robił, oczekując nie wiadomo czego, a teraz wyglądał na ostro zdenerwowanego.

- Nie wkurwiaj mnie - warknął, gwałtownie skręcając w prawo, przez co rzuciło mną w lewą stronę. Nie pamiętałam o pasach. - I zapnij się, bo przysięgam, że następnym razem wylecisz przez okno.

Z uśmiechem na twarzy wypełniłam jego polecenie i dopaliłam swoją fajkę. Nie miałam gdzie jej wyrzucić, a chłopak widząc to, podstawił mi pod nos małą popielniczkę, którą trzymał w małym zagłębieniu za skrzynią biegów. Wcisnęłam do niej ugaszonego szluga i nie zamierzałam już więcej nikogo denerwować. Trochę dziwiło mnie to, że przekroczyłam limit już z samego rana, ale cóż, musiałam z tym żyć.

Już miałam odłożyć wszystkie rzeczy Reida na swoje miejsce, ale zdążył mnie przed tym powstrzymać.

- Podaj mi to.

Wyciągnęłam w jego stronę paczkę, a on włożył sobie porcję tytoniu do ust.

- Odpal.

Chwyciłam za zapalniczkę i pozwoliłam chłopakowi rozkoszować się nikotyną, która powoli zalewała całe jego płuca. Westchnęłam i tym razem naprawdę odłożyłam wszystkie jego rzeczy na miejsce. Kusiło mnie, żeby skosztować tych cudownych słodkości, które Gavin chował i powstrzymała mnie przed tym jedynie wczesna pora.

Później już tylko patrzyłam się przez okno, które Reid uchylił i rozmyślałam nad sensem zbliżających się egzaminów, czując we włosach przyjemny i rześki podmuch wiatru. Mogłam dzięki temu trochę wyluzować i spojrzeć na to wszystko bardziej obiektywnie.

Cóż, byłam w niezłych tarapatach. Po pierwsze, mój ojciec poważnie chorował i nie chciał się leczyć. Po drugie, nie miałam na niego żadnego wpływu. Po trzecie, mogłam najbliższymi egzaminami zniszczyć sobie wszystkie ułożone dotąd plany na przyszłość. Po czwarte, powoli zatracałam w nieodpowiednim dla siebie chłopaku. Po piąte, jakiś psychol czyhał na to, aby w jakiś sposób mnie zdobyć. Po szóste, nie chciałam angażować w to gówno dwójkę swoich przyjaciół. Nie chciało mi się wierzyć w to, że upadłam tak nisko.

Zanim zdążyłam zorientować się, że stoimy, minęło trochę czasu. Reid wysiadł z pojazdu, a ja nieco zdezorientowana nieznajomą okolicą powtórzyłam po nim tę czynność. O dziwo znajdowaliśmy na jakimś dość starym, lecz pożądnie urządzonym blokowisku, wokół którego krzątało się mnóstwo dzieci. Nie wiedziałam, co nas tu niby sprowadziło.

- Co tu robimy? - zapytałam, kiedy Reid upewniał się, że dobrze zamknął swój samochód.

- Przekonasz się - odpowiedział tajemniczo i ruszył w stronę jednego z budynków.

Momentalnie znaleźliśmy się w środku. Bez dłuższego obserwowania odrapanych ścian i starych skrzypiących schodów wspięliśmy się po nich na górę. Wszystko wyglądało trochę tak, jak w bloku, w którym sama mieszkałam. W końcu dostrzegłam ładne drewniane i pożądne drzwi, które zdecydowanie wyróżniały się od reszty.

Dwudziesty drugi numer mieszkania.

Reid wyciągnął pęk kluczy, gdzie miał również ten od samochodu i otworzył przede mną drzwi. Gestem dłoni zaprosił mnie do środka, po czym zatrzasnął za nami ogromną płytę.

- Witaj w moich skromnych progach - zaszczebiotał, podczas gdy ja próbowałam objąć wzrokiem absolutnie każdy element znajdujący się niedaleko.

Po lewej znajdowała się malutka część kuchenna, gdzie dostrzegłam lodówkę i zamrażarkę, mikrofalówkę, nowoczesne szafki i blaty. Po prawej zaś znajdowała się ogromna biała półka na książki i to ona przykuła na dłużej moją uwagę. Kiedy Gavin zorientował się, że bezmyślnie się na nią gapiłam, odwróciłam wzrok i automatycznie spojrzałam na środek pomieszczenia. Zobaczyłam tam oklejone najróżniejszymi plakatami drzwi z niezgrabnie nabazgranym napisem KEVIN TU RZĄDZI. Z rozbawieniem skrzyżowałam spojrzenie z Reidem, który akurat ściągał buty i kurtkę, po czym włożył swoje rzeczy do szafy stojącej w mini korytarzu. Sama zdecydowałam się na podobny krok.

Kiedy Gavin znalazł się głębiej w pomieszczeniu, ja również się do niego zbliżyłam. Zobaczyłam po lewej jeszcze dwoje innych drzwi, za którymi musiała najwyraźniej kryć się łazienka i pokój Reida. Nagle obydwoje usłyszeliśmy trzask klamki, a przed oczami stanął nam nie kto inny jak Ian.

- Co ty tu, do cholery, robisz? - zaczął spokojnie Gavin. - Czemu nie jesteś w domu?

- Chłopaki stwierdziły, że wpadną - Ian wydał z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk, a ja szybko zrozumiałam, że nie myślał kompletnie trzeźwo. - Zaprosiłem ich do ciebie, ale ciebie nie było, więc wziąłem zapasowy klucz no i no. Jesteśmy tu. Razem. Szczęśliwi i weseli.

Reid wziął głęboki oddech, a ja przyglądałam się w tym czasie jego powoli unoszącej się i opadającej piersi.

- Zniknąłem na całą noc, a ty tak po prostu zrobiłeś sobie z mojego mieszkania hotel?! - krzyknął Gavin na tyle głośno, że wywabił ze swojego pokoju dwóch innych bardzo do siebie podobnych chłopaków.

Mieli jednakowo niebieskie oczy, jednakowo złote włosy, jednakowo wysoki wzrost i jednakowo szczupłe ciało.

- O kurwa - Reid uśmiechnął się jak jeszcze nigdy, a ja uniosłam brwi. Przytulił dwóch chłopaków, a następnie zadowolony z takiego przebiegu zdarzeń spojrzał na Iana. - Tylko on coś ćpał?

- Podejrzewamy z Connorem, że zanim nas tu ściągnął, ostro pokłócił się z Bonnie, a że do ciebie się nie dodzwonił, to zaczął dobijać się do nas - zaczął jeden z bliźniaków.

- To prawdopodobne, ale mogło być oczywiście inaczej - dodał ten drugi.

Ian nie był w stanie nic z siebie wykrztusić, chociaż wyglądał, jakby bardzo chciał. Na chwilę uniósł rękę i coś zaskrzeczał, po czym głośno jęknął. Miałam wrażenie, że zaraz się popłacze.

- Chyba jednak nie było inaczej - mruknął brat Connora, ściskając wargi w cienką linię. - A to kto? - zapytał, krzywiąc głowę i patrząc na mnie nieco podejrzliwie.

- Och, to Mackenzie - przedstawił mnie Reid. - Justin Price - Wskazał ręką na tego zabawniejszego bliźniaka. - I Connor Price.

- Miło mi was poznać - Uśmiechnęłam się, a rodzeństwo jednocześnie kiwnęło głowami w moją stronę w geście uznania.

- Mi również miło ciebie poznać! - krzyknął nagle ożywiony Ian.

Gavin złapał go za barki i poprowadził go do swojego pokoju wraz z Justinem, który jakoś bardziej garnął się do pomocy niż ten cały Connor.

- Od dawna znasz Gavina? Jesteście przyjaciółmi? - spytałam chłopaka, by nie panowała między nami żadna niezręczna cisza, której tak bardzo chciałam uniknąć.

- Tak. Jeszcze z czasów szkolnych. Chodziliśmy razem na prawie każde zajęcia.

- Wow - westchnęłam. Nie wiedziałam, że oprócz Iana Reid posiadał w swoim życiu kogoś podobnego. - To pewnie jesteście ze sobą mocno zżyci.

Chłopak wzruszył ramionami i nieco zmrużył oczy. Nie był przekonany do takiego określenia, ale chyba zastanawiał się właśnie, jak mi to dosadnie, lecz grzecznie uświadomić.

- Nie do końca - odparł. - Ja i Justin bardzo często jesteśmy poza miastem. Ja studiuję, a on robi mnóstwo kursów. Robimy wszystko, żeby móc jak najlepiej pomóc rodzicom w prowadzeniu firmy.

Zdawało mi się, że powinnam wiedzieć, kim byli rodzice bliźniaków, ale nie wiedziałam i wcale mi to nie przeszkadzało, mimo że Connor poniekąd tego ode mnie wymagał. Właściwie to trochę zachowywał się tak, jakby pochodził z jakiejś niemalże królewskiej rodziny. Postanowiłam zignorować bijącą od niego aurę wyższości i bardzo mi się to opłaciło. Po chwili obok mnie stali już Gavin i Justin. Najwyraźniej jakoś uporali się z pijanym, naćpanym, czy też po prostu odurzonym Ianem.

- Będę musiał jeszcze coś dzisiaj załatwić. Pozwólcie, że wezmę teraz szybki prysznic.

Reid dobrze wiedział, jak spłoszyć swoich przyjaciół i niesamowicie mu się to udało.

- W takim razie się zbieramy. Dzięki za wszystko i przepraszamy. Cześć - powiedzieli niemalże w jednakowym tempie, a po chwili już ich nie było.

- Widzisz? - mruknął rozbawiony Reid, po czym szybkim ruchem otworzył lodówkę, w której najwyraźniej szukał jakiegoś szybkiego i pożywnego śniadania. - Tak się pozbywa niechcianych gości.

Parsknęłam śmiechem i podeszłam bliżej chłopaka, by podglądnąć zawartość jego lodówki.

- Hej! - Wyjął coś z chłodziarki i zamknął z hukiem jej drzwi. Podszedł do mikrofalówki i włożył do niej jakieś małe pudełeczko na trzydzieści sekund. - Nic nie dostaniesz.

Zrobiłam obrażoną minę i odsunęłam się od chłopaka, lecz po nim ewidentnie to spłynęło.

- No weź - szturchnęłam go w ramię. - Mnie nie nakarmisz?

Przewrócił oczami. Wyciągnął z mikrofalówki swoje wspaniałe śniadanie i otworzył pudełeczko. Wysypał jedzenie na czysty ogromny talerz, który znajdował się już wcześniej na blacie i zaczął jeść.

- Częstuj się - burknął niezadowolony z tego, że musi się czymkolwiek ze mną dzielić.

- Naprawdę będziemy jeść na śniadanie pieprzone nugetsy? - zapytałam, przyglądając się jednemu z kawałków kurczaka.

- Tak - odpowiedział bez zastanowienia, a ja z braku laku po prostu się na to zgodziłam. Nie miałam zamiaru głodować, Reid również.

Byliśmy tak zajęci jedzeniem, że przez cały ten czas nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem, więc kiedy skończyliśmy posiłek, musieliśmy się naradzić.

- Musimy się trochę ogarnąć, a potem pojedziemy do szpitala - zarządził Gavin, a ja bez żadnego sprzeciwu po prostu się na to zgodziłam. Nie miałam innego wyjścia. Pozwalałam mu na to, aby rządził.

- Dziękuję - szepnęłam, jak najciszej mogłam i ruszyłam się z miejsca. Reid szybko złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał przy sobie.

- Kiedyś ci powiedziałem, że cię nie zostawię - przypomniał, a ja poczułam zbierające się w moich oczach łzy. - I cię nie zostawię. Obiecuję.

Złapałam kilka niezbędnych wdechów. Czułam się okropnie. Do tego wszystkiego brakowało jeszcze tylko kaca, który dzięki Bogu mi nie doskwierał. To chyba wszystko przez to świeże powietrze.

- Pomogę ci z tym wszystkim, rozumiesz? Nie będziesz już dłużej cierpiała. Nie pozwolę na to.

A wtedy pierwszy raz ścisnął moją dłoń. I odjęło mi mowę.

***

Później Gavin nakazał mi pójść do jego łazienki i trochę się ogarnąć. Zaproponował mi nawet, że mogę wziąć sobie jakieś rzeczy z jego szafy, ale ja odmówiłam. Skorzystałam jedynie z prysznica i założyłam na czyste ciało nieco nieświeże ubrania. Raczej mi to nie przeszkadzało. Akurat nie pociłam się ostatnio tak bardzo jak zwykle.

Kiedy wyszłam z łazienki, Reid już był gotowy do wyjścia. Trochę się pośpieszyłam i już po chwili znów byliśmy tego dnia w jego samochodzie.

Jechaliśmy bardzo powoli. Chłopak nie chciał zaczynać żadnej rozmowy, ale ja wolałam zaryzykować. Choćby po to, żeby mniej myśleć.

- Tak właściwie, to co chłopcy robili w twoim mieszkaniu? - zapytałam, nie mając w zanadrzu innych tematów do rozmowy.

- Podobno cały czas grali na konsoli. Justin mi powiedział.

Przez chwilę przed oczami stanął mi zamazany obraz histeryzującego Iana, ale szybko wybiłam go sobie z głowy. Nie mogłam się nim martwić. Przecież dobrze wiedziałam, że był u Gavina bezpieczny.

- Jest bardzo sympatyczny, prawda?

Justin naprawdę zdawał się być bardzo kontaktową osobą. Miał śmieszne komentarze i zwyczajnie do siebie przyciągał. Podobało mi się to, jak się zachowywał. Biła od niego młodość, którą ja również powinnam w sobie jeszcze mieć. Ale nie byłam mentalnie młoda. I prawie każdy to wiedział. Po moim spojrzeniu, usposobieniu, wyglądzie, a nawet chodzie.

- Ale kto? - Reid chyba również się zamyślił. Nie dziwiłam się mu. W końcu przed chwilą widział swojego przyjaciela w dość złym stanie. To musiało jakoś na niego wpłynąć.

- Justin Price - odparłam cierpliwie, gdyż nie chciałam go przez przypadek zdenerwować.

- A, tak, tak - chrząknął trochę zmieszany, choć wcale nie zawstydzony. - Connor też.

- Co: Connor też? - spytałam bezmyślnie. Już czułam na swoich policzkach dwie czerwone plamy, które osiedliły się tam zapewne na najbliższy tydzień.

- Też jest sympatyczny - odrzekł chłopak, a ja kiwnęłam głową. Co prawda, trochę z nim rozmawiałam, ale i tak bardziej przemawiał do mnie Justin. Jako całość wypadał lepiej bez swojego brata.

Cholera. Niby bliźniacy, ale jednak się od siebie różnili.

Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia co odpowiedzieć, więc milczałam. Wmawiałam sobie, że tak jest najlepiej i może faktycznie było. Po prostu nie mogłam niczego zepsuć. Reid także.

Kiedy jednak zaparkował pod szpitalem, a ja patrzyłam na ten ohydny budynek, wszystko samo się popsuło. Zrobiło mi się duszno, więc wysiadłam z samochodu, a Reid zrobił to samo. Nagle przechodziliśmy razem przez rój samochodów i tłum ludzi, aż w końcu znaleźliśmy się w środku. Nasze spojrzenia od początku skierowały się jedynie do kobiet w recepcji. Tych samych, z którymi miałam (nie)przyjemność rozmawiać wcześniej.

- Zobaczysz, jakie będą wredne - szepnęłam do ucha mojego towarzysza, a ten przyjacielsko kiwnął głową. Bojąc się kobiet przed sobą, z obsesją w oczach złapałam go za rękę. Nie odepchnął jej, lecz mocno ścisnął i przytrzymał w swoim objęciu.

- Dzień dobry - przywitał się, niemalże trzepocząc rzęsami. - My do Edwarda Margotta.

Kobieta zaczęła szukać czegoś w stercie swoich papierów, a następnie z pięknym uśmiechem na ustach wskazała Gavinowi drogę do pokoju mojego ojca na małym, biurkowym planie szpitala i wszystkich jego oddziałów i sal.

Boże, wystarczyło tylko tyle. Dlaczego ja nie potrafiłam dostać się do ojca w takim szybkim tempie? Dlatego że byłam kobietą? Dlatego że wszyscy z Fairfield mnie znali i nienawidzili? Miałam pecha?

Po chwili już przemierzaliśmy upiorne korytarze budynku. Nie mogłam uwierzyć w to, że te same babsztyle, które za wszelką cenę starały się dzień wcześniej uprzykrzyć mi życie, teraz w stosunku do Reida zachowywały się wzorowo.

- Co to miało być? - zapytałam, nawet nie patrząc na chłopaka nadającego naszym krokom zawrotnego tempa.

- Chciałaś się dostać do swojego ojca, więc ci to ułatwiłem. Wejdę z tobą - oznajmił, a moje serce zareagowało na to chwilowym wstrzymaniem pracy.

- Nie, nie wejdziesz - sprzeciwiłam się.

Już byliśmy przed odpowiednimi drzwiami. Poznawałam je, ale mimo wszystko sama bym tutaj nie trafiła. Stresowałam się spotkaniem z ojcem, ale jeszcze bardziej stresowałam się konfrontacją mojego ojca z Reidem.

- Owszem, wejdę - powiedział Gavin i na złość otworzył drzwi, przez które wpierw mnie przepuścił, a później sam do mnie dołączył.

- Nienawidzę cię - wyszeptałam, jeszcze przez chwilę patrząc mu w oczy.

- Wiem - mruknął w odpowiedzi i spojrzał na mężczyznę za mną. Odwróciłam się.

Tata wyglądał bardzo marnie. Trzymał w ręku jakąś gazetę, ale nie patrzył na jej strony, lecz prosto na mnie. Jakbym była jedyną osobą w tym pomieszczeniu. Ale później zawiesił wzrok na mojej dłoni. Reid nadal ją trzymał, a kiedy chciałam wyrwać się z jego uścisku, nie odpuścił. Westchnęłam i po prostu razem z nim podeszłam do szpitalnego łóżka.

- Wiesz, dlaczego tu jestem, prawda? - zapytałam, wzbraniając się rękami i nogami przed płaczem.

- Tak - przytaknął ojciec i odłożył czytane wcześniej czasopismo na szafkę obok.

- Tato, nie możesz się poddawać. Nie chcę, żebyś się poddawał. Powinieneś żyć i się tym cieszyć. Daj szansę lekarzom. Daj sobie szansę. Dlaczego nie chcesz nawet spróbować? Nie wydaje ci się to trochę egoistyczne?

Mój ojciec przełknął ślinę i spojrzał na mojego towarzysza, który prawdopodobnie nie wiedział, co ze sobą zrobić, ale zupełnie tego nie okazywał. Stał nad nim niewzruszony i miałam wrażenie, że nie oddycha. Czułam jedynie jego silny uścisk, z którego nie potrafiłam się wyswobodzić.

- Od zawsze byłem egoistą.

Nie.

Myślałam, że zemdleję. Nie mógł tego powiedzieć. Nie mógł się w ten sposób odezwać. Nie chciałam słyszeć słów, które kierował wtedy do mamy. Brakowało mi tchu. Czułam, że się duszę.

Reid to zauważył. Przejął kontrolę. Ja nie miałam na to siły.

- Proszę pana - zaczął grzecznie, lecz czułam jego zdenerwowanie. - Mackenzie cierpi. Próbuje wszystko trzymać w pionie, ale jest tylko głupią nastolatką. I nie ma jeszcze wystarczająco dużo siły, żeby poradzić sobie w okrutnym świecie. A pan to utrudnia. Robi pan wszystko, żeby nie dała sobie rady, żeby też stchórzyła.

Mojemu ojcu drgnęła powietrza. Dalej patrzył na Gavina, ale nie zamierzał mu odpowiedzieć, jakby tylko czekał na to, aż chłopak kompletnie go skompromituje i wręcz pogrąży.

- Tak, jest pan tchórzem. I nie wstydzę się tego powiedzieć. Nie obchodzi mnie też, co pan sobie o mnie pomyśli. Ale obchodzi mnie pańska córka. Ona - Wskazał na mnie palcem. - nie jest w stanie dłużej pana niańczyć. Zalecam się zdecydować. Eutanazja lub pierdolone leczenie.

Reidowi chyba również zabrakło tchu. Zapewne bał się, że powiedział za dużo i że wszystko zepsuł. Ja również się tego bałam. A mina mojego ojca nie mówiła zbyt wiele. Wiedziałam tylko po jego spojrzeniu, że podjął już decyzję.

- Zawołaj lekarza - zwrócił się do mnie. - Ja za ten czas porozmawiam z nim - Skinął głową na zbitego z tropu Reida, który chyba trochę za szybko puścił moją dłoń.

- Okej - wyjąkałam i wybiegłam rozgorączkowana z sali.

Jedyne, co przyszło mi na myśl, to bieg do recepcji, ale dzięki Bogu spotkałam na swojej drodze Rossa. Wpadłam na niego z dużym impetem i zaczęłam w transie wypowiadać jakieś nielogiczne słowa, których on zapewne nie rozumiał. Pociągnęłam go za fartuch i siłą przyciągnęłam do sali ojca.

Lekarz wyglądał, jakby był już gotowy do natychmiastowej pomocy, więc zdziwił go widok spokojnej twarzy mojego ojca i poważnej minie Reida. Popatrzył na mnie, abym wyjaśniła mu, o co chodzi, ale nie zdążyłam tego zrobić.

- Chcę się leczyć - Usłyszałam po drugiej stronie pomieszczenia. Nawet Ross nie dowierzał. Ja nie dowierzałam.

- Jeszcze dzisiaj omówię z panem plan leczenia - powiedział Ross, dalej patrząc na mężczyznę z lekkim dystansem.

- Dobrze - Ojciec naprawdę się uśmiechnął, a ja zaniemówiłam.

Co się z nim stało?

- Ale żebym mógł to zrobić w spokoju, proszę wyjdźcie. Muszę jeszcze porozmawiać z pacjentem. Mamy dużo do ustalenia - zwrócił się do mnie i do Reida lekarz.

- W porządku - powiedział cicho Reid i po raz kolejny tego dnia ścisnął mnie za rękę. Odpowiedziałam mu tym samym, ale nie potrafiłam się odezwać.

Chłopak prowadził mnie przez te same korytarze, przez które wcześniej przechodziliśmy, aż w końcu wyszliśmy razem z budynku. Z niezmierną delikatnością ułożył mnie w swoim samochodzie, zapiął pasy od mojej strony i zamknął drzwi. Następnie wsiadł na miejsce kierowcy i nawet nie zdążyłam mrugnąć, kiedy wyruszyliśmy spod szpitalnego parkingu.

- Dziękuję - zdołałam tylko wyszeptać, bo na razie nie było mnie stać na nic lepszego. Nie płakałam, ale i tak drżał mi głos. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

- Dałabyś sobie radę. Jak zawsze - odparł pewnie.

A wtedy przypomniałam sobie, że powiedział coś, co w innych okolicznościach wpłynęłoby na mnie mocniej.

Ale obchodzi mnie pańska córka.

Zrobiło mi się gorąco. Nie potrafiłam wyobrazić sobie tej całej sytuacji jeszcze raz, chociaż bardzo chciałam przeżyć ją znowu.

- Dlaczego tam ze mną wszedłeś? - zapytałam spokojnym, stonowany głosem, który miał nie ujawniać bałaganu, jaki w sobie trzymałam.

- Tak po prostu.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Ale nie rozumiałam. Ani trochę.

- Mackenzie? - Reid mocniej zacisnął palce na kierownicy. - Może nie powinienem tego mówić, ale muszę to zrobić. Nie mogę się powstrzymać.

Mów.

- Chciałbym, żebyś nie cierpiała. Czasami naprawdę... - nie dokończył.

- Pozwól mi stąd uciec - Poczułam spływające po moich policzkach łzy. Musiałam wyglądać żałośnie. - Daj mi odpłynąć. Oderwać się od rzeczywistości. Zrób cokolwiek, żebym w końcu miała się dobrze, żeby wszystko było w porządku. Bo wiem, że możesz i cholernie mnie to przeraża. Nie powinno tak być.

Zdjął jedną rękę z kierownicy i położył ją na moim kolanie. Nie reagowałam. Być może dlatego że chciałam, aby mnie dotykał. Pragnęłam też, żeby do mnie mówił. Żeby goił swoimi słowami wszystkie moje świeże i stare rany. Zamiast tego milczał i jeździł kciukiem po materiale moich spodni.

- Chcesz jechać jeszcze do mnie, żeby ogarnąć Iana, czy zawieźć cię od razu do domu? - zapytał, tym razem w pełni skupiając wzrok na drodze. Mimo tego nie cofnął ręki.

- Do domu - westchnęłam, łapiąc się na tym, że wyobraziłam sobie dom jako miejsce, w którym jest mój ojciec, Molly, Tony, Reid, Ian, a nawet Bonnie, którą znałam cholernie krótko. Ci ludzie po prostu zdawali się do mnie idealnie pasować. I miałam nadzieję, że ja również pasowałam do nich. - Chcę odpocząć. I mimo wszystko trochę się pouczyć do tych pieprzonych egzaminów.

Reid kiwnął głową. Rozumiał to, że chciałam w najbliższym czasie postawić głównie na siebie. W końcu z tatą miało być za jakiś czas wszystko dobrze. Taką przynajmniej miałam nadzieję.

A skoro tata miał szansę zacząć wszystko od nowa, ja też chciałam się zmienić. Skryć w sobie wrażliwe dziecko i zacząć w końcu żyć jako prawdziwie młoda osoba. Jako nastolatka. Jako człowiek, który ma wiele powodów do życia i chce z tego korzystać.

* * * * *

Przepraszam bardzo za prawie godzinne spóźnienie, gdyż jak już pewnie wiecie, a może i nie wiecie, rozdziały pojawiają się w każdy poniedziałek o godzinie 20:00.

~ psalmy 30, 5

Kocham i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro